Brytyjska lewica zamienia się poglądami z prawicą
Kary cielesne w wychowaniu dzieci nie są problemem. Problemem jest antyspołeczne zachowanie". "Karami nie rozwiąże się problemów społecznych". Dwie wypowiedzi, dwie wizje świata. Niezwykłe jest to, że pod pierwszą podpisał się lider lewicy, pod drugą konserwatysta. Swoista zamiana ról zdarzyła się za kanałem La Manche, w ojczyźnie Szekspira. Nie chodziło jednak o komedię pomyłek, lecz o politykę. "Czy zdarzało się panu bić swoje dzieci?" - spytała Tony`ego Blaira dziennikarka talk-show brytyjskiej BBC. "Tak. I nie widziałem w tym problemu" - odparł szef lewicowego rządu.
Wielki Brat
Laburzystowski premier przykuwał akurat powszechną uwagę, ogłosił bowiem szeroko zakrojony program przywrócenia szacunku dla prawa oraz walki z antyspołecznym zachowaniem, chuligaństwem i przestępczością (The Respect Action Plan). Drakoński plan przygotowany przez 16 ministerstw i mający kosztować miliard funtów zakłada możliwość wyrzucenia na trzy miesiące z własnego domu każdego obywatela, który narazi się sąsiadom na przykład zbyt głośnym zachowaniem. Respekt dla prawa mają też przywrócić wymierzane na miejscu grzywny za chuligańskie wybryki, świadczenie bezpłatnej pracy w ramach kary i zamykanie klubów propagujących "wzory antyspołeczne". Policja i armia 24 tys. "społecznych agentów wsparcia" mają nadzorować uczęszczanie młodzieży do szkół i wychwytywać wagarowiczów. Sankcje, z karą więzienia włącznie, dotkną także rodziców, którzy nie sprawują należytej opieki nad dziećmi. Lokalne władze miałyby prawo ingerowania w wychowanie tych dzieci poniżej 10. roku życia, które policja wskaże jako zagrożone zejściem na drogę przestępczą. Jednocześnie państwo planuje wprowadzenie stałej kontroli satelitarnej ruchu pojazdów w kraju i nadzoru satelitarnego wszystkich miejsc publicznych, a w razie potrzeby nawet prywatnych domów.
Dla opozycji i obrońców praw człowieka projekty Blaira trącą Orwellowską wizją państwa kontrolującego wszystko i wszystkich, a zarazem niańki wyręczającej rodziców w ich obowiązkach. Przywódca Partii Pracy, obchodzącej w lutym stulecie powstania, był daleki od radykalizmu w lewicowym stylu, a jego motywacja przypominała raczej tę z drugiej strony barykady. "Brytyjskie prawo za bardzo chroni podejrzanych i oskarżonych o przestępstwo, a za mało osoby przestrzegające prawa. Wolność tych drugich musi być priorytetem" - podkreślał. I dodawał: "Korzeni przestępczości nie należy szukać w ubóstwie. Ogromna większość ludzi o niskich dochodach zachowuje się przykładnie".
Jak wyjęta z innej bajki brzmiała w tym kontekście wypowiedź Davida Camerona, nowego przywódcy Partii Konserwatywnej, o tym, że problemu przestępczości nie rozwiąże "obsesja karania", lecz "długofalowa polityka o wyraźniejszej treści społecznej". Blair jednak dobrze wiedział, co robi. Jego plan wskrzeszenia szacunku do prawa został ze zrozumieniem przyjęty przez popularne gazety czytane przez miliony Brytyjczyków. Chuligaństwo i wandalizm stanowią od lat jedną z głównych plag Albionu. Policyjne raporty odnotowują dziesiątki tysięcy wypadków "antyspołecznego zachowania": od ulicznych bójek, przez graffiti na murach, po burdy hałaśliwych sąsiadów. Zaglądanie przez państwo do prywatnego życia obywateli kłóci się co prawda z liberalnym brytyjskim światopoglądem, ale prowadzone ostatnio badania wykazują, że tamtejsza klasa średnia jest gotowa oddać nieco swych wolności w imię bezpieczeństwa.
