Najwyższy czas przerwać umysłowy impas w MSZ
Stefan Meller zamierzał się podać do dymisji. Wygłoszone przed Sejmem doroczne expose miało więc być politycznym testamentem ministra spraw zagranicznych. Ale groźba dymisji podziałała: szef resortu uzyskał poparcie premiera i prezydenta. Zamierzony testament stał się politycznym programem ministra.
Po obejrzeniu sejmowej debaty trudno się oprzeć wrażeniu, że dopiero wszedłszy na sejmową trybunę, szef MSZ powinien nabrać ochoty do dymisji. W chwili wygłaszania programu polityki zagranicznej państwa sejmowa sala wyglądała jak wielka łysina. Gdyby nie obecność prezydenta Kaczyńskiego i kilkudziesięciu ambasadorów na galerii, można by pomyśleć, że dyskutowana jest epizodyczna poprawka do nieważnej ustawy. Spośród partyjnych liderów expose wysłuchał tylko szef SLD Wojciech Olejniczak. Pozostali nie pojawili się w sali posiedzeń, dowodząc, iż sprawy dla państwa najważniejsze w hierarchii partyjnych celów zwyczajnie się nie liczą.
Po raz drugi szef MSZ mógł wpaść na pomysł dymisji, wysłuchawszy debaty po swoim wystąpieniu. Zwykle dyskusja o polityce zagranicznej budziła w parlamencie emocje. Tym razem z mównicy wiało nudą albo opowiadano brednie. Główne zarzuty wobec ministra to brak określenia terminów wejścia Polski do strefy euro oraz wyjścia wojsk z Iraku. No i oczywiście głośna obrona "fachowców" odwołanych z ambasad.
Polityka podniesiona z kolan
Trzeba przyznać, że Stefan Meller dyskusji na temat polityki zagranicznej nie ułatwił. Expose było długie i najeżone odwołaniami do filozofii i literatury. Zamiast skupić się na sprawach najważniejszych, minister monotonnym głosem odczytał tekst mający walor eseju, a nie przemówienia. Chwilami można było sądzić, iż jest to wyrafinowana forma zemsty na posłach. A szkoda, bo w expose została zawarta nowa wizja polityki zagranicznej państwa. Polityki aktywnej i nie prowadzonej na kolanach. Komentatorzy z uporem próbują przeciwstawiać wystąpienie Mellera - Europejczyka rzekomym jaskiniowcom z PiS, którzy tylko marzą, by uciec z UE. Tymczasem minister przedstawił jedynie program polityki podniesionej z kolan.
Po pierwsze bezpieczeństwo - to jeden z zasadniczych motywów wystąpienia Mellera. Język dyplomacji sporą wagę przywiązuje do kolejności, w jakiej wymieniane są sprawy i państwa. Meller na pierwszym miejscu wśród priorytetów wymienił NATO. Odważył się też na to, by jasno powiedzieć, iż Unia Europejska jest narzędziem realizacji naszych celów politycznych, a nie jakimś mitycznym celem samym w sobie. Jest narzędziem kluczowym, dającym Polakom szanse cywilizacyjnego awansu. Również zapowiedź aktywnego udziału w dyskusji o przyszłości Europy była elegancką formą konstatacji, iż unia sama nie wie, czego chce i czym ma być.
Ważnym uzupełnieniem gładkich formuł Mellera stała się zapowiedź naszych własnych prac nad dokumentami konstytucyjnymi, wygłoszona przez Pawła Zalewskiego w imieniu PiS. Oczywiste stwierdzenie szefa Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu, że eurokonstytucyjny potworek jest martwy i nie należy zawracać sobie nim głowy, a zabrać się do pracy od nowa, nie zostało zanegowane przez ministra.
Wietrzenie gabinetów
Pomysł na politykę zagraniczną państwa wart byłby funta kłaków bez myślenia o niej jako o działaniu zintegrowanym, mającym do dyspozycji instrumenty nowoczesnego społeczeństwa informacyjnego. Meller, parający się w przeszłości dziennikarstwem, zdaje się to rozumieć lepiej od poprzedników. Zapowiedź powołania agencji promocyjnej jest nie tylko wotum nieufności wobec PAIiIZ, ale wyrazem oczywistego we współczesnym świecie przekonania, że bez inteligentnie prowadzonej "reklamy" państwa i jego polityki jest ona skazana na nieskuteczność i gabinetowość. To samo dotyczy mitycznej ekonomizacji dyplomacji. Dla każdego, kto obserwuje politykę światową, jest oczywiste, że rola czynników gospodarczych, eksportu, kursów walutowych itd. jest w niej większa od rautów i dyplomatycznych oświadczeń.
To nie przypadek, że okrętem flagowym polityki rządu Kazimierza Marcinkiewicza jest sprawa dywersyfikacji dostaw energii. Ta akurat kwestia łączy w sobie wszystkie zadania stojące przed polityką zagraniczną państwa: gospodarkę, dyplomację, inteligentne oddziaływanie na opinię publiczną innych państw i użycie instytucji międzynarodowych - od UE i NATO po WTO czy OECD, a także organizacje pozarządowe broniące ekologii czy praw człowieka. Uprawiając tradycyjną dyplomację, jesteśmy skazani na rosyjsko-niemiecki gazociąg pod Bałtykiem i na wieczną zależność od rosyjskich dostaw surowców. Dopiero porzucenie fraków na rzecz dyplomacji nowoczesnej daje szanse wyrwania się z pętli zależności.
Pustynna burza (mózgów)
Stefan Meller zamierzał się podać do dymisji, nie zgadzając się na to, by MSZ było dużym departamentem protokołu dyplomatycznego, pozbawionym realnego wpływu na politykę, którą prowadzi federacja resortów. Do expose wplótł zresztą sporo polemik z kolegami z rządu. O miejscu zajmowanym w strukturze państwa przez Urząd Komitetu Integracji Europejskiej i o wydziałach handlowych ambasad. Nie bez racji mówił też o fatalnej kondycji finansowej resortu. Dyplomatów będziemy wkrótce brali z łapanki, bo status finansowy skazuje ich na to, by siedzieli w domach i oglądali telewizję, zamiast robić to, co do nich należy, czyli promować własny kraj w państwie urzędowania. Nic dziwnego, że w takiej dyplomacji najlepiej czują się weterani PRL, nauczeni handlowania i nicnierobienia na placówkach. Pomysł na defrakizację dyplomacji przedstawiony przez Mellera musi ich przerażać bardziej niż kilka zaledwie odwołań ambasadorskich.
Choć expose Stefana Mellera było długie, zawierało sporo niedomówień i przemilczeń. Najważniejszym był brak odniesienia się do sposobu budowania strategii polityki zagranicznej państwa. Odważywszy się na to, by powiedzieć, że unia nie jest celem, ale środkiem, minister nie powiedział jednak, w jaki sposób państwo (nie tylko resort) ma identyfikować zadania i cele swojej polityki. Elegancko zostały pominięte pytania o dramatyczny brak ośrodków intelektualnych odpowiadających na wyzwania współczesnej polityki. Daleko nie szukając, najpoważniejsza dotychczas próba napisania polskiej wersji eurokonstytucji odbyła się w tygodniku "Wprost" i gdyby nie fakt, że spora część uczestników debat została wessana przez bieżącą politykę, mielibyśmy gotowy projekt. A takich prób powinny być dziesiątki. Podobnie jak analiz i projektów politycznych. Tymczasem poza Ośrodkiem Studiów Wschodnich nie dysponujemy żadnym poważnym centrum intelektualnym podpowiadającym, w jaki sposób identyfikować cele i zagrożenia w polityce zagranicznej państwa.
MSZ dysponuje atrapą w postaci Akademii Dyplomatycznej i PISM, ale konia z rzędem temu, kto w kręgu oficjalnych struktur doradczych odnajdzie jedną świeżą myśl. Potęga polityki USA jest zbudowana m.in. na intelektualnej sile think tanków. Nie stać nas na lotniskowce, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by stać nas było na własną myśl polityczną. W czasach międzywojennych nad samą polityką wschodnią pracowało sześć poważnych ośrodków intelektualnych, liczących się w świecie. Przezwyciężenie umysłowego impasu, skutkującego też tragiczną słabością kadr MSZ, to jedno z najważniejszych zadań ministra.
Kilka spraw do wyjaśnienia
Wypada posprzątać w dziedzinie tak zwanej koordynacji polityki zagranicznej. Jej brak był zapewne głównym powodem, dla którego szef MSZ miał dość. Ale w expose nie zaproponował niczego nowego. Można się domyślać, iż "kilka spraw do wyjaśnienia", o których mówił prezydent Kaczyński po wysłuchaniu wystąpienia ministra, dotyczy właśnie tej sfery. Oby wyjaśniono je jak najszybciej, bo słabość polityczna MSZ w połączeniu z lekceważeniem tej sfery przez większość elit partyjnych źle wróży na przyszłość. Kilka niezłych pomysłów, takich jak ożywienie grupy wyszehradzkiej czy koncepcja energetycznego NATO, nie zastąpi polityki prawdziwej, która musi być obliczana na lata.
Stefan Meller sprawnie zrzucił pachnący naftaliną frak po poprzednikach, ale w ręku ma ciągle aktówkę z notatkami zamiast komputera z symulacjami, pomysłami i łącznością godną XXI wieku. Łysa sala sejmowa podczas jego przemówienia nie wróży szybkiej wymiany.
Po obejrzeniu sejmowej debaty trudno się oprzeć wrażeniu, że dopiero wszedłszy na sejmową trybunę, szef MSZ powinien nabrać ochoty do dymisji. W chwili wygłaszania programu polityki zagranicznej państwa sejmowa sala wyglądała jak wielka łysina. Gdyby nie obecność prezydenta Kaczyńskiego i kilkudziesięciu ambasadorów na galerii, można by pomyśleć, że dyskutowana jest epizodyczna poprawka do nieważnej ustawy. Spośród partyjnych liderów expose wysłuchał tylko szef SLD Wojciech Olejniczak. Pozostali nie pojawili się w sali posiedzeń, dowodząc, iż sprawy dla państwa najważniejsze w hierarchii partyjnych celów zwyczajnie się nie liczą.
Po raz drugi szef MSZ mógł wpaść na pomysł dymisji, wysłuchawszy debaty po swoim wystąpieniu. Zwykle dyskusja o polityce zagranicznej budziła w parlamencie emocje. Tym razem z mównicy wiało nudą albo opowiadano brednie. Główne zarzuty wobec ministra to brak określenia terminów wejścia Polski do strefy euro oraz wyjścia wojsk z Iraku. No i oczywiście głośna obrona "fachowców" odwołanych z ambasad.
Polityka podniesiona z kolan
Trzeba przyznać, że Stefan Meller dyskusji na temat polityki zagranicznej nie ułatwił. Expose było długie i najeżone odwołaniami do filozofii i literatury. Zamiast skupić się na sprawach najważniejszych, minister monotonnym głosem odczytał tekst mający walor eseju, a nie przemówienia. Chwilami można było sądzić, iż jest to wyrafinowana forma zemsty na posłach. A szkoda, bo w expose została zawarta nowa wizja polityki zagranicznej państwa. Polityki aktywnej i nie prowadzonej na kolanach. Komentatorzy z uporem próbują przeciwstawiać wystąpienie Mellera - Europejczyka rzekomym jaskiniowcom z PiS, którzy tylko marzą, by uciec z UE. Tymczasem minister przedstawił jedynie program polityki podniesionej z kolan.
Po pierwsze bezpieczeństwo - to jeden z zasadniczych motywów wystąpienia Mellera. Język dyplomacji sporą wagę przywiązuje do kolejności, w jakiej wymieniane są sprawy i państwa. Meller na pierwszym miejscu wśród priorytetów wymienił NATO. Odważył się też na to, by jasno powiedzieć, iż Unia Europejska jest narzędziem realizacji naszych celów politycznych, a nie jakimś mitycznym celem samym w sobie. Jest narzędziem kluczowym, dającym Polakom szanse cywilizacyjnego awansu. Również zapowiedź aktywnego udziału w dyskusji o przyszłości Europy była elegancką formą konstatacji, iż unia sama nie wie, czego chce i czym ma być.
Ważnym uzupełnieniem gładkich formuł Mellera stała się zapowiedź naszych własnych prac nad dokumentami konstytucyjnymi, wygłoszona przez Pawła Zalewskiego w imieniu PiS. Oczywiste stwierdzenie szefa Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu, że eurokonstytucyjny potworek jest martwy i nie należy zawracać sobie nim głowy, a zabrać się do pracy od nowa, nie zostało zanegowane przez ministra.
Wietrzenie gabinetów
Pomysł na politykę zagraniczną państwa wart byłby funta kłaków bez myślenia o niej jako o działaniu zintegrowanym, mającym do dyspozycji instrumenty nowoczesnego społeczeństwa informacyjnego. Meller, parający się w przeszłości dziennikarstwem, zdaje się to rozumieć lepiej od poprzedników. Zapowiedź powołania agencji promocyjnej jest nie tylko wotum nieufności wobec PAIiIZ, ale wyrazem oczywistego we współczesnym świecie przekonania, że bez inteligentnie prowadzonej "reklamy" państwa i jego polityki jest ona skazana na nieskuteczność i gabinetowość. To samo dotyczy mitycznej ekonomizacji dyplomacji. Dla każdego, kto obserwuje politykę światową, jest oczywiste, że rola czynników gospodarczych, eksportu, kursów walutowych itd. jest w niej większa od rautów i dyplomatycznych oświadczeń.
To nie przypadek, że okrętem flagowym polityki rządu Kazimierza Marcinkiewicza jest sprawa dywersyfikacji dostaw energii. Ta akurat kwestia łączy w sobie wszystkie zadania stojące przed polityką zagraniczną państwa: gospodarkę, dyplomację, inteligentne oddziaływanie na opinię publiczną innych państw i użycie instytucji międzynarodowych - od UE i NATO po WTO czy OECD, a także organizacje pozarządowe broniące ekologii czy praw człowieka. Uprawiając tradycyjną dyplomację, jesteśmy skazani na rosyjsko-niemiecki gazociąg pod Bałtykiem i na wieczną zależność od rosyjskich dostaw surowców. Dopiero porzucenie fraków na rzecz dyplomacji nowoczesnej daje szanse wyrwania się z pętli zależności.
Pustynna burza (mózgów)
Stefan Meller zamierzał się podać do dymisji, nie zgadzając się na to, by MSZ było dużym departamentem protokołu dyplomatycznego, pozbawionym realnego wpływu na politykę, którą prowadzi federacja resortów. Do expose wplótł zresztą sporo polemik z kolegami z rządu. O miejscu zajmowanym w strukturze państwa przez Urząd Komitetu Integracji Europejskiej i o wydziałach handlowych ambasad. Nie bez racji mówił też o fatalnej kondycji finansowej resortu. Dyplomatów będziemy wkrótce brali z łapanki, bo status finansowy skazuje ich na to, by siedzieli w domach i oglądali telewizję, zamiast robić to, co do nich należy, czyli promować własny kraj w państwie urzędowania. Nic dziwnego, że w takiej dyplomacji najlepiej czują się weterani PRL, nauczeni handlowania i nicnierobienia na placówkach. Pomysł na defrakizację dyplomacji przedstawiony przez Mellera musi ich przerażać bardziej niż kilka zaledwie odwołań ambasadorskich.
Choć expose Stefana Mellera było długie, zawierało sporo niedomówień i przemilczeń. Najważniejszym był brak odniesienia się do sposobu budowania strategii polityki zagranicznej państwa. Odważywszy się na to, by powiedzieć, że unia nie jest celem, ale środkiem, minister nie powiedział jednak, w jaki sposób państwo (nie tylko resort) ma identyfikować zadania i cele swojej polityki. Elegancko zostały pominięte pytania o dramatyczny brak ośrodków intelektualnych odpowiadających na wyzwania współczesnej polityki. Daleko nie szukając, najpoważniejsza dotychczas próba napisania polskiej wersji eurokonstytucji odbyła się w tygodniku "Wprost" i gdyby nie fakt, że spora część uczestników debat została wessana przez bieżącą politykę, mielibyśmy gotowy projekt. A takich prób powinny być dziesiątki. Podobnie jak analiz i projektów politycznych. Tymczasem poza Ośrodkiem Studiów Wschodnich nie dysponujemy żadnym poważnym centrum intelektualnym podpowiadającym, w jaki sposób identyfikować cele i zagrożenia w polityce zagranicznej państwa.
MSZ dysponuje atrapą w postaci Akademii Dyplomatycznej i PISM, ale konia z rzędem temu, kto w kręgu oficjalnych struktur doradczych odnajdzie jedną świeżą myśl. Potęga polityki USA jest zbudowana m.in. na intelektualnej sile think tanków. Nie stać nas na lotniskowce, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by stać nas było na własną myśl polityczną. W czasach międzywojennych nad samą polityką wschodnią pracowało sześć poważnych ośrodków intelektualnych, liczących się w świecie. Przezwyciężenie umysłowego impasu, skutkującego też tragiczną słabością kadr MSZ, to jedno z najważniejszych zadań ministra.
Kilka spraw do wyjaśnienia
Wypada posprzątać w dziedzinie tak zwanej koordynacji polityki zagranicznej. Jej brak był zapewne głównym powodem, dla którego szef MSZ miał dość. Ale w expose nie zaproponował niczego nowego. Można się domyślać, iż "kilka spraw do wyjaśnienia", o których mówił prezydent Kaczyński po wysłuchaniu wystąpienia ministra, dotyczy właśnie tej sfery. Oby wyjaśniono je jak najszybciej, bo słabość polityczna MSZ w połączeniu z lekceważeniem tej sfery przez większość elit partyjnych źle wróży na przyszłość. Kilka niezłych pomysłów, takich jak ożywienie grupy wyszehradzkiej czy koncepcja energetycznego NATO, nie zastąpi polityki prawdziwej, która musi być obliczana na lata.
Stefan Meller sprawnie zrzucił pachnący naftaliną frak po poprzednikach, ale w ręku ma ciągle aktówkę z notatkami zamiast komputera z symulacjami, pomysłami i łącznością godną XXI wieku. Łysa sala sejmowa podczas jego przemówienia nie wróży szybkiej wymiany.
Więcej możesz przeczytać w 8/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.