Zapiszmy w konstytucji - wzorem Amerykanów - zakaz uchwalania ustaw ograniczających wolność słowa
Sąd nad dziennikarzem, którego artykuł nie spodobał się politykowi, i to w ekspresowym terminie siedmiu dni. Obowiązek drukowania przez gazety replik osób publicznych, które "poczuły się" zniesławione. Olbrzymie (sięgające 1000-krotności minimalnego wynagrodzenia) kary finansowe za publikowanie "ewidentnych kłamstw" (czytaj: krytycznych tekstów). Zamykanie w trybie administracyjnym gazet, które trzy razy z rzędu "dopuściły się przestępstwa" (czytaj: obraziły polityka). Publikowanie sprostowań nie tylko na pierwszej stronie, ale podwójną czcionką i objętością "dwa razy taką jak kłamstwo". To nie jest fragment powieści George'a Orwella, lecz zmiany w prawie prasowym proponowane przez Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin. Andrzej Lepper i Roman Giertych chcą pozbawić praw obywatelskich każdego, kto krytykuje Samoobronę i LPR. Czy jedynym sposobem na uniknięcie kolejnych zamachów na wolne media będzie zapisanie w konstytucji, że posłom nie wolno uchwalać ustaw ograniczających wolność słowa? Tak jak to zrobiono w amerykańskiej konstytucji.
Lex Giertych
Roman Giertych zastrzega co prawda, że jest przeciwny zamykaniu gazet, nawet gdy "piszą nieprawdę", ale już Sandra Lewandowska z Samoobrony straszy: "Nałożymy na nie takie kary, że same się będą zamykać". Przy okazji wychodzi na jaw, że wicepremierzy nie znają prawa, które chcą zmieniać. Obowiązujące dziś prawo prasowe, które nawiasem mówiąc pochodzi z 1984 r., czyli z PRL Jaruzelskiego, pozwala na zawieszenie wydawania dziennika lub czasopisma na czas określony, jeśli "w ciągu roku co najmniej trzykrotnie w tym dzienniku lub czasopiśmie zostało popełnione przestępstwo".
Giertych i Lepper forsują zapisy ograniczające wolność prasy pod hasłem prawa polityków do obrony przed pomówieniami. To kiepska wymówka, bo od obrony przed pomówieniami są prokuratura, sądy i przepisy prawa (polskie kodeksy karny i cywilny są uważane za jedne z najlepszych w Europie). Andrzej Lepper i Roman Giertych chcą nadużyć władzy, jaką chwilowo mają, do osobistych celów: chcą zamknąć usta mediom, które od lat boleśnie dają im się we znaki. Giertych nie lubi dziennikarzy, bo nieustannie przypominają mu nacjonalistyczne wypowiedzi sprzed lat i wyciągają na światło dzienne ciemne sprawki Młodzieży Wszechpolskiej. Przewodniczący Samoobrony natomiast walczy z dziennikarzami od początku swojej politycznej kariery, a jawną nienawiść okazuje im od czasu, kiedy dostał się do Sejmu i przekonał się, że - w przeciwieństwie do sędziów i prokuratorów - nie okazują mu pobłażliwości. Dziennikarze uniemożliwili mu po prostu oszukiwanie wyborców, bez litości opisując wszystkie jego przestępstwa i nadużycia.
Wszyscy przeciw Samoobronie
Przewodniczący Samoobrony już w listopadzie 2001 r. zapewniał publicznie, że Polską "tak, naprawdę rządzą, i to bardzo źle rządzą" prywatne media, które w dodatku "nie są w rękach polskich". Wspierał też bardzo mocno rząd Millera w pracach nad niesławną "ustawą medialną", która miała ograniczyć niezależność dziennikarzy. Warto przypomnieć, że wniosek o jej odrzucenie upadł już w pierwszym czytaniu właśnie dlatego, że klub Samoobrony zagłosował przeciw. O potrzebie "ograniczenia działalności prywatnych firm medialnych" Lepper po raz pierwszy powiedział głośno w czerwcu 2002 r., popierając Aleksandrę Jakubowską, która w czasie sejmowej debaty zaatakowała prywatne media. Także gdy "komunistę Millera, który chce ograniczyć wolność mediów" krytykował prestiżowy amerykański dziennik "The Washington Post", francuski "Le Monde" oraz instytut Newspaper Association of America (NAA), Lepper mówił to samo co dziś, że "atakując rząd, media zagrażają demokracji".
