Południowy Sudan nie rozwijał się od czasu, gdy Bóg stworzył Adama i Ewę
Tysiące ludzi uciekają z domów, a kolejna odsłona wojny, która kosztowała już dwa miliony ofiar, jest niemal pewna - to wersja organizacji humanitarnych. Wersja rządowa brzmi tak - w Chartumie panuje spokój. Wydaje się jednak, że w tym wypadku można użyć czasu przeszłego. Gdy 9 lipca prezydent Sudanu Omar Baszir odebrał przysięgę wierności od swego zaprzysięgłego wroga Johna Garanga, świat cieszył się, że dobiegła końca najdłuższa afrykańska wojna. Przywódca partyzantki z południa kraju miał być wiceprezydentem - taki warunek znalazł się w zawartym na początku roku porozumieniu. 30 lipca Garang już nie żył. Poinformowano, że zginął w katastrofie śmigłowca.
Śmierć zdrajcy
Garang miał tak wielu wrogów, że śmierć w katastrofie helikoptera z powodu złej pogody, wydaje się mało prawdopodobna. Oczywiste są też skojarzenia ze śmiercią prezydenta Rwandy Juvenala Habyarimana w 1994 r. (wkrótce potem zaczęła się masakra 800 tys. Tutsi) czy z katastrofą, w której zginął prezydent Mozambiku Samora Machel. Garanga nienawidzili rządzący krajem islamscy fundamentaliści z Chartumu. Coraz więcej wrogów miał też w Ruchu Wyzwolenia Narodu Sudańskiego (SPLA), którym przez 22 lata kierował. Jedni i drudzy uważali go za zdrajcę.
Garang, wykształcony w USA doktor ekonomii, pierwszy raz dopuścił się zdrady w 1983 r. Był wtedy pułkownikiem sudańskiej armii. Ówczesny prezydent Dżaafar Muhammad Nimejri, wykorzystując to, iż Garang pochodzi z najliczniejszego na południu kraju chrześcijańskiego ludu Dinków, wysłał go w rodzinne strony, gdzie wybuchła rebelia. Dinkowie oraz inne plemiona chrześcijan i animistów sprzeciwili się zniesieniu autonomii w ich regionie i wprowadzeniu szarijatu. Nie podobało im się też, że z odkrytych na ich terenach złóż ropy zyski będą czerpać Arabowie z Chartumu. Garang miał stłumić bunt. Zamiast tego przyłączył się do niego, a 105. Batalion Piechoty uczynił trzonem Ludowej Armii Wyzwolenia Sudanu, zbrojnego ramienia SPLA. W latach 90. dowodzona przez niego partyzantka miała 60 tys. ludzi pod bronią. Garang miał zwolenników wśród wielu przywódców państw afrykańskich, a gdy skończyła się zimna wojna, a wraz z nią protekcja Kremla, sprzymierzeńców znalazł w Waszyngtonie. To głównie dzięki Amerykanom świat zainteresował się prześladowaniami mieszkańców południa Sudanu, a prezydent George W. Bush wymógł na władzach w Chartumie zawarcie porozumienia ze SPLA. Jego ukoronowaniem miało być referendum przeprowadzone po sześciu latach, w którym mieszkańcy południa kraju mieli zadecydować, czy chcą pozostać częścią Sudanu, czy też tworzyć odrębne państwo.
Wynik referendum - decydujący o jedności kraju - wydawał się przesądzony. Właśnie dlatego dawni towarzysze broni Garanga zaczęli się zastanawiać, czy nie jest on zdrajcą. Garang jako wiceprezydent nie zająknął się nawet o niepodległości. Coraz częściej powtarzał formułki o autonomii południa. Dlaczego? "Zaczynamy od zera - tłumaczył w wywiadzie dla wydawanej w Londynie arabskiej gazety "Asharq al-Awsat". - U nas, na południu, nie było rozwoju od czasu, gdy Bóg stworzył Adama i Ewę".
