Nie mamy innych polityków. Musimy słuchać wywodów tych, których mamy
Dzienniki radiowe i telewizyjne nie zaczynają się u nas od tego, co się wydarzyło, tylko od tego, co kto powiedział. I o kim. Zapowiedzi programów publicystycznych nie informują, o czym będzie mowa, tylko kto będzie gadał. Może i słusznie, bo jak wiadomo kto, to jasne jest także, co powie. Tu nie ma żadnych niespodzianek. Każdy mówi, co musi i jak umie. Można nie słuchać, bo i tak się nie doczekamy, że któregoś dnia Donald Tusk powie coś o konieczności rozbijania układów, Zbigniew Wassermann o przestrzeganiu swobód obywatelskich, a poseł Janusz Maksymiuk nagle odezwie się po polsku. Co to, to nie.
Mamy nieustający festiwal gadulstwa z okazji 100 dni rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Jestem głęboko przekonany, że będziemy uroczyście obchodzić 100 dni omawiania stu dni Marcinkiewicza. Yes, yes, yes! Potem natychmiast zaczniemy analizować 200 dni Marcinkiewicza z podobnymi skutkami. O ile oczywiście rząd potrwa te 200 dni za przyzwoleniem Leppera i z błogosławieństwem Giertycha.
Jedyną zaskakującą wypowiedzią ostatnich dni wydaje się orędzie prezydenta RP, który wbrew powszechnym oczekiwaniom zwrócił się do narodu z informacją, że nie rozwiąże parlamentu, bo nie widzi powodów. Wiadomość została przyjęta z ulgą przez wszystkich, zwłaszcza Trybunał Konstytucyjny, do którego Platforma Obywatelska zapowiedziała wniesienie skargi na rozwiązanie. Niezadowolony był chyba tylko Wojciech Olejniczak, który nie ukrywał nadziei, że w przyspieszonych wyborach weźmie jak za PRL udział 99,8 proc. wyborców, z czego 99,2 proc. będzie głosować przeciwko PiS i Marcinkiewiczowi, a za SLD, Senyszyn i Gadzinowskim.
Zanim doszło do wielkiej niespodzianki, napięcie było nie do wytrzymania. Istny suspens. Co starsi Polacy pamiętający kryzysy polityczne przeszłego ustroju wykupywali świece, zapałki i konserwy rybne. Wyprzedawano masowo akcje w obawie, że następny parlament może je unieważnić i znacjonalizować. Skłoniło to ekspertów ekonomicznych po szkołach mechanizacji rolnictwa do stwierdzenia, że gospodarka polska poniosła wielkie straty, a czytelników "Trybuny" do domagania się, aby Lech Kaczyński pokrył je z własnej kieszeni. Ludzie no co dzień zatroskani tym, że przez Balcerowicza złotówka jest za silna, nagle popadli w rozpacz, że złotówka na giełdzie w Londynie osłabła. Najgłośniej protestowała Platforma Obywatelska, widać przerażona wizją, że sprawdzą się rezultaty ankiety OBOP i przestanie być z woli wyborców totalną opozycją antyrządową i będzie musiała przejść do opozycji wobec samej siebie. Natomiast pogłoski, że PO zgodziłaby się na rozwiązanie parlamentu, gdyby Lech Kaczyński rozpisał równocześnie przyspieszone wybory prezydenckie, są przesadzone, a niewykluczone, że i tendencyjne.
Podobno prawda o tym dniu sądnym, który przejdzie do historii, ale być może wkrótce wróci, jest taka, że prezydent nagrał o godzinie 18.00 na wideo orędzie o rozwiązaniu parlamentu, o 18.56 pokazano je dyskretnie Giertychowi i Lepperowi, a o 18.57 obaj mężowie stanu, padłszy na kolana i zalewając się łzami, podpisali punkt 4a umowy stabilizacyjnej. Jeśli się nie okaże, że to tylko ksero ich podpisów albo faks, to możemy mieć nie tylko pakt, ale i stabilizację. Oczywiście do czasu.
Druga zaskakująca, odbiegająca od sztampy wypowiedź z ostatnich dni to komentarz Bronisława Komorowskiego do SMS-a, który ktoś przysłał specjaliście od latania na drzwiach od stodoły. Poseł Komorowski przeczytał pani Pieńkowskiej w radiu wierszyk: "Umowy stabilizacyjnej punkt 4a to paragraf 22". Po czym wyjaśnił ciemnym słuchaczom, że w stalinowskim kodeksie karnym był taki paragraf 22, z którego można było każdego skazać na śmierć. Mój pies, który bardzo lubi słuchać audycji pani Pieńkowskiej, zawył, bo nawet on słyszał o Josephie Hellerze i jego powieści. Ja zacząłem się zastanawiać, czy punkt 4a może być powodem skazania Leppera i Giertycha na zsyłkę, a nawet - jak do tego doprowadzić. Miałem też zamiar zacząć wyrzekać na jakość naszych polityków, nawet tych światłych, ale przypomniało mi się, co przywołany Stalin powiedział prezesowi związku pisarzy sowieckich, narzekającemu na poziom literatów: "Innych pisarzy dla was nie mamy. Musicie pracować z tymi, którzy są".