Warto przypomnieć, że posłanka Renata Beger, jedna z najbardziej zaufanych współpracownic Leppera, zasiadając w komisji śledczej badającej aferę Rywina, zachowywała się tak, jakby chciała zdyskredytować wolne media. Pytała na przykład premiera Leszka Millera, czy listów w obronie prywatnych mediów, które dostał od byłego prezydenta USA Jimmy'ego Cartera i szefa Cox Enterprises Denisa Berry'ego, nie odebrał jako szantażu. Chciała również wiedzieć "z czyjej inspiracji" były pisane.
Po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach parlamentarnych Lepperowi i Giertychowi doszedł jeszcze jeden powód, by nienawidzić wolnych mediów: szefem telewizji publicznej został Bronisław Wildstein, którego niezależność wicepremierzy boleśnie odczuli na własnej skórze. Giertych i Lepper dwoili się i troili, żeby usunąć go ze stanowiska i zastąpić kimś bardziej uległym. Skarżyli się premierowi, że TVP poświęca ich partiom za mało czasu i przedstawia je tendencyjnie, a nawet grozili zerwaniem koalicji.
Raj Łukaszenki
Prawdziwy stosunek Andrzeja Leppera do rzetelności i niezależności dziennikarskiej pokazuje wydarzenie sprzed wyborów parlamentarnych w 2001 r. Wtedy telewizja publiczna w najlepszym czasie antenowym, o godzinie 20.00, pokazała film zniesławiający braci Kaczyńskich - "Dramat w trzech aktach". W filmie w charakterze wiarygodnego świadka wystąpił Janusz Pineiro, ścigany listem gończym współpracownik wywiadu PRL, który powiedział, że z pieniędzy FOZZ finansowano założone na początku lat 90. przez Jarosława Kaczyńskiego Porozumienie Centrum. Środowisko dziennikarskie (także dziennikarze krytyczni wobec Kaczyńskich) uznało wyemitowany przez TVP "dokument" za skrajnie nierzetelny, w ewidentny sposób mający skompromitować braci Kaczyńskich i zmniejszyć ich szanse w wyborach. Lepper przeciwnie - mówił publicznie, że "na pewno coś w tym jest", i postulował, żeby zarzutami przedstawionymi w reportażu zajęła się prokuratura.
Nie dziwi, że dzisiejsi wojownicy o "większą rzetelność mediów", nie tylko z Samoobrony, ale i LPR, we wrześniu 2004 r. razem z SLD głosowali przeciwko przyjęciu przez polski Sejm uchwały w sprawie łamania praw człowieka na Białorusi. Najbliżsi współpracownicy Leppera, tacy jak Renata Beger, Genowefa Wiśniowska czy Krzysztof Filipek, podobnie jak szef LPR Roman Giertych i inni parlamentarzyści tej partii - Robert Strąk, Anna Sobecka czy Elżbieta Ratajczak, uznali wówczas, że represjonowanie przez Łukaszenkę Związku Polaków na Białorusi, fałszowanie wyników wyborów, zamykanie opozycyjnych gazet, prześladowanie i zastraszanie nieposłusznych dziennikarzy, likwidacja nieprzychylnych prezydentowi Białorusi organizacji pozarządowych, zamykanie białoruskojęzycznych szkół i wprowadzanie w konstytucji zmian zapewniających mu dożywotnie rządy nie dowodzą łamania praw człowieka i nie naruszają zasad demokracji.
Liga tchórzy
Polskie prawo prasowe należy zmienić. Tyle że nie w kierunku, jaki proponują Giertych z Lepperem, lecz odwrotnym. Prawo prasowe należy zliberalizować, dać dziennikarzom więcej swobody i uniezależnić ich od polityków. W październiku 2006 r. Reporterzy bez Granic, organizacja broniąca wolności prasy, opublikowała ranking, którego wyniki - choć porażające - przeszły praktycznie bez echa. Polskie media zajęły w nim ostatnie (58.) miejsce, co oznacza, że w naszym kraju wolność prasy jest tylko teoretyczna. Jesteśmy jednym z nielicznych w Unii Europejskiej krajów, w których za słowo można pójść do więzienia, a prawo prasowe pochodzi z czasów komunistycznych. Większą od Polski niezależnością mediów może się poszczycić Rumunia, która w czerwcu 2006 r. usunęła z kodeksu karnego przepisy o zniesławieniu.
