Zalegalizujmy doping w sporcie!
W wyczynowym sporcie czysta rywalizacja to mit. Konkurencję na najwyższym poziomie nakręca wszechobecny doping. Mistrzowie dzielą się na tych, którzy już zostali przyłapani na koksowaniu, i tych, którzy dopiero będą przyłapani. Jak Floyd Landis, zwycięzca ostatniego Tour de France, kreowany na niezłomnego w pokonywaniu słabości, który tylko kilka dni cieszył się zwycięstwem, bo kontrola wykazała zbyt dużą ilość testosteronu w jego organizmie. Amerykańska supergwiazda sprintu Marion Jones czeka na ostateczny wyrok, czyli próbkę B. Pierwszy test wykazał, że trzykrotna złota medalistka olimpijska miała w organizmie EPO (erytropoetyna - nośnik tlenu, zwiększający ilość hemoglobiny). Inny amerykański mistrz krótkich dystansów - Justin Gatlin, sam się zdetronizował, gdy po trwających miesiąc unikach, przyznał się do dopingowej wpadki (używał testosteronu). W czerwcu "Le Monde" ujawnił, że Lance Armstrong, kolarz wszech czasów, przyznał się już w 1996 r. do koksowania.
Prawo powszechnego dopingu
Działania władz sportowych federacji potwierdzają, że walka z dopingiem to tylko gra. Jacques Rogge, szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, i Dick Pound, szef WADA (Światowej Agencji Antydopingowej), stawali na głowie, by wytargować odstępstwo od włoskiego prawa na czas ostatnich zimowych igrzysk w Turynie. Według tamtejszych przepisów, każdemu przyłapanemu na posiadaniu, przyjmowaniu lub dostarczaniu sterydów grozi więzienie. - Jeśliby w czasie olimpiady obowiązywało włoskie prawo, to część hokeistów z NHL zostałaby w domu - przyznał Dariusz Błachnio, sekretarz Komisji do spraw Zwalczania Dopingu w Sporcie. Dick Pound szacuje, że co trzeci gracz NHL koksuje. Podczas olimpiady włoskie prawo obowiązywało jak zwykle, jednak minister sportu Mario Pescante zapewnił, że "nie będzie policyjnych kontroli w wiosce olimpijskiej".
Andrzej Krychowski, fizjolog, były szkoleniowiec kadry olimpijskiej polskich sprinterek, były członek komisji antydopingowej, odszedł z krajowego laboratorium antydopingowego pod koniec lat 80. Teoretycznie miał walczyć z dopingiem, ale zorientował się, że tak naprawdę laboratorium miało sprawdzać, czy nasi sportowcy nie wpadną na zagranicznych zawodach. - Tak było we wszystkich krajach wschodniego bloku. I m.in. z tego powodu dopiero niedawno polskie laboratorium dostało międzynarodowy certyfikat od WADA - tłumaczy Krychowski.
Zakłamanie w podejściu do walki z dopingiem nie było tylko specjalnością państw komunistycznych, tym bardziej że władze międzynarodowych organizacji sportowych wręcz stymulowały rozwój dopingu. W 1973 r. MKOl ustalił, że zawodnicy nie mogą przekraczać poziomu 3:1 testosteronu do epitestosteronu (T/E) w organizmie (naturalny stosunek T/E wynosi 1,2:1). Okazało się, że nawet przy kryterium 3:1 wyniki sportowców były niezadowalające, więc cztery lata później poziom T/E mógł nawet osiągnąć 6:1.
Rekordy z apteki
Po co mydlić oczy opinii publicznej pogwarkami o walce z dopingiem? Najrozsądniejszym wyjściem jest jego zalegalizowanie. - Teraz wyższe o 500 procent od naturalnych wskaźniki T/E tłumaczy się swoistymi mutacjami u supermanów. Co ciekawe, takie same normy są zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. A przecież testosteron u kobiet występuje w śladowych ilościach - mówi Krychowski. Osoba, u której poziom testosteronu w naturalny sposób mocno przewyższałby normę, po prostu by nie urosła. Przykładem wczesnego koksowania jest legendarny ciężarowiec Naim Sźleymanoglu. - Od dziecka trenerzy świadomie koksowali go, aby zatrzymać proces wzrostu. Przy 147 cm, krótkich nogach i rękach Sźleymanoglu miał też o wiele krótszą drogę do rekordów w ciężarach - podkreśla Krychowski.
