Wiktor But potrafi dostarczyć każdy rodzaj broni w dowolne miejsce na świecie
Nazywają go listonoszem. Nawet trochę go przypomina. Na jednym z kilku zdjęć, które mu zrobiono, stoi w sportowych butach i bawełnianej koszulce. Otaczają go żołnierze kongijskiej armii. Znaki charakterystyczne: wąsy i lekka nadwaga. Wiktor Anatolijewicz But nie jest jednak zwykłym listonoszem. Dostarcza śmierć: karabiny AK-47, moździerze, wyrzutnie rakiet, miny, amunicję, czołgi. Zaopatrywał angolskich rebeliantów z UNITA, ekstremistów Hutu z Rwandy. W Kongu wspomagał oddziały Laurenta Kabili i walczącą z nim partyzantkę. Jego odbiorcami byli objęci embargiem przywódcy Libii Muammar Kaddafi, Burkiny Faso - Blaise Compaoré i Liberii - Charles Taylor. Woził francuskich spadochroniarzy do Rwandy, Amerykanów do Iraku, dostarczał pomoc UNAID do Sudanu. Trudno go namierzyć. Ma zarejestrowanych kilkanaście linii lotniczych, korzysta z sieci pośredników i dystrybutorów. Lata tam, gdzie inni boją się zapuszczać. 39-letni Wiktor But jest największym handlarzem bronią na świecie.
W marcu 2002 r. spotkali się z nim dziennikarze "Komsomolskiej Prawdy". "- Wiktorze Anatolijewiczu, na Zachodzie mówią, że ukradł pan samolot, którym latał Wiktor Koroliow, ojciec radzieckiej kosmonautyki. - Bzdura. Nie ukradłem, tylko kupiłem. Oto dokumenty. - Ale za 150 tys. dolarów to trochę tanio. - Zapłaciłem więcej, ale nie w pieniądzach. - Na Zