Nikt nie wie, za jakie zasługi dla Polski wystawiono de Gaulle`owi pomnik w Warszawie
Prawdę powiedziawszy, był antypatyczny. Wysoki, szczupły, przez naturę obdarzony wielkim nosem i nie obdarzony poczuciem humoru. Prawdę powiedziawszy, był sztywny i zasadniczy. Koledzy oficerowie nazywali go "wielkim szparagiem", nie pojmując, "dlaczego nie przychodzi do ich kasyna, nie żartuje z nimi" - jak pisał we wspomnieniach gen. Yves Faury. Prawdę powiedziawszy, był typem pruskiego oficera służbisty, wymagającego i zachowującego dystans. Był jednak oficerem nie pruskim, lecz francuskim, i to oficerem znakomitym. Nawet ci, którzy go nie znosili, (a - wbrew polskiej legendzie - był powszechnie nie lubiany), nie zakwestionowali jego żołnierskich cnót. Gdy 2 marca 1915 r. pod Verdun, a ściślej pod Douaumont, kompania kapitana Charles`a de Gaulle`a znalazła się na drodze natarcia przeważających sił 5. Armii niemieckiej, ani myśląc o poddaniu, rzucił się na spotkanie śmierci. W uzasadnieniu pośmiertnego wniosku o Krzyż Legii Honorowej świadkowie zdarzenia zapisali: "Oficer pod każdym względem nie mający sobie równych (...). Wówczas, kiedy jego batalion uległ zdziesiątkowaniu wskutek przerażającego bombardowania i kiedy nieprzyjaciel dosięgał jego kompanii ze wszystkich stron, porwał swych ludzi do wściekłego uderzenia i dzikiej walki pierś w pierś, jedynego rozwiązania, które uważał za zgodne ze swoim poczuciem honoru wojskowego. W tym starciu z bliska padł".
Egocentryczni Polacy
Pochowany za życia, jak wiadomo, de Gaulle jednak przeżył. Ranny trafił do niemieckiej niewoli, w której spędził prawie trzy lata. Gdy wreszcie wolny znalazł się w Paryżu, wojna była już zakończona. Dla ambitnego, niespełna trzydziestoletniego oficera była to okoliczność przykra. To nie miłość do Polski - jak by to chcieli widzieć liczni rodzimi biografowie de Gaulle`a - spowodowała, że wstąpił do formującej się we Francji armii gen. Józefa Hallera, ale wyłącznie nadzieja, że w Polsce znajdzie swoją spóźnioną wojnę i nową chwałę. Polska z jej dramatyczną walką o niepodległość i granice była mu tyleż obca, ile nieciekawa. "Polacy - pisał z Warszawy do rodziny - egocentryczni, nie są w niczym dobrzy, a najgorsze, że wierzą, iż są we wszystkim doskonali". Nudziła go ta Polska, nie podobała się Warszawa. Ledwie się w niej pojawił, a już go doszczętnie okradziono. Musiał obstalować u warszawskich krawców nowe mundury, sprowadzać z Paryża trzewiki. W Wodewilu na Nowym Świecie podczas występu Wiktorii Kaweckiej o mało nie zabił go spadający z sufitu gzyms, który roztrzaskał fotel zajmowany przed chwilą przez de Gaulle`a. Pechowa była ta Polska. Spędził w niej dwa lata i do głowy mu nie przyszło, by podjąć naukę polskiego. W niewoli w porównywalnym okresie nauczył się niemieckiego.
Wiatr zwycięstwa
W lipcu i sierpniu 1920 r. przyglądał się postawie Polaków. Nie potrafił ich zrozumieć. Wobec śmiertelnego zagrożenia, jakie stwarzał pochód bolszewicki, zachowywali spokój. Zastanawiał się, "czy to rezygnacja narodu zniewolonego od ponad wieku, czy też spokój ludzi pewnych swojej siły". Dopiero gdy w sztabie dowódcy Grupy Armii Południe gen. Edwarda Rydza-Śmigłego zobaczył Piłsudskiego i poznał jego plan operacyjny, "prosty i czysty" - jak później zapisał - zrozumiał Polaków. "Jeszcze zanim zaczęła się na dobre bitwa, poczułem, jak przeszedł między ludźmi dobrze mi znany wiatr zwycięstwa". To wspomnienie zapadło w jego pamięci na zawsze, dowodząc - jak pisał - "że klęska jest przede wszystkim kwestią moralną. Dopóki morale jest mocne, sukces jest możliwy. Gdy upada, koniec jest bliski". W 1922 r., wygłaszając w l`Ecole Supeurieure de Guerre wykład o wartości Armii Polskiej, de Gaulle przywołał jeszcze jedno polskie wspomnienie: "Piszący te słowa będzie pamiętał przez całe życie gwałtowny wybuch gorzkiego śmiechu marszałka Piłsudskiego w odpowiedzi generałowi francuskiemu, który w fatalnym sierpniowym dniu 1920 roku mówił mu o możliwym przybyciu naszych oddziałów". Te słowa to być może najgłębsza i najżyczliwsza refleksja wielkiego Francuza na polski temat.
