Rząd nie wie, co zrobić, by populistyczny elektorat był syty i budżet cały
Wierzę, że tam w górze jest coś, co czuwa nad nami. Niestety, jest to rząd" - zauważył kiedyś Woody Allen. Podobny niepokój doświadcza coraz więcej obywateli IV RP, wsłuchując się w wypowiedzi przedstawicieli rządu dotyczące tzw. planu Gilowskiej. Najpierw premier Kazimierz Marcinkiewicz sugerował podczas śniadania z przedstawicielami zagranicznych izb handlowych w Marriotcie, że możliwa jest państwowa ingerencja w kurs złotego. Tymczasem kilka dni wcześniej wicepremier i minister finansów Zyta Gilowska nazywała takie pomysły niefortunnymi. Potem w sobotę wicepremier Gilowska przedstawiła rządową strategię w sprawach podatkowych. Prawie natychmiast Ludwik Dorn, kolega z rządu, również wicepremier, a także szef MSWiA, nazwał strategię "prywatnymi poglądami pani wicepremier". Chwilę później wiceminister polityki społecznej informowała o planach wprowadzenia ulgi prorodzinnej, podczas gdy wicepremier Gilowska twierdziła, że nie ma mowy o żadnych dodatkowych ulgach. W krajobraz całego tego "pożaru w burdelu podczas powodzi", o którego sfilmowaniu marzył Alfred Hitchcock, wpisała się Platforma Obywatelska, która zapowiedziała, że zgłosi w Sejmie projekty ustaw o obniżeniu PIT do 18 proc. i 32 proc. (czyli to, co w kampanii wyborczej obiecywało PiS). - Obóz rządzący jeszcze nie ma wizji zmian w systemie. Stąd publiczny brak harmonizacji wypowiedzi w kwestiach gospodarczych - uważa Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
Premier kontra superpremier
Zamieszanie wokół planów gospodarczych rządu jest tylko jednym ze skutków walki, jaka toczy się wewnątrz PiS. Konflikt między premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem a szefem PiS Jarosławem Kaczyńskim, chociaż nie eksponowany, niewątpliwie istnieje. Chociażby w sprawie nominacji nowego ministra skarbu, którym po miesiącu przepychanek został forsowany przez Kaczyńskiego Wojciech Jasiński. Właśnie walka na kilku frontach (m.in. z opozycją, z nieprzychylnymi mediami, z nieformalnymi koalicjantami), którą prowadzi ścisłe kierownictwo PiS, sprawia, że trudno utrzymać wizję spójnej polityki rządu. Tym bardziej że politycy PiS nigdy nie ukrywali, że gospodarka nie leży w głównym polu ich zainteresowania i byli gotowi najważniejsze resorty oddać niedoszłym koalicjantom z PO. Okazuje się, że PiS mające jasną wizję zmian w resortach siłowych nie ma równie precyzyjnego planu uzdrowienia gospodarki. Manewr z nominacją Gilowskiej przyniósł PiS wymierne zyski w sondażach opinii publicznej, ale nie spowodował oczekiwanego przez szefa PiS przejścia części polityków PO na stronę rządu. Zdaniem naszych informatorów, Gilowską popiera dziś tylko prezes Jarosław Kaczyński i krakowski gospodarczy think thank PiS, któremu przewodzi znany biznesmen Roman Kluska.
Pełzająca rewolucja
Gilowska dobrze zna powiedzenie prof. Miltona Friedmana, że "radykalnych zmian można dokonać tylko w pierwszych tygodniach urzędowania". Noblista w dziedzinie ekonomii, uważany za ojca współczesnego liberalizmu, podkreślał w ten sposób uzależnienie polityków od wyborców. Odważne decyzje mogą zapadać albo szybko, albo wcale. Gilowska, obiecując zamiast reform zaledwie zmiany, "bo stan finansów naszego państwa jest tak słaby, że nie wytrzymałby rewolucji", godzi się na firmowanie stagnacji. Większość z tego, co zapowiedziała Gilowska, to - jak samokrytycznie przyznała - "niewielkie kroki w dobrym kierunku", często nie wymagające nawet zmian ustawowych. Największe znaczenie mają trzy pomysły pani wicepremier: odmrożenie progów podatkowych, wprowadzenie tzw. przyspieszonej amortyzacji (możliwość jednorazowego odpisu amortyzacyjnego przez małych podatników zakupów maszyn i urządzeń, samochodów ciężarowych, koparek i spycharek, o cenie mniejszej niż 50 tys. euro), obniżenie składki rentowej z 13 proc. do 10 proc. wynagrodzenia. Co prawda, odmrożenie progów nie jest łaską, ale obowiązkiem państwa, chociaż przez sześć lat o tym obowiązku zapominano. Dlatego wykazany przez ministerstwo koszt takiej operacji (2 mld zł) traktować trzeba nie jako obniżenie, ale zaprzestanie pobierania nieuzasadnionych podatków.
