Już podczas procesu w Norymberdze naziści próbowali zrównać wypędzonych z ofiarami III Rzeszy
Nie jest ważne, kto na kogo napadł, bo ofiary i tak są równe w obliczu osobistej tragedii. Taki jest sens niemieckiej wizji historii prezentowanej na berlińskiej wystawie "Wymuszone drogi. Ucieczka i wypędzenie w Europie XX wieku". Taki jest też sens projektu Centrum przeciw Wypędzeniom. Wilfried Rogasch, kurator berlińskiej wystawy, stwierdził: "Z perspektywy ofiary jest zupełnie obojętne, czy na przełomie lat 1944-1945 została zgwałcona i zamordowana mieszkanka Prus Wschodnich czy żydowska kobieta, która została wysłana przez Niemców do obozu koncentracyjnego Auschwitz i następnie zamordowana". Te słowa obrazują tupet i determinację, z jaką w Niemczech forsuje się nową wersję historii.
Nie jest to pierwsza próba uznania, że rachunki krzywd zostały wyrównane, a "wypędzenie" postawiło Niemców przede wszystkim w roli ofiar wojny. Jedną z pierwszych tego typu deklaracji można było usłyszeć 60 lat temu podczas procesu w Norymberdze. Wówczas jeden ze zbrodniarzy niemieckich, dobrze w Polsce znany szef "rządu" Generalnego Gubernatorstwa Hans Frank, wycofał się ze swoich wcześniejszych aktów skruchy. "Oświadczyłem jako świadek - mówił 31 sierpnia 1946 r. - że tysiąc lat nie wymaże winy naszego narodu z powodu sposobu, w jaki Hitler prowadził tę wojnę". Zaraz jednak zmienił zdanie i pełen buty stwierdził: "Wszelka możliwa wina naszego narodu została już dziś zmazana, a to nie tylko przez zachowanie naszych nieprzyjaciół z czasów wojny wobec naszego narodu i jego żołnierzy (É), ale również przez ogrom straszliwych zbrodni, które jak się obecnie dowiaduję, popełnili i jeszcze popełniają na Niemcach Rosjanie, Polacy i Czesi, zwłaszcza zaś w Prusach Wschodnich, na Śląsku, na Pomorzu i w Sudetach".
Cudowne rozmnożenie wrogów Hitlera
Jeżeli zapomnimy o kolejności zdarzeń, o zależności między przyczyną i skutkiem, okaże się, że wszystko jest względne. Czy przed 1939 r. Polacy zamierzali siłą zajmować zamieszkany przez Niemców Wrocław czy Szczecin? Nie, chcieli mieszkać tam, gdzie byli obecni w sposób nieprzerwany od stuleci - w Warszawie, Krakowie, ale też w Wilnie, Lwowie, Grodnie. Czy polski chłop chciał zatrudniać w swoim gospodarstwie niewolników wyłapanych przez wojsko i policję w Dreźnie, Hamburgu czy Berlinie? Czy Polacy chcieli wymordować miliony ludzi, żeby zasiedlić nowe tereny na zachodzie? U nas takich pomysłów nikt nie lansował. W Niemczech było inaczej, ale dziś próbują to zatrzeć projekty promujące nowe spojrzenie na historię.
Po 60 latach od zakończenia wojny okazuje się, że na nowo trzeba przypominać, iż naród niemiecki aktywnie włączył się w politykę nazistów. Wciąż uznawany za sumienie niemieckiego narodu Gźnter Grass bez ubarwień podkreśla powszechne poparcie dla Hitlera i jego partii. Wiemy, że już w 1932 r. na nazistowską NSDAP głosowało 13 mln Niemców. W szczytowym okresie partia liczyła ponad 8 mln członków. Przynależność do NSDAP wśród cieszących się prestiżem społecznym nauczycieli i urzędników była wręcz zjawiskiem masowym. To oni wychowywali w duchu wielkogermańskim kolejne miliony: swoje rodziny, uczniów, podwładnych. To dlatego Grass - dziś wiemy, że sam bardziej wpisany w nazistowską przeszłość niż do niedawna sądziliśmy - otwarcie mówi, że kłamstwem jest przedstawianie historii tak, "jakby biedny niemiecki naród został uwiedziony przez hordę czarnych charakterów". Podobnie komentuje dzisiejsze cudowne rozmnożanie rzekomych przeciwników Hitlera: "Mamy dziś w Niemczech tylu członków ruchu oporu, że [w ogóle] dziwi, jak Hitler mógł dojść do władzy".
To zwykli Niemcy byli zachwyceni perspektywą budowy Tysiącletniej Rzeszy, rozszerzeniem granic i tworzeniem nowej przestrzeni życiowej na wschodzie. To zwykły Niemiec, ojciec Eriki Steinach, zamieszkał z rodziną w polskim domu w Rumi, skąd wyrzucono jego prawowitych mieszkańców.
Główny oskarżyciel norymberskiego Międzynarodowego Trybunału Wojennego, amerykański sędzia Robert H. Jackson, mówił: "Możliwe, że deportacja na roboty przymusowe była najokropniejszą i najrozleglejszą akcją niewolniczą w historii [świata]. Mało jest spraw, w których byśmy mieli liczniejsze i bardziej druzgocące dowody". Hans Frank dobrze znał potrzeby przemysłu i niemieckich gospodarstw rolnych. W dziennikach pisał, że jako gubernator mający władzę nad kilkoma milionami Polaków "nie miał zastrzeżeń do tego, by całą tę hałastrę zdolną do pracy (É) wyłapywać na ulicach. Ale najlepiej byłoby to zrobić w drodze dobrze zorganizowanych obław".
To nie kosmici, ale miliony Niemców każdego dnia korzystały z niewolnictwa i dokonywały "na rozkaz" mordów i grabieży w podbitych krajach. Charakterystyczny jest komentarz Hansa Franka z kwietnia 1946 r. na temat jego służby dla III Rzeszy: "Robiłem wszystko, czego można było oczekiwać od człowieka wierzącego w wielkość swojego narodu, fanatycznie przywiązanego do idei wielkości swego narodu, dążącego do tego, aby przyczynić się do zwycięstwa Adolfa Hitlera i ruchu narodowosocjalistycznego". Wymowna jest także ocena niemieckiego społeczeństwa dokonana przez niego przy okazji obrony esesmanów: "Ludzie z SS jako tacy nie zachowywali się bardziej zbrodniczo, niżby się zachowywała w takich samych warunkach inna grupa społeczna biorąca udział w wydarzeniach politycznych".
Wojna "dobrych" Niemców
Dziś Niemcy powinni na nowo zrozumieć, że to była ich wojna. I nie ma zgody na zrównanie losu jej ofiar wśród Żydów czy Polaków z doświadczeniem niemieckiej "rasy panów". Ani kontekst polityczny, ani charakter cierpień, ani ich rozmiary i skutki nie są porównywalne.
To w wyniku wojny "dobrych" Niemców utraciliśmy niemal połowę terytorium, na 50 lat trafiliśmy w niewolę dwóch totalitaryzmów, które doprowadziły Polskę do strat milionów ludzi, a kraj do gospodarczej zapaści. Porównanie ruin Warszawy z 1944 r. z ruinami Berlina z 1945 r. jest obraźliwe dla polskiej stolicy. Wyglądające podobnie sterty gruzu po kamienicach w polskich i niemieckich miastach tylko pozornie świadczą o wspólnocie historycznych doświadczeń.
