Pierwsi superatleci walczą o medale w Turynie?
Jeszcze niedawno wydawało się, że doping genetyczny w sporcie to odległa przyszłość, a pierwsi genogladiatorzy, jeśli w ogóle się pojawią, będą zdobywać medale najwcześniej na igrzyskach w Pekinie w 2008 r. Dziś nawet eksperci Światowej Agencji Antydopingowej (World Anti-Doping Agency - WADA) nie wykluczają, że sportowcy ze zmodyfikowanymi genami startują już w Turynie! Dick Pound, prezes agencji, przekonywał w rozmowie z "Wprost", że "nie ma na to na razie żadnych dowodów". Niepokojące jest jednak to, że doping genetyczny przestał być jedynie teoretyczną możliwością. Świadczy o tym e-mail, który policja przypadkowo odkryła w poczcie elektronicznej Thomasa Springsteina, trenera niemieckich lekkoatletów. Trener pisał w nim, że jeszcze przed Bożym Narodzeniem 2005 r. chce otrzymać repoxygen, preparat genetyczny produkowany przez brytyjską firmę Oxford BioMedica.
Podobnie zaczęła się największa dotychczas afera dopingowa, gdy dwa lata temu do Światowej Agencji Antydopingowej ktoś podrzucił strzykawki z nieznaną substancją. Okazało się, że jest to tetrahydrogestrinon, czyli THG, steryd nowej generacji, którym od kilku lat szprycowali się najbardziej znani sportowcy, m.in. Marion Jones i jej mąż Tim Montgomery, byli rekordziści w biegu na 100 metrów, a także amerykański bejsbol Barry Bond oraz grecki mistrz olimpijski Kostas Kenteris (przyłapany na dopingu podczas letnich igrzysk w Atenach). Wynalazcą THG był Victor Conte, szef kalifornijskiej firmy BALCO zajmującej się pokątnie produkcją sterydów. Teraz w jednym z takich laboratoriów może być wytwarzany środek genetyczny nowej generacji, bo uzyskanie go okazało się łatwiejsze, niż sądzono.
Nowa era dopingu
Repoxygen zwiększa liczbę czerwonych krwinek, dlatego Oxford BioMedica przed czterema laty opracowała go jako lek dla chorych na anemię i niewydolność nerek. Ponieważ wzrost liczby erytrocytów zwiększa wydolność organizmu, środek mógłby być stosowany nie tylko przez ludzi chorych, ale również narciarzy, kolarzy i biegaczy długodystansowych. Preparat zawiera gen kodujący erytropoetynę (EPO) i działa jak stosowana od 1988 r. syntetyczna wersja tego hormonu. Ma jednak tę przewagę, że utrzymuje wysoki poziom EPO przez wiele miesięcy i trudniej go wykryć. Alan Kingsman, szef Oxford BioMedica, zapewnia, że nikt jeszcze nie testował tego środka na ludziach, ale pierwszymi ochotnikami już wiele miesięcy temu mogli być sportowcy pragnący za wszelką cenę zdobywać medale.
Produkcję repoxygenu może prowadzić niemal każdy biochemik w przeciętnie wyposażonym laboratorium uniwersyteckim. Wystarczy wyodrębnić kodujący erytropoetynę fragment DNA z genetycznie zmodyfikowanej bakterii i wstrzyknąć go do mięśni. Jest to łatwiejsze niż oczyszczenie heroiny w mafijnym laboratorium. Do hodowli bakterii wystarczy suszarnia zapewniająca temperaturę 30-37 C, do rozpuszczenia jej błony komórkowej - kawałek mydła, a do wytrącenia DNA można użyć odrobiny alkoholu. To najtrudniejszy etap przygotowania preparatu, bo nie można go zanieczyścić bakteryjnymi toksynami. Może sobie z tym poradzić każdy ośrodek zajmujący się wytwarzaniem tradycyjnych środków dopingujących.
