131 regulacji ogranicza w Polsce dostęp do kilkunastu zawodów Do włoskiej mafii przyjmowano nowych członków na podstawie rekomendacji jednego członka przestępczej "rodziny". W Polsce, aby się dostać do palestry, trzeba mieć rekomendację dwóch członków adwokackiej "rodziny". Co więcej, takie rekomendacje dostawali w większości tylko potomkowie członków "rodziny". Polska palestra jest więc bardziej zamknięta niż włoska mafia. I tak jak mafia wszelkimi sposobami broni się przed konkurencją.
Nie tylko adwokaci chcą reglamentować dostęp do swego zawodu. Według Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, w Polsce obowiązuje obecnie 131 różnego rodzaju regulacji ograniczających dostęp do zawodów. Dla porównania w Holandii ta liczba wynosi 80, w Danii - 50, a w Finlandii tylko 10. Samorządy zawodowe oprócz adwokatów mają m.in. radcy prawni, notariusze, komornicy, lekarze, weterynarze, farmaceuci, architekci i urbaniści. W ostatnich latach swoje samorządy utworzyli też doradcy podatkowi, biegli rewidenci czy zarządcy nieruchomości. O podobne przywileje ubiegają się fizykoterapeuci, psychologowie, diagnostycy laboratoryjni, a nawet... kominiarze. Wszystko po to, by ograniczając konkurencję, zapewnić sobie stałe wysokie dochody. I to niezależnie od jakości świadczonych usług.
Jednym ze skutków korporacyjnego monopolu są drogie usługi. Aż 1500 zł płacimy za prostą poradę prawną u adwokata. Za trwające kilka minut poświadczenie podpisu przez notariusza musimy niekiedy zapłacić 2 tys. zł, podczas gdy w USA taka sama usługa kosztuje jednego dolara. Za typowy projekt architektoniczny trzeba zapłacić nawet 20 tys. zł, a komornik za egzekucję pieniędzy od dłużnika każe sobie zapłacić z góry - niezależnie od tego, czy uda mu się odzyskać choćby złotówkę.
Bunt czterech
Korporacyjny monopol jest sprzeczny z konstytucją. Artykuł 17 głosi: "Samorządy zawodowe reprezentują osoby wykonujące zawody zaufania publicznego i sprawują pieczę nad należytym wykonywaniem tych zawodów w granicach interesu publicznego i dla jego ochrony". Kilka tygodni temu Sejm - z inicjatywy posłów PiS, którym przewodził Przemysław Gosiewski, ograniczył wszechwładzę korporacji adwokatów, notariuszy i radców prawnych, ale to dopiero początek walki z korporacyjnymi patologiami. - Na początku przyszłej kadencji wypowiemy wojnę 14 pozostałym polskim korporacjom - zapowiada Gosiewski.
Walkę z dyktaturą korporacji rozpoczęła czwórka zdesperowanych absolwentów prawa, którzy przez lata nie mogli się dostać na aplikacje. Marcin Gomoła, jeden z inicjatorów buntu, pięciokrotnie zdał egzamin na aplikację radcowską. Jego kolega Adam Płociński zajął trzecie miejsce w Warszawie podczas egzaminu pisemnego na aplikację notarialną. Podobnie było z Michałem Kłaczyńskim i Agnieszką Gibas, którzy zdali na aplikację adwokacką. Żadna z tych osób nie została jednak przyjęta na aplikację. Samorządy prawnicze zawsze znajdowały jakiś kruczek, by zablokować im dostęp do zawodu. Płocińskiemu powiedziano, że jest wprawdzie dobry, ale... nie potrafi formułować myśli.
Komornik cenniejszy niż złoto
Kiedy się okazało, że z korporacjami można wygrać, do Gosiewskiego zaczęły się zgłaszać osoby pokrzywdzone przez inne korporacje. Teraz poseł PiS chce uderzyć w sitwę komorniczą. W Polsce obecnie pracuje jedynie 593 komorników, co oznacza, że na jednego z nich przypada 63 tys. mieszkańców. Na przykład we Francji jest to niecałe 17 tys., a w Niemczech - 20 tys. W ciągu roku do komorników zgłasza się 1,2 mln osób domagających się egzekucji swoich długów. Obsłużenie takiej liczby klientów jest niemożliwe, więc komornicy zatrudniają asesorów, którzy za niewielkie pieniądze (średnio 2,5 tys. zł) wykonują za nich czarną robotę. Tymczasem komornik na jednej sprawie może zarobić nawet
50 tys. zł. Żaden asesor nie może otworzyć własnej kancelarii komorniczej, bo Polska jest podzielona na rewiry, a w rewirze może działać tylko jeden komornik.