Drugi Blair
Podobne, choć mniej drastyczne środki próbowała przed laty forsować Margaret Thatcher, Żelazna Dama brytyjskich konserwatystów. Jej ulubiona dewiza brzmiała: "Nie istnieje społeczeństwo, jedynie jednostki". Tony Blair doszedł do władzy w 1997 r. m.in. pod hasłem "walki nie tylko z przestępczością, ale także z jej korzeniami". W ciągu dziewięciu lat na Downing Street 10 dokonał zwrotu o 180 stopni, kwestionując tradycyjną sprawiedliwość - uznał za konieczną równowagę między prawami i powinnościami a zapewnieniem bezpieczeństwa w kwestiach terroryzmu czy zachowań antyspołecznych oraz odszedł od zasady domniemania niewinności. Jednocześnie osiągnął to, co nie udało się wcześniej żadnemu laburzyście: trzykrotnie wygrał wybory dzięki odrzuceniu starego balastu ideologicznego i pewnej dozie populizmu, zyskując przychylność znacznej części klasy średniej. Jego New Labour, nowa Partia Pracy, zrezygnowała z udziału państwa w redystrybucji bogactwa przez podnoszenie podatków bezpośrednich, pozwoliła prywatnemu kapitałowi inwestować także w usługi publiczne, a model socjalny wzbogaciła o kryteria moralności i bezpieczeństwa. Dopuściła możliwość rozpędzania grup wyrostków, zmuszania chuliganów do zbierania śmieci z ulicy, wprowadzania godziny policyjnej w centrum miast dla młodzieży poniżej 16. roku życia, a po zamachach w londyńskim metrze zezwoliła na aresztowanie podejrzanych bez formalnego oskarżenia. Liberalizm ekonomiczny miał iść w parze z twardymi środkami utrzymania prawa i porządku. W polityce zagranicznej konserwatywna Żelazna Dama za głównego sojusznika obrała Ronalda Reagana, Tony Blair również konserwatystę - George`a W. Busha.
Więcej lewicy czy prawicy? Przywódca New Labour najwyraźniej nie kłopotał się tym dylematem. Wzrost gospodarczy był stabilny i wyższy od europejskiej średniej, bezrobocie - niższe. Dobra kondycja Blaira i jego partii była szczególnie wyraźna na tle stanu niemal wegetacji, w jakim od 1997 r. znajdowali się konserwatyści. Torysi w ciągu ośmiu lat cztery razy zmieniali przywódców. Na swoje szczęście, jak mówi się w Londynie, na kolejnego lidera wybrała w końcu "drugiego Blaira". Tak bywa dziś nazywany 39-letni David Cameron - od 6 grudnia przydający nowych barw przyblakłemu wizerunkowi partii Churchilla, MacMillana i Thatcher. Młody, dobrze urodzony i dobrze się prezentujący, wykształcony, energiczny i tchnący optymizmem zabłysnął jako nowa gwiazda na politycznym firmamencie. Mimo dość krótkiego stażu w polityce (jest deputowanym od czterech lat, podczas gdy Blair przed objęciem urzędu premiera terminował w parlamencie 11 lat) Cameron przygotował na swoje entre plan bulwersujących zmian w stylu działania, wizerunku i mentalności partii. Za jej największy problem uznał strukturę demograficzną i socjalną, nadmierne utożsamienie się z Anglią wiejską i wiekową, oderwanie od dynamicznych sektorów społeczeństwa. "Skandalicznym" nazwał fakt, że 9 na 10 konserwatywnych deputowanych to biali mężczyźni. Teraz torysi mają wybierać swoich kandydatów z listy, na której co najmniej połowę stanowią kobiety, gęsto okraszanej czarnymi i żółtymi twarzami przedstawicieli mniejszości. Partia Konserwatywna ma zmienić sposób myślenia i postrzegania świata, "przestać się opierać nowoczesnej Wielkiej Brytanii".
Wrażliwość torysa
"Społeczeństwo istnieje i jest czymś innym niż państwo" - twierdzi Cameron, odcinając się od antyetatystycznej wizji narzuconej torysom ćwierć wieku temu przez Margaret Thatcher. W kwestiach społecznych młody konserwatywny lider wykracza daleko poza tradycyjne horyzonty i schematy. "W życiu chodzi o coś więcej niż zarabianie i wydawanie pieniędzy. Nie możemy zawsze stać po stronie wielkiego biznesu, powinniśmy umieć mu się przeciwstawić. Prawdziwym testem dla naszej polityki będzie to, jak przysłuży się ona biednym, a nie bogatym. Wolny rynek powinien być równoważony sprawiedliwością i wrażliwością społeczną" - deklaruje konserwatysta Cameron. Stoi on też "na lewo" od Tony`ego Blaira, kiedy powołuje grupę ekspertów w celu zbadania najskuteczniejszych metod walki z ubóstwem, ochrony środowiska, poprawy opieki zdrowotnej i systemu oświaty. Kiedy trzeba, potrafi się też utożsamić z Blairem. Poparł w parlamencie jego projekty reformy szkolnictwa czy systemu emerytalnego krytykowane przez lewe skrzydło Partii Pracy jako sprzyjające bogatszej klasie średniej, a godzące w mniej zamożne grupy społeczne.