Dumą nie napawają działania polskich organizacji dziennikarskich, które zamiast bronić wolności dziennikarzy i prawa obywateli do rzetelnej informacji, zachowują się usłużnie wobec władzy. Przykład? Na stronach internetowych Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich można znaleźć kuriozalny komentarz, jakoby dziennikarze nie mieli prawa komentować seksafery w Samoobronie przed ustaleniami prokuratury. Autor tego nie podpisanego oświadczenia posuwa się do dyskredytowania dziennikarzy, którzy drążyli sprawę domniemanego molestowania seksualnego działaczek Samoobrony i jednego ze świadków, Anety Krawczyk: "Anetę K. zaproszono do TVN do programu »Teraz my«, gdzie dziennikarze przekroczyli strefę ochronną, która należy się każdemu człowiekowi. (...) Czy osoba będąca w stresie, przesłuchiwana na wizji, z pewnością po zażyciu środków uspokajających, może być w pełni odpowiedzialna za wypowiadane w tych warunkach słowa?".
Znamienne, że SDP nie skomentowało działań Andrzeja Leppera i Romana Giertycha zmierzających do ograniczenia niezależności mediów. W tej sprawie milczy też Centrum Monitoringu Wolności Prasy, powołane przecież wyłącznie po to, by "bronić wolności słowa zgodnie z art. 10 Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, a szczególnie swobody dziennikarza w docieraniu do źródeł informacji, i umacniać wolność prasy". Trzeba też podkreślić, że polskie organizacje dziennikarskie jako nieliczne wśród krajów postkomunistycznych przez niemal 20 lat od obalenia komunizmu nie były w stanie opracować projektu zmian w posttotalitarnym, PRL-owskim prawie prasowym.
Pierwsza poprawka
Prawo prasowe z PRL, które - zdaniem Giertycha i Leppera - daje dziennikarzom za dużo wolności, pozwala na wiele rzeczy groźniejszych niż zamykanie redakcji. Na podstawie tego prawa wicepremierzy, gdyby zechcieli, mogliby chociażby utworzyć przy premierze "radę prasową" - organ "opiniodawczy i wnioskujący w sprawach dotyczących prasy i jej roli w życiu społecznym". I mogliby za jej pomocą kontrolować wolne media. Mogliby również powołać przy każdym prywatnym medium specjalną, złożoną z partyjnych fachowców "radę redakcyjną", czyli "organ doradczy redaktora naczelnego".
Wicepremierom polskiego rządu najwyraźniej chodzi o to, żeby prasa zamiast opisywać afery, drukowała wyłącznie oficjalne komunikaty rządu, a dziennikarze zamienili się w płatnych klakierów partyjek, które ciągle nie wyrosły z komunizmu. Jeśli jednak chcemy mieć w Polsce demokrację i prawdziwie wolne media, uczmy się od Stanów Zjednoczonych. I zapiszmy w konstytucji Đ wzorem Amerykanów - że Sejmowi zakazuje się pod odpowiedzialnością karną uchwalania ustaw, które mogą w jakikolwiek sposób ograniczać wolność słowa.
Andrzej Lepper kłamał, że "Gazeta Wyborcza" dopuściła się wielomiliardowych oszustw podatkowych. Sąd skazał go za to m.in. na zapłatę 8 tys. zł na cele charytatywne. Wicepremier nie zapłacił, bo - jak mówił - "woli zaczekać, aż przyjdzie do niego komornik".
Andrzej Lepper w styczniu 2001 r. został skazany przez sąd na karę grzywny za nazwanie Janusza Tomaszewskiego, wicepremiera w rządzie Jerzego Buzka, "bandytą z Pabianic".
Andrzej Lepper w 2003 r. dostał karę grzywny (8 tys. zł) za znieważenie władz państwowych w czasie blokady rolniczej w Nowym Dworze Gdańskim (w styczniu 1999 r.).
Andrzej Lepper w 2003 r. został skazany na rok i trzy miesiące więzienia z zawieszeniem na pięć lat i 20 tys. zł grzywny za pomówienie z trybuny sejmowej polityków, m.in. Donalda Tuska, Andrzeja Olechowskiego i Jerzego Szmajdzińskiego.