Hit planu Gilowskiej - przyspieszona amortyzacja - to rozwiązanie, o które przedsiębiorcy bili się od lat. Jednorazowe zaliczenie do kosztów zakupu środków trwałych zmniejsza co prawda zysk netto i podatek CIT, ale zachęca firmy do inwestowania. Dlatego dotychczasowy opór Ministerstwa Finansów przed takim rozwiązaniem był niezrozumiały i chwała prof. Gilowskiej, że ona jedna pamiętała o tym, co wykładała studentom. Reszta planu Gilowskiej to - tak jak na przykład wielce reklamowane obniżenie obowiązkowej składki na ubezpieczenie rentowe - zwykłe humbugi. Na dodatek bardzo kosztowne.
Co z tego wyniknie?
Ma rację poseł Zbigniew Chlebowski z PO, mówiąc, że "nonsensem jest twierdzenie, że rządu nie stać na wprowadzanie reform podatkowych, bo gdyby rząd lepiej panował nad wydatkami, miałby środki na reformy podatków". Niestety, zwiększenie wydatków budżetu z 208,4 mld zł do 225,4 mld zł, czyli o 8,2 proc. przy 4-procentowym wzroście gospodarczym, i dalsze ich powiększanie przez becikowe, mało sensowne finansowanie kredytów mieszkaniowych, dodatki prorodzinne itd. bardzo pole manewru zawęża. Zawęża je tak bardzo, że realizacja obietnic przedwyborczych stała się nierealna.
"W kampanii wyborczej przedstawiliśmy różne bzdety, obiecywaliśmy złote góry" - stwierdziła kilkanaście dni temu Stanisława Okularczyk, była już wiceminister rolnictwa w rządzie Marcinkiewicza. To kolejna wypowiedź prominentnego polityka PiS, po słowach "ciemny lud to kupi" Jacka Kurskiego, pokazująca wewnętrzne rozdarcie rządu między obietnicami a ich realizacją. Stąd nerwowość rządu i nieskoordynowane wypowiedzi jego przedstawicieli, raz obiecujących zmniejszenie kosztów pracy, raz ulgi prorodzinne, a kiedy indziej - obniżki podatków. Kłótnia o zmiany podatkowe wynika z braku koncepcji polityki gospodarczej PiS. I chociaż PiS stara się przedstawić jako "jedna zgrana drużyna", konflikty, o których już wiadomo - Ziobro - Wassermann, kancelaria prezydenta - Meller czy obecnie Dorn - Gilowska - pokazują, że walka o władzę trwa na dobre. Prowadzona polityka staje się ich wypadkową, w myśl znanej zasady, że "rządzi, kto raniej wstanie". Co z tego pożaru wyniknie? Tego nawet wszystkowiedzący prezes Kaczyński nie wie.
Premier kontra superpremier
Zamieszanie wokół planów gospodarczych rządu jest tylko jednym ze skutków walki, jaka toczy się wewnątrz PiS. Konflikt między premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem a szefem PiS Jarosławem Kaczyńskim, chociaż nie eksponowany, niewątpliwie istnieje. Chociażby w sprawie nominacji nowego ministra skarbu, którym po miesiącu przepychanek został forsowany przez Kaczyńskiego Wojciech Jasiński. Właśnie walka na kilku frontach (m.in. z opozycją, z nieprzychylnymi mediami, z nieformalnymi koalicjantami), którą prowadzi ścisłe kierownictwo PiS, sprawia, że trudno utrzymać wizję spójnej polityki rządu. Tym bardziej że politycy PiS nigdy nie ukrywali, że gospodarka nie leży w głównym polu ich zainteresowania i byli gotowi najważniejsze resorty oddać niedoszłym koalicjantom z PO. Okazuje się, że PiS mające jasną wizję zmian w resortach siłowych nie ma równie precyzyjnego planu uzdrowienia gospodarki. Manewr z nominacją Gilowskiej przyniósł PiS wymierne zyski w sondażach opinii publicznej, ale nie spowodował oczekiwanego przez szefa PiS przejścia części polityków PO na stronę rządu. Zdaniem naszych informatorów, Gilowską popiera dziś tylko prezes Jarosław Kaczyński i krakowski gospodarczy think thank PiS, któremu przewodzi znany biznesmen Roman Kluska.