Do początku lat 90. komornikiem mógł zostać każdy - nawet absolwent podstawówki. Obecnie komornik musi mieć wykształcenie prawnicze lub administracyjne. W ustawie sprzed ośmiu lat znalazła się jednak furtka pozwalająca na kontynuację praktyki przez dotychczasowych komorników.
- W efekcie jako magister prawa pracuję w kancelarii u byłego kombajnisty. To człowiek, który nie potrafi czytać przepisów! - opowiada "Wprost" asesor z Pomorza.
Poseł Gosiewski zapowiada, że z zawodu komornika zostaną usunięte osoby nie mające wykształcenia. Zlikwidowana zostanie też zasada "jeden rewir - jeden komornik".
Patent na architekta
Mało który kandydat na obleganą co roku architekturę zdaje sobie sprawę, że ukończenie tych studiów wcale nie oznacza możliwości pracy w zawodzie. Prawo do wykonywania zawodu architekta mają bowiem jedynie członkowie Izby Architektów. W rezultacie mamy w Polsce 7 tys. architektów, podczas gdy w Niemczech jest ich ponad 100 tys. Aby się dostać do izby, należy odbyć aplikację. Najpierw przez dwa lata trzeba pracować w biurze projektowym, z czego co najmniej połowę na etacie. Architekci niechętnie zatrudniają kogoś na etacie, bo w ten sposób nie tylko ponoszą dodatkowe koszty, ale też szkolą sobie konkurencję. Jeśli mimo wszystko taki staż uda się odbyć, przez rok trzeba pracować na budowie (choćby nosząc cement), co jest absurdem. Dlatego rzesze absolwentów architektury rezygnują z aplikacji. Samodzielnie opracowują projekty, potrzebują jednak kogoś z uprawnieniami, kto się pod ich pracą podpisze. Tak powstała kasta podpisywaczy.
Joanna Piotrowicz, architekt z Zielonej Góry (z dziewiętnastoletnim stażem), nie ma wątpliwości, że izba głównie blokuje dostęp do zawodu i utrudnia funkcjonowanie na rynku tym, którzy już posiadają zawodowe uprawnienia. Dlatego izbę należy rozwiązać lub pozwolić na działalność kilku konkurencyjnych izb.
Medyczne klany
Ogromna część młodych lekarzy ma kłopoty z wykonywaniem zawodu, bo nie może rozpocząć specjalizacji. Przepisy wymagają, by po ukończeniu studiów i odbyciu stażu (z tym na ogół nie ma problemów) lekarz zrobił trwającą 5-6 lat specjalizację, pracując w szpitalu na różnych oddziałach. Problemem jest to, że szpitale niechętnie zatrudniają na etacie absolwentów medycyny. Rozwiązaniem miał być system rezydentur - pracę lekarza na stażu opłaca państwo, a nie szpital. Tyle że tego typu etatów starcza dla 40 proc. chętnych. Pozostali muszą walczyć o etaty szpitalne, do których dostępu zazdrośnie strzegą lekarskie klany. Jerzemu Pręgowskiemu i Aleksandrowi Prejbiszowi udało się uzyskać etat w Instytucie Kardiologii w Aninie, bo jeszcze podczas studiów przychodzili do szpitala, by pomagać i prowadzić badania. Ale w takich dziedzinach jak ginekologia, dermatologia czy okulistyka specjalizację otwierają nieliczni, bo jest za mało oddziałów szkoleniowych. - System przyznawania etatów w szpitalach jest przeżarty korupcją, dlatego najlepszym rozwiązaniem będzie wprowadzenie powszechnego systemu rezydentur - mówi Bolesław Piecha, lekarz i poseł PiS. - Nie rozumiem, dlaczego jakieś gremium ma ograniczać możliwość szkolenia i wyznaczać limity miejsc na konkretnych specjalizacjach, uznając, że w jakimś regionie jest na przykład za dużo okulistów czy ginekologów - mówi Grzegorz Kaczmarczyk, lekarz w Klinice Akademii Medycznej w Zabrzu.