Roman Giertych został przez sąd skazany za pomówienie Adama Michnika - nazwał redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" "byłym partyjnym aparatczykiem" i będzie musiał za to przeprosić na pierwszej stronie tego dziennika.
Jacek Kurski bezpodstawnie twierdził, że przed ostatnimi wyborami prezydenckimi PZU finansował z pieniędzy podatników bilboardy Donalda Tuska, Lidera Platformy Obywatelskiej.
Jacek Kurski kłamał podczas ostatniej kampanii przed wyborami parlamentarnymi, mówiąć, żę dziadek Tuska wstąpił na ochotnika do Wermachtu.
Lex Giertych
Roman Giertych zastrzega co prawda, że jest przeciwny zamykaniu gazet, nawet gdy "piszą nieprawdę", ale już Sandra Lewandowska z Samoobrony straszy: "Nałożymy na nie takie kary, że same się będą zamykać". Przy okazji wychodzi na jaw, że wicepremierzy nie znają prawa, które chcą zmieniać. Obowiązujące dziś prawo prasowe, które nawiasem mówiąc pochodzi z 1984 r., czyli z PRL Jaruzelskiego, pozwala na zawieszenie wydawania dziennika lub czasopisma na czas określony, jeśli "w ciągu roku co najmniej trzykrotnie w tym dzienniku lub czasopiśmie zostało popełnione przestępstwo".
Giertych i Lepper forsują zapisy ograniczające wolność prasy pod hasłem prawa polityków do obrony przed pomówieniami. To kiepska wymówka, bo od obrony przed pomówieniami są prokuratura, sądy i przepisy prawa (polskie kodeksy karny i cywilny są uważane za jedne z najlepszych w Europie). Andrzej Lepper i Roman Giertych chcą nadużyć władzy, jaką chwilowo mają, do osobistych celów: chcą zamknąć usta mediom, które od lat boleśnie dają im się we znaki. Giertych nie lubi dziennikarzy, bo nieustannie przypominają mu nacjonalistyczne wypowiedzi sprzed lat i wyciągają na światło dzienne ciemne sprawki Młodzieży Wszechpolskiej. Przewodniczący Samoobrony natomiast walczy z dziennikarzami od początku swojej politycznej kariery, a jawną nienawiść okazuje im od czasu, kiedy dostał się do Sejmu i przekonał się, że - w przeciwieństwie do sędziów i prokuratorów - nie okazują mu pobłażliwości. Dziennikarze uniemożliwili mu po prostu oszukiwanie wyborców, bez litości opisując wszystkie jego przestępstwa i nadużycia.
Wszyscy przeciw Samoobronie
Przewodniczący Samoobrony już w listopadzie 2001 r. zapewniał publicznie, że Polską "tak, naprawdę rządzą, i to bardzo źle rządzą" prywatne media, które w dodatku "nie są w rękach polskich". Wspierał też bardzo mocno rząd Millera w pracach nad niesławną "ustawą medialną", która miała ograniczyć niezależność dziennikarzy. Warto przypomnieć, że wniosek o jej odrzucenie upadł już w pierwszym czytaniu właśnie dlatego, że klub Samoobrony zagłosował przeciw. O potrzebie "ograniczenia działalności prywatnych firm medialnych" Lepper po raz pierwszy powiedział głośno w czerwcu 2002 r., popierając Aleksandrę Jakubowską, która w czasie sejmowej debaty zaatakowała prywatne media. Także gdy "komunistę Millera, który chce ograniczyć wolność mediów" krytykował prestiżowy amerykański dziennik "The Washington Post", francuski "Le Monde" oraz instytut Newspaper Association of America (NAA), Lepper mówił to samo co dziś, że "atakując rząd, media zagrażają demokracji".
Warto przypomnieć, że posłanka Renata Beger, jedna z najbardziej zaufanych współpracownic Leppera, zasiadając w komisji śledczej badającej aferę Rywina, zachowywała się tak, jakby chciała zdyskredytować wolne media. Pytała na przykład premiera Leszka Millera, czy listów w obronie prywatnych mediów, które dostał od byłego prezydenta USA Jimmy'ego Cartera i szefa Cox Enterprises Denisa Berry'ego, nie odebrał jako szantażu. Chciała również wiedzieć "z czyjej inspiracji" były pisane.
