Gdyby sprawa Włodzimierza Cimoszewicza toczyła się w Niemczech, jej umorzenie wywołałoby wielki skandal Wszystkie zwierzęta są równe, ale te z czerwonym futerkiem - równiejsze. Ta parafraza Orwella doskonale opisuje sytuację istniejącą w Polsce w 2005 r. Okazuje się, że czołowych polityków nadal nie można pociągnąć do odpowiedzialności. Przy okazji stajemy się też świadkami upadku pewnej legendy - polska sprawiedliwość jest rzeczywiście ślepa, ale tylko na lewe oko.
Logika Krakowskiego Przedmieścia
W potocznym rozumieniu logika oznacza prawidłowość czy sensowność związku, jaki występuje między pewnymi zdarzeniami. Aktywność Prokuratury Okręgowej w Warszawie w ostatnim czasie wnosi wiele nowego do procesu logicznego myślenia. Nagle okazuje się, że skutek może wcale nie być konsekwencją przyczyny, a jednoznaczne do tej pory słowa mają kolejne, dotychczas nie odkryte przez zwykłych ludzi znaczenia. I jak tu nie wierzyć we wpływ środowiska na proces myślenia? Taką prawniczą logikę warunkuje chyba bliskie sąsiedztwo Kancelarii Prezydenta.
Jako przykład myślenia prawników z Krakowskiego Przedmieścia przypomnijmy kazus premiera Marka Belki. Przed udaniem się w latach 80. do USA premier podpisał instrukcję wyjazdową tajnych służb. Podczas przesłuchania przed komisją śledczą ds. Orlenu powiedział, że żadnych dokumentów nie podpisywał.
Przestępstwo składania fałszywych zeznań przez świadka polega na zwykłym mówieniu nieprawdy pod przysięgą.
W efekcie działań sprawdzających prokurator odmówił jednak wszczęcia postępowania. Zatem według prokuratury premier nie skłamał. Kierując się tą logiką, można dojść do interesującego wniosku - gdyby premier powiedział na przesłuchaniu, że taki dokument podpisał, toby skłamał i wówczas popełniłby przestępstwo. Publiczną tajemnicą jest jednak to, że przecież podpisał.
Mniej niż zero
Polskim hitem prawniczym może się stać sprawa Andrzeja Celińskiego. W piśmie do marszałka Cimoszewicza, a następnie w wypowiedzi telewizyjnej bohater lewicy nazwał komisję śledczą organem przestępczym. W polskim prawie jest norma zakazująca publicznego znieważania lub poniżania konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej (art. 226 kodeksu karnego). Prokurator odmówił jednak wszczęcia postępowania. Opierając się na kilku komentarzach do kodeksu karnego, stwierdził, że konstytucyjnym organem państwa jest Sejm. Po czym z tej informacji wywiódł wniosek, że nie są nim już jego poszczególne organy. I dlatego sejmowa komisja śledcza takiej ochronie nie podlega. W efekcie dokonał jej personifikacji i kazał dochodzić ewentualnych roszczeń w trybie prywatnoskargowym - jako zwykłego zniesławienia. Oj, jakże się mylili autorzy tych komentarzy, kiedy zakładali, że wszyscy po studiach prawniczych będą je rozumieć.
Prokurator uznał, że nawet przy założeniu, iż Celiński zniesławił komisję jako całość, nie można założyć, że chciał zniesławić jej poszczególnych członków (posłów, czyli funkcjonariuszy publicznych chronionych również art. 226 kk). Jego zdaniem, mówienie o nagminnym łamaniu prawa przez członków komisji nie stanowi wcale czynu, który mógłby narazić posła na utratę zaufania potrzebnego do sprawowania mandatu. Trochę to podobne do sprawy nazwania przez Leszka Millera posła Ziobry zerem. Też nic się nie stało, bo każdy uczeń szkoły podstawowej wie, że zero nie ma znaku ujemnego, lecz jest neutralne. Ciekawe, co prokuratura wymyśliłaby, gdyby padło określenie "mniej niż zero"? Pewnie uznałaby, że Miller zanucił starą piosenkę Lady Pank.
