"Gazeta Wyborcza" robi Hitlerowi reklamę lepszą niż Michał Wiśniewski partii Leppera
Hitler wraca. Na razie wrócił na Jarmark Dominikański w Gdańsku, gdzie pamiątki z czasów nazizmu cieszą się dużym zainteresowaniem turystów. Hitlerowi, jak zwykle, dobrą reklamę zrobiła "Gazeta Wyborcza", oburzając się na pordzewiałe niemieckie hełmy, bagnety i zakurzone hakenkreuze. Przy okazji "Gazeta" potępiła też handel fałszywymi opaskami z żydowskiego getta, które, jak się okazało, tak naprawdę są lipne i pochodzą z filmu "Pianista" Romana Polańskiego. Znane autorytety po raz kolejny dały się namówić na potępieńcze komentarze.
Na jarmarku jest też wiele starych pamiątek komunistycznych, jak proporce z Leninem, propagandowe plakaty z lat 50. czy figurki wodzów rewolucji. Handel zbrodniarzami Rosji Radzieckiej nikogo już nie oburza. Wrażliwi jak pensjonarki dziennikarze nie pomyśleli, że targ staroci to może idealne miejsce dla takich postaci jak Hitler czy Stalin. Gdzie taki Nazifuhrer ma sobie w dzisiejszych czasach znaleźć odpowiednie miejsce jak nie w rupieciarni? Sąsiaduje tam sobie ze starymi łyżkami, lampami naftowymi i pożółkłymi fotografiami. Ale widać czołowy organ inteligencji uważa inaczej i robi Hitlerowi reklamę lepszą niż Michał Wiśniewski partii Leppera.
W dzisiejszych czasach Hitler jest towarem deficytowym. W latach 30. i 40. ubiegłego wieku było go wszędzie pod dostatkiem. Dostawy Hitlera do sklepów odbywały się regularnie. Każdy, kto czuł taką potrzebę, mógł sobie do woli zapchać mieszkanie faszystowskimi dewocjonaliami. Dość szybko okazało się, że Hitler jest produktem, który masowo szkodzi środowisku naturalnemu. Jako taki został zwalczony i usunięty z rzeczywistości. Po latach stał się obiektem szczerych westchnień grupki idiotów, a także zyskał wartość natury kolekcjonerskiej i muzealnej. Dziś dostęp do Hitlera jest nierównomierny. W Niemczech handel symbolami hitlerowskimi jest zakazany. W Anglii zabawne koszulki z Hitlerem i symbolami nazizmu można kupić w wielu sklepach. Najsłynniejsza, często kupowana przez Polaków, to stylizowana na rockową modłę koszulka z napisem "Hitler w trasie: Czechy - 1938, Polska - 1939, Francja - 1940". W Polsce za komuny handel resztkami III Rzeszy był ścigany, dziś jest na szczęście legalny. Stara prawda handlarzy narkotyków brzmi: zakazy tylko podbijają wartość towaru. Gdyby narkotyki były legalne, mafia prawdopodobnie by zbankrutowała i poszła na zasiłek. Dzięki temu, że za handel śmieciami po Hitlerze nikt nie wsadza do paki, zjawisko takie jak na Jarmarku Dominikańskim samo w sobie jest niegroźne.
Wszystko, co stare i z innej epoki, zyskuje na wartości. Być może za 50 lat tak będzie z opaskami strajkowymi z Sierpnia, fajką Wałęsy czy teczką Millera, w której przewoził dolary dla partii od wschodnich towarzyszy. Uważam, że handel opaskami z getta nie jest wart komentarza Marka Edelmana, legendy powstania w getcie warszawskim. Oferowanie opasek to zwykłe nabieranie klienta, czyli oszustwo takie samo jak gra w trzy cukierki na promenadzie w Międzyzdrojach. Gdyby sprzedawcy napisali, że to opaski z filmu Polańskiego, wszystko byłoby OK. W końcu pamiątka z filmu to nie pamiątka z prawdziwej zagłady. Obrzydliwe jest co innego. Obrzydliwe jest bieganie przy każdej takiej okazji do Marka Edelmana i zawracanie mu głowy. "Wyborcza" od lat (z pewnością nieświadomie) przyczynia się do rozwoju antysemityzmu w Polsce. Gdy byle pijak krzyknie na meczu coś o Żydach, dzielny reporter biegnie do łódzkiego mieszkania Marka Edelmana i prosi o komentarz. Podpieranie się legendą Edelmana przy każdym kretyńskim wybryku antysemickim jest zwykłą łatwizną dziennikarską. Skutkiem takich zabiegów "Gazety" ten wspaniały człowiek ocalał - jak się okazuje - po to, by jesień jego życia paskudziły mu opowieści takie jak ta z jarmarku. Nic dziwnego, że karmiony przez reporterów mrożącymi krew w żyłach opowiastkami żyje w przekonaniu, że w Polsce "jest przyzwolenie na nacjonalizm, szowinizm i faszyzm".
O tym, że w Polsce panuje faszyzm, przekonany jest ostatnio także Władimir Putin, który w związku z chuligańskim pobiciem dzieci rosyjskich dyplomatów nakręcił medialną histerię godną przypadkowego odpalenia bomby atomowej. Ten były agent KGB oburza się na kilka siniaków, a gdy umierali rosyjscy marynarze z "Kurska", nie kiwnął nawet palcem. Może lepiej byłoby dla nas wszystkich, aby kolekcjonerskiego handelku hitlerowską makulaturą na jarmarku nie utożsamiać od razu z popieraniem komór gazowych, tak jak przypadkowego pobicia przez żulików z planowanym atakiem rakietowym.
Więcej możesz przeczytać w 32/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.