Społeczeństwa nie chcą żyć bez magii rodów, nazwisk, herbów i dynastycznych tradycji
Aby utrzymać potęgę dynastii, rodzina Borgiów nie cofała się przed morderstwami, wiarołomstwem i - podobno - kazirodztwem. Don Corleone wybijał członków konkurencyjnych rodzin. Lud dynastie zawsze poważał i lubił, czego dowodzi nie tylko hołubienie, na koszt podatnika, rodzin królewskich w wielu krajach Europy, ale też regularne głosowanie, a to na członków rodziny Bushów lub Kennedych, a to na posła Jarosława Wałęsę. By nie wspomnieć o tym, jak korzystne widoki na prezydenturę miała niegdyś w sondażach pierwsza Jolanta Kwaśniewska. Jeszcze lepszym dowodem na znaczenie i prestiż dynastii jest to, że Europejczycy uciekali do Nowego Świata przed dynastycznym porządkiem, by następnie już tam ten porządek odtworzyć.
Model plemienny
Wygląda na to, że wrastanie możnych lub sławnych rodzin w zbiorową wyobraźnię jest trwałym elementem ładu społecznego. Może wyborcy upatrują w ich uprzywilejowanej pozycji odwzorowania jakiegoś bezpiecznego plemiennego modelu? A może jakiejś potrzeby continuum i rodzinnego porządku, nawet w sprawach polityki. Czy bardziej powoduje wyborcami "ucieczka od wolności" ku temu, co już znane - z dobrej i złej strony, więc nie może specjalnie zaskoczyć? Czy może ciepłe mniemanie o rodzinie, jej wartościach, wzajemnej lojalności, więzach krwi wpływa na nasze oceny polityków? Może dynastie odradzają się i rosną w potęgę, bo wyborcy łatwo popadają w rodzinne przywiązania? Skoro mąż był dobrym politykiem, to może nada się i żona? A może syn prezydenta okaże się świetnym materiałem na prezydenta? Media z ich upodobaniem do śledzenia politycznych klanów podtrzymują jeszcze nasze dynastyczne preferencje.
Rodzina prezydenta Lecha Wałęsy została familią legendarną, cieszącą się nieustannym zainteresowaniem. Rodząca się kariera polityczna Wałęsy juniora, który wcześniej terminował w fachu politycznym u boku ojca, wydaje się czymś naturalnym. A media dopatrują się jeszcze ambicji politycznych u Marii Wiktorii Wałęsy, która po bracie przejęła funkcję asystenta ojca. Jej decyzję o występie w programie "Taniec z gwiazdami" śledzi się z uwagą, bo przecież tak pomnożoną sławę można tym bardziej wykorzystać w świecie polityki.
Nazwisko rodowe jest cenną marką, do której przywiązać się mogą wyborcy, ale o potęgę marki trzeba dbać, co Habsburgowie robili przez mariaże, następcy Cezara przez dostarczanie chleba i igrzysk, a rodzące się współczesne dynastie przez odpowiednie publicity. Ciągłość rodowej sławy od zawsze była paszportem do sukcesu. A i dziś znane nazwisko działa jak logo, wokół którego można budować kampanię marketingową. Niegdyś mogła ona przyjmować kształt wojny o dynastyczną sukcesję, teraz - kampanii wyborczej lub rywalizacji o pozycję w biznesie.
Nazwisko jak marka
W dobie kultury masowej urastanie rodzin do rangi dynastii dotyczy nie tylko klanów politycznych, ale też biznesowych, sportowych czy aktorskich. W Polsce taką rangę mają już Kwaśniewscy i Wałęsowie, ale też Kulczykowie, Walterowie, Stuhrowie, Smolarkowie czy Markowscy. Ich rozwojowi sprzyja to, że do społecznej pozycji i sławy rodziny mogą teraz dojść, przeskakując wiele historycznych etapów.