O losach Niemców z Prus, Śląska i Pomorza, którzy przetrwali niemiecką ewakuację, decydowały wielkie mocarstwa - wprawdzie bez naszego udziału, ale też bez naszego współczucia. W dyskusji o wypędzeniach konieczne jest przypominanie, że kiedy dokonywało się niemieckie wypędzenie, my wciąż płaciliśmy rachunki za ich wojnę: Polska znalazła się w okowach sowieckiej niewoli, do łagrów Sybiru podążały transporty pełne Polaków, a zbrodnie, rabunki i gwałty popełniane przez Armię Czerwoną dotknęły w powszechnym wymiarze także polskie społeczeństwo. Podobnie było z działającymi po wojnie komunistycznymi więzieniami i obozami koncentracyjnymi, w których zamknięto Polaków walczących o niepodległość. Przebywanie w tych samych celach i barakach co esesmani i niemieccy zbrodniarze było dla nich dodatkową obelgą i upodleniem.
Większość rodzin, które osiadły w poniemieckich gospodarstwach na zachodzie i północy, to ludzie, którzy na skutek wojny i niemieckich marzeń o potędze stracili własne polskie "heimaty" - z domami, grobami dziadów i pradziadów. Kiedy w latach 50. zachodnioniemieccy "wypędzeni" bogacili się w wolnym społeczeństwie, wraz z nim wchodząc w epokę cudu gospodarczego, polskie ofiary ich wojny wciąż borykały się z biedą, systemem terroru i zniewolenia.
Pojednani w kłamstwie
Dziś można rozumieć cierpienie niemieckich cywilów, ale nie powinno być zgody na stawianie znaku równości między napadniętą polską rodziną wywiezioną do Kazachstanu a familią niemieckiego bauera, który jeszcze niedawno wyciągał rękę w geście hitlerowskiego pozdrowienia, korzystał z pracy niewolników, a dopiero na końcu wojny miał szansę empirycznie poznać smak wypędzenia i strachu. Po latach niemieckie "ofiary wojny" postanowiły wykorzystać siłę własnych pieniędzy i polityczne znaczenie własnego, nieprzerwanie wolnorynkowego państwa. Niemieckie gazety z irytacją reagują na to, że Polacy nie czują się zaszczyceni przyjęciem do "klubu ofiar wypędzeń".
Pojednania nie zbudujemy na kłamstwie ani na przemilczeniach prawd niewygodnych dla naszych sąsiadów. Niemcy mają prawo do pamięci o dokonywanych przez Rosjan gwałtach, rabunkach i mordach. Mają też prawo do pamięci o niemieckich ofiarach komunistycznego terroru w Polsce, NRD i ZSRR. Ale zawsze powinni pamiętać o zbrodniach wcześniej popełnianych przez ich ojców i dziadów oraz o tym, że bez wywołanej przez nich wojny nie byłoby w naszej części Europy ani tych reżimów, ani tych i innych ofiar.
Nie jest to pierwsza próba uznania, że rachunki krzywd zostały wyrównane, a "wypędzenie" postawiło Niemców przede wszystkim w roli ofiar wojny. Jedną z pierwszych tego typu deklaracji można było usłyszeć 60 lat temu podczas procesu w Norymberdze. Wówczas jeden ze zbrodniarzy niemieckich, dobrze w Polsce znany szef "rządu" Generalnego Gubernatorstwa Hans Frank, wycofał się ze swoich wcześniejszych aktów skruchy. "Oświadczyłem jako świadek - mówił 31 sierpnia 1946 r. - że tysiąc lat nie wymaże winy naszego narodu z powodu sposobu, w jaki Hitler prowadził tę wojnę". Zaraz jednak zmienił zdanie i pełen buty stwierdził: "Wszelka możliwa wina naszego narodu została już dziś zmazana, a to nie tylko przez zachowanie naszych nieprzyjaciół z czasów wojny wobec naszego narodu i jego żołnierzy (É), ale również przez ogrom straszliwych zbrodni, które jak się obecnie dowiaduję, popełnili i jeszcze popełniają na Niemcach Rosjanie, Polacy i Czesi, zwłaszcza zaś w Prusach Wschodnich, na Śląsku, na Pomorzu i w Sudetach".