Pełzająca rewolucja
Gilowska dobrze zna powiedzenie prof. Miltona Friedmana, że "radykalnych zmian można dokonać tylko w pierwszych tygodniach urzędowania". Noblista w dziedzinie ekonomii, uważany za ojca współczesnego liberalizmu, podkreślał w ten sposób uzależnienie polityków od wyborców. Odważne decyzje mogą zapadać albo szybko, albo wcale. Gilowska, obiecując zamiast reform zaledwie zmiany, "bo stan finansów naszego państwa jest tak słaby, że nie wytrzymałby rewolucji", godzi się na firmowanie stagnacji. Większość z tego, co zapowiedziała Gilowska, to - jak samokrytycznie przyznała - "niewielkie kroki w dobrym kierunku", często nie wymagające nawet zmian ustawowych. Największe znaczenie mają trzy pomysły pani wicepremier: odmrożenie progów podatkowych, wprowadzenie tzw. przyspieszonej amortyzacji (możliwość jednorazowego odpisu amortyzacyjnego przez małych podatników zakupów maszyn i urządzeń, samochodów ciężarowych, koparek i spycharek, o cenie mniejszej niż 50 tys. euro), obniżenie składki rentowej z 13 proc. do 10 proc. wynagrodzenia. Co prawda, odmrożenie progów nie jest łaską, ale obowiązkiem państwa, chociaż przez sześć lat o tym obowiązku zapominano. Dlatego wykazany przez ministerstwo koszt takiej operacji (2 mld zł) traktować trzeba nie jako obniżenie, ale zaprzestanie pobierania nieuzasadnionych podatków.
Hit planu Gilowskiej - przyspieszona amortyzacja - to rozwiązanie, o które przedsiębiorcy bili się od lat. Jednorazowe zaliczenie do kosztów zakupu środków trwałych zmniejsza co prawda zysk netto i podatek CIT, ale zachęca firmy do inwestowania. Dlatego dotychczasowy opór Ministerstwa Finansów przed takim rozwiązaniem był niezrozumiały i chwała prof. Gilowskiej, że ona jedna pamiętała o tym, co wykładała studentom. Reszta planu Gilowskiej to - tak jak na przykład wielce reklamowane obniżenie obowiązkowej składki na ubezpieczenie rentowe - zwykłe humbugi. Na dodatek bardzo kosztowne.
Co z tego wyniknie?
Ma rację poseł Zbigniew Chlebowski z PO, mówiąc, że "nonsensem jest twierdzenie, że rządu nie stać na wprowadzanie reform podatkowych, bo gdyby rząd lepiej panował nad wydatkami, miałby środki na reformy podatków". Niestety, zwiększenie wydatków budżetu z 208,4 mld zł do 225,4 mld zł, czyli o 8,2 proc. przy 4-procentowym wzroście gospodarczym, i dalsze ich powiększanie przez becikowe, mało sensowne finansowanie kredytów mieszkaniowych, dodatki prorodzinne itd. bardzo pole manewru zawęża. Zawęża je tak bardzo, że realizacja obietnic przedwyborczych stała się nierealna.
"W kampanii wyborczej przedstawiliśmy różne bzdety, obiecywaliśmy złote góry" - stwierdziła kilkanaście dni temu Stanisława Okularczyk, była już wiceminister rolnictwa w rządzie Marcinkiewicza. To kolejna wypowiedź prominentnego polityka PiS, po słowach "ciemny lud to kupi" Jacka Kurskiego, pokazująca wewnętrzne rozdarcie rządu między obietnicami a ich realizacją. Stąd nerwowość rządu i nieskoordynowane wypowiedzi jego przedstawicieli, raz obiecujących zmniejszenie kosztów pracy, raz ulgi prorodzinne, a kiedy indziej - obniżki podatków. Kłótnia o zmiany podatkowe wynika z braku koncepcji polityki gospodarczej PiS. I chociaż PiS stara się przedstawić jako "jedna zgrana drużyna", konflikty, o których już wiadomo - Ziobro - Wassermann, kancelaria prezydenta - Meller czy obecnie Dorn - Gilowska - pokazują, że walka o władzę trwa na dobre. Prowadzona polityka staje się ich wypadkową, w myśl znanej zasady, że "rządzi, kto raniej wstanie". Co z tego pożaru wyniknie? Tego nawet wszystkowiedzący prezes Kaczyński nie wie.
PRYWATNY PLAN GILOWSKIEJ |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 8/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.