Adam Bellow, autor "Obrony nepotyzmu", twierdzi, że w obiegowym mniemaniu talenty się dziedziczy - zarówno aktorskie, jak i polityczne. Nazwisko, które działa jak logo, utwierdza nas w takich sądach a priori. Znane nazwisko, rozpoznawalna twarz rodzica, plotki rodzinne - wszystko to staje się instrumentami marketingu. Fenomen Busha II, a może i Busha III - jeśli prezydentem zostałby brat GeorgeŐa, można by tłumaczyć tak, jak kasowe sukcesy sequeli - na przykład serię filmów o "Rambo", "Rockym" czy "Supermanie". Prawa rynku i marketingu przeniosły się na świat polityki, łącząc się z magią nazwisk i rodów oraz wagą więzów krwi i powinowactw. Markowa strategia wielkich korporacji ma coś z rodowej promocji Burbonów czy Tudorów, a umiejętne fuzje i przejęcia umacniają pozycję brandów i nazwisk. To, co nazywa się w marketingu "rozpoznawalnością marki", w polityce utorowało drogę do władzy Indirze Gandhi, córce pierwszego premiera Indii - Nehru, w Pakistanie - Benazir Bhutto, w Indonezji - Megawati Soekarnoputri, w Argentynie - Isabel Martinez de Perón.
W Stanach Zjednoczonych na magię marki liczy Hillary Rodham Clinton, we Francji na sławie ojca próbuje zbić kapitał Marie Le Pen. Może nieco na wyrost, ale możemy założyć, że oto na naszych oczach szybko odradzają się i u nas dynastie, na razie biznesowe. Rodziny Kulczyków, Wejchertów, Gudzowatych czy Walterów zyskały już nie tylko wysoką pozycję społeczną, ale zawładnęły też do pewnego stopnia zbiorową wyobraźnią. Media karmią nas plotkami z ich życia, ugruntowując ich magiczną pozycję.
Stephen Hess, autor książki "Dynastie polityczne Ameryki", uważa, że za dynastię można uznać rodzinę, której przynajmniej czterej członkowie sprawowali ważne funkcje publiczne. Stany Zjednoczone, najbardziej egalitarna republika, takich dynastii mają wiele, a niektóre z nich zasiadają w Kongresie od siedmiu pokoleń, niczym w dziedzicznej brytyjskiej Izbie Lordów. Obecnie rządzi George Bush II, syn prezydenta, wnuk senatora i brat gubernatora.
Nam do wieloosobowych klanów politycznych jeszcze daleko, ale wyraźnie i Polska zmierza w tym kierunku. Niejasne pozostaje, czy nasze przyszłe dynastie będą, wedle pragnień JosŽ Ortegi y Gasseta, arystokracją ducha, czy produktem "buntu mas", telenowel i innych dyktatów masowej kultury.
Amerykański paradoks
Paradoksem jest, że wzorce dynastyczne płyną teraz z Ameryki. Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych postanowili wszak konstytucyjnie zapobiegać odradzeniu się wpływowych rodów w Nowym Świecie. "Trzeba przedsięwziąć środki, które zapobiegną urośnięciu w siłę arystokracji w Ameryce" - pisał Thomas Jefferson. Poświęcił on zbyt wiele uwagi historii pierwszej Rzeczypospolitej, by nie uznać losów demokracji szlacheckiej za poważną przestrogę. Rola polskiej magnaterii w nadwątleniu kondycji Rzeczypospolitej jawiła mu się jako szczególnie niebezpieczna. Cały ten biznes z dynastiami, dziedzicznymi monarchiami, wpływami arystokracji wydał się Amerykanom groźną pożywką dla konfliktów i tyranii. Kiedy więc ojcowie założyciele szukali szczęśliwej formuły na nową republikę, ich podstawową troską było stworzenie ustroju, w którym nie odrodzi się monarchia dynastyczna, ani też nie urośnie w siłę nowa magnateria.
Monarchia się nie odrodziła, ale Ameryka doczekała się swoich dynastii. Wiele z nich dorobiwszy się znaczących fortun, przerodziło się w nową arystokrację. Wysoką pozycję społeczną mogły zapewnić dobre mariaże. Samuel P. Bush, pradziad obecnego prezydenta, dorobił się majątku podczas I wojny światowej na manufakturze sprzętu kolejowego, ale dopiero małżeństwo jego syna z córką wpływowego finansisty z St. Louis - GeorgeŐa Herberta Walkera - pozwoliło awansować Bushom do kategorii patrycjuszy. Mniej więcej w tym samym okresie rodziła się fortuna Kennedych - za sprawą przedsiębiorczego ojca rodu Josepha Patricka KennedyŐego, którego paszportem do high society było małżeństwo z córką burmistrza Bostonu Rosą Fitz-gerald.