To samo jest z nami, obywatelami. Nie mamy innych polityków. Musimy słuchać wywodów tych, których mamy. Jak się będziemy w nie wsłuchiwać, to któregoś dnia staniemy się tacy sami.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Mamy nieustający festiwal gadulstwa z okazji 100 dni rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Jestem głęboko przekonany, że będziemy uroczyście obchodzić 100 dni omawiania stu dni Marcinkiewicza. Yes, yes, yes! Potem natychmiast zaczniemy analizować 200 dni Marcinkiewicza z podobnymi skutkami. O ile oczywiście rząd potrwa te 200 dni za przyzwoleniem Leppera i z błogosławieństwem Giertycha.
Jedyną zaskakującą wypowiedzią ostatnich dni wydaje się orędzie prezydenta RP, który wbrew powszechnym oczekiwaniom zwrócił się do narodu z informacją, że nie rozwiąże parlamentu, bo nie widzi powodów. Wiadomość została przyjęta z ulgą przez wszystkich, zwłaszcza Trybunał Konstytucyjny, do którego Platforma Obywatelska zapowiedziała wniesienie skargi na rozwiązanie. Niezadowolony był chyba tylko Wojciech Olejniczak, który nie ukrywał nadziei, że w przyspieszonych wyborach weźmie jak za PRL udział 99,8 proc. wyborców, z czego 99,2 proc. będzie głosować przeciwko PiS i Marcinkiewiczowi, a za SLD, Senyszyn i Gadzinowskim.
Zanim doszło do wielkiej niespodzianki, napięcie było nie do wytrzymania. Istny suspens. Co starsi Polacy pamiętający kryzysy polityczne przeszłego ustroju wykupywali świece, zapałki i konserwy rybne. Wyprzedawano masowo akcje w obawie, że następny parlament może je unieważnić i znacjonalizować. Skłoniło to ekspertów ekonomicznych po szkołach mechanizacji rolnictwa do stwierdzenia, że gospodarka polska poniosła wielkie straty, a czytelników "Trybuny" do domagania się, aby Lech Kaczyński pokrył je z własnej kieszeni. Ludzie no co dzień zatroskani tym, że przez Balcerowicza złotówka jest za silna, nagle popadli w rozpacz, że złotówka na giełdzie w Londynie osłabła. Najgłośniej protestowała Platforma Obywatelska, widać przerażona wizją, że sprawdzą się rezultaty ankiety OBOP i przestanie być z woli wyborców totalną opozycją antyrządową i będzie musiała przejść do opozycji wobec samej siebie. Natomiast pogłoski, że PO zgodziłaby się na rozwiązanie parlamentu, gdyby Lech Kaczyński rozpisał równocześnie przyspieszone wybory prezydenckie, są przesadzone, a niewykluczone, że i tendencyjne.
Podobno prawda o tym dniu sądnym, który przejdzie do historii, ale być może wkrótce wróci, jest taka, że prezydent nagrał o godzinie 18.00 na wideo orędzie o rozwiązaniu parlamentu, o 18.56 pokazano je dyskretnie Giertychowi i Lepperowi, a o 18.57 obaj mężowie stanu, padłszy na kolana i zalewając się łzami, podpisali punkt 4a umowy stabilizacyjnej. Jeśli się nie okaże, że to tylko ksero ich podpisów albo faks, to możemy mieć nie tylko pakt, ale i stabilizację. Oczywiście do czasu.
Druga zaskakująca, odbiegająca od sztampy wypowiedź z ostatnich dni to komentarz Bronisława Komorowskiego do SMS-a, który ktoś przysłał specjaliście od latania na drzwiach od stodoły. Poseł Komorowski przeczytał pani Pieńkowskiej w radiu wierszyk: "Umowy stabilizacyjnej punkt 4a to paragraf 22". Po czym wyjaśnił ciemnym słuchaczom, że w stalinowskim kodeksie karnym był taki paragraf 22, z którego można było każdego skazać na śmierć. Mój pies, który bardzo lubi słuchać audycji pani Pieńkowskiej, zawył, bo nawet on słyszał o Josephie Hellerze i jego powieści. Ja zacząłem się zastanawiać, czy punkt 4a może być powodem skazania Leppera i Giertycha na zsyłkę, a nawet - jak do tego doprowadzić. Miałem też zamiar zacząć wyrzekać na jakość naszych polityków, nawet tych światłych, ale przypomniało mi się, co przywołany Stalin powiedział prezesowi związku pisarzy sowieckich, narzekającemu na poziom literatów: "Innych pisarzy dla was nie mamy. Musicie pracować z tymi, którzy są".
To samo jest z nami, obywatelami. Nie mamy innych polityków. Musimy słuchać wywodów tych, których mamy. Jak się będziemy w nie wsłuchiwać, to któregoś dnia staniemy się tacy sami.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Więcej możesz przeczytać w 8/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.