Pomyłki to jego specjalność
W ubiegłym tygodniu umorzono sprawę oświadczenia nieprawdy w zeznaniach majątkowych Włodzimierza Cimoszewicza. W Niemczech taki problem ocierałby się o kontrolę z zakresu "prania pieniędzy". Sprawdzono by przepływ gotówki z USA, zapytano Waszyngton o pochodzenie pieniędzy itp. Nie byłoby "świętych krów". W aferze "czarnych kont" potrafiono nawet dosięgnąć bohatera zjednoczenia Niemiec - kanclerza Kohla. Gdyby sprawa Włodzimierza Cimoszewicza toczyła się w Niemczech, jej umorzenie w takich okolicznościach wywołałoby wielki skandal.
W Polsce zaufanie prokuratury do Cimoszewicza jest godne podziwu. Dlatego zamiast zająć się nieujawnieniem przez niego majątku wartości 600 tys. zł i podejrzeniem złamania ustawy antykorupcyjnej, prokuratura w mediach zasłoniła wszystko sprawą Anny Jaruckiej. Natomiast sam zapracowany marszałek mógł pomylić się cztery razy przy wypełnianiu oświadczeń majątkowych. Nawet wtedy, kiedy otrzymał pismo od przewodniczącego sejmowej Komisji Etyki, mógł nie prostować informacji o akcjach i trwać dalej w błędzie. Poza tym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych pod jego ówczesnymi rządami ciągle zdarzały się pomyłki. To zgubiono twarde dyski, to zginęła poczta do obcych ambasad czy wreszcie przepłacono (16 mln zł) za nowy budynek. Nawet wybór osobistej asystentki okazał się błędem. I jak mu w takiej sytuacji nie uwierzyć? Przecież jasno widać, że pomyłki są wpisane w osobowość Cimoszewicza.
Ręczne sterowanie
Żenujące są medialne opowieści Cimoszewicza o niezależności prokuratury. Ta instytucja jest wprost stworzona do politycznego sterowania, bo działa na zasadzie hierarchicznego podporządkowania. Wystarczy, że minister sprawiedliwości postawi swojego człowieka na czele prokuratury apelacyjnej czy okręgowej. Każdy prokurator jest ustawowo zobowiązany wykonać polecenie przełożonego. Kiedy ma polecenie, żeby oskarżać, musi to robić, nawet jeżeli z zebranych dowodów wynika co innego. Kiedy dostaje nakaz, by odstąpić od oskarżania, zamyka sprawę. Przy takim rozwiązaniu aż ciśnie się pytanie, po co minister sprawiedliwości wracał z urlopu?
Kiedy media publicznie podały informację o niegospodarności w MSZ pod rządami Cimoszewicza i stratach w wysokości 16 mln zł (raport NIK), prokuratura z urzędu powinna była zająć się tą sprawą. Zamiast tego daje wskazówki, jak w Polsce publicznie bezkarnie naubliżać konstytucyjnym organom państwa. Skoro samego Sejmu nie można znieważać, to trzeba sobie pofolgować wobec jego pojedynczych komórek. Tak samo można teraz publicznie poniżać jednostki strukturalne rządu. Szczególnie łatwo będzie postponować samą prokuraturę, bo z polskiej konstytucji jasno wynika, że ona nawet jako całość nie jest konstytucyjnym organem państwa. Wszystko oczywiście bez zamiaru znieważania zatrudnionych w tych organach funkcjonariuszy państwowych. Następnie można pokładać się ze śmiechu w oczekiwaniu, w jaki sposób te instytucje wystąpią do sądu w zalecanym przez prokuraturę trybie prywatnoskargowym. Gdyby taka konstrukcja była możliwa, to do czego państwu byłaby potrzebna prokuratura?