Gromadzenie kapitałów z pokolenia na pokolenie, łączenie rodzin, koneksji i majątków, ciągłość rodzinnych tradycji - pozwalały na wyłanianie się czegoś w rodzaju politycznej ekstraklasy. Nawet w kraju, który najbardziej pragnął być egalitarną republiką, czyli w Ameryce. Może więc społeczeństwo z natury swej nie może być spłaszczone, równe i pozbawione ikon. Gdyby było inaczej, jak wytłumaczyć to, że mając wolność wybierania głów państwa, głosuje się chętnie na dynastów? Może ciągłość pewnych rodów, ich opiekuńczy wpływ na poddanych to ważny społeczny mit?
Słynny antropolog amerykański Joseph Campbell twierdził w książce "Bohater o tysiącu twarzy", że sama zdolność do przetrwania i rozwoju społeczeństw wymagała od zarania dziejów pojawienia się i interwencji bohatera. Bohater pokonuje labirynt i zabija Minotaura lub też skacze przez płot i przewodzi strajkom. Dzięki czemu ratuje swoją społeczność, wywraca jakiś zastany porządek - słowem zaprowadza zmiany. Staje się też ojcem klanu, w którym społeczność upatruje kontynuację bohaterskich tradycji i filary nowego ładu. Gotowość na organizowanie życia społecznego wokół potomków bohatera, czyli nowych dynastii, jest zdaniem Campbella, udokumentowana już w mitach.
Rodzinna spółka akcyjna
W Stanach Zjednoczonych status dynastii ma z pewnością dom Bushów (cztery pokolenia polityków), Kennedych (również cztery) czy jeszcze starsze rody Rockefellerów, Vanderbiltów, Rooseveltów, Adamsów bądź Taftów. W Indiach od pokoleń powraca do władzy rodzina Gandhich - Nehru; we Francji rodziną polityczną stał się dom Giscard dŐEstaing oraz dwa pokolenia potomków generała de GaulleŐa. Jeszcze dłuższą tradycję polityczną ma rodzina Servan-Schreiber, by nie wspomnieć o tradycji Bonapartych - do politycznej rangi doszedł właśnie Charles-Napoleon Bonaparte. W Niemczech klan polityczny Bismarcków to cztery pokolenia, nie licząc ojca założyciela kanclerza Otto von Bismarcka. Z kolei w Australii do władzy wracają raz po raz rodziny McClellanów i Lyonsów.
W Polsce mamy swoje skromne początki w postaci politycznej sukcesji w domu Wałęsów, Gierków czy Giertychów. By nie wspomnieć o ewenemencie w postaci rządów braci bliźniaków. Jedynie beletrystyczna wersja historii w ujęciu Aleksandra Dumas - "Wicehrabia de Bragelonne" (w wersji hollywoodzkiej "Człowiek w żelaznej masce"), dopuszcza istnienie czegoś w rodzaju precedensowego problemu bliźniąt. Wedle Dumasa, zamaskowany więzień Bastylii miał być bliźniakiem Ludwika XIV, który z obawy o spory sukcesyjne kazał zakuć brata w żelazną maskę i wtrącić do więzienia.
Klany bankierów, finansistów czy biznesmenów to jeszcze bogatsza historia, zwłaszcza że fortuna i nazwisko okazywały się znakomitą trampoliną do zdobycia władzy, jak to bywało od czasów bankierów florenckich - Medyceuszy, po wpływowe do dziś klany Rothschildów czy Rockefellerów. Z czasem rodziny te przestawały się różnić od arystokratów czy dynastii królewskich w swoich modus operandi. A jak pisał Norman Davies, "postępowanie wielkich dynastii (...) można porównać z postępowaniem współczesnych, wielonarodowych spółek akcyjnych", które "zręcznie używając sztuki wojennej, mariaży, pieniędzy oraz umiejętnie lokując swoje kapitały, ich członkowie zdobywali i porzucali ziemie, trony i tytuły, z tym samym bezbłędnym wyczuciem (...), z jakim dziś wielkie imperia interesu kierują się w operowaniu działalnością spółek".