Efektem działania medycznej korporacji są patologie w funkcjonowaniu sądów lekarskich. W Polsce każdego roku z powodu błędów lekarskich 36 tys. osób zostaje kalekami lub wymaga długotrwałego leczenia, a może nawet 15 tys. umiera. Tymczasem sądy lekarskie rocznie wydają zaledwie 150 orzeczeń o popełnionym przez lekarza błędzie. Oznaczałoby to, że nasi medycy popełniają pomyłki dwieście razy rzadziej niż ich koledzy w USA. W statystykach jest dobrze, gdyż lekarze osądzają sami siebie. Tymczasem takie sprawy powinny być rozstrzygane przez sądy powszechne, a nie samorządy lekarskie.
Zmowa kartelowa
Korporacje gwarantują sobie monopol także przez regulacje zawarte w kodeksach etyki zawodowej lub w uchwałach, które pod pozorem dbania o jakość świadczonych usług znoszą reguły wolnego rynku. Izba Architektów zakazała na przykład swoim członkom brania udziału w przetargach, w których głównym kryterium jest cena. Warszawska Izba Architektów uchwaliła minimalne stawki za projekty, Lubuska Izba Lekarsko-Weterynaryjna ustaliła taksę za leczenie zwierząt, której musiał przestrzegać każdy weterynarz w regionie. Gdyby taką praktykę zastosowali przedstawiciele innych zawodów, zostaliby oskarżeni o zmowę kartelową.
Skoro wyłom w systemie korporacyjnych monopoli został zrobiony, jest szansa, że runie cała ta patologiczna konstrukcja. Bo patologią, objawiającą się windowaniem cen i obniżaniem jakości usług, jest utrzymywanie korporacyjnych monopoli. Przedstawiciele żadnego zawodu nie powinni być zwolnieni z konkurencji.
Jednym ze skutków korporacyjnego monopolu są drogie usługi. Aż 1500 zł płacimy za prostą poradę prawną u adwokata. Za trwające kilka minut poświadczenie podpisu przez notariusza musimy niekiedy zapłacić 2 tys. zł, podczas gdy w USA taka sama usługa kosztuje jednego dolara. Za typowy projekt architektoniczny trzeba zapłacić nawet 20 tys. zł, a komornik za egzekucję pieniędzy od dłużnika każe sobie zapłacić z góry - niezależnie od tego, czy uda mu się odzyskać choćby złotówkę.
Bunt czterech
Korporacyjny monopol jest sprzeczny z konstytucją. Artykuł 17 głosi: "Samorządy zawodowe reprezentują osoby wykonujące zawody zaufania publicznego i sprawują pieczę nad należytym wykonywaniem tych zawodów w granicach interesu publicznego i dla jego ochrony". Kilka tygodni temu Sejm - z inicjatywy posłów PiS, którym przewodził Przemysław Gosiewski, ograniczył wszechwładzę korporacji adwokatów, notariuszy i radców prawnych, ale to dopiero początek walki z korporacyjnymi patologiami. - Na początku przyszłej kadencji wypowiemy wojnę 14 pozostałym polskim korporacjom - zapowiada Gosiewski.
Walkę z dyktaturą korporacji rozpoczęła czwórka zdesperowanych absolwentów prawa, którzy przez lata nie mogli się dostać na aplikacje. Marcin Gomoła, jeden z inicjatorów buntu, pięciokrotnie zdał egzamin na aplikację radcowską. Jego kolega Adam Płociński zajął trzecie miejsce w Warszawie podczas egzaminu pisemnego na aplikację notarialną. Podobnie było z Michałem Kłaczyńskim i Agnieszką Gibas, którzy zdali na aplikację adwokacką. Żadna z tych osób nie została jednak przyjęta na aplikację. Samorządy prawnicze zawsze znajdowały jakiś kruczek, by zablokować im dostęp do zawodu. Płocińskiemu powiedziano, że jest wprawdzie dobry, ale... nie potrafi formułować myśli.