W sprawie Cimoszewicza prokuratura pokazała dodatkowo, że jeśli chce się coś ukryć, to w oświadczeniach składanych pod rygorem odpowiedzialności karnej zawsze można się pomylić.
W potocznym rozumieniu logika oznacza prawidłowość czy sensowność związku, jaki występuje między pewnymi zdarzeniami. Aktywność Prokuratury Okręgowej w Warszawie w ostatnim czasie wnosi wiele nowego do procesu logicznego myślenia. Nagle okazuje się, że skutek może wcale nie być konsekwencją przyczyny, a jednoznaczne do tej pory słowa mają kolejne, dotychczas nie odkryte przez zwykłych ludzi znaczenia. I jak tu nie wierzyć we wpływ środowiska na proces myślenia? Taką prawniczą logikę warunkuje chyba bliskie sąsiedztwo Kancelarii Prezydenta.
Jako przykład myślenia prawników z Krakowskiego Przedmieścia przypomnijmy kazus premiera Marka Belki. Przed udaniem się w latach 80. do USA premier podpisał instrukcję wyjazdową tajnych służb. Podczas przesłuchania przed komisją śledczą ds. Orlenu powiedział, że żadnych dokumentów nie podpisywał.
Przestępstwo składania fałszywych zeznań przez świadka polega na zwykłym mówieniu nieprawdy pod przysięgą.
W efekcie działań sprawdzających prokurator odmówił jednak wszczęcia postępowania. Zatem według prokuratury premier nie skłamał. Kierując się tą logiką, można dojść do interesującego wniosku - gdyby premier powiedział na przesłuchaniu, że taki dokument podpisał, toby skłamał i wówczas popełniłby przestępstwo. Publiczną tajemnicą jest jednak to, że przecież podpisał.
Mniej niż zero
Polskim hitem prawniczym może się stać sprawa Andrzeja Celińskiego. W piśmie do marszałka Cimoszewicza, a następnie w wypowiedzi telewizyjnej bohater lewicy nazwał komisję śledczą organem przestępczym. W polskim prawie jest norma zakazująca publicznego znieważania lub poniżania konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej (art. 226 kodeksu karnego). Prokurator odmówił jednak wszczęcia postępowania. Opierając się na kilku komentarzach do kodeksu karnego, stwierdził, że konstytucyjnym organem państwa jest Sejm. Po czym z tej informacji wywiódł wniosek, że nie są nim już jego poszczególne organy. I dlatego sejmowa komisja śledcza takiej ochronie nie podlega. W efekcie dokonał jej personifikacji i kazał dochodzić ewentualnych roszczeń w trybie prywatnoskargowym - jako zwykłego zniesławienia. Oj, jakże się mylili autorzy tych komentarzy, kiedy zakładali, że wszyscy po studiach prawniczych będą je rozumieć.
Prokurator uznał, że nawet przy założeniu, iż Celiński zniesławił komisję jako całość, nie można założyć, że chciał zniesławić jej poszczególnych członków (posłów, czyli funkcjonariuszy publicznych chronionych również art. 226 kk). Jego zdaniem, mówienie o nagminnym łamaniu prawa przez członków komisji nie stanowi wcale czynu, który mógłby narazić posła na utratę zaufania potrzebnego do sprawowania mandatu. Trochę to podobne do sprawy nazwania przez Leszka Millera posła Ziobry zerem. Też nic się nie stało, bo każdy uczeń szkoły podstawowej wie, że zero nie ma znaku ujemnego, lecz jest neutralne. Ciekawe, co prokuratura wymyśliłaby, gdyby padło określenie "mniej niż zero"? Pewnie uznałaby, że Miller zanucił starą piosenkę Lady Pank.