Dynastie bezpieczeństwa
Mimo bratobójczych konfliktów, krwawych sporów o sukcesję, mimo konstytucyjnych zapisów chroniących wartości republikańskie, dynastie odradzają się. Jako rody polityczne i biznesowe, klany aktorskie i artystyczne. Magia nazwisk, rodów i herbów jest nam potrzebna. Socjologowie tłumaczą popularność dynastii tęsknotą za symbolami i insygniami władzy królewskiej. Adam Bellow uważa, że zwłaszcza w czasach przemian pewne continuum władzy reprezentowane przez znajome nazwisko i rodzinę, daje ludziom poczucie większego bezpieczeństwa. Ortega y Gasset twierdził w "Buncie mas", iż "społeczeństwo ludzkie jest zawsze arystokratyczne, czy tego chce czy nie, dzieje się tak z samej jego istoty. Jak długo jest arystokratyczne, jest społeczeństwem, a im mniej jest arystokratyczne, tym mniej jest społeczeństwem". Friedrich von Hayek, teoretyk wolnego rynku, podkreślał, że formowanie się elit jest konieczne również z punktu widzenia gospodarki. Konsolidowanie się elit tworzy forpocztę ekonomicznego i społecznego rozwoju; buduje korzystne snobizmy i mody, wpływa na edukowanie społeczeństwa.
Jednak to, czego obawiał się Ortega y Gasset - triumf masowych gustów i upodobań pospólstwa - sprzyja utwierdzaniu się pozycji dynastów. W ten sposób potomkowie współczesnych sław sięgają po nowy rodzaj społecznej zwierzchności - zdobywają władzę nad ludycznym, plotkarskim wymiarem naszego życia publicznego. Córki dwóch byłych prezydentów występują w cyklu "Taniec z gwiazdami", aktorka Agata Buzek, córka byłego premiera, bywała bohaterką talk-shows i tabloidów, nie tylko dlatego, że była obiecującą aktorką. Media śledzą Weronikę Rosati nie tylko dlatego, że jest aktorką, ale też córką byłego szefa dyplomacji. Telewizyjne i gazetowe targowiska próżności na wyścigi zapraszają do siebie potomków znanych rodzin. Czy jest to trampolina do dalszej, rodzinnej kariery politycznej? Niekoniecznie, ale też zupełnie nie szkodzi. Publicity jest bowiem nieodzowne dla podtrzymania marki. Może też obezwładnia myślenie krytyczne i wpływa na głębokie, archaiczne struktury naszej kolektywnej wyobraźni, w której miejsce dla dynastów zawsze się znajdzie.
Pojęcie dynastii wydaje się archaiczne, ma w sobie klimat odległych monarchii, na pozór nie przynależy do świata liberalnej demokracji. Ani do świata, w którym media wybierają polityków w tym samym stopniu, co wyborcy. A jednak dynastie, rządy rodzin, wpływowe klany wciąż się odradzają.
Model plemienny
Wygląda na to, że wrastanie możnych lub sławnych rodzin w zbiorową wyobraźnię jest trwałym elementem ładu społecznego. Może wyborcy upatrują w ich uprzywilejowanej pozycji odwzorowania jakiegoś bezpiecznego plemiennego modelu? A może jakiejś potrzeby continuum i rodzinnego porządku, nawet w sprawach polityki. Czy bardziej powoduje wyborcami "ucieczka od wolności" ku temu, co już znane - z dobrej i złej strony, więc nie może specjalnie zaskoczyć? Czy może ciepłe mniemanie o rodzinie, jej wartościach, wzajemnej lojalności, więzach krwi wpływa na nasze oceny polityków? Może dynastie odradzają się i rosną w potęgę, bo wyborcy łatwo popadają w rodzinne przywiązania? Skoro mąż był dobrym politykiem, to może nada się i żona? A może syn prezydenta okaże się świetnym materiałem na prezydenta? Media z ich upodobaniem do śledzenia politycznych klanów podtrzymują jeszcze nasze dynastyczne preferencje.
Rodzina prezydenta Lecha Wałęsy została familią legendarną, cieszącą się nieustannym zainteresowaniem. Rodząca się kariera polityczna Wałęsy juniora, który wcześniej terminował w fachu politycznym u boku ojca, wydaje się czymś naturalnym. A media dopatrują się jeszcze ambicji politycznych u Marii Wiktorii Wałęsy, która po bracie przejęła funkcję asystenta ojca. Jej decyzję o występie w programie "Taniec z gwiazdami" śledzi się z uwagą, bo przecież tak pomnożoną sławę można tym bardziej wykorzystać w świecie polityki.
Nazwisko rodowe jest cenną marką, do której przywiązać się mogą wyborcy, ale o potęgę marki trzeba dbać, co Habsburgowie robili przez mariaże, następcy Cezara przez dostarczanie chleba i igrzysk, a rodzące się współczesne dynastie przez odpowiednie publicity. Ciągłość rodowej sławy od zawsze była paszportem do sukcesu. A i dziś znane nazwisko działa jak logo, wokół którego można budować kampanię marketingową. Niegdyś mogła ona przyjmować kształt wojny o dynastyczną sukcesję, teraz - kampanii wyborczej lub rywalizacji o pozycję w biznesie.
Nazwisko jak marka
W dobie kultury masowej urastanie rodzin do rangi dynastii dotyczy nie tylko klanów politycznych, ale też biznesowych, sportowych czy aktorskich. W Polsce taką rangę mają już Kwaśniewscy i Wałęsowie, ale też Kulczykowie, Walterowie, Stuhrowie, Smolarkowie czy Markowscy. Ich rozwojowi sprzyja to, że do społecznej pozycji i sławy rodziny mogą teraz dojść, przeskakując wiele historycznych etapów.
Adam Bellow, autor "Obrony nepotyzmu", twierdzi, że w obiegowym mniemaniu talenty się dziedziczy - zarówno aktorskie, jak i polityczne. Nazwisko, które działa jak logo, utwierdza nas w takich sądach a priori. Znane nazwisko, rozpoznawalna twarz rodzica, plotki rodzinne - wszystko to staje się instrumentami marketingu. Fenomen Busha II, a może i Busha III - jeśli prezydentem zostałby brat GeorgeŐa, można by tłumaczyć tak, jak kasowe sukcesy sequeli - na przykład serię filmów o "Rambo", "Rockym" czy "Supermanie". Prawa rynku i marketingu przeniosły się na świat polityki, łącząc się z magią nazwisk i rodów oraz wagą więzów krwi i powinowactw. Markowa strategia wielkich korporacji ma coś z rodowej promocji Burbonów czy Tudorów, a umiejętne fuzje i przejęcia umacniają pozycję brandów i nazwisk. To, co nazywa się w marketingu "rozpoznawalnością marki", w polityce utorowało drogę do władzy Indirze Gandhi, córce pierwszego premiera Indii - Nehru, w Pakistanie - Benazir Bhutto, w Indonezji - Megawati Soekarnoputri, w Argentynie - Isabel Martinez de Perón.
W Stanach Zjednoczonych na magię marki liczy Hillary Rodham Clinton, we Francji na sławie ojca próbuje zbić kapitał Marie Le Pen. Może nieco na wyrost, ale możemy założyć, że oto na naszych oczach szybko odradzają się i u nas dynastie, na razie biznesowe. Rodziny Kulczyków, Wejchertów, Gudzowatych czy Walterów zyskały już nie tylko wysoką pozycję społeczną, ale zawładnęły też do pewnego stopnia zbiorową wyobraźnią. Media karmią nas plotkami z ich życia, ugruntowując ich magiczną pozycję.
Stephen Hess, autor książki "Dynastie polityczne Ameryki", uważa, że za dynastię można uznać rodzinę, której przynajmniej czterej członkowie sprawowali ważne funkcje publiczne. Stany Zjednoczone, najbardziej egalitarna republika, takich dynastii mają wiele, a niektóre z nich zasiadają w Kongresie od siedmiu pokoleń, niczym w dziedzicznej brytyjskiej Izbie Lordów. Obecnie rządzi George Bush II, syn prezydenta, wnuk senatora i brat gubernatora.
Nam do wieloosobowych klanów politycznych jeszcze daleko, ale wyraźnie i Polska zmierza w tym kierunku. Niejasne pozostaje, czy nasze przyszłe dynastie będą, wedle pragnień JosŽ Ortegi y Gasseta, arystokracją ducha, czy produktem "buntu mas", telenowel i innych dyktatów masowej kultury.