Cudowne rozmnożenie wrogów Hitlera
Jeżeli zapomnimy o kolejności zdarzeń, o zależności między przyczyną i skutkiem, okaże się, że wszystko jest względne. Czy przed 1939 r. Polacy zamierzali siłą zajmować zamieszkany przez Niemców Wrocław czy Szczecin? Nie, chcieli mieszkać tam, gdzie byli obecni w sposób nieprzerwany od stuleci - w Warszawie, Krakowie, ale też w Wilnie, Lwowie, Grodnie. Czy polski chłop chciał zatrudniać w swoim gospodarstwie niewolników wyłapanych przez wojsko i policję w Dreźnie, Hamburgu czy Berlinie? Czy Polacy chcieli wymordować miliony ludzi, żeby zasiedlić nowe tereny na zachodzie? U nas takich pomysłów nikt nie lansował. W Niemczech było inaczej, ale dziś próbują to zatrzeć projekty promujące nowe spojrzenie na historię.
Po 60 latach od zakończenia wojny okazuje się, że na nowo trzeba przypominać, iż naród niemiecki aktywnie włączył się w politykę nazistów. Wciąż uznawany za sumienie niemieckiego narodu Gźnter Grass bez ubarwień podkreśla powszechne poparcie dla Hitlera i jego partii. Wiemy, że już w 1932 r. na nazistowską NSDAP głosowało 13 mln Niemców. W szczytowym okresie partia liczyła ponad 8 mln członków. Przynależność do NSDAP wśród cieszących się prestiżem społecznym nauczycieli i urzędników była wręcz zjawiskiem masowym. To oni wychowywali w duchu wielkogermańskim kolejne miliony: swoje rodziny, uczniów, podwładnych. To dlatego Grass - dziś wiemy, że sam bardziej wpisany w nazistowską przeszłość niż do niedawna sądziliśmy - otwarcie mówi, że kłamstwem jest przedstawianie historii tak, "jakby biedny niemiecki naród został uwiedziony przez hordę czarnych charakterów". Podobnie komentuje dzisiejsze cudowne rozmnożanie rzekomych przeciwników Hitlera: "Mamy dziś w Niemczech tylu członków ruchu oporu, że [w ogóle] dziwi, jak Hitler mógł dojść do władzy".
To zwykli Niemcy byli zachwyceni perspektywą budowy Tysiącletniej Rzeszy, rozszerzeniem granic i tworzeniem nowej przestrzeni życiowej na wschodzie. To zwykły Niemiec, ojciec Eriki Steinach, zamieszkał z rodziną w polskim domu w Rumi, skąd wyrzucono jego prawowitych mieszkańców.
Główny oskarżyciel norymberskiego Międzynarodowego Trybunału Wojennego, amerykański sędzia Robert H. Jackson, mówił: "Możliwe, że deportacja na roboty przymusowe była najokropniejszą i najrozleglejszą akcją niewolniczą w historii [świata]. Mało jest spraw, w których byśmy mieli liczniejsze i bardziej druzgocące dowody". Hans Frank dobrze znał potrzeby przemysłu i niemieckich gospodarstw rolnych. W dziennikach pisał, że jako gubernator mający władzę nad kilkoma milionami Polaków "nie miał zastrzeżeń do tego, by całą tę hałastrę zdolną do pracy (É) wyłapywać na ulicach. Ale najlepiej byłoby to zrobić w drodze dobrze zorganizowanych obław".
To nie kosmici, ale miliony Niemców każdego dnia korzystały z niewolnictwa i dokonywały "na rozkaz" mordów i grabieży w podbitych krajach. Charakterystyczny jest komentarz Hansa Franka z kwietnia 1946 r. na temat jego służby dla III Rzeszy: "Robiłem wszystko, czego można było oczekiwać od człowieka wierzącego w wielkość swojego narodu, fanatycznie przywiązanego do idei wielkości swego narodu, dążącego do tego, aby przyczynić się do zwycięstwa Adolfa Hitlera i ruchu narodowosocjalistycznego". Wymowna jest także ocena niemieckiego społeczeństwa dokonana przez niego przy okazji obrony esesmanów: "Ludzie z SS jako tacy nie zachowywali się bardziej zbrodniczo, niżby się zachowywała w takich samych warunkach inna grupa społeczna biorąca udział w wydarzeniach politycznych".