Mysz jak Schwarzenegger
Olivier Rabin, dyrektor naukowy WADA, twierdzi, że agencja jest przygotowana do wykrywania repoxygenu u sportowców. Jej eksperci już trzy lata temu nawiązali współpracę z Alanem Kingsmanem, by opracować odpowiednie testy. Mają one wykrywać zmodyfikowane genetycznie komórki. Nie wiadomo jednak, czy choć jeden taki test jest gotowy. Komisja antydopingowa jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk w Turynie "w trosce o zdrowie sportowców" zawiesiła na kilkanaście godzin aż ośmiu biegaczy narciarskich - najwięcej w historii zimowych igrzysk (wśród nich znalazła się m.in. gwiazda niemieckiego narciarstwa Evi Sachenbacher). U wszystkich zawieszonych sportowców wykryto podwyższony poziom hemoglobiny (zwiększający wytrzymałość dzięki lepszemu transportowi tlenu przez krew). Nie wiadomo jednak, czy zastosowali oni doping, a jeśli tak, to czy wykorzystano tradycyjną, czy genetyczną EPO.
Podczas igrzysk w Salt Lake City WADA zaskoczyła sportowców, wykrywając u sześciu osób, m.in. u reprezentanta Hiszpanii Johanna Muhlegga i Rosjanki Larysy Łazutiny, nowy rodzaj EPO - darbepoetynę. Wykrycie "zastrzyku z genów" będzie jednak znacznie trudniejsze niż substancji zażywanych w pigułkach. Do znalezienia śladów dopingu genetycznego nie wystarczą próbki krwi i moczu, jak w wypadku Lance`a Armstronga (w przechowywanych od 1999 r. próbkach jego moczu wykryto ślady EPO). Aby ustalić, czy narciarze lub biegacze stosują syntetyczne geny, trzeba wykonać biopsję mięśni. Tylko w ten sposób można zbadać, czy znajdujące się w nich DNA pochodzi z preparatu genetycznego. A preparaty na wzrost mięśni podobno są już pokątnie produkowane. - Wiem, że w Kalifornii można kupić zastrzyk na wzrost masy mięśni - powiedział w rozmowie z "Wprost" prof. Geoffrey Goldspink z University College Medical School w Londynie. Uczony od kilku lat testuje terapię genową, którą będzie można zastosować u ludzi cierpiących na dystrofię mięśni. Gdy eksperymenty na myszach doprowadziły do stworzenia "mysich Schwarzeneggerów", otrzymał kilkaset e-maili od trenerów i sportowców. - Wiemy już, że podobne efekty można uzyskać u ludzi, wskazują na to pierwsze próby, które przeprowadziliśmy na ochotnikach - mówi Goldspink. Jego metoda nie jest przeznaczona do bicia rekordów sportowych - ma pomóc chorym. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że nowe, testowane dopiero metody terapii w ciągu kilku lat mogą zmienić oblicze sportu.
Pakowanie genami
Syntetyczne geny już po kilku tygodniach o 30 proc. zwiększają masę mięśni szkieletowych, nie powodując przerostu mięśnia sercowego - sugerują badania prof. Goldspinka. Inżynieria genetyczna daje zatem lepsze efekty niż wszystkie sterydy anaboliczne razem. Pozwala nawet rzeźbić wybrane grupy mięśni w zależności od tego, które są potrzebne w danej dyscyplinie. Wystarczy wstrzyknąć do nich geny kodujące odpowiednie czynniki wzrostu, takie jak insulinopodobny czynnik wzrostu (IGF-1), czynnik MGF (mechano growth factor) lub alfa-sarkoglikan. Jeśli podobnie będzie można wzmacniać ścięgna, poprawienie wyśrubowanych rekordów w wielu dyscyplinach sportu przestanie być problemem.
W USA i Europie prowadzone są już próby regenerowania ścięgien wstrzykiwanymi do nich genami kodującymi IGF-1. Po takich zabiegach naciągnięte więzadło może się zagoić najpóźniej po dwóch tygodniach, a nie - jak dotychczas - dopiero po miesiącu. Kontuzje ścięgna często zdarzają się sprinterom, bo ich łydki narażone są na olbrzymie przeciążenia - kilka lat temu podczas startu w biegu na 100 m siła nacisku na łydkę wynosiła 800 kg, dziś sięga aż dwóch ton. Niedługo będzie można naprawiać nawet zerwane ścięgna. Takie próby polegające na wykorzystaniu inżynierii tkankowej są już prowadzone na zwierzętach. Ze zdrowego ścięgna pobierane są komórki, które po rozmnożeniu w laboratorium wstrzykuje się do uszkodzonej tkanki. Podobne hodowle tkankowe ortopedzi wykorzystują do leczenia uszkodzonych stawów, na przykład u piłkarzy (używa się do tego wyhodowanych w laboratorium komórek chrząstki).