W obsesyjnej walce o polityczne centrum brytyjska polityka oszalała - twierdzą tutejsze media. Dokonana przez Camerona zmiana wizerunku partii przynosi jednak rezultaty. Miesiąc po wyborze nowego lidera torysi pierwszy raz od lat wyprzedzili laburzystów w sondażach. Na Partię Konserwatywną oddałoby dziś głosy wielu tradycyjnych wyborców lewicy, w tym gorzej sytuowane materialnie kobiety - urzędniczki, sekretarki, pielęgniarki. Torysom sprzyja też kryzys w partii liberalno-demokratycznej jeszcze niedawno aspirującej do zepchnięcia ich z pozycji głównej siły opozycji. Formalną przyczyną kłopotów liberałów stał się wybuchowy, a dla brytyjskich polityków tradycyjnie zabójczy, koktajl alkoholu i seksu. Najpierw fotel przywódcy stracił z powodu nadmiernej skłonności do whisky charyzmatyczny polityk Charles Kennedy, który przysporzył partii najlepszych od 80Ęlat rezultatów wyborczych. Wkrótce potem z walki o sukcesję musiał się wycofać Mark Oaten, obiecujący lider, żonaty ojciec dwóch córek, kiedy na jaw wyszły jego kontakty z 23-letnią męską prostytutką. Brytyjska polityka nie toleruje hipokryzji, ale na ostrość wydanych wyroków wpłynęła też nerwowość w szeregach Liberalnych Demokratów spowodowana szybkim wzrostem popularności Davida Camerona.
Niechciany spadkobierca
Konserwatyzm nad Tamizą jest znowu w modzie, choć już nie ten w stylu Żelaznej Damy. Nowe wzorce wyznacza otwarty na nowoczesność i społecznie wrażliwy David Cameron, choć wiele osób faktycznych źródeł jego sukcesu upatruje w tym, że potrafił się zaprezentować brytyjskim wyborcom jako "spadkobierca Blaira". Sam przywódca Partii Pracy, osłabiony odejściem kilku wiernych sojuszników, krytykowany za Irak, za budżet europejski i spadek wyborczych wpływów laburzystów, zamierza za dwa lata przekazać berło lidera ministrowi finansów Gordonowi Brownowi. Przez ten czas Blair będzie najpewniej starał się przygasić gwiazdę niechcianego dziedzica. Sytuację laburzystów i ich przyszłego lidera komplikuje spowolnienie wzrostu gospodarczego (w 2005 r. wzrost PKB spadł do 1,7 proc., a bezrobocie wzrosło do 5 proc.).
Jednocześnie wspólnym i wcale niebagatelnym problemem głównych partii staje się malejący dystans polityczny i ideologiczny. Coraz wyraźniejsze podobieństwo programów prowadzące niemal do konwergencji sprawia, że walka o wpływy zaczyna się przenosić na płaszczyznę wizerunków i pozorów. Przywódcy rywalizują o to, kto młodziej wygląda, kto jest bardziej nowoczesny czy komu bardziej do twarzy z rodziną. Pod względem wieku 39-latek David Cameron i jego 34-letni "numer dwa" George Osborne niezaprzeczalnie górują nad Tonym Blairem (52 lata) i Gordonem Brownem (lat 54). Dlatego minister finansów nie pomija żadnej okazji, by się zaprezentować przynajmniej jako ojciec młodej rodziny (ma dwuletniego syna, a w lipcu spodziewa się narodzin drugiego dziecka). Ponieważ najmłodszy syn Blaira, Leo, był pierwszym od 150 lat dzieckiem, które urodziło się urzędującemu brytyjskiemu premierowi, w Londynie przepowiadają, że rezydencja przy Downing Street 10, z Gordonem czy Cameronem jako gospodarzem, wkrótce zamieni się w żłobek.