Komornik cenniejszy niż złoto
Kiedy się okazało, że z korporacjami można wygrać, do Gosiewskiego zaczęły się zgłaszać osoby pokrzywdzone przez inne korporacje. Teraz poseł PiS chce uderzyć w sitwę komorniczą. W Polsce obecnie pracuje jedynie 593 komorników, co oznacza, że na jednego z nich przypada 63 tys. mieszkańców. Na przykład we Francji jest to niecałe 17 tys., a w Niemczech - 20 tys. W ciągu roku do komorników zgłasza się 1,2 mln osób domagających się egzekucji swoich długów. Obsłużenie takiej liczby klientów jest niemożliwe, więc komornicy zatrudniają asesorów, którzy za niewielkie pieniądze (średnio 2,5 tys. zł) wykonują za nich czarną robotę. Tymczasem komornik na jednej sprawie może zarobić nawet
50 tys. zł. Żaden asesor nie może otworzyć własnej kancelarii komorniczej, bo Polska jest podzielona na rewiry, a w rewirze może działać tylko jeden komornik.
Do początku lat 90. komornikiem mógł zostać każdy - nawet absolwent podstawówki. Obecnie komornik musi mieć wykształcenie prawnicze lub administracyjne. W ustawie sprzed ośmiu lat znalazła się jednak furtka pozwalająca na kontynuację praktyki przez dotychczasowych komorników.
- W efekcie jako magister prawa pracuję w kancelarii u byłego kombajnisty. To człowiek, który nie potrafi czytać przepisów! - opowiada "Wprost" asesor z Pomorza.
Poseł Gosiewski zapowiada, że z zawodu komornika zostaną usunięte osoby nie mające wykształcenia. Zlikwidowana zostanie też zasada "jeden rewir - jeden komornik".
Patent na architekta
Mało który kandydat na obleganą co roku architekturę zdaje sobie sprawę, że ukończenie tych studiów wcale nie oznacza możliwości pracy w zawodzie. Prawo do wykonywania zawodu architekta mają bowiem jedynie członkowie Izby Architektów. W rezultacie mamy w Polsce 7 tys. architektów, podczas gdy w Niemczech jest ich ponad 100 tys. Aby się dostać do izby, należy odbyć aplikację. Najpierw przez dwa lata trzeba pracować w biurze projektowym, z czego co najmniej połowę na etacie. Architekci niechętnie zatrudniają kogoś na etacie, bo w ten sposób nie tylko ponoszą dodatkowe koszty, ale też szkolą sobie konkurencję. Jeśli mimo wszystko taki staż uda się odbyć, przez rok trzeba pracować na budowie (choćby nosząc cement), co jest absurdem. Dlatego rzesze absolwentów architektury rezygnują z aplikacji. Samodzielnie opracowują projekty, potrzebują jednak kogoś z uprawnieniami, kto się pod ich pracą podpisze. Tak powstała kasta podpisywaczy.
Joanna Piotrowicz, architekt z Zielonej Góry (z dziewiętnastoletnim stażem), nie ma wątpliwości, że izba głównie blokuje dostęp do zawodu i utrudnia funkcjonowanie na rynku tym, którzy już posiadają zawodowe uprawnienia. Dlatego izbę należy rozwiązać lub pozwolić na działalność kilku konkurencyjnych izb.
Medyczne klany
Ogromna część młodych lekarzy ma kłopoty z wykonywaniem zawodu, bo nie może rozpocząć specjalizacji. Przepisy wymagają, by po ukończeniu studiów i odbyciu stażu (z tym na ogół nie ma problemów) lekarz zrobił trwającą 5-6 lat specjalizację, pracując w szpitalu na różnych oddziałach. Problemem jest to, że szpitale niechętnie zatrudniają na etacie absolwentów medycyny. Rozwiązaniem miał być system rezydentur - pracę lekarza na stażu opłaca państwo, a nie szpital. Tyle że tego typu etatów starcza dla 40 proc. chętnych. Pozostali muszą walczyć o etaty szpitalne, do których dostępu zazdrośnie strzegą lekarskie klany. Jerzemu Pręgowskiemu i Aleksandrowi Prejbiszowi udało się uzyskać etat w Instytucie Kardiologii w Aninie, bo jeszcze podczas studiów przychodzili do szpitala, by pomagać i prowadzić badania. Ale w takich dziedzinach jak ginekologia, dermatologia czy okulistyka specjalizację otwierają nieliczni, bo jest za mało oddziałów szkoleniowych. - System przyznawania etatów w szpitalach jest przeżarty korupcją, dlatego najlepszym rozwiązaniem będzie wprowadzenie powszechnego systemu rezydentur - mówi Bolesław Piecha, lekarz i poseł PiS. - Nie rozumiem, dlaczego jakieś gremium ma ograniczać możliwość szkolenia i wyznaczać limity miejsc na konkretnych specjalizacjach, uznając, że w jakimś regionie jest na przykład za dużo okulistów czy ginekologów - mówi Grzegorz Kaczmarczyk, lekarz w Klinice Akademii Medycznej w Zabrzu.
