Krótkowzroczna polityka socjaldemokratów pogrąża Czechy "On chyba oszalał" - tylko tyle zdołał wykrztusić prezydent Vaclav Klaus, gdy usłyszał propozycję Jiriego Paroubka, szefa czeskiego rządu, dotyczącą wypłaty rekompensat Niemcom sudeckim wysiedlonym z Czechosłowacji. Po bezbarwnym Vladimirze Spidli i skandaliście Stanislavie Grossie Paroubek jest kolejnym premierem Czech, który wyraźnie nie ma pomysłu na kierowaniem krajem.
Główną cechą obecnego szefa czeskiego rządu jest prymitywny pragmatyzm. To wystarcza, aby rządził państwem. To jest przekleństwo nie tylko Czech, ale także Polski czy Węgier - w krajach naszego regionu brakuje wyrazistych osobowości politycznych, więc u steru władzy stają ludzie, których jedynymi zaletami są sprawne zarządzanie ludźmi oraz umiejętność występowania przed kamerami - tłumaczy dla "Wprost" Alena Hromadkova, politolog, sygnatariuszka Karty 77.
Smok krótkodystansowy
Skojarzenia kariery Paroubka i Marka Belki nasuwają się prawie automatycznie. Obaj byli drugoplanowymi politykami ugrupowań socjaldemokratycznych. Gdy okazało się, że lewicowe koncepcje rządzenia Polską i Czechami wypaliły się przed upływem czteroletniej kadencji, obaj awansowali na fotel premiera z jednym zadaniem: przeczekać do wyborów, nie dopuszczając do kryzysu tak poważnego, że pojawiłaby się groźba przedterminowego rozwiązania parlamentu. - Najlepszą metodą na przetrwanie jest pozorowanie podejmowania kluczowych decyzji. Paroubek powoli osiąga w tym mistrzostwo - mówi "Wprost" Milan Znoj, kierownik Zakładu Nauk Politycznych na Uniwersytecie Karola.
Paroubek, który wcześniej zaistniał szerzej tylko w roli zastępcy burmistrza Pragi, został premierem pod koniec kwietnia. Przed tą nominacją pozytywnie jako polityka oceniało go 20 proc. obywateli. Jako szef gabinetu Paroubek zaskarbił sobie sympatię Czechów jasnymi, zrozumiałymi dla wszystkich wystąpieniami telewizyjnymi, odbył kilka wyjazdów zagranicznych, które uznano za sukces, wreszcie wycofał niepopularną decyzję o obowiązku wystawiania rachunków fiskalnych. To wszystko sprawiło, że jego popularność błyskawicznie przekroczyła 60 proc. i stał się drugim najbardziej lubianym politykiem w kraju (po Vaclavie Klausie). "Jako premier wykazał się dużą znajomością technik sprawowania władzy" - napisał o nim dziennik "Lidove noviny", podsumowując pierwsze sto dni Paroubka w roli szefa rządu.
Techno-krata
Kolejne sto dni zaczęło się dużo gorzej. Gigantycznym skandalem zakończyła się wielka impreza techno na zachodzie Czech. 5 tys. bawiących się ludzi zostało brutalnie rozpędzonych przez policję. "To nie była tańcząca młodzież, lecz opętani anarchiści, którzy terroryzują mieszkańców" - tłumaczył Paroubek przyczyny interwencji. Inaczej odebrali to Czesi - 70 proc. uznało działania policji za nieuzasadnione, poparcie dla premiera spadło o połowę. Sprawa wpłynęła także na popularność jego Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej. Ugrupowanie straciło już w sondażach po aferach wywołanych przez Grossa. Początek rządów Paroubka pozwolił częściowo odrobić straty, ale rozbicie technoparty (jak wykazały badania, ludzie bawiący się na tego typu imprezach przeważnie głosują na socjaldemokratów) znów obniżyło notowania partii.
Po aferze z technoparty zaczęto zarzucać premierowi, że nie inicjuje koniecznych reform. Odkryto, że Bohumil Duricko, przyjaciel Paroubka, współpracował z bezpieką. Szefa rządu pogrążyło popieranie ratyfikacji martwej eurokonstytucji, czemu sprzeciwia się 40 proc. Czechów. Premier nie umiał też wyjaśnić, dlaczego wystąpił przed kamerami w koszulce z logo jednego z banków, z którym Paroubek współpracował jako wiceburmistrz Pragi.
Wielkie pozoranctwo
W Polsce głównym zajęciem Belki wydaje się ukrywanie winnych zamieszanych w afery z Orlenem oraz PZU. W Czechach największym aferzystą jest sam Paroubek - ciągną się za nim oskarżenia jeszcze z czasów pracy w praskim urzędzie miejskim. Premier nie wyjaśnił, dlaczego sprzedał 34 proc. udziałów w wodociągach miejskich Vivendi za jedną trzecią wartości. Tak samo jak nie wytłumaczył powodów przeprowadzania tej transakcji w euro - na wymianie walut miasto straciło 200 mln koron.
