Lepper i Giertych przy pierwszej nadarzającej się okazji skoczą do gardła braciom Kaczyńskim
Podpisanie paktu stabilizacyjnego reklamowane było przez PiS, Samoobronę i LPR jako wydarzenie bardzo doniosłe, umożliwiające budowanie IV Rzeczypospolitej. Z kolei przeciwnicy twierdzili, że pakt niczego nie uzdrowi, wręcz przeciwnie - przyczyni się do dalszej degrengolady życia publicznego, w tym do jeszcze większego, bezceremonialnego zawłaszczania państwa przez partie polityczne.
Trzeba być rzeczywiście człowiekiem wielkiej wiary, aby uważać, że Samoobrona i LPR mogą wystąpić w roli uzdrowicieli RP. Do tej pory umiejętności lekarskich było w nich tyle, co kot napłakał. Kto o tym zapomniał, niech sobie przypomni, co o obecnych sprzymierzeńcach mówił do niedawna sam Jarosław Kaczyński. A mówił tak krytycznie, że bardziej już chyba nie można.
Dlaczego więc ten strateg, chwalony za polityczną przenikliwość, zdecydował się na uzdrawianie Polski ze znachorskim duetem Lepper - Giertych? Na pewno nie z politycznej naiwności. Nie o budowanie IV RP tutaj chodzi, bo tego z Lepperem i Giertychem wiarygodnie zrobić się nie da, a jedynie o oskrzydlenie nowych sprzymierzeńców. Kaczyński nie jest zainteresowany politykami Samoobrony i LPR, lecz ich wyborcami. Są mu niezbędni do zbudowania wielkiej formacji ludowo-narodowej, która wygra następne wybory parlamentarne i prezydenckie. Na tej drodze Lepper i Giertych są tylko przeszkodą, bo - jak pokazują sondaże - ludzie im coraz mniej ufają. Kaczyński chce się nimi posłużyć, ale tylko do chwili, kiedy przechwyci ich dotychczasowych zwolenników. Potem ich porzuci, chyba że zadowolą się jakimś ochłapem władzy konsumowanym w drugim szeregu.
Lepper i Giertych są zbyt sprytni, żeby spokojnie czekać, aż Kaczyński zamieni ich w nawóz pod swoje przyszłe wyborcze plony. Stąd ruchy, które mają podbudować ich pozycję, w pierwszej kolejności przez wcielenie się w rolę obrońców radykalnych obietnic wyborczych, hojnie składanych także przez PiS. PiS musi to blokować, bo dzień, w którym pozwoliłoby, żeby Giertych i Lepper stali się strażnikami jego programu, byłby początkiem końca braci Kaczyńskich. Stąd tak brutalne było ubiegłotygodniowe przywołanie do porządku nielojalnych "stabilizatorów", deklarujących, że poprą obniżenie stawek podatkowych, proponowane w kampanii wyborczej przez PiS, a teraz sprytnie forsowane w Sejmie przez PO. Jak ważne to było dla PiS, świadczy fakt, że w celu nałożenia kagańca Lepperowi i Giertychowi posłużono się prezydenckim blefem w sprawie rozwiązania Sejmu, co przecież autorytetu Lechowi Kaczyńskiemu nie przysporzyło.
Sterroryzowanych groźbą wyborów liderów LPR i Samoobrony udało się poskromić. Historia pokazuje jednak, że związki oparte na strachu nie trwają długo i rozpadają się, kiedy tylko słabnie obawa przed użyciem kija. Także Lepper i Giertych przy pierwszej nadarzającej się okazji skoczą do gardła braciom Kaczyńskim. Nie po to, aby skaleczyć, lecz zagryźć.
Trzeba być rzeczywiście człowiekiem wielkiej wiary, aby uważać, że Samoobrona i LPR mogą wystąpić w roli uzdrowicieli RP. Do tej pory umiejętności lekarskich było w nich tyle, co kot napłakał. Kto o tym zapomniał, niech sobie przypomni, co o obecnych sprzymierzeńcach mówił do niedawna sam Jarosław Kaczyński. A mówił tak krytycznie, że bardziej już chyba nie można.
Dlaczego więc ten strateg, chwalony za polityczną przenikliwość, zdecydował się na uzdrawianie Polski ze znachorskim duetem Lepper - Giertych? Na pewno nie z politycznej naiwności. Nie o budowanie IV RP tutaj chodzi, bo tego z Lepperem i Giertychem wiarygodnie zrobić się nie da, a jedynie o oskrzydlenie nowych sprzymierzeńców. Kaczyński nie jest zainteresowany politykami Samoobrony i LPR, lecz ich wyborcami. Są mu niezbędni do zbudowania wielkiej formacji ludowo-narodowej, która wygra następne wybory parlamentarne i prezydenckie. Na tej drodze Lepper i Giertych są tylko przeszkodą, bo - jak pokazują sondaże - ludzie im coraz mniej ufają. Kaczyński chce się nimi posłużyć, ale tylko do chwili, kiedy przechwyci ich dotychczasowych zwolenników. Potem ich porzuci, chyba że zadowolą się jakimś ochłapem władzy konsumowanym w drugim szeregu.
Lepper i Giertych są zbyt sprytni, żeby spokojnie czekać, aż Kaczyński zamieni ich w nawóz pod swoje przyszłe wyborcze plony. Stąd ruchy, które mają podbudować ich pozycję, w pierwszej kolejności przez wcielenie się w rolę obrońców radykalnych obietnic wyborczych, hojnie składanych także przez PiS. PiS musi to blokować, bo dzień, w którym pozwoliłoby, żeby Giertych i Lepper stali się strażnikami jego programu, byłby początkiem końca braci Kaczyńskich. Stąd tak brutalne było ubiegłotygodniowe przywołanie do porządku nielojalnych "stabilizatorów", deklarujących, że poprą obniżenie stawek podatkowych, proponowane w kampanii wyborczej przez PiS, a teraz sprytnie forsowane w Sejmie przez PO. Jak ważne to było dla PiS, świadczy fakt, że w celu nałożenia kagańca Lepperowi i Giertychowi posłużono się prezydenckim blefem w sprawie rozwiązania Sejmu, co przecież autorytetu Lechowi Kaczyńskiemu nie przysporzyło.
Sterroryzowanych groźbą wyborów liderów LPR i Samoobrony udało się poskromić. Historia pokazuje jednak, że związki oparte na strachu nie trwają długo i rozpadają się, kiedy tylko słabnie obawa przed użyciem kija. Także Lepper i Giertych przy pierwszej nadarzającej się okazji skoczą do gardła braciom Kaczyńskim. Nie po to, aby skaleczyć, lecz zagryźć.
Więcej możesz przeczytać w 8/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.