Efektem działania medycznej korporacji są patologie w funkcjonowaniu sądów lekarskich. W Polsce każdego roku z powodu błędów lekarskich 36 tys. osób zostaje kalekami lub wymaga długotrwałego leczenia, a może nawet 15 tys. umiera. Tymczasem sądy lekarskie rocznie wydają zaledwie 150 orzeczeń o popełnionym przez lekarza błędzie. Oznaczałoby to, że nasi medycy popełniają pomyłki dwieście razy rzadziej niż ich koledzy w USA. W statystykach jest dobrze, gdyż lekarze osądzają sami siebie. Tymczasem takie sprawy powinny być rozstrzygane przez sądy powszechne, a nie samorządy lekarskie.
Zmowa kartelowa
Korporacje gwarantują sobie monopol także przez regulacje zawarte w kodeksach etyki zawodowej lub w uchwałach, które pod pozorem dbania o jakość świadczonych usług znoszą reguły wolnego rynku. Izba Architektów zakazała na przykład swoim członkom brania udziału w przetargach, w których głównym kryterium jest cena. Warszawska Izba Architektów uchwaliła minimalne stawki za projekty, Lubuska Izba Lekarsko-Weterynaryjna ustaliła taksę za leczenie zwierząt, której musiał przestrzegać każdy weterynarz w regionie. Gdyby taką praktykę zastosowali przedstawiciele innych zawodów, zostaliby oskarżeni o zmowę kartelową.
Skoro wyłom w systemie korporacyjnych monopoli został zrobiony, jest szansa, że runie cała ta patologiczna konstrukcja. Bo patologią, objawiającą się windowaniem cen i obniżaniem jakości usług, jest utrzymywanie korporacyjnych monopoli. Przedstawiciele żadnego zawodu nie powinni być zwolnieni z konkurencji.
|
---|
JAROSŁAW KACZYŃSKI (PiS) Na spotkaniu z młodzieżą obiecaliśmy kiedyś, że ułatwimy dostęp do zawodu adwokata i notariusza. Słowa dotrzymaliśmy. Teraz chcemy się zająć kolejnymi profesjami. Zgadzam się z Jadwigą Staniszkis, że nasze społeczeństwo staje się coraz bardziej korporacyjne i trzeba to koniecznie zmienić. W tej chwili to samorządy przeprowadzają egzaminy, czyli faktycznie to one decydują, kto uzyskuje uprawnienia do wykonywania zawodu. A my musimy iść w kierunku odwrotnym. Pierwszym krokiem do tego jest organizowanie egzaminów państwowych. Liczbę architektów, urbanistów, komorników, doradców finansowych czy podatkowych powinien w końcu regulować rynek, a nie korporacje. MAREK KOTLINOWSKI (LPR) Nie popieram pomysłu Prawa i Sprawiedliwości. W moim odczuciu to tylko wyborcza gra. PiS chce, by domy czy nawet całe osiedla projektowały osoby niedoświadczone. Jesteśmy temu przeciwni. Zgadza się, architekci i komornicy zatrudniają asystentów i asesorów, ale ci ludzie wykonują jedynie czynności rutynowe, a i tak za wszystko odpowiadają właściciele biur. Licencje są po prostu gwarancją, że nad wszystkim czuwają osoby kompetentne. Jesteśmy za ewolucją, a nie rewolucją. BRONISŁAW KOMOROWSKI (PO) Należy otworzyć zawody korporacyjne i ułatwić do nich dostęp młodym ludziom. Korporacje nie tylko bronią dostępu do swoich zawodów, ale także konserwują istniejący układ. Na tym etapie popieramy projekt PiS. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy antykorporacyjni. Jesteśmy przeciwni ingerencji i kontroli państwa, dlatego korporacje powinny istnieć i swoje funkcjonowanie opierać na samorządności. Ale dostęp do zawodu i funkcjonowanie w nim powinny regulować przede wszystkim prawa rynku. |
Więcej możesz przeczytać w 36/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.