Belka i Paroubek pozorują kierowanie krajem, ale nie grozi im dymisja. Nie liczą się z reakcjami obywateli, ważne jest, że mogą do końca wykorzystać czteroletnie kadencje. - Po upadku komunizmu wszyscy liczyli na to, że demokracja uczyni w regionie cud. Ten nie nastąpił. Zamiast tego elity utraciły resztkę zaufania. Dlatego najszybciej rośnie poparcie dla partii populistycznych - mówi prof. Piotr Wandycz, zajmujący się Europą Środkową na Uniwersytecie Yale. Wejście demagogów do parlamentu po najbliższych wyborach może sparaliżować jego działania. W wypadku Czech, których scena polityczna jest bardzo słaba, kilkunastoprocentowe poparcie dla postkomunistów może uniemożliwić wyłonienie rządu i w konsekwencji wymusi przedterminowe wybory. Może to nauczy polityków bardziej odpowiedzialnego rządzenia.
Smok krótkodystansowy
Skojarzenia kariery Paroubka i Marka Belki nasuwają się prawie automatycznie. Obaj byli drugoplanowymi politykami ugrupowań socjaldemokratycznych. Gdy okazało się, że lewicowe koncepcje rządzenia Polską i Czechami wypaliły się przed upływem czteroletniej kadencji, obaj awansowali na fotel premiera z jednym zadaniem: przeczekać do wyborów, nie dopuszczając do kryzysu tak poważnego, że pojawiłaby się groźba przedterminowego rozwiązania parlamentu. - Najlepszą metodą na przetrwanie jest pozorowanie podejmowania kluczowych decyzji. Paroubek powoli osiąga w tym mistrzostwo - mówi "Wprost" Milan Znoj, kierownik Zakładu Nauk Politycznych na Uniwersytecie Karola.
Paroubek, który wcześniej zaistniał szerzej tylko w roli zastępcy burmistrza Pragi, został premierem pod koniec kwietnia. Przed tą nominacją pozytywnie jako polityka oceniało go 20 proc. obywateli. Jako szef gabinetu Paroubek zaskarbił sobie sympatię Czechów jasnymi, zrozumiałymi dla wszystkich wystąpieniami telewizyjnymi, odbył kilka wyjazdów zagranicznych, które uznano za sukces, wreszcie wycofał niepopularną decyzję o obowiązku wystawiania rachunków fiskalnych. To wszystko sprawiło, że jego popularność błyskawicznie przekroczyła 60 proc. i stał się drugim najbardziej lubianym politykiem w kraju (po Vaclavie Klausie). "Jako premier wykazał się dużą znajomością technik sprawowania władzy" - napisał o nim dziennik "Lidove noviny", podsumowując pierwsze sto dni Paroubka w roli szefa rządu.
Techno-krata
Kolejne sto dni zaczęło się dużo gorzej. Gigantycznym skandalem zakończyła się wielka impreza techno na zachodzie Czech. 5 tys. bawiących się ludzi zostało brutalnie rozpędzonych przez policję. "To nie była tańcząca młodzież, lecz opętani anarchiści, którzy terroryzują mieszkańców" - tłumaczył Paroubek przyczyny interwencji. Inaczej odebrali to Czesi - 70 proc. uznało działania policji za nieuzasadnione, poparcie dla premiera spadło o połowę. Sprawa wpłynęła także na popularność jego Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej. Ugrupowanie straciło już w sondażach po aferach wywołanych przez Grossa. Początek rządów Paroubka pozwolił częściowo odrobić straty, ale rozbicie technoparty (jak wykazały badania, ludzie bawiący się na tego typu imprezach przeważnie głosują na socjaldemokratów) znów obniżyło notowania partii.
Po aferze z technoparty zaczęto zarzucać premierowi, że nie inicjuje koniecznych reform. Odkryto, że Bohumil Duricko, przyjaciel Paroubka, współpracował z bezpieką. Szefa rządu pogrążyło popieranie ratyfikacji martwej eurokonstytucji, czemu sprzeciwia się 40 proc. Czechów. Premier nie umiał też wyjaśnić, dlaczego wystąpił przed kamerami w koszulce z logo jednego z banków, z którym Paroubek współpracował jako wiceburmistrz Pragi.
Wielkie pozoranctwo
W Polsce głównym zajęciem Belki wydaje się ukrywanie winnych zamieszanych w afery z Orlenem oraz PZU. W Czechach największym aferzystą jest sam Paroubek - ciągną się za nim oskarżenia jeszcze z czasów pracy w praskim urzędzie miejskim. Premier nie wyjaśnił, dlaczego sprzedał 34 proc. udziałów w wodociągach miejskich Vivendi za jedną trzecią wartości. Tak samo jak nie wytłumaczył powodów przeprowadzania tej transakcji w euro - na wymianie walut miasto straciło 200 mln koron.
Belka i Paroubek pozorują kierowanie krajem, ale nie grozi im dymisja. Nie liczą się z reakcjami obywateli, ważne jest, że mogą do końca wykorzystać czteroletnie kadencje. - Po upadku komunizmu wszyscy liczyli na to, że demokracja uczyni w regionie cud. Ten nie nastąpił. Zamiast tego elity utraciły resztkę zaufania. Dlatego najszybciej rośnie poparcie dla partii populistycznych - mówi prof. Piotr Wandycz, zajmujący się Europą Środkową na Uniwersytecie Yale. Wejście demagogów do parlamentu po najbliższych wyborach może sparaliżować jego działania. W wypadku Czech, których scena polityczna jest bardzo słaba, kilkunastoprocentowe poparcie dla postkomunistów może uniemożliwić wyłonienie rządu i w konsekwencji wymusi przedterminowe wybory. Może to nauczy polityków bardziej odpowiedzialnego rządzenia.
Więcej możesz przeczytać w 36/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.