Rozmowa z Jaromirem Netzlem, prezesem PZU SA
"Wprost": Czy to prawda, że znalazł pan więcej trupów w szafie poprzedniego prezesa PZU, niż budynek firmy ma pięter?
Jaromir Netzel: Rzeczywiście, w PZU w każdej szafie na każdym piętrze mogą być trupy, czyli sprawy, które w ogóle nie powinny się zdarzyć. A powiem tylko, że budynek spółki ma 25 pięter i kilkaset szaf. Zapełniano je nie tylko za kadencji ostatniego prezesa, ale również jego poprzedników. Jeżeli na przykład przeanalizować zakupy w grupie PZU, widać, że byli uprzywilejowani dostawcy, na porządku dziennym było pomijanie procedur zakupowych, zapadały dziwaczne decyzje w sprawach nieruchomości. Ktoś na tym bardzo dużo korzystał.
- Kto?
- Powiedzmy, że układ, który dziś tak zaciekle mnie zwalcza. Przyjdzie czas, że ten układ ujawnię.
- Niech pan zrobi to teraz, bo później może nie mieć pan okazji.
- Dopiero łączę w całość cząstkowe dane. O tym, że PZU jest dziwną firmą, świadczy fakt, że prezes zarabiał mniej niż jego kierowca. Być może swoje znaczenie mają kosztujące po kilkadziesiąt tysięcy złotych kolacje dla zarządu i rady nadzorczej Eureko, za które - według znanych mi rachunków - płaciło PZU. Być może znaczące są dziwne zagraniczne wyjazdy, których koszty liczone są w milionach złotych.
- Mówi pan być może. A co jest pewne? Co udało się na przykład wyjaśnić w tzw. aferze billboardowej?
- Gdy poseł Jacek Kurski ujawnił publicznie mechanizm wypływu pieniędzy PZU w trakcie kampanii prezydenckiej, natychmiast rozpocząłem działania wyjaśniające. Powołaliśmy pięcioosobową komisję, która miała zbadać, czy rzeczywiście mieliśmy do czynienia z aferą. Wykazała ona na przykład nieprawidłowości natury finansowej przy rozliczeniu tej kampanii, a także fakt przekraczania kompetencji przy zlecaniu prac firmie Just przez dyrektor marketingu i jej zastępcę. W konsekwencji zarząd PZU SA podjął decyzję o dyscyplinarnym zwolnieniu obu pracownic. Komplet dokumentów w tej sprawie został przekazany prokuraturze.
- Jacek Kurski mówił prawdę?
- Cała kampania "Stop wariatom drogowym" kosztowała w sumie 36 mln zł. To bardzo dużo, nawet na tak wielką firmę jak PZU. Czy ta kampania była rzeczywiście potrzebna tylko PZU? Odpowiedź na to pytanie wiele wyjaśni. W tym roku dostrzegam zewnętrzne dowody istnienia tej kampanii: są billboardy, reklamy w telewizji. Dziwi mnie tylko, że w zeszłym roku prawie kampanii nie zauważyłem. I jest to nie tylko moja opinia. Nawiasem mówiąc, uważam wyłożenie 36 mln zł na taką akcję za skandal. Byłem zwolennikiem, aby w tym roku kampanii nie kontynuować. Okazało się jednak, że kary umowne i odszkodowania, które musiałby zapłacić PZU w wypadku wycofania się z umowy, sięgałyby wielu milionów złotych.
- Pojawiły się informacje, że PZU przygotowywało i przekazywało na własny koszt kluczowe informacje o swoim funkcjonowaniu firmie Eureko, jednemu z akcjonariuszy. A to ta firma prowadzi spór ze skarbem państwa, czyli głównym właścicielem PZU.
- Na jednym z pierwszych posiedzeń zarządu zostałem poinformowany, że istnieje uchwała dopuszczająca taki proceder. Na mój wniosek natychmiast ją zawieszono.
- Znalazł pan winnych?
- Na razie stworzyłem całkiem nowe biuro komunikacji korporacyjnej i marketingu. Wymieniam kadrę kierowniczą w biurze nieruchomości i zakupów, biurze kontroli wewnętrznej. Zrobiłbym więcej, ale brakuje mi ludzi. Żeby skontrolować wszystko to, co trzeba, powinienem zatrudnić 500 kolejnych kontrolerów. Gdy oglądam umowy, które przynoszą mi pracownicy, oczy mi wychodzą na wierzch ze zdumienia.
- Czy prawdziwe są informacje o wyprowadzaniu pieniędzy z PZU pod pretekstem zagranicznych inwestycji?