Amerykański paradoks
Paradoksem jest, że wzorce dynastyczne płyną teraz z Ameryki. Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych postanowili wszak konstytucyjnie zapobiegać odradzeniu się wpływowych rodów w Nowym Świecie. "Trzeba przedsięwziąć środki, które zapobiegną urośnięciu w siłę arystokracji w Ameryce" - pisał Thomas Jefferson. Poświęcił on zbyt wiele uwagi historii pierwszej Rzeczypospolitej, by nie uznać losów demokracji szlacheckiej za poważną przestrogę. Rola polskiej magnaterii w nadwątleniu kondycji Rzeczypospolitej jawiła mu się jako szczególnie niebezpieczna. Cały ten biznes z dynastiami, dziedzicznymi monarchiami, wpływami arystokracji wydał się Amerykanom groźną pożywką dla konfliktów i tyranii. Kiedy więc ojcowie założyciele szukali szczęśliwej formuły na nową republikę, ich podstawową troską było stworzenie ustroju, w którym nie odrodzi się monarchia dynastyczna, ani też nie urośnie w siłę nowa magnateria.
Monarchia się nie odrodziła, ale Ameryka doczekała się swoich dynastii. Wiele z nich dorobiwszy się znaczących fortun, przerodziło się w nową arystokrację. Wysoką pozycję społeczną mogły zapewnić dobre mariaże. Samuel P. Bush, pradziad obecnego prezydenta, dorobił się majątku podczas I wojny światowej na manufakturze sprzętu kolejowego, ale dopiero małżeństwo jego syna z córką wpływowego finansisty z St. Louis - GeorgeŐa Herberta Walkera - pozwoliło awansować Bushom do kategorii patrycjuszy. Mniej więcej w tym samym okresie rodziła się fortuna Kennedych - za sprawą przedsiębiorczego ojca rodu Josepha Patricka KennedyŐego, którego paszportem do high society było małżeństwo z córką burmistrza Bostonu Rosą Fitz-gerald.
Gromadzenie kapitałów z pokolenia na pokolenie, łączenie rodzin, koneksji i majątków, ciągłość rodzinnych tradycji - pozwalały na wyłanianie się czegoś w rodzaju politycznej ekstraklasy. Nawet w kraju, który najbardziej pragnął być egalitarną republiką, czyli w Ameryce. Może więc społeczeństwo z natury swej nie może być spłaszczone, równe i pozbawione ikon. Gdyby było inaczej, jak wytłumaczyć to, że mając wolność wybierania głów państwa, głosuje się chętnie na dynastów? Może ciągłość pewnych rodów, ich opiekuńczy wpływ na poddanych to ważny społeczny mit?
Słynny antropolog amerykański Joseph Campbell twierdził w książce "Bohater o tysiącu twarzy", że sama zdolność do przetrwania i rozwoju społeczeństw wymagała od zarania dziejów pojawienia się i interwencji bohatera. Bohater pokonuje labirynt i zabija Minotaura lub też skacze przez płot i przewodzi strajkom. Dzięki czemu ratuje swoją społeczność, wywraca jakiś zastany porządek - słowem zaprowadza zmiany. Staje się też ojcem klanu, w którym społeczność upatruje kontynuację bohaterskich tradycji i filary nowego ładu. Gotowość na organizowanie życia społecznego wokół potomków bohatera, czyli nowych dynastii, jest zdaniem Campbella, udokumentowana już w mitach.
Rodzinna spółka akcyjna
W Stanach Zjednoczonych status dynastii ma z pewnością dom Bushów (cztery pokolenia polityków), Kennedych (również cztery) czy jeszcze starsze rody Rockefellerów, Vanderbiltów, Rooseveltów, Adamsów bądź Taftów. W Indiach od pokoleń powraca do władzy rodzina Gandhich - Nehru; we Francji rodziną polityczną stał się dom Giscard dŐEstaing oraz dwa pokolenia potomków generała de GaulleŐa. Jeszcze dłuższą tradycję polityczną ma rodzina Servan-Schreiber, by nie wspomnieć o tradycji Bonapartych - do politycznej rangi doszedł właśnie Charles-Napoleon Bonaparte. W Niemczech klan polityczny Bismarcków to cztery pokolenia, nie licząc ojca założyciela kanclerza Otto von Bismarcka. Z kolei w Australii do władzy wracają raz po raz rodziny McClellanów i Lyonsów.