Po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach parlamentarnych Lepperowi i Giertychowi doszedł jeszcze jeden powód, by nienawidzić wolnych mediów: szefem telewizji publicznej został Bronisław Wildstein, którego niezależność wicepremierzy boleśnie odczuli na własnej skórze. Giertych i Lepper dwoili się i troili, żeby usunąć go ze stanowiska i zastąpić kimś bardziej uległym. Skarżyli się premierowi, że TVP poświęca ich partiom za mało czasu i przedstawia je tendencyjnie, a nawet grozili zerwaniem koalicji.
Raj Łukaszenki
Prawdziwy stosunek Andrzeja Leppera do rzetelności i niezależności dziennikarskiej pokazuje wydarzenie sprzed wyborów parlamentarnych w 2001 r. Wtedy telewizja publiczna w najlepszym czasie antenowym, o godzinie 20.00, pokazała film zniesławiający braci Kaczyńskich - "Dramat w trzech aktach". W filmie w charakterze wiarygodnego świadka wystąpił Janusz Pineiro, ścigany listem gończym współpracownik wywiadu PRL, który powiedział, że z pieniędzy FOZZ finansowano założone na początku lat 90. przez Jarosława Kaczyńskiego Porozumienie Centrum. Środowisko dziennikarskie (także dziennikarze krytyczni wobec Kaczyńskich) uznało wyemitowany przez TVP "dokument" za skrajnie nierzetelny, w ewidentny sposób mający skompromitować braci Kaczyńskich i zmniejszyć ich szanse w wyborach. Lepper przeciwnie - mówił publicznie, że "na pewno coś w tym jest", i postulował, żeby zarzutami przedstawionymi w reportażu zajęła się prokuratura.
Nie dziwi, że dzisiejsi wojownicy o "większą rzetelność mediów", nie tylko z Samoobrony, ale i LPR, we wrześniu 2004 r. razem z SLD głosowali przeciwko przyjęciu przez polski Sejm uchwały w sprawie łamania praw człowieka na Białorusi. Najbliżsi współpracownicy Leppera, tacy jak Renata Beger, Genowefa Wiśniowska czy Krzysztof Filipek, podobnie jak szef LPR Roman Giertych i inni parlamentarzyści tej partii - Robert Strąk, Anna Sobecka czy Elżbieta Ratajczak, uznali wówczas, że represjonowanie przez Łukaszenkę Związku Polaków na Białorusi, fałszowanie wyników wyborów, zamykanie opozycyjnych gazet, prześladowanie i zastraszanie nieposłusznych dziennikarzy, likwidacja nieprzychylnych prezydentowi Białorusi organizacji pozarządowych, zamykanie białoruskojęzycznych szkół i wprowadzanie w konstytucji zmian zapewniających mu dożywotnie rządy nie dowodzą łamania praw człowieka i nie naruszają zasad demokracji.
Liga tchórzy
Polskie prawo prasowe należy zmienić. Tyle że nie w kierunku, jaki proponują Giertych z Lepperem, lecz odwrotnym. Prawo prasowe należy zliberalizować, dać dziennikarzom więcej swobody i uniezależnić ich od polityków. W październiku 2006 r. Reporterzy bez Granic, organizacja broniąca wolności prasy, opublikowała ranking, którego wyniki - choć porażające - przeszły praktycznie bez echa. Polskie media zajęły w nim ostatnie (58.) miejsce, co oznacza, że w naszym kraju wolność prasy jest tylko teoretyczna. Jesteśmy jednym z nielicznych w Unii Europejskiej krajów, w których za słowo można pójść do więzienia, a prawo prasowe pochodzi z czasów komunistycznych. Większą od Polski niezależnością mediów może się poszczycić Rumunia, która w czerwcu 2006 r. usunęła z kodeksu karnego przepisy o zniesławieniu.