Nędza i nafta
To, że z powodu wojny południe stało się krainą wyludnioną i pozbawioną infrastruktury, praktycznie niezdolną do funkcjonowania jako niezależne państwo, nie przekonywało dawnych towarzyszy broni Garanga do porzucenia marzeń o niepodległości. O konflikt z nimi było łatwo, bo Garang znany był z zapędów dyktatorskich. Zdrajców czy nawet podejrzanych o zdradę rozstrzeliwał bez sądu. Niepokorne wsie palił. Wielu zachodnich analityków powtarza jednak, że gdyby prowadził inną politykę, SPLA rozpadłby się na dziesiątki mniejszych organizacji i nic nie osiągnął.
Po śmierci wiceprezydenta do zachowania spokoju nawoływali wszyscy: prezydent Baszir i Salva Kiir Maydarit, wyznaczony przez SPLA na następcę Garanga jego przyjaciel, i Kofi Annan, sekretarz generalny ONZ. Afrykańska Rada Kościołów obiecała mediacje między walczącymi. Na próżno. Uzbrojone grupy chrześcijan i animistów, zwolenników Garanga, atakują wszystkich, którzy wyglądają na Arabów. Włamują się do ich domów, plądrują sklepy. Dołączają do nich ludzie z obozów dla uchodźców pod Chartumem. Na pewno sytuacji nie załagodzi to, iż zlinczowano miejscowego imama. - Tłum został zmanipulowany, wtłaczano mu latami regułę "dziel i rządź" - mówi Ollie Dinar, wykładowca arabskiego z uniwersytetu w Chartumie. - Sudańskie władze znów wygrały, bo ludzie atakują siebie nawzajem, a nie rządzących.
- Gdy domagasz się przestrzegania swoich praw, ale nikt cię nie słucha, posuwasz się do przemocy, by wyrazić, jak jest ci źle - usiłował tłumaczyć ataki chrześcijan na Arabów następca Garanga Salva Kiir Maydarit. Od lat znany był z tego, że jako jeden z nielicznych w otoczeniu Garanga miał odwagę go krytykować. I zawsze był wobec niego lojalny. Podobno od śmierci Garanga Salva Kiir jest prawie cały czas na spotkaniach z przedstawicielami rządu. Towarzyszące mu osoby twierdzą, że większość czasu milczy, a jeśli zabiera głos, to - ku zaskoczeniu otoczenia - w jego wypowiedziach nie ma buntowniczości, której można się spodziewać po kimś, kto ponad pół wieku spędził na wojnie w buszu. Salva Kiir nie ma charyzmy Garanga, nie ukończył studiów, nie ma przyjaciół na Zachodzie. Tylko raz spotkał się z dziennikarzami. Gdy podszedł do stołu z mikrofonami, zapukał w jeden z nich i zapytał: "Ale nie macie do tego amunicji?".
Czy uda mu się utrzymać porozumienie kończące wojnę? Dotychczas wszędzie w Afryce, gdzie rebelianci układali się z władzami, sukcesy są marne. Porozumienia trudno było podpisać, ale jeszcze ciężej jest ich dotrzymać. W Somalii dochodzi do starć między dawnymi towarzyszami broni. Kongijczycy, którzy walczyli po przeciwnych stronach, mimo iż są we wspólnym rządzie, pozostają wobec siebie nieufni. Porozumienie między Hutu a Tutsi w Burundi jest przestrzegane, ale do nawrotu krwawego konfliktu może dojść wraz ze zbliżającymi się wyborami.
Na południu Sudanu, podobnie jak w masakrowanym przez islamskich "jeźdźców" Darfurze, jest ropa. To przekleństwo i nadzieja miejscowych. Przekleństwo, gdyż jej brak pozwalałby im głodować i umierać we względnym spokoju. Nadzieja - bo może dzięki ropie świat zachodni nie straci z oczu swoich chrześcijańskich współwyznawców zabijanych przez muzułmańską większość. Nasilenie się konfliktu, który pochłonął dwa miliony zabitych, a co najmniej cztery miliony wygnał z domów, nie będzie na rękę cywilizowanemu światu. Jeśli śmigłowiec Garanga spadł przypadkowo, to Sudańczycy mieli potwornego pecha. Jeśli - co bardziej prawdopodobne - ktoś mu pomógł, to będzie miał morze krwi na rękach.
Więcej możesz przeczytać w 32/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.