W Polsce mamy swoje skromne początki w postaci politycznej sukcesji w domu Wałęsów, Gierków czy Giertychów. By nie wspomnieć o ewenemencie w postaci rządów braci bliźniaków. Jedynie beletrystyczna wersja historii w ujęciu Aleksandra Dumas - "Wicehrabia de Bragelonne" (w wersji hollywoodzkiej "Człowiek w żelaznej masce"), dopuszcza istnienie czegoś w rodzaju precedensowego problemu bliźniąt. Wedle Dumasa, zamaskowany więzień Bastylii miał być bliźniakiem Ludwika XIV, który z obawy o spory sukcesyjne kazał zakuć brata w żelazną maskę i wtrącić do więzienia.
Klany bankierów, finansistów czy biznesmenów to jeszcze bogatsza historia, zwłaszcza że fortuna i nazwisko okazywały się znakomitą trampoliną do zdobycia władzy, jak to bywało od czasów bankierów florenckich - Medyceuszy, po wpływowe do dziś klany Rothschildów czy Rockefellerów. Z czasem rodziny te przestawały się różnić od arystokratów czy dynastii królewskich w swoich modus operandi. A jak pisał Norman Davies, "postępowanie wielkich dynastii (...) można porównać z postępowaniem współczesnych, wielonarodowych spółek akcyjnych", które "zręcznie używając sztuki wojennej, mariaży, pieniędzy oraz umiejętnie lokując swoje kapitały, ich członkowie zdobywali i porzucali ziemie, trony i tytuły, z tym samym bezbłędnym wyczuciem (...), z jakim dziś wielkie imperia interesu kierują się w operowaniu działalnością spółek".
Dynastie bezpieczeństwa
Mimo bratobójczych konfliktów, krwawych sporów o sukcesję, mimo konstytucyjnych zapisów chroniących wartości republikańskie, dynastie odradzają się. Jako rody polityczne i biznesowe, klany aktorskie i artystyczne. Magia nazwisk, rodów i herbów jest nam potrzebna. Socjologowie tłumaczą popularność dynastii tęsknotą za symbolami i insygniami władzy królewskiej. Adam Bellow uważa, że zwłaszcza w czasach przemian pewne continuum władzy reprezentowane przez znajome nazwisko i rodzinę, daje ludziom poczucie większego bezpieczeństwa. Ortega y Gasset twierdził w "Buncie mas", iż "społeczeństwo ludzkie jest zawsze arystokratyczne, czy tego chce czy nie, dzieje się tak z samej jego istoty. Jak długo jest arystokratyczne, jest społeczeństwem, a im mniej jest arystokratyczne, tym mniej jest społeczeństwem". Friedrich von Hayek, teoretyk wolnego rynku, podkreślał, że formowanie się elit jest konieczne również z punktu widzenia gospodarki. Konsolidowanie się elit tworzy forpocztę ekonomicznego i społecznego rozwoju; buduje korzystne snobizmy i mody, wpływa na edukowanie społeczeństwa.
Jednak to, czego obawiał się Ortega y Gasset - triumf masowych gustów i upodobań pospólstwa - sprzyja utwierdzaniu się pozycji dynastów. W ten sposób potomkowie współczesnych sław sięgają po nowy rodzaj społecznej zwierzchności - zdobywają władzę nad ludycznym, plotkarskim wymiarem naszego życia publicznego. Córki dwóch byłych prezydentów występują w cyklu "Taniec z gwiazdami", aktorka Agata Buzek, córka byłego premiera, bywała bohaterką talk-shows i tabloidów, nie tylko dlatego, że była obiecującą aktorką. Media śledzą Weronikę Rosati nie tylko dlatego, że jest aktorką, ale też córką byłego szefa dyplomacji. Telewizyjne i gazetowe targowiska próżności na wyścigi zapraszają do siebie potomków znanych rodzin. Czy jest to trampolina do dalszej, rodzinnej kariery politycznej? Niekoniecznie, ale też zupełnie nie szkodzi. Publicity jest bowiem nieodzowne dla podtrzymania marki. Może też obezwładnia myślenie krytyczne i wpływa na głębokie, archaiczne struktury naszej kolektywnej wyobraźni, w której miejsce dla dynastów zawsze się znajdzie.
Pojęcie dynastii wydaje się archaiczne, ma w sobie klimat odległych monarchii, na pozór nie przynależy do świata liberalnej demokracji. Ani do świata, w którym media wybierają polityków w tym samym stopniu, co wyborcy. A jednak dynastie, rządy rodzin, wpływowe klany wciąż się odradzają.
Więcej możesz przeczytać w 35/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.