Udział (wówczas majora) Charles`a de Gaulle`a w wojnie 1920 r. przez wiele lat był tematem niezręcznym zarówno w PRL, jak i w Moskwie. O ile można było jeszcze pisać o jego wykładach dla polskiej kadry oficerskiej, których celem było "(...) przywrócenie polskiemu dowództwu na wszystkich szczeblach zaufania do samych siebie", o tyle fakt frontowych walk de Gaulle`a gdzieś się w historii zawieruszył. Nie ulega jednak kwestii, że dwukrotnie brał on udział w walkach z bronią w ręku. Po raz pierwszy w dniach 30 lipca - 2 sierpnia 1920 r. w polskim kontrataku na flankę armii Budionnego w okolicach Brodów, a w dniach 14-15 sierpnia w pozorowanej ofensywie 3. Dywizji Piechoty wzdłuż Bugu w rejonie Zamościa. Wraz z 1. batalionem wkraczał do zdobytego Hrubieszowa. "Polacy poruszali się tak, jakby mieli skrzydła" - zapisał potem w raporcie. 9 stycznia 1921 r. odznaczony przez wdzięcznych Polaków za udział w zwycięskiej wojnie Krzyżem Virtuti Militari Charles de Gaulle powrócił do Francji. Na polską arenę dziejową miał powrócić dwadzieścia lat później, w czerwcu 1940 r. Wbrew poglądom polskich historyków nie był już politykiem ani Polsce przychylnym, ani jej życzliwym.
200 Wolnych Francuzów
18 czerwca 1940 r. generał Charles de Gaulle wygłaszał przed mikrofonami BBC swój historyczny apel do narodu francuskiego, odrzucający haniebną kapitulację Petainowską: "Każdy Francuz, który posiada broń, jest obowiązany do kontynuowania oporu. Cokolwiek się stanie, płomień oporu francuskiego nie może wygasnąć i nie wygaśnie". Był przywódcą Wolnych Francuzów. Szczerze mówiąc, przywódcą 200 Wolnych Francuzów, bo tylu zwolenników przybyło z nim na Wyspy Brytyjskie. W tych dniach polskie oddziały w Wielkiej Brytanii liczyły kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. A jednak w tymże tragicznym czerwcu 1940 r., gdy do przywódcy Wolnych Francuzów przybył gen. Władysław Sikorski, premier rządu polskiego i naczelny wódz polskiej armii, gen. de Gaulle po prostu go nie przyjął. Historycy nie dość, że o tym milczą, to jeszcze wypisują wierutne bzdury o rzekomej przyjaźni generałów. Prawda była taka, że obaj przywódcy nawet jeśli spotkali się przypadkowo - jak świadczą relacje - nawet się sobie nie kłaniali. Między Polską a Francją przez całą wojnę trwała najprawdziwsza zimna wojna. We wrześniu 1940 r. Sikorski uznał za stosowne ostrzec Churchilla przed de Gaulle`em. W marcu 1941 r. ostrzegł Roosevelta. Niepotrzebnie, bo ten de Gaulle`a nie znosił. W grudniu 1941 r. podczas wizyty w Moskwie Sikorski ostrzegł Stalina, twierdząc, że "Francja jest skończona". Zapewne trudno znaleźć w historii podobny przykład głupoty i krótkowzroczności politycznej. "No, Francja to nie tylko Francja - miał powiedzieć Stalin. - To także kolonie. Czy nie sądzi pan, że po doświadczeniach wojennych Francja otrząśnie się z marazmu moralnego?". Sikorski nie sądził. Nie sądził zresztą, by dalsza rozmowa ze Stalinem miała większy sens, jeśli - w jego przekonaniu - Rosja też była skończona. Najbliższe lata miały wykazać, jak bardzo się mylił. Dopiero w połowie 1943 r., gdy alianci wyzwolą Afrykę, a de Gaulle będzie dysponować kilkusettysięczną armią, Sikorski uzna Francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego. W tym momencie lekceważony i zbywany przez wszystkich de Gaulle pozostawał już w cichym sojuszu ze Stalinem i nie interesowało go stanowisko Polaków.