Hodowla genogladiatorów
Genetycy ostrzegają, że doping genetyczny może być groźniejszy dla zdrowia sportowców niż sterydy anaboliczne. Gdy prowadzono eksperymenty na małpach, trzeba było upuszczać im krew, bo po wstrzyknięciu genu kodującego erytropoetynę liczba czerwonych krwinek zwiększyła się dwukrotnie, a krew była tak gęsta, że małpom groził zawał serca. Ryzyko jest jednak nieodłącznym elementem sportu, a doping w niektórych dyscyplinach jest niemal powszechny. Widzowie chcą oglądać na arenach sportowych bijących rekordy gladiatorów, dlatego wielu zawodników jest gotowych sięgnąć po ryzykowne metody dopingu. Słynny ciężarowiec Naim Seleymanoglu miał zaledwie 147 cm wzrostu, bo w okresie dorastania bułgarscy trenerzy faszerowali go anabolikami. Nikt nie był w stanie go pokonać, bo krótkie nogi i ręce ułatwiały mu podnoszenie ciężarów.
Doping genetyczny dla wielu sportowców jest jedynie wyrównaniem szans. Fin Eero Mntyranta, dwukrotny złoty medalista olimpijski w biegach narciarskich, wykazywał wyjątkową wytrzymałość dzięki mutacji genetycznej zwiększającej liczbę erytrocytów. Miał więcej czerwonych krwinek niż sportowcy przyjmujący EPO! Podobną mutację wykryto w organizmie uczestniczącego w tegorocznej olimpiadzie niemieckiego narciarza Jensa Filbricha. W jego krwi jest tak dużo hemoglobiny (17,4 g na 100 ml), że komisje antydopingowe muszą stosować wobec niego inne normy.
Niektórzy rodzice chcą podawać swym dzieciom hormon wzrostu, by były wyższe i lepiej zbudowane, co zwiększy ich szanse w rywalizacji sportowej. Godzą się nawet na zażywanie anabolików, jeśli tylko pomogłoby to ich dzieciom zdobyć w szkole stypendium sportowe. Sondaż przeprowadzony wśród sportowców kandydujących do amerykańskiej kadry olimpijskiej już w 1995 r. ujawnił, że co drugi zawodnik byłby gotów zastosować doping genetyczny. A wtedy terapia genowa dopiero raczkowała. Walkę sędziów ze sportowcami stosującymi doping zawsze wygrywały tajne laboratoria zatrudniające najlepszych naukowców. Jeśli tylko genogladiatorom nie eksplodują mięśnie, ku uciesze widzów będą w stanie pobić każdy rekord w dowolnych warunkach.
Współpraca: Monika Florek-Moskal
Podobnie zaczęła się największa dotychczas afera dopingowa, gdy dwa lata temu do Światowej Agencji Antydopingowej ktoś podrzucił strzykawki z nieznaną substancją. Okazało się, że jest to tetrahydrogestrinon, czyli THG, steryd nowej generacji, którym od kilku lat szprycowali się najbardziej znani sportowcy, m.in. Marion Jones i jej mąż Tim Montgomery, byli rekordziści w biegu na 100 metrów, a także amerykański bejsbol Barry Bond oraz grecki mistrz olimpijski Kostas Kenteris (przyłapany na dopingu podczas letnich igrzysk w Atenach). Wynalazcą THG był Victor Conte, szef kalifornijskiej firmy BALCO zajmującej się pokątnie produkcją sterydów. Teraz w jednym z takich laboratoriów może być wytwarzany środek genetyczny nowej generacji, bo uzyskanie go okazało się łatwiejsze, niż sądzono.
Nowa era dopingu
Repoxygen zwiększa liczbę czerwonych krwinek, dlatego Oxford BioMedica przed czterema laty opracowała go jako lek dla chorych na anemię i niewydolność nerek. Ponieważ wzrost liczby erytrocytów zwiększa wydolność organizmu, środek mógłby być stosowany nie tylko przez ludzi chorych, ale również narciarzy, kolarzy i biegaczy długodystansowych. Preparat zawiera gen kodujący erytropoetynę (EPO) i działa jak stosowana od 1988 r. syntetyczna wersja tego hormonu. Ma jednak tę przewagę, że utrzymuje wysoki poziom EPO przez wiele miesięcy i trudniej go wykryć. Alan Kingsman, szef Oxford BioMedica, zapewnia, że nikt jeszcze nie testował tego środka na ludziach, ale pierwszymi ochotnikami już wiele miesięcy temu mogli być sportowcy pragnący za wszelką cenę zdobywać medale.
