PiS obniży i podatki, i deficyt, a 25 mld zł wyczaruje
Prawo i Sprawiedliwość upiera się, że ma program gospodarczy. To bardzo niedobrze. Albowiem go nie ma i na dodatek nie zdaje sobie z tego sprawy. Programu bowiem nie tworzą intencje - wierzę, że te są najszczytniejsze - lecz bilans celów i środków oraz propozycje technik operacyjnych, za pomocą których owe cele będą osiągane (przy wszystkich swoich wadach programy Belki, Kołodki czy Hausnera te warunki spełniały, a więc były programami). Tego, niestety, w dokumencie PiS "Rozwój przez zatrudnienie" nie ma.
Cuda nad fiskusem
PiS upiera się, że obniży podatki. Rzeczywiście, jeżeli drugi próg podatkowy będzie ustalony na wysokości 80-100 tys. zł (tej kwoty w tekście programu nie ma!), obniżka jest powszechna. Tyle że to oznacza ubytek dochodów budżetowych (szacunku tego ubytku w tekście programu także nie ma) rzędu 3 mld zł. Jeżeli do tego dodamy koszt ulgi prorodzinnej (jej szacunku także, rzecz jasna, w dokumencie nie ma, a to kolejne kilka miliardów złotych), to mamy wielką dziurę budżetową. PiS jednak upiera się, że deficyt budżetowy obniży do 30 mld zł, czyli o mniej więcej 15 mld zł w stosunku do tegorocznego.
Pięknie, mamy zatem cud fiskalny, polegający na tym, że i podatki, i deficyt maleją równocześnie. Program PiS informuje (a pan Kazimierz Marcinkiewicz tę informację powtarza bez rozwinięcia), że owe cudowne 25 mld zł weźmie się z "pełnej konsolidacji" i odsztywnienia budżetu (i jeszcze im na budowę mieszkań i autostrad wystarczy!).
Rzeczywiście, mamy w Polsce trzyelementową - budżet państwa, budżety samorządów oraz środki funduszy i agencji - strukturę finansów publicznych, czyli znaczne ich rozproszenie. Konsolidacja oznacza zlanie tych elementów (wszystkich bądź tylko niektórych) do jednego kotła. Chętnie dowiedziałbym się, jakie fundusze (ZUS, KRUS, NFZ, PFRON?), chce PiS zlikwidować, włączając ich zadania w obowiązki resortów. Niestety, to jest na razie słodka tajemnica, której program partii nie wyjawia. Dodajmy także, że sama konsolidacja rozumiana jako włączenie organizacyjne (na przykład NFZ do Ministerstwa Zdrowia, ZUS do Ministerstwa Polityki Społecznej itd.) może przynieść pewne oszczędności na kosztach administracyjnych (czy poprawiłaby jakość usług publicznych, to już inna, bardziej dyskusyjna sprawa). Byłyby to jednak oszczędności wynoszące kilkadziesiąt, może kilkaset milionów złotych, czyli kwoty - zwłaszcza w porównaniu z planowanym ubytkiem dochodów - praktycznie niezauważalne. Zasadnicze wydatki samorządów i funduszy pozostaną. Ktoś musi finansować szpitale, szkoły, wypłacać emerytury, płacić za badania, itd. Mogę sobie wyobrazić rezygnację państwa z niektórych jego funkcji (lub przynajmniej ich ograniczenie). Można zmienić system emerytur rolniczych, wprowadzić częściową odpłatność za leczenie, wprowadzić zasadę wolnego obrotu ziemią, co pozwoliłoby na całkowite zlikwidowanie Agencji Nieruchomości Rolnych. To, oczywiście, można zrobić, i wtedy mogą się pojawić znaczące oszczędności. Proszę mi tylko powiedzieć i zapisać w programie, co PiS chce likwidować, a wtedy stwierdzę, że partia ta ma program, i będę mógł odpowiedzieć, czy go popieram.
Nieznośna lekkość projektów
Warto zwrócić uwagę także na to, że każdy z podmiotów finansów publicznych został powołany do życia przez ustawę (na ogół przez kilka ustaw!). Jakakolwiek zmiana wymaga zatem ich nowelizacji. I tutaj pojawia się wspomniana kwestia technik operacyjnych. Czy macie państwo gotowe projekty tych ustaw albo przynajmniej ich wykaz? Wicepremier Jerzy Hausner takie projekty bowiem miał. A też nie udało mu się zrealizować swojego planu redukcji wydatków budżetowych. Nie udało się także dzięki postawie PiS, które głosowało przeciwko większości jego propozycji.
Podobnie ma się rzecz z odsztywnieniem wydatków. To próbował zrobić już Grzegorz W. Kołodko. I rozpoczął solidnie, od inwentaryzacji ustaw wprowadzających wydatki sztywne. Co tydzień w Internecie pojawiała się nowa wersja jego "Programu naprawy finansów Rzeczpospolitej" i co tydzień wykaz tych ustaw był dłuższy. Najpierw było ich 60, potem 90, potem 120 i pewno, gdyby nie został odwołany, doszedłby do dwóch setek. I znowu pytam: czy PiS ma wykaz tych ustaw, które uruchamiają sztywne wydatki i projekty ustaw nowych? Bo jeśli nie ma, to kadencji nie starczy na ich przygotowanie i uchwalenie. Zwłaszcza że w końcówce obecnego Sejmu Prawo i Sprawiedliwość walnie przyczyniło się do wprowadzenia dodatkowych wydatków sztywnych. Choćby wcześniejszych emerytur (konieczność większej dotacji dla ZUS) oraz podwyższenia płac minimalnych (więcej i wyższe dodatki dla bezrobotnych).
Kończąc swą obronę publicystycznego tekstu, bo przecież nie jest to - w świetle choćby wytkniętych wyżej niekonsekwencji i niejasności - żaden program, pan Marcinkiewicz pisze: "Prawo i Sprawiedliwość postanowiło zerwać z niedobrą tradycją przedwyborczego hodowania socjalistycznych lub liberalnych gruszek na wierzbie". Jeśli tak PiS postanowiło, to jest to naprawdę wspaniałe. Teraz tylko pora, aby postanowienie wprowadzić w czyn i napisać rzetelny, oparty na wyliczeniach, zbilansowany program zawierający stwierdzenia w rodzaju "zrobimy a, b, c...". Jeśli tego PiS nie zrobi dzisiaj, to po ewentualnym przejęciu władzy będzie się poruszać po polskiej gospodarce jak pijane dziecko we mgle.
Więcej możesz przeczytać w 32/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.