Dumą nie napawają działania polskich organizacji dziennikarskich, które zamiast bronić wolności dziennikarzy i prawa obywateli do rzetelnej informacji, zachowują się usłużnie wobec władzy. Przykład? Na stronach internetowych Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich można znaleźć kuriozalny komentarz, jakoby dziennikarze nie mieli prawa komentować seksafery w Samoobronie przed ustaleniami prokuratury. Autor tego nie podpisanego oświadczenia posuwa się do dyskredytowania dziennikarzy, którzy drążyli sprawę domniemanego molestowania seksualnego działaczek Samoobrony i jednego ze świadków, Anety Krawczyk: "Anetę K. zaproszono do TVN do programu »Teraz my«, gdzie dziennikarze przekroczyli strefę ochronną, która należy się każdemu człowiekowi. (...) Czy osoba będąca w stresie, przesłuchiwana na wizji, z pewnością po zażyciu środków uspokajających, może być w pełni odpowiedzialna za wypowiadane w tych warunkach słowa?".
Znamienne, że SDP nie skomentowało działań Andrzeja Leppera i Romana Giertycha zmierzających do ograniczenia niezależności mediów. W tej sprawie milczy też Centrum Monitoringu Wolności Prasy, powołane przecież wyłącznie po to, by "bronić wolności słowa zgodnie z art. 10 Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, a szczególnie swobody dziennikarza w docieraniu do źródeł informacji, i umacniać wolność prasy". Trzeba też podkreślić, że polskie organizacje dziennikarskie jako nieliczne wśród krajów postkomunistycznych przez niemal 20 lat od obalenia komunizmu nie były w stanie opracować projektu zmian w posttotalitarnym, PRL-owskim prawie prasowym.
Pierwsza poprawka
Prawo prasowe z PRL, które - zdaniem Giertycha i Leppera - daje dziennikarzom za dużo wolności, pozwala na wiele rzeczy groźniejszych niż zamykanie redakcji. Na podstawie tego prawa wicepremierzy, gdyby zechcieli, mogliby chociażby utworzyć przy premierze "radę prasową" - organ "opiniodawczy i wnioskujący w sprawach dotyczących prasy i jej roli w życiu społecznym". I mogliby za jej pomocą kontrolować wolne media. Mogliby również powołać przy każdym prywatnym medium specjalną, złożoną z partyjnych fachowców "radę redakcyjną", czyli "organ doradczy redaktora naczelnego".
Wicepremierom polskiego rządu najwyraźniej chodzi o to, żeby prasa zamiast opisywać afery, drukowała wyłącznie oficjalne komunikaty rządu, a dziennikarze zamienili się w płatnych klakierów partyjek, które ciągle nie wyrosły z komunizmu. Jeśli jednak chcemy mieć w Polsce demokrację i prawdziwie wolne media, uczmy się od Stanów Zjednoczonych. I zapiszmy w konstytucji Đ wzorem Amerykanów - że Sejmowi zakazuje się pod odpowiedzialnością karną uchwalania ustaw, które mogą w jakikolwiek sposób ograniczać wolność słowa.
Andrzej Lepper kłamał, że "Gazeta Wyborcza" dopuściła się wielomiliardowych oszustw podatkowych. Sąd skazał go za to m.in. na zapłatę 8 tys. zł na cele charytatywne. Wicepremier nie zapłacił, bo - jak mówił - "woli zaczekać, aż przyjdzie do niego komornik".
Andrzej Lepper w styczniu 2001 r. został skazany przez sąd na karę grzywny za nazwanie Janusza Tomaszewskiego, wicepremiera w rządzie Jerzego Buzka, "bandytą z Pabianic".
Andrzej Lepper w 2003 r. dostał karę grzywny (8 tys. zł) za znieważenie władz państwowych w czasie blokady rolniczej w Nowym Dworze Gdańskim (w styczniu 1999 r.).
Andrzej Lepper w 2003 r. został skazany na rok i trzy miesiące więzienia z zawieszeniem na pięć lat i 20 tys. zł grzywny za pomówienie z trybuny sejmowej polityków, m.in. Donalda Tuska, Andrzeja Olechowskiego i Jerzego Szmajdzińskiego.
Roman Giertych został przez sąd skazany za pomówienie Adama Michnika - nazwał redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" "byłym partyjnym aparatczykiem" i będzie musiał za to przeprosić na pierwszej stronie tego dziennika.
Jacek Kurski bezpodstawnie twierdził, że przed ostatnimi wyborami prezydenckimi PZU finansował z pieniędzy podatników bilboardy Donalda Tuska, Lidera Platformy Obywatelskiej.
Jacek Kurski kłamał podczas ostatniej kampanii przed wyborami parlamentarnymi, mówiąć, żę dziadek Tuska wstąpił na ochotnika do Wermachtu.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.