Rozmowa ze ZBIGNIEWEM BOŃKIEM, byłym piłkarzem i trenerem reprezentacji Polski, byłym wiceprezesem PZPN
Juliusz Urbanowicz: Razem z Michałem Listkiewiczem obiecywał pan uzdrowienie polskiej piłki po Marianie Dziurowiczu. A teraz to jego syn Piotr przerywa zmowę milczenia.
Zbigniew Boniek: Nie podzielam nagłego wybuchu entuzjazmu po zeznaniach Piotra Dziurowicza. Co więcej, ubolewam nad tym, co on mówi.
- Nie mówi prawdy?
- Zdumiewa mnie to, że można kraść i oszukiwać przez dziesięć lat, a potem jednego wywiadu udzielić i już się jest zbawicielem polskiej piłki. Ja przez rok jestem związany z Widzewem Łódź i przez myśl mi nie przeszło, żeby kupić mecz, a też walczyłem o pierwszą ligę dla tego klubu, jak Dziurowicz dla GKS. Problem pana Dziurowicza polega na tym, że w domu wychował się w kulcie ojca, który wszystko mógł kupić i załatwić. Ja o wszystko walczyłem na boisku, a nie poza nim. Jemu się wydawało, że należy przekupić, wymusić, zastraszyć. Dopiero teraz się zorientował, że nie tędy droga - ze strachu, że skończy w pierdlu. A przecież po przejęciu klubu mógł go prowadzić już na uczciwych zasadach.
- Dziurowicz twierdzi, że pana Widzew korzystał z przychylności PZPN przy przyznawaniu licencji.
- Nie zajmuję się oskarżeniami, tym niech się zajmuje prokuratura. Nie miałem nic wspólnego z przyznawaniem licencji, z tym, co się działo wcześniej w klubie. Pan Dziurowicz coś mówi, ale tak to można podejrzewać, że dziecko jest chore, choć się jeszcze nie urodziło.
- Czy kiedy grał pan w polskiej lidze, był pan świadkiem ustawiania meczów?
- Może byłem, a może nie byłem. Od tamtego czasu przedawnieniu uległy nawet brutalne morderstwa. Nie zajmujmy się tym, co było w kraju komunistycznym, bo dojdziemy do absurdalnych wniosków. To była inna piłka, inny świat.
- Kiedy zdał pan sobie sprawę, że w naszej piłce jest korupcja na dużą skalę?
- A pan?
- Dawno temu.
- Łapać złodzieja to nie moje zadanie, nie jestem policjantem ani prokuratorem. Moją rolą w PZPN było opracowanie takich regulaminów, jakie zapobiegałyby korupcji. Mówienie, że sędziowie są przekupni, mnie śmieszy, bo ktoś do nich przychodzi i proponuje kasę za ustawienie meczu. W 2001 r., kiedy przyszedłem do PZPN, zająłem się zarabianiem milionów dolarów dla związku i tworzeniem regulaminu obowiązującego sędziów, prezesów klubów. Zasady były dobre, tylko trzeba ich było przestrzegać. Proponowałem, żeby to kontrolować we współpracy z policją, detektywami. Protestowali sędziowie, kluby. A gdyby kontrola była, nie mielibyśmy tego całego pasztetu. Nasz futbol byłby na innym poziomie.
- Czyja to wina, że ten pasztet jednak mamy?
- Nas wszystkich. Braku kultury futbolu. Trzeba uchwalić ustawę
o piłce nożnej, która daje pracę dla 350 tys. ludzi, zmienić całą strukturę PZPN, masę leśnych dziadków,
co nie mają zielonego pojęcia o zawodowym futbolu. Dziś wszyscy do wszystkich strzelają, kto więcej pluje, ten jest lepszy. Ale o tym, jak z tego wyjść, nikt nie mówi.
- A co robi Boniek?
- Kładę się wieczorem do łóżka i budzę spokojnie rano, bo wiem, że nikt do mnie nie zapuka, nie przyjdzie, bo ja żadnego loda nie skręciłem. Są ludzie, którzy sami, mając problemy, starają się podłożyć świnię innym. Ja takich rzeczy nie robię. Piłkarzom Widzewa powiedziałem, że wszystko ma się odbywać na boisku. A polscy zawodnicy przyzwyczaili się, że mogą np. "rozgrywać" trenera, bo jak przegrają przeciwko trenerowi trzy razy z rzędu, to on poleci i na jego miejsce przyjdzie ktoś, z kim można się dogadać. U mnie trener ma pracować do końca kontraktu. Wziąłem go, bo mam do niego zaufanie. To samo z zawodnikami. Gdybym podejrzewał, że jakikolwiek zawodnik próbował ustawiać mecz, to na drugi dzień już by go nie było w drużynie.
Więcej możesz przeczytać w 32/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.