Wojna "dobrych" Niemców
Dziś Niemcy powinni na nowo zrozumieć, że to była ich wojna. I nie ma zgody na zrównanie losu jej ofiar wśród Żydów czy Polaków z doświadczeniem niemieckiej "rasy panów". Ani kontekst polityczny, ani charakter cierpień, ani ich rozmiary i skutki nie są porównywalne.
To w wyniku wojny "dobrych" Niemców utraciliśmy niemal połowę terytorium, na 50 lat trafiliśmy w niewolę dwóch totalitaryzmów, które doprowadziły Polskę do strat milionów ludzi, a kraj do gospodarczej zapaści. Porównanie ruin Warszawy z 1944 r. z ruinami Berlina z 1945 r. jest obraźliwe dla polskiej stolicy. Wyglądające podobnie sterty gruzu po kamienicach w polskich i niemieckich miastach tylko pozornie świadczą o wspólnocie historycznych doświadczeń.
O losach Niemców z Prus, Śląska i Pomorza, którzy przetrwali niemiecką ewakuację, decydowały wielkie mocarstwa - wprawdzie bez naszego udziału, ale też bez naszego współczucia. W dyskusji o wypędzeniach konieczne jest przypominanie, że kiedy dokonywało się niemieckie wypędzenie, my wciąż płaciliśmy rachunki za ich wojnę: Polska znalazła się w okowach sowieckiej niewoli, do łagrów Sybiru podążały transporty pełne Polaków, a zbrodnie, rabunki i gwałty popełniane przez Armię Czerwoną dotknęły w powszechnym wymiarze także polskie społeczeństwo. Podobnie było z działającymi po wojnie komunistycznymi więzieniami i obozami koncentracyjnymi, w których zamknięto Polaków walczących o niepodległość. Przebywanie w tych samych celach i barakach co esesmani i niemieccy zbrodniarze było dla nich dodatkową obelgą i upodleniem.
Większość rodzin, które osiadły w poniemieckich gospodarstwach na zachodzie i północy, to ludzie, którzy na skutek wojny i niemieckich marzeń o potędze stracili własne polskie "heimaty" - z domami, grobami dziadów i pradziadów. Kiedy w latach 50. zachodnioniemieccy "wypędzeni" bogacili się w wolnym społeczeństwie, wraz z nim wchodząc w epokę cudu gospodarczego, polskie ofiary ich wojny wciąż borykały się z biedą, systemem terroru i zniewolenia.
Pojednani w kłamstwie
Dziś można rozumieć cierpienie niemieckich cywilów, ale nie powinno być zgody na stawianie znaku równości między napadniętą polską rodziną wywiezioną do Kazachstanu a familią niemieckiego bauera, który jeszcze niedawno wyciągał rękę w geście hitlerowskiego pozdrowienia, korzystał z pracy niewolników, a dopiero na końcu wojny miał szansę empirycznie poznać smak wypędzenia i strachu. Po latach niemieckie "ofiary wojny" postanowiły wykorzystać siłę własnych pieniędzy i polityczne znaczenie własnego, nieprzerwanie wolnorynkowego państwa. Niemieckie gazety z irytacją reagują na to, że Polacy nie czują się zaszczyceni przyjęciem do "klubu ofiar wypędzeń".
Pojednania nie zbudujemy na kłamstwie ani na przemilczeniach prawd niewygodnych dla naszych sąsiadów. Niemcy mają prawo do pamięci o dokonywanych przez Rosjan gwałtach, rabunkach i mordach. Mają też prawo do pamięci o niemieckich ofiarach komunistycznego terroru w Polsce, NRD i ZSRR. Ale zawsze powinni pamiętać o zbrodniach wcześniej popełnianych przez ich ojców i dziadów oraz o tym, że bez wywołanej przez nich wojny nie byłoby w naszej części Europy ani tych reżimów, ani tych i innych ofiar.
Więcej możesz przeczytać w 35/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.