Produkcję repoxygenu może prowadzić niemal każdy biochemik w przeciętnie wyposażonym laboratorium uniwersyteckim. Wystarczy wyodrębnić kodujący erytropoetynę fragment DNA z genetycznie zmodyfikowanej bakterii i wstrzyknąć go do mięśni. Jest to łatwiejsze niż oczyszczenie heroiny w mafijnym laboratorium. Do hodowli bakterii wystarczy suszarnia zapewniająca temperaturę 30-37 C, do rozpuszczenia jej błony komórkowej - kawałek mydła, a do wytrącenia DNA można użyć odrobiny alkoholu. To najtrudniejszy etap przygotowania preparatu, bo nie można go zanieczyścić bakteryjnymi toksynami. Może sobie z tym poradzić każdy ośrodek zajmujący się wytwarzaniem tradycyjnych środków dopingujących.
Mysz jak Schwarzenegger
Olivier Rabin, dyrektor naukowy WADA, twierdzi, że agencja jest przygotowana do wykrywania repoxygenu u sportowców. Jej eksperci już trzy lata temu nawiązali współpracę z Alanem Kingsmanem, by opracować odpowiednie testy. Mają one wykrywać zmodyfikowane genetycznie komórki. Nie wiadomo jednak, czy choć jeden taki test jest gotowy. Komisja antydopingowa jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk w Turynie "w trosce o zdrowie sportowców" zawiesiła na kilkanaście godzin aż ośmiu biegaczy narciarskich - najwięcej w historii zimowych igrzysk (wśród nich znalazła się m.in. gwiazda niemieckiego narciarstwa Evi Sachenbacher). U wszystkich zawieszonych sportowców wykryto podwyższony poziom hemoglobiny (zwiększający wytrzymałość dzięki lepszemu transportowi tlenu przez krew). Nie wiadomo jednak, czy zastosowali oni doping, a jeśli tak, to czy wykorzystano tradycyjną, czy genetyczną EPO.
Podczas igrzysk w Salt Lake City WADA zaskoczyła sportowców, wykrywając u sześciu osób, m.in. u reprezentanta Hiszpanii Johanna Muhlegga i Rosjanki Larysy Łazutiny, nowy rodzaj EPO - darbepoetynę. Wykrycie "zastrzyku z genów" będzie jednak znacznie trudniejsze niż substancji zażywanych w pigułkach. Do znalezienia śladów dopingu genetycznego nie wystarczą próbki krwi i moczu, jak w wypadku Lance`a Armstronga (w przechowywanych od 1999 r. próbkach jego moczu wykryto ślady EPO). Aby ustalić, czy narciarze lub biegacze stosują syntetyczne geny, trzeba wykonać biopsję mięśni. Tylko w ten sposób można zbadać, czy znajdujące się w nich DNA pochodzi z preparatu genetycznego. A preparaty na wzrost mięśni podobno są już pokątnie produkowane. - Wiem, że w Kalifornii można kupić zastrzyk na wzrost masy mięśni - powiedział w rozmowie z "Wprost" prof. Geoffrey Goldspink z University College Medical School w Londynie. Uczony od kilku lat testuje terapię genową, którą będzie można zastosować u ludzi cierpiących na dystrofię mięśni. Gdy eksperymenty na myszach doprowadziły do stworzenia "mysich Schwarzeneggerów", otrzymał kilkaset e-maili od trenerów i sportowców. - Wiemy już, że podobne efekty można uzyskać u ludzi, wskazują na to pierwsze próby, które przeprowadziliśmy na ochotnikach - mówi Goldspink. Jego metoda nie jest przeznaczona do bicia rekordów sportowych - ma pomóc chorym. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że nowe, testowane dopiero metody terapii w ciągu kilku lat mogą zmienić oblicze sportu.