- Na Ukrainie zainwestowano 160 mln zł. Przy tej transakcji doradzała PZU m.in. fundacja CASE. Za analizy dotyczące Ukrainy fundacja pani Balcerowicz otrzymała z PZU przynajmniej 500 tys. zł. Przygotowanie tej inwestycji kosztowało, z tego co dziś wiem, 5 mln zł, a wyniki są takie, że szkoda mówić. Przynosi ona straty liczone w dziesiątkach milionów złotych. Tą sprawą, nie wiem na czyj wniosek, zajęła się już prokuratura. Z kolei inwestycja na Litwie jest kalką ukraińskiego przedsięwzięcia: też były wielkie wydatki i też są wielkie straty.
- Urzęduje pan już trzy miesiące w PZU. Czego się pan dowiedział o mniejszościowym akcjonariuszu - Eureko?
- To, że w wyniku prywatyzacji firma taka jak PZU jest związana z Eureko, jest największą aferą w Polsce od czasów Mieszka I. Firma o takim znaczeniu dla państwa nie mogła zostać sprzedana za tak śmieszne pieniądze. Na jednym z ostatnich posiedzeń rady nadzorczej zwróciłem uwagę, że przedstawiciele Eureko wręcz próbowali przenieść w dużej części zarządzanie PZU do Holandii. Zwróciłem też uwagę obecnemu przewodniczącemu rady nadzorczej, że chodzi w cudzych butach, które na dodatek go cisną.
- Sugeruje pan, że szef rady nadzorczej PZU SA działa wspólnie z Eureko, czyli przeciwko interesom skarbu państwa?
- Bez komentarza.
- Udziały PZU w rynku ubezpieczeń spadły o prawie 10 punktów procentowych. Za to odpowiada przedstawiciel Eureko w zarządzie. Rozliczy go pan?
- Nie mam jeszcze pełni władzy w spółce, aby przeprowadzić wszystkie konieczne zmiany. Jeżeli moją kandydaturę na stanowisko prezesa PZU zaakceptuje Komisja Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych, wówczas będę mógł wydać zarządzenie o zmianie kompetencji członków zarządu.
- Dokończy pan realizowany przez poprzedniego prezesa Cezarego Stypułkowskiego i Eureko plan przekształcenia PZU w holding?
- Ten plan jest na razie zawieszony ze względów proceduralnych. Gdyby tak nie było, podjąłbym działania, aby do takiego przekształcenia nie dopuścić, gdyż mogłoby to osłabić pozycję skarbu państwa w firmie.
- Czyli oddać PZU w ręce Eureko? Jak sprawić, żeby niechciany przez państwo akcjonariusz nie grał temu państwu na nosie?
- Jest na to sposób, ale o tym może poinformować - i podjąć stosowne kroki - tylko główny właściciel PZU, czyli skarb państwa.
Fot: K. Pacuła
Jaromir Netzel: Rzeczywiście, w PZU w każdej szafie na każdym piętrze mogą być trupy, czyli sprawy, które w ogóle nie powinny się zdarzyć. A powiem tylko, że budynek spółki ma 25 pięter i kilkaset szaf. Zapełniano je nie tylko za kadencji ostatniego prezesa, ale również jego poprzedników. Jeżeli na przykład przeanalizować zakupy w grupie PZU, widać, że byli uprzywilejowani dostawcy, na porządku dziennym było pomijanie procedur zakupowych, zapadały dziwaczne decyzje w sprawach nieruchomości. Ktoś na tym bardzo dużo korzystał.
- Kto?
- Powiedzmy, że układ, który dziś tak zaciekle mnie zwalcza. Przyjdzie czas, że ten układ ujawnię.
- Niech pan zrobi to teraz, bo później może nie mieć pan okazji.
- Dopiero łączę w całość cząstkowe dane. O tym, że PZU jest dziwną firmą, świadczy fakt, że prezes zarabiał mniej niż jego kierowca. Być może swoje znaczenie mają kosztujące po kilkadziesiąt tysięcy złotych kolacje dla zarządu i rady nadzorczej Eureko, za które - według znanych mi rachunków - płaciło PZU. Być może znaczące są dziwne zagraniczne wyjazdy, których koszty liczone są w milionach złotych.
- Mówi pan być może. A co jest pewne? Co udało się na przykład wyjaśnić w tzw. aferze billboardowej?
- Gdy poseł Jacek Kurski ujawnił publicznie mechanizm wypływu pieniędzy PZU w trakcie kampanii prezydenckiej, natychmiast rozpocząłem działania wyjaśniające. Powołaliśmy pięcioosobową komisję, która miała zbadać, czy rzeczywiście mieliśmy do czynienia z aferą. Wykazała ona na przykład nieprawidłowości natury finansowej przy rozliczeniu tej kampanii, a także fakt przekraczania kompetencji przy zlecaniu prac firmie Just przez dyrektor marketingu i jej zastępcę. W konsekwencji zarząd PZU SA podjął decyzję o dyscyplinarnym zwolnieniu obu pracownic. Komplet dokumentów w tej sprawie został przekazany prokuraturze.
- Jacek Kurski mówił prawdę?
- Cała kampania "Stop wariatom drogowym" kosztowała w sumie 36 mln zł. To bardzo dużo, nawet na tak wielką firmę jak PZU. Czy ta kampania była rzeczywiście potrzebna tylko PZU? Odpowiedź na to pytanie wiele wyjaśni. W tym roku dostrzegam zewnętrzne dowody istnienia tej kampanii: są billboardy, reklamy w telewizji. Dziwi mnie tylko, że w zeszłym roku prawie kampanii nie zauważyłem. I jest to nie tylko moja opinia. Nawiasem mówiąc, uważam wyłożenie 36 mln zł na taką akcję za skandal. Byłem zwolennikiem, aby w tym roku kampanii nie kontynuować. Okazało się jednak, że kary umowne i odszkodowania, które musiałby zapłacić PZU w wypadku wycofania się z umowy, sięgałyby wielu milionów złotych.
- Pojawiły się informacje, że PZU przygotowywało i przekazywało na własny koszt kluczowe informacje o swoim funkcjonowaniu firmie Eureko, jednemu z akcjonariuszy. A to ta firma prowadzi spór ze skarbem państwa, czyli głównym właścicielem PZU.
- Na jednym z pierwszych posiedzeń zarządu zostałem poinformowany, że istnieje uchwała dopuszczająca taki proceder. Na mój wniosek natychmiast ją zawieszono.
- Znalazł pan winnych?
- Na razie stworzyłem całkiem nowe biuro komunikacji korporacyjnej i marketingu. Wymieniam kadrę kierowniczą w biurze nieruchomości i zakupów, biurze kontroli wewnętrznej. Zrobiłbym więcej, ale brakuje mi ludzi. Żeby skontrolować wszystko to, co trzeba, powinienem zatrudnić 500 kolejnych kontrolerów. Gdy oglądam umowy, które przynoszą mi pracownicy, oczy mi wychodzą na wierzch ze zdumienia.
- Czy prawdziwe są informacje o wyprowadzaniu pieniędzy z PZU pod pretekstem zagranicznych inwestycji?
- Na Ukrainie zainwestowano 160 mln zł. Przy tej transakcji doradzała PZU m.in. fundacja CASE. Za analizy dotyczące Ukrainy fundacja pani Balcerowicz otrzymała z PZU przynajmniej 500 tys. zł. Przygotowanie tej inwestycji kosztowało, z tego co dziś wiem, 5 mln zł, a wyniki są takie, że szkoda mówić. Przynosi ona straty liczone w dziesiątkach milionów złotych. Tą sprawą, nie wiem na czyj wniosek, zajęła się już prokuratura. Z kolei inwestycja na Litwie jest kalką ukraińskiego przedsięwzięcia: też były wielkie wydatki i też są wielkie straty.
- Urzęduje pan już trzy miesiące w PZU. Czego się pan dowiedział o mniejszościowym akcjonariuszu - Eureko?
- To, że w wyniku prywatyzacji firma taka jak PZU jest związana z Eureko, jest największą aferą w Polsce od czasów Mieszka I. Firma o takim znaczeniu dla państwa nie mogła zostać sprzedana za tak śmieszne pieniądze. Na jednym z ostatnich posiedzeń rady nadzorczej zwróciłem uwagę, że przedstawiciele Eureko wręcz próbowali przenieść w dużej części zarządzanie PZU do Holandii. Zwróciłem też uwagę obecnemu przewodniczącemu rady nadzorczej, że chodzi w cudzych butach, które na dodatek go cisną.
- Sugeruje pan, że szef rady nadzorczej PZU SA działa wspólnie z Eureko, czyli przeciwko interesom skarbu państwa?
- Bez komentarza.
- Udziały PZU w rynku ubezpieczeń spadły o prawie 10 punktów procentowych. Za to odpowiada przedstawiciel Eureko w zarządzie. Rozliczy go pan?
- Nie mam jeszcze pełni władzy w spółce, aby przeprowadzić wszystkie konieczne zmiany. Jeżeli moją kandydaturę na stanowisko prezesa PZU zaakceptuje Komisja Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych, wówczas będę mógł wydać zarządzenie o zmianie kompetencji członków zarządu.
- Dokończy pan realizowany przez poprzedniego prezesa Cezarego Stypułkowskiego i Eureko plan przekształcenia PZU w holding?
- Ten plan jest na razie zawieszony ze względów proceduralnych. Gdyby tak nie było, podjąłbym działania, aby do takiego przekształcenia nie dopuścić, gdyż mogłoby to osłabić pozycję skarbu państwa w firmie.
- Czyli oddać PZU w ręce Eureko? Jak sprawić, żeby niechciany przez państwo akcjonariusz nie grał temu państwu na nosie?
- Jest na to sposób, ale o tym może poinformować - i podjąć stosowne kroki - tylko główny właściciel PZU, czyli skarb państwa.
Fot: K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 35/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.