Pomyłki to jego specjalność
W ubiegłym tygodniu umorzono sprawę oświadczenia nieprawdy w zeznaniach majątkowych Włodzimierza Cimoszewicza. W Niemczech taki problem ocierałby się o kontrolę z zakresu "prania pieniędzy". Sprawdzono by przepływ gotówki z USA, zapytano Waszyngton o pochodzenie pieniędzy itp. Nie byłoby "świętych krów". W aferze "czarnych kont" potrafiono nawet dosięgnąć bohatera zjednoczenia Niemiec - kanclerza Kohla. Gdyby sprawa Włodzimierza Cimoszewicza toczyła się w Niemczech, jej umorzenie w takich okolicznościach wywołałoby wielki skandal.
W Polsce zaufanie prokuratury do Cimoszewicza jest godne podziwu. Dlatego zamiast zająć się nieujawnieniem przez niego majątku wartości 600 tys. zł i podejrzeniem złamania ustawy antykorupcyjnej, prokuratura w mediach zasłoniła wszystko sprawą Anny Jaruckiej. Natomiast sam zapracowany marszałek mógł pomylić się cztery razy przy wypełnianiu oświadczeń majątkowych. Nawet wtedy, kiedy otrzymał pismo od przewodniczącego sejmowej Komisji Etyki, mógł nie prostować informacji o akcjach i trwać dalej w błędzie. Poza tym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych pod jego ówczesnymi rządami ciągle zdarzały się pomyłki. To zgubiono twarde dyski, to zginęła poczta do obcych ambasad czy wreszcie przepłacono (16 mln zł) za nowy budynek. Nawet wybór osobistej asystentki okazał się błędem. I jak mu w takiej sytuacji nie uwierzyć? Przecież jasno widać, że pomyłki są wpisane w osobowość Cimoszewicza.
Ręczne sterowanie
Żenujące są medialne opowieści Cimoszewicza o niezależności prokuratury. Ta instytucja jest wprost stworzona do politycznego sterowania, bo działa na zasadzie hierarchicznego podporządkowania. Wystarczy, że minister sprawiedliwości postawi swojego człowieka na czele prokuratury apelacyjnej czy okręgowej. Każdy prokurator jest ustawowo zobowiązany wykonać polecenie przełożonego. Kiedy ma polecenie, żeby oskarżać, musi to robić, nawet jeżeli z zebranych dowodów wynika co innego. Kiedy dostaje nakaz, by odstąpić od oskarżania, zamyka sprawę. Przy takim rozwiązaniu aż ciśnie się pytanie, po co minister sprawiedliwości wracał z urlopu?
Kiedy media publicznie podały informację o niegospodarności w MSZ pod rządami Cimoszewicza i stratach w wysokości 16 mln zł (raport NIK), prokuratura z urzędu powinna była zająć się tą sprawą. Zamiast tego daje wskazówki, jak w Polsce publicznie bezkarnie naubliżać konstytucyjnym organom państwa. Skoro samego Sejmu nie można znieważać, to trzeba sobie pofolgować wobec jego pojedynczych komórek. Tak samo można teraz publicznie poniżać jednostki strukturalne rządu. Szczególnie łatwo będzie postponować samą prokuraturę, bo z polskiej konstytucji jasno wynika, że ona nawet jako całość nie jest konstytucyjnym organem państwa. Wszystko oczywiście bez zamiaru znieważania zatrudnionych w tych organach funkcjonariuszy państwowych. Następnie można pokładać się ze śmiechu w oczekiwaniu, w jaki sposób te instytucje wystąpią do sądu w zalecanym przez prokuraturę trybie prywatnoskargowym. Gdyby taka konstrukcja była możliwa, to do czego państwu byłaby potrzebna prokuratura?
W sprawie Cimoszewicza prokuratura pokazała dodatkowo, że jeśli chce się coś ukryć, to w oświadczeniach składanych pod rygorem odpowiedzialności karnej zawsze można się pomylić.
Więcej możesz przeczytać w 36/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.