10 miejsc, które musisz zobaczyć. Budrewicz odkrywa Pantanal
Już sama nazwa tej brazylijskiej krainy - Mato Grosso - pobrzmiewa trochę złowrogo. Dziewiętnastoletni Raymond Maufrais zginął tu w nie wyjaśnionych okolicznościach, pozostawiając po sobie przejmującą relację - "Zielone piekło". O tych obszarach pisał - bez nadmiaru sympatii - sławny francuski antropolog Claude Levi-Strauss. Pisali późniejszy prezydent USA Theodore Roosevelt i Percy Harrison Fawcett, wielki odkrywca, który również gdzieś tu na zawsze przepadł. Ale to już wydarzenia niejako historyczne. Czas najwyższy na oddemonizowanie tego rejonu Ameryki Południowej. Zwłaszcza że zaczynają tu ściągać ludzie chłonni niezwykłości tego sanktuarium przyrody.
Bliskie spotkania z kajmanami
Z terytorium Mato Grosso wyodrębniono Pantanal, stwierdzając słusznie, że jest to najwspanialszy ogród zoologiczny pod gołym niebem, a jego flora i fauna bije nawet Amazonię. Władze Brazylii ogłosiły Pantanal parkiem narodowym, a UNESCO wstawiło go na światową listę dziedzictwa ludzkości. I nic dziwnego: przyroda Pantanalu jest agresywna, wymaga od przybyszy rozwagi i najwyższego napięcia. Wiedzą o tym myśliwi i ornitolodzy. Nie kto inny jak Raymond Maufrais wspomina z przejęciem swoje przeżycia z kajmanami, nazywanymi tutaj jacare. W błotach Pantanalu są ich nieledwie miliony. Budziły one także moją niechęć: ciężkie, wiecznie niedojedzone kłody są dosłownie wszędzie. Maufrais cytuje słowa tubylca: "To niebezpieczna rzecz polować na kajmana w pojedynkę (...). Pędziliśmy krokodyla po plaży, trzeba się było żwawo ruszać i prędko uskakiwać, żeby uniknąć jego paszczy i ogona, którego uderzenie potrafi zabić człowieka lub połamać mu kości".
Pantanal ma obszar połowy Francji. Ogromne trzęsawiska, na których w porze deszczowej (październik - marzec) woda podnosi się o trzy, cztery metry, powodują, że na nie pokryte wodą wzgórza i łąki wędruje różnego rodzaju zwierzyna. Czasem pojawia się jaguar polujący na bydło, tapiry i kapibary. Po nie zalanych kępach ziemi przesuwają się imponujące pancerniki, niekiedy wychodzi skądś żółw matamata. Zajęcie zawsze mają pracowite mrówkojady, bo dużych czerwonych mrówek tu nie brakuje. Po gałęziach skaczą małpki bugio. Zlatują się tam też ptaszyska z bliska i daleka - sępy, orły i bocianopodobne tuiuiu (metr i więcej wysokości!), ibisy, tukany, kormorany, kolibry. Na posterunku są zawsze wielokolorowe papugi. W rzekach gęsto od piranii, ale trafiają się też delfiny rzeczne i duże wydry. Powierzchnia wody jest w wielu miejscach pokryta kożuchem kwiatów Victoria regia. Jest co podziwiać, co fotografować, ale jest też czego się wystrzegać.
Eldorado przemytników
Moja rada: w Pantanalu najlepiej trzymać się drogi zwanej Transpantaneira, niezawodnego tarasu widokowego Mato Grosso. Można nią jechać prawie od Corumby do Cuiaby: po 90 rozchybotanych drewnianych mostkach, przez ślady osad, posterunki policl`a forestal - przeważnie przez pustkę mokradeł, z wyspy na wyspę, gdzie zwierzęta występują we wręcz surrealistycznej liczbie. Szczerze mówiąc, najgroźniejsze stworzenia spotykałem nie w dżungli i nie na rozległych bagnach, lecz w miastach. To jest przecież pogranicze Boliwii, a nieco dalej Paragwaju, czyli eldorado przemytu, królestwo narkobiznesu.
Trzeba przy sobie zawsze mieć paszport z ważną wizą i uśmiechać się dobrotliwie do policjantów i pograniczników. Przeżyłem tu chwile grozy, bo wzięto mnie za przemytnika: przez godzinę szukano w moim paszporcie bladej pieczątki wjazdu do Brazylii, podejrzewając, że wcisnąłem się nielegalnie od strony Santa Cruz de la Sierra w Boliwii.