Legalizacja dopingu tylko usankcjonowałaby stan faktyczny. Dziś nie da się w wymiernych sportach dostać do światowej dwudziestki bez niedozwolonego dopingu. Fizjologowie są przekonani, że kobieta nie może bez koksu pokonać 100 m szybciej niż w 11,20 s. Poniżej 10 s na 100 m żaden mężczyzna nie zejdzie bez "apteki".
- Środowisko sportowe potrzebuje rekordów i mistrzów. Za tym stoi oglądalność i wymierne korzyści. Jeśli zawodnicy będą znowu biegać na 100 m na poziomie 13 s, to kogo to zainteresuje? - pyta Paweł Januszewski, mistrz Europy w biegu na 400 m przez płotki.
Czarny rynek koksu
Zielone światło dla dopingu wyleczyłoby wyczyn ze swoistej schizofrenii. Z jednej strony, władze zakazując koksowania, mają dbać o zdrowie sportowców, a równocześnie zawodnikom wyznacza się nadludzką liczbę spotkań w sezonie. - Sterydy stosowane pod kontrolą i z pełną świadomością byłyby mniej szkodliwe dla sportowców niż brane potajemnie - mówi Januszewski.
Potajemne koksowanie najczęściej kończy się kalectwem, a nawet śmiercią. Tak stało się z polskim kolarzem Joachimem Halupczokiem, który bez fachowego nadzoru brał EPO. Po zdobyciu mistrzostwa świata przeszedł do zawodowej włoskiej grupy. Po badaniu włoscy lekarze stwierdzili, że pod groźbą śmierci nie może się ścigać, jego układ krążenia i serce były zrujnowane. Halupczok wrócił do Polski i podczas rekreacyjnej gry w piłkę dostał śmiertelnego zawału serca.
Na razie czarny rynek sterydów anabolicznych ma się świetnie. W anaboliczne podziemie inwestuje się ogromne pieniądze, bo też popyt nie ma granic. Amerykański Departament Sprawiedliwości oszacował już w 1990 r., że corocznie nielegalna sprzedaż sterydów warta jest 300 mln dolarów.
Na profesjonalny nadzór nad kuracją dopingową i fachowe wymywanie sterydów przed kontrolą pozwalają sobie jedynie bogaci. Dziś ten, kogo stać na kurację za 100 tys. dolarów, jest praktycznie bezkarny. Ponieważ lekarze od dawna stosują sterydy w różnych kuracjach, z tej furtki korzysta wielu sportowców. - Wielu biegaczy narciarskich jest na przykład astmatykami. Mają kwity na branie leków, dających lepszą efektywność oddychania - twierdzi Krychowski. Sportowcy, mający różne formalnie udokumentowane dolegliwości, mogą zażywać leki z zabronionej listy, np. kortykosteroidy i B2 mimetyki. - Decyzja o pozwoleniu na ich zażywanie zapada na podstawie dokumentów dostarczonych z krajowej federacji do WADA. Nie ma kolejnych, weryfikujących badań - mówi prof. Jerzy Smorawiński, szef katedry medycyny sportu w AWF w Poznaniu.
Sport już od dziesiątków lat nie ma nic wspólnego ze szlachetnymi ideałami dżentelmenów w rodzaju barona de Coubertina. Dlaczego więc w pełni profesjonalnej dziedzinie zabraniać świadomego wyboru? Tym bardziej że kibicom chodzi przede wszystkim o widowisko, nie potępiają oni dopingowych wpadek gwiazd. Barry Bond rok po tym, jak udowodniono mu doping, został przez fanów uznany za najlepszego gracza sezonu w amerykańskiej lidze baseballu. Stadiony i tak są pełne ułaskawionych lub jeszcze nie schwytanych oszustów, po co się zatem oszukiwać.
Prawo powszechnego dopingu
Działania władz sportowych federacji potwierdzają, że walka z dopingiem to tylko gra. Jacques Rogge, szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, i Dick Pound, szef WADA (Światowej Agencji Antydopingowej), stawali na głowie, by wytargować odstępstwo od włoskiego prawa na czas ostatnich zimowych igrzysk w Turynie. Według tamtejszych przepisów, każdemu przyłapanemu na posiadaniu, przyjmowaniu lub dostarczaniu sterydów grozi więzienie. - Jeśliby w czasie olimpiady obowiązywało włoskie prawo, to część hokeistów z NHL zostałaby w domu - przyznał Dariusz Błachnio, sekretarz Komisji do spraw Zwalczania Dopingu w Sporcie. Dick Pound szacuje, że co trzeci gracz NHL koksuje. Podczas olimpiady włoskie prawo obowiązywało jak zwykle, jednak minister sportu Mario Pescante zapewnił, że "nie będzie policyjnych kontroli w wiosce olimpijskiej".
Andrzej Krychowski, fizjolog, były szkoleniowiec kadry olimpijskiej polskich sprinterek, były członek komisji antydopingowej, odszedł z krajowego laboratorium antydopingowego pod koniec lat 80. Teoretycznie miał walczyć z dopingiem, ale zorientował się, że tak naprawdę laboratorium miało sprawdzać, czy nasi sportowcy nie wpadną na zagranicznych zawodach. - Tak było we wszystkich krajach wschodniego bloku. I m.in. z tego powodu dopiero niedawno polskie laboratorium dostało międzynarodowy certyfikat od WADA - tłumaczy Krychowski.
Zakłamanie w podejściu do walki z dopingiem nie było tylko specjalnością państw komunistycznych, tym bardziej że władze międzynarodowych organizacji sportowych wręcz stymulowały rozwój dopingu. W 1973 r. MKOl ustalił, że zawodnicy nie mogą przekraczać poziomu 3:1 testosteronu do epitestosteronu (T/E) w organizmie (naturalny stosunek T/E wynosi 1,2:1). Okazało się, że nawet przy kryterium 3:1 wyniki sportowców były niezadowalające, więc cztery lata później poziom T/E mógł nawet osiągnąć 6:1.
Rekordy z apteki
Po co mydlić oczy opinii publicznej pogwarkami o walce z dopingiem? Najrozsądniejszym wyjściem jest jego zalegalizowanie. - Teraz wyższe o 500 procent od naturalnych wskaźniki T/E tłumaczy się swoistymi mutacjami u supermanów. Co ciekawe, takie same normy są zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. A przecież testosteron u kobiet występuje w śladowych ilościach - mówi Krychowski. Osoba, u której poziom testosteronu w naturalny sposób mocno przewyższałby normę, po prostu by nie urosła. Przykładem wczesnego koksowania jest legendarny ciężarowiec Naim Sźleymanoglu. - Od dziecka trenerzy świadomie koksowali go, aby zatrzymać proces wzrostu. Przy 147 cm, krótkich nogach i rękach Sźleymanoglu miał też o wiele krótszą drogę do rekordów w ciężarach - podkreśla Krychowski.
Legalizacja dopingu tylko usankcjonowałaby stan faktyczny. Dziś nie da się w wymiernych sportach dostać do światowej dwudziestki bez niedozwolonego dopingu. Fizjologowie są przekonani, że kobieta nie może bez koksu pokonać 100 m szybciej niż w 11,20 s. Poniżej 10 s na 100 m żaden mężczyzna nie zejdzie bez "apteki".
- Środowisko sportowe potrzebuje rekordów i mistrzów. Za tym stoi oglądalność i wymierne korzyści. Jeśli zawodnicy będą znowu biegać na 100 m na poziomie 13 s, to kogo to zainteresuje? - pyta Paweł Januszewski, mistrz Europy w biegu na 400 m przez płotki.
Czarny rynek koksu
Zielone światło dla dopingu wyleczyłoby wyczyn ze swoistej schizofrenii. Z jednej strony, władze zakazując koksowania, mają dbać o zdrowie sportowców, a równocześnie zawodnikom wyznacza się nadludzką liczbę spotkań w sezonie. - Sterydy stosowane pod kontrolą i z pełną świadomością byłyby mniej szkodliwe dla sportowców niż brane potajemnie - mówi Januszewski.
Potajemne koksowanie najczęściej kończy się kalectwem, a nawet śmiercią. Tak stało się z polskim kolarzem Joachimem Halupczokiem, który bez fachowego nadzoru brał EPO. Po zdobyciu mistrzostwa świata przeszedł do zawodowej włoskiej grupy. Po badaniu włoscy lekarze stwierdzili, że pod groźbą śmierci nie może się ścigać, jego układ krążenia i serce były zrujnowane. Halupczok wrócił do Polski i podczas rekreacyjnej gry w piłkę dostał śmiertelnego zawału serca.
Na razie czarny rynek sterydów anabolicznych ma się świetnie. W anaboliczne podziemie inwestuje się ogromne pieniądze, bo też popyt nie ma granic. Amerykański Departament Sprawiedliwości oszacował już w 1990 r., że corocznie nielegalna sprzedaż sterydów warta jest 300 mln dolarów.
Na profesjonalny nadzór nad kuracją dopingową i fachowe wymywanie sterydów przed kontrolą pozwalają sobie jedynie bogaci. Dziś ten, kogo stać na kurację za 100 tys. dolarów, jest praktycznie bezkarny. Ponieważ lekarze od dawna stosują sterydy w różnych kuracjach, z tej furtki korzysta wielu sportowców. - Wielu biegaczy narciarskich jest na przykład astmatykami. Mają kwity na branie leków, dających lepszą efektywność oddychania - twierdzi Krychowski. Sportowcy, mający różne formalnie udokumentowane dolegliwości, mogą zażywać leki z zabronionej listy, np. kortykosteroidy i B2 mimetyki. - Decyzja o pozwoleniu na ich zażywanie zapada na podstawie dokumentów dostarczonych z krajowej federacji do WADA. Nie ma kolejnych, weryfikujących badań - mówi prof. Jerzy Smorawiński, szef katedry medycyny sportu w AWF w Poznaniu.
Sport już od dziesiątków lat nie ma nic wspólnego ze szlachetnymi ideałami dżentelmenów w rodzaju barona de Coubertina. Dlaczego więc w pełni profesjonalnej dziedzinie zabraniać świadomego wyboru? Tym bardziej że kibicom chodzi przede wszystkim o widowisko, nie potępiają oni dopingowych wpadek gwiazd. Barry Bond rok po tym, jak udowodniono mu doping, został przez fanów uznany za najlepszego gracza sezonu w amerykańskiej lidze baseballu. Stadiony i tak są pełne ułaskawionych lub jeszcze nie schwytanych oszustów, po co się zatem oszukiwać.
OD ŻEŃ-SZENIA DO AMFETAMINY |
---|
Już wśród starożytnych atletów popularnością cieszyły się wzmacniające organizm korzenie żeń-szenia, liście koki czy konopie. Jednakże doping w dzisiejszym rozumieniu zaczął być stosowany w XIX wieku. Wówczas to morfina była popularna w boksie i sportach zwanych wtedy wytrzymałościowymi, zaś strychnina w kolarstwie. Za pierwszą śmiertelną ofiarę dopingu uważa się walijskiego cyklistę Arthura Lintona, który w 1886 r. zmarł z przedawkowania trymetylu. Wynaleziona w 1930 r. amfetamina szybko zastąpiła strychninę i znalazła uznanie wśród wielu sportowców już na olimpiadzie w Berlinie w 1936 r. |
Więcej możesz przeczytać w 35/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.