Do wyborów parlamentarnych pozostały jeszcze trzy lata i nowy lider konserwatystów będzie musiał wykazać, że licząca prawie 200 lat partia naprawdę jest jak nowa. Czy wciąż popularny Tony Blair pokrzyżuje te zamiary? Paradoksem dzisiejszej polityki nad Tamizą jest to, że Cameron spodziewa się, iż nawet mu pomoże.
Wielki Brat
Laburzystowski premier przykuwał akurat powszechną uwagę, ogłosił bowiem szeroko zakrojony program przywrócenia szacunku dla prawa oraz walki z antyspołecznym zachowaniem, chuligaństwem i przestępczością (The Respect Action Plan). Drakoński plan przygotowany przez 16 ministerstw i mający kosztować miliard funtów zakłada możliwość wyrzucenia na trzy miesiące z własnego domu każdego obywatela, który narazi się sąsiadom na przykład zbyt głośnym zachowaniem. Respekt dla prawa mają też przywrócić wymierzane na miejscu grzywny za chuligańskie wybryki, świadczenie bezpłatnej pracy w ramach kary i zamykanie klubów propagujących "wzory antyspołeczne". Policja i armia 24 tys. "społecznych agentów wsparcia" mają nadzorować uczęszczanie młodzieży do szkół i wychwytywać wagarowiczów. Sankcje, z karą więzienia włącznie, dotkną także rodziców, którzy nie sprawują należytej opieki nad dziećmi. Lokalne władze miałyby prawo ingerowania w wychowanie tych dzieci poniżej 10. roku życia, które policja wskaże jako zagrożone zejściem na drogę przestępczą. Jednocześnie państwo planuje wprowadzenie stałej kontroli satelitarnej ruchu pojazdów w kraju i nadzoru satelitarnego wszystkich miejsc publicznych, a w razie potrzeby nawet prywatnych domów.
Dla opozycji i obrońców praw człowieka projekty Blaira trącą Orwellowską wizją państwa kontrolującego wszystko i wszystkich, a zarazem niańki wyręczającej rodziców w ich obowiązkach. Przywódca Partii Pracy, obchodzącej w lutym stulecie powstania, był daleki od radykalizmu w lewicowym stylu, a jego motywacja przypominała raczej tę z drugiej strony barykady. "Brytyjskie prawo za bardzo chroni podejrzanych i oskarżonych o przestępstwo, a za mało osoby przestrzegające prawa. Wolność tych drugich musi być priorytetem" - podkreślał. I dodawał: "Korzeni przestępczości nie należy szukać w ubóstwie. Ogromna większość ludzi o niskich dochodach zachowuje się przykładnie".
Jak wyjęta z innej bajki brzmiała w tym kontekście wypowiedź Davida Camerona, nowego przywódcy Partii Konserwatywnej, o tym, że problemu przestępczości nie rozwiąże "obsesja karania", lecz "długofalowa polityka o wyraźniejszej treści społecznej". Blair jednak dobrze wiedział, co robi. Jego plan wskrzeszenia szacunku do prawa został ze zrozumieniem przyjęty przez popularne gazety czytane przez miliony Brytyjczyków. Chuligaństwo i wandalizm stanowią od lat jedną z głównych plag Albionu. Policyjne raporty odnotowują dziesiątki tysięcy wypadków "antyspołecznego zachowania": od ulicznych bójek, przez graffiti na murach, po burdy hałaśliwych sąsiadów. Zaglądanie przez państwo do prywatnego życia obywateli kłóci się co prawda z liberalnym brytyjskim światopoglądem, ale prowadzone ostatnio badania wykazują, że tamtejsza klasa średnia jest gotowa oddać nieco swych wolności w imię bezpieczeństwa.