Pakowanie genami
Syntetyczne geny już po kilku tygodniach o 30 proc. zwiększają masę mięśni szkieletowych, nie powodując przerostu mięśnia sercowego - sugerują badania prof. Goldspinka. Inżynieria genetyczna daje zatem lepsze efekty niż wszystkie sterydy anaboliczne razem. Pozwala nawet rzeźbić wybrane grupy mięśni w zależności od tego, które są potrzebne w danej dyscyplinie. Wystarczy wstrzyknąć do nich geny kodujące odpowiednie czynniki wzrostu, takie jak insulinopodobny czynnik wzrostu (IGF-1), czynnik MGF (mechano growth factor) lub alfa-sarkoglikan. Jeśli podobnie będzie można wzmacniać ścięgna, poprawienie wyśrubowanych rekordów w wielu dyscyplinach sportu przestanie być problemem.
W USA i Europie prowadzone są już próby regenerowania ścięgien wstrzykiwanymi do nich genami kodującymi IGF-1. Po takich zabiegach naciągnięte więzadło może się zagoić najpóźniej po dwóch tygodniach, a nie - jak dotychczas - dopiero po miesiącu. Kontuzje ścięgna często zdarzają się sprinterom, bo ich łydki narażone są na olbrzymie przeciążenia - kilka lat temu podczas startu w biegu na 100 m siła nacisku na łydkę wynosiła 800 kg, dziś sięga aż dwóch ton. Niedługo będzie można naprawiać nawet zerwane ścięgna. Takie próby polegające na wykorzystaniu inżynierii tkankowej są już prowadzone na zwierzętach. Ze zdrowego ścięgna pobierane są komórki, które po rozmnożeniu w laboratorium wstrzykuje się do uszkodzonej tkanki. Podobne hodowle tkankowe ortopedzi wykorzystują do leczenia uszkodzonych stawów, na przykład u piłkarzy (używa się do tego wyhodowanych w laboratorium komórek chrząstki).
Hodowla genogladiatorów
Genetycy ostrzegają, że doping genetyczny może być groźniejszy dla zdrowia sportowców niż sterydy anaboliczne. Gdy prowadzono eksperymenty na małpach, trzeba było upuszczać im krew, bo po wstrzyknięciu genu kodującego erytropoetynę liczba czerwonych krwinek zwiększyła się dwukrotnie, a krew była tak gęsta, że małpom groził zawał serca. Ryzyko jest jednak nieodłącznym elementem sportu, a doping w niektórych dyscyplinach jest niemal powszechny. Widzowie chcą oglądać na arenach sportowych bijących rekordy gladiatorów, dlatego wielu zawodników jest gotowych sięgnąć po ryzykowne metody dopingu. Słynny ciężarowiec Naim Seleymanoglu miał zaledwie 147 cm wzrostu, bo w okresie dorastania bułgarscy trenerzy faszerowali go anabolikami. Nikt nie był w stanie go pokonać, bo krótkie nogi i ręce ułatwiały mu podnoszenie ciężarów.
Doping genetyczny dla wielu sportowców jest jedynie wyrównaniem szans. Fin Eero Mntyranta, dwukrotny złoty medalista olimpijski w biegach narciarskich, wykazywał wyjątkową wytrzymałość dzięki mutacji genetycznej zwiększającej liczbę erytrocytów. Miał więcej czerwonych krwinek niż sportowcy przyjmujący EPO! Podobną mutację wykryto w organizmie uczestniczącego w tegorocznej olimpiadzie niemieckiego narciarza Jensa Filbricha. W jego krwi jest tak dużo hemoglobiny (17,4 g na 100 ml), że komisje antydopingowe muszą stosować wobec niego inne normy.
Niektórzy rodzice chcą podawać swym dzieciom hormon wzrostu, by były wyższe i lepiej zbudowane, co zwiększy ich szanse w rywalizacji sportowej. Godzą się nawet na zażywanie anabolików, jeśli tylko pomogłoby to ich dzieciom zdobyć w szkole stypendium sportowe. Sondaż przeprowadzony wśród sportowców kandydujących do amerykańskiej kadry olimpijskiej już w 1995 r. ujawnił, że co drugi zawodnik byłby gotów zastosować doping genetyczny. A wtedy terapia genowa dopiero raczkowała. Walkę sędziów ze sportowcami stosującymi doping zawsze wygrywały tajne laboratoria zatrudniające najlepszych naukowców. Jeśli tylko genogladiatorom nie eksplodują mięśnie, ku uciesze widzów będą w stanie pobić każdy rekord w dowolnych warunkach.
Współpraca: Monika Florek-Moskal
Więcej możesz przeczytać w 8/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.