Leśni ludzie
Jadąc groblą Transpantaneiry od strony Corumby, gapiąc się na niesamowity świat tutejszej fauny, słuchając jej odgłosów, dotarłem do buszu, a potem na sawanny, tam zaś, między ujściem rzeki Cuiaba a Porto Jofre, do fazend farmerów. Wiele z nich jest przygotowanych na przyjęcie turystów, proponuje jadło, nocleg, jazdę konną. Zejście z pełnej kurzu Transpantaneiry na klepisko fazendy, gdzie szwendają się świnie, konie, cwałują gauczowie i pozdrawiają przybyszy ogromne, bezczelne, lecz przepiękne papugi z gatunku hiacyntowych ar, gdzie znajduje się czysta woda, a niekiedy nawet basen do kąpieli, jest jak kontakt z wyrafinowaną cywilizacją.
Jak zauważał pisarz H.M. Tomlinson, puszcza tego rejonu świata, to "nie tylko drzewa i krzewy, nie tylko ziemia. To zupełnie inny żywioł. Jej mieszkańcy są leśnymi ludźmi, przystosowali się do życia w tym środowisku jak ryby do morza, a ptaki do powietrza. Jej zieloność trwa jak niebo i ocean".
Im bliżej miasta Cuiaba, tym więcej farm, czasem bardzo dużych latyfundiów. Na farmie Santa Clara z rozkoszą wypiłem szklankę jasnożółtego soku z owocu caje. Ten, kto zaryzykuje kilkudziesięciokilometrowy wypad w bok, może trafić na siedziby plemion indiańskich czy ciągle eksploatowane kopalnie złota, na diamentowy płaskowyż, na kolejne zbiorowiska dzikiej zwierzyny, drzewa tak oblepione ptakami, że nie widać liści i gałęzi.
W okolicach miasteczka Pocone, w pobliżu Cuiaby, spotkałem francuskiego ornitologa. Siedział tu ponad tydzień. Spytałem, jak ocenia królestwo ptaków Pantanalu. Odpowiedział: "Przed tygodniem to był dla mnie rajski ogród, teraz to sen wariata". Potem wyliczał niektóre z 600 żyjących w tych stronach ptaków - kardynałów, tukanów, srokoszy, łuszczaków, czapli, ibisów i papug. Zacząłem rozumieć, dlaczego uczony ornitolog był bliski zbzikowania.
Na bakier z prawem
Kilkakrotnie podczas mojego pobytu w Mato Grosso nisko nad głową przelatywał mały samolot. Nie widząc go jeszcze, sądziłem, że ląduje eskadra ptaków tuiuiu. Potem nie było wątpliwości - maszyna zmierzała do któregoś z ukrytych w tropikalnym lesie lotnisk. Wiedziałem o przerzutach towarów i ludzi z Boliwii i sąsiadujących krajów, wiedziałem też o lotach bogatych farmerów do Rio i Brasilii.
Z posłuszeństwem wobec prawa nigdy nie było w Brazylii dobrze. W Amazonii, w Mato Grosso, w północnych stanach nieraz dochodziło do jawnego krzywdzenia Indian, do zbrodni w kopalniach złota, diamentów, cyny, boksytów. A kto, poza jednostkami policia forestal, zdoła dopilnować przestrzegania przepisów ochrony dzikich zwierząt na milionach kilometrów kwadratowych tropikalnych lasów?
Zobaczyć Pantanal i...
Pantanal leży daleko od brazylijskich centrów kultury i rozrywki. Sam park narodowy jest zamieszkany przez 10-12 tys. ludzi. Tylko słabe echa wydarzeń (i samby!) docierają tu z Rio czy Salwadoru. Nawet wyznawcy condomble czy macumby rzadko się w tych stronach ujawniają. Wiele plemion indiańskich, przede wszystkim Yanomami, przetrwało tutaj. Częściowo zachowały swoje tradycyjne formy życia, częściowo przeszły na służbę farmerów hodujących miliony sztuk bydła.
Warto znaleźć na mapie rzekę o nazwie Araguaia, słynącą z najwspanialszych ryb na świecie. Mówi się o 350 gatunkach pływających okazów - od banalnych piranii po kolorowe pintado i setki ryb nie spotykanych gdzie indziej.
W lipcu odbywa się w Cuiabie Festa de Sao Benedito - śpiewy i tańce trwają dzień i noc. Dominują utwory o treści katolicko-modlitewnej, ale nie trzeba być wielkim znawcą folkloru, by się dopatrzyć w tych utworach bliskiego powinowactwa z pogańską afrobrazylijską umbandą. Podobnie jest z wielodniową, połączoną z targiem bydła i rodeo imprezą Semana do Fazendeiro e do Cavalo Panteiro.
Gdy przed moim nosem przefrunął ptak nazywany tu quero-quero, czyli "ja chcę-ja chcę", wiedziałem już, że ja też chcę. Raz jeszcze zobaczyć Pantanal!
Więcej możesz przeczytać w 32/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.