Drugi Blair
Podobne, choć mniej drastyczne środki próbowała przed laty forsować Margaret Thatcher, Żelazna Dama brytyjskich konserwatystów. Jej ulubiona dewiza brzmiała: "Nie istnieje społeczeństwo, jedynie jednostki". Tony Blair doszedł do władzy w 1997 r. m.in. pod hasłem "walki nie tylko z przestępczością, ale także z jej korzeniami". W ciągu dziewięciu lat na Downing Street 10 dokonał zwrotu o 180 stopni, kwestionując tradycyjną sprawiedliwość - uznał za konieczną równowagę między prawami i powinnościami a zapewnieniem bezpieczeństwa w kwestiach terroryzmu czy zachowań antyspołecznych oraz odszedł od zasady domniemania niewinności. Jednocześnie osiągnął to, co nie udało się wcześniej żadnemu laburzyście: trzykrotnie wygrał wybory dzięki odrzuceniu starego balastu ideologicznego i pewnej dozie populizmu, zyskując przychylność znacznej części klasy średniej. Jego New Labour, nowa Partia Pracy, zrezygnowała z udziału państwa w redystrybucji bogactwa przez podnoszenie podatków bezpośrednich, pozwoliła prywatnemu kapitałowi inwestować także w usługi publiczne, a model socjalny wzbogaciła o kryteria moralności i bezpieczeństwa. Dopuściła możliwość rozpędzania grup wyrostków, zmuszania chuliganów do zbierania śmieci z ulicy, wprowadzania godziny policyjnej w centrum miast dla młodzieży poniżej 16. roku życia, a po zamachach w londyńskim metrze zezwoliła na aresztowanie podejrzanych bez formalnego oskarżenia. Liberalizm ekonomiczny miał iść w parze z twardymi środkami utrzymania prawa i porządku. W polityce zagranicznej konserwatywna Żelazna Dama za głównego sojusznika obrała Ronalda Reagana, Tony Blair również konserwatystę - George`a W. Busha.
Więcej lewicy czy prawicy? Przywódca New Labour najwyraźniej nie kłopotał się tym dylematem. Wzrost gospodarczy był stabilny i wyższy od europejskiej średniej, bezrobocie - niższe. Dobra kondycja Blaira i jego partii była szczególnie wyraźna na tle stanu niemal wegetacji, w jakim od 1997 r. znajdowali się konserwatyści. Torysi w ciągu ośmiu lat cztery razy zmieniali przywódców. Na swoje szczęście, jak mówi się w Londynie, na kolejnego lidera wybrała w końcu "drugiego Blaira". Tak bywa dziś nazywany 39-letni David Cameron - od 6 grudnia przydający nowych barw przyblakłemu wizerunkowi partii Churchilla, MacMillana i Thatcher. Młody, dobrze urodzony i dobrze się prezentujący, wykształcony, energiczny i tchnący optymizmem zabłysnął jako nowa gwiazda na politycznym firmamencie. Mimo dość krótkiego stażu w polityce (jest deputowanym od czterech lat, podczas gdy Blair przed objęciem urzędu premiera terminował w parlamencie 11 lat) Cameron przygotował na swoje entre plan bulwersujących zmian w stylu działania, wizerunku i mentalności partii. Za jej największy problem uznał strukturę demograficzną i socjalną, nadmierne utożsamienie się z Anglią wiejską i wiekową, oderwanie od dynamicznych sektorów społeczeństwa. "Skandalicznym" nazwał fakt, że 9 na 10 konserwatywnych deputowanych to biali mężczyźni. Teraz torysi mają wybierać swoich kandydatów z listy, na której co najmniej połowę stanowią kobiety, gęsto okraszanej czarnymi i żółtymi twarzami przedstawicieli mniejszości. Partia Konserwatywna ma zmienić sposób myślenia i postrzegania świata, "przestać się opierać nowoczesnej Wielkiej Brytanii".
Wrażliwość torysa
"Społeczeństwo istnieje i jest czymś innym niż państwo" - twierdzi Cameron, odcinając się od antyetatystycznej wizji narzuconej torysom ćwierć wieku temu przez Margaret Thatcher. W kwestiach społecznych młody konserwatywny lider wykracza daleko poza tradycyjne horyzonty i schematy. "W życiu chodzi o coś więcej niż zarabianie i wydawanie pieniędzy. Nie możemy zawsze stać po stronie wielkiego biznesu, powinniśmy umieć mu się przeciwstawić. Prawdziwym testem dla naszej polityki będzie to, jak przysłuży się ona biednym, a nie bogatym. Wolny rynek powinien być równoważony sprawiedliwością i wrażliwością społeczną" - deklaruje konserwatysta Cameron. Stoi on też "na lewo" od Tony`ego Blaira, kiedy powołuje grupę ekspertów w celu zbadania najskuteczniejszych metod walki z ubóstwem, ochrony środowiska, poprawy opieki zdrowotnej i systemu oświaty. Kiedy trzeba, potrafi się też utożsamić z Blairem. Poparł w parlamencie jego projekty reformy szkolnictwa czy systemu emerytalnego krytykowane przez lewe skrzydło Partii Pracy jako sprzyjające bogatszej klasie średniej, a godzące w mniej zamożne grupy społeczne.