Przeciw Polsce
Nie ulega kwestii, że jego grę najwcześniej przejrzeli Brytyjczycy, którzy - jak świadczą niedawno ujawnione dokumenty - otoczyli de Gaulle`a siecią kontrwywiadowczą, utrudniając mu życie jak to tylko możliwe. Od stycznia 1942 r. zaczęli konfiskować jego radiowe przemówienia do narodu francuskiego i torpedować zamiary podróży do francuskiej Afryki. W świetle raportu OSS (Biuro Służb Strategicznych), "spodziewano się wizyty de Gaulle`a w Moskwie, mającej zapewnić mu nie tylko pomoc przeciwko Niemcom, ale także przeciwko anglosaskiej dominacji w Europie". Obawiano się, że "sojusz francusko-rosyjski po jakimś czasie wyeliminuje wpływy brytyjskie i amerykańskie". Te same dokumenty dyskredytowały de Gaulle`a jako przyszłego przywódcę Francji, podejrzewając go o ambicje dyktatorskie.
W owym roku 1943 de Gaulle zaczynał skomplikowaną grę polityczną, której ofiarą i ceną miała się stać Polska. W zamian za propozycję zawarcia bilateralnego układu francusko-rosyjskiego Stalin zażądał odcięcia się przez Francję od brytyjskiej polityki w sprawie Polski i uznania jej przyszłych nowych władz komunistycznych. De Gaulle, przyjmując te warunki, wygrywał nie tylko kwestionowane przez USA i Wielką Brytanię przywództwo Francji, ale także przywracał Francji pierwszoplanową pozycję w Europie i miejsce po stronie zwycięzców. Tym samym odchodziły do historii głośne w latach wojny plany powojennej okupacji Francji, która przez rząd Vichy brała udział w wojnie po stronie Hitlera, i zapominano o tzw. planie gen. Eisenhowera, polegającym na przejęciu przez wojskową administrację USA administracji Francji. Francja była znów niewinna i wielka.
Pakt z czerwonym
10 grudnia 1944 r. w Moskwie został podpisany traktat sowiecko-francuski, a już 26 grudnia 1944 r. wydano komunikat informujący o przybyciu do Paryża przedstawiciela PKWN Stefana Jędrychowskiego, a do Lublina w imieniu Francji - Christiana Foucheta. W tych dniach - jak notuje w dzienniku Karol Estreicher - "Radio podaje, że de Gaulle wzywa młodzież polską do wstępowania do wojska w kraju". W tych też dniach nic nie rozumiejący z tego, co się właśnie stało, Polacy z gen. Marianem Kukielem udali się do Paryża na rozmowy z gen. de GaulleŐem na temat ewentualnego utworzenia armii polskiej we Francji. Nie zostali nawet przyjęci. W kościele Polskiej Misji Katolickiej w Paryżu 24 lipca 1945 r. wielki polski kapłan Augustyn Jakubisiak, przemawiając do wiernych, odważył się spuentować to, co spotkało nas ze strony Francji i gen. de Gaulle`a: "To, że dziś Francja rządząca, mająca w swym łonie katolików, poczynając od generała de Gaulle`a, nie wykazuje wielkiej orientacji, że nie dostrzega grożącego jej niebezpieczeństwa czerwonego totalitaryzmu, a nawet paktuje z nim i wysługuje mu się, jak to niedawno miało miejsce w sprawie Polski, o tym wiemy dobrze wszyscy. Jest to jednak nowy dowód, nie tylko narażania się na złe, ale bratania się z nim, ażeby w ten sposób uniknąć dla siebie jego następstw".
Legenda o francuskiej miłości do Polaków, a w tym o szczególnej miłości gen. Charles`a de Gaulle`a, jest w Polsce do dzisiaj żywa. Jej świadectwem jest chyba jedyny poza Francją w Europie pomnik wielkiego Francuza, wzniesiony w Warszawie. Nikt nie wie, za jakie to zasługi dla Polski pomnik ten stoi nad Wisłą. I może tylko ci, którzy go stawiali obok gmachu byłego KC PZPR, właściwie rozumieli tę trudną historię francuskiej miłości.
Więcej możesz przeczytać w 32/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.