W obsesyjnej walce o polityczne centrum brytyjska polityka oszalała - twierdzą tutejsze media. Dokonana przez Camerona zmiana wizerunku partii przynosi jednak rezultaty. Miesiąc po wyborze nowego lidera torysi pierwszy raz od lat wyprzedzili laburzystów w sondażach. Na Partię Konserwatywną oddałoby dziś głosy wielu tradycyjnych wyborców lewicy, w tym gorzej sytuowane materialnie kobiety - urzędniczki, sekretarki, pielęgniarki. Torysom sprzyja też kryzys w partii liberalno-demokratycznej jeszcze niedawno aspirującej do zepchnięcia ich z pozycji głównej siły opozycji. Formalną przyczyną kłopotów liberałów stał się wybuchowy, a dla brytyjskich polityków tradycyjnie zabójczy, koktajl alkoholu i seksu. Najpierw fotel przywódcy stracił z powodu nadmiernej skłonności do whisky charyzmatyczny polityk Charles Kennedy, który przysporzył partii najlepszych od 80Ęlat rezultatów wyborczych. Wkrótce potem z walki o sukcesję musiał się wycofać Mark Oaten, obiecujący lider, żonaty ojciec dwóch córek, kiedy na jaw wyszły jego kontakty z 23-letnią męską prostytutką. Brytyjska polityka nie toleruje hipokryzji, ale na ostrość wydanych wyroków wpłynęła też nerwowość w szeregach Liberalnych Demokratów spowodowana szybkim wzrostem popularności Davida Camerona.
Niechciany spadkobierca
Konserwatyzm nad Tamizą jest znowu w modzie, choć już nie ten w stylu Żelaznej Damy. Nowe wzorce wyznacza otwarty na nowoczesność i społecznie wrażliwy David Cameron, choć wiele osób faktycznych źródeł jego sukcesu upatruje w tym, że potrafił się zaprezentować brytyjskim wyborcom jako "spadkobierca Blaira". Sam przywódca Partii Pracy, osłabiony odejściem kilku wiernych sojuszników, krytykowany za Irak, za budżet europejski i spadek wyborczych wpływów laburzystów, zamierza za dwa lata przekazać berło lidera ministrowi finansów Gordonowi Brownowi. Przez ten czas Blair będzie najpewniej starał się przygasić gwiazdę niechcianego dziedzica. Sytuację laburzystów i ich przyszłego lidera komplikuje spowolnienie wzrostu gospodarczego (w 2005 r. wzrost PKB spadł do 1,7 proc., a bezrobocie wzrosło do 5 proc.).
Jednocześnie wspólnym i wcale niebagatelnym problemem głównych partii staje się malejący dystans polityczny i ideologiczny. Coraz wyraźniejsze podobieństwo programów prowadzące niemal do konwergencji sprawia, że walka o wpływy zaczyna się przenosić na płaszczyznę wizerunków i pozorów. Przywódcy rywalizują o to, kto młodziej wygląda, kto jest bardziej nowoczesny czy komu bardziej do twarzy z rodziną. Pod względem wieku 39-latek David Cameron i jego 34-letni "numer dwa" George Osborne niezaprzeczalnie górują nad Tonym Blairem (52 lata) i Gordonem Brownem (lat 54). Dlatego minister finansów nie pomija żadnej okazji, by się zaprezentować przynajmniej jako ojciec młodej rodziny (ma dwuletniego syna, a w lipcu spodziewa się narodzin drugiego dziecka). Ponieważ najmłodszy syn Blaira, Leo, był pierwszym od 150 lat dzieckiem, które urodziło się urzędującemu brytyjskiemu premierowi, w Londynie przepowiadają, że rezydencja przy Downing Street 10, z Gordonem czy Cameronem jako gospodarzem, wkrótce zamieni się w żłobek.
Do wyborów parlamentarnych pozostały jeszcze trzy lata i nowy lider konserwatystów będzie musiał wykazać, że licząca prawie 200 lat partia naprawdę jest jak nowa. Czy wciąż popularny Tony Blair pokrzyżuje te zamiary? Paradoksem dzisiejszej polityki nad Tamizą jest to, że Cameron spodziewa się, iż nawet mu pomoże.
Więcej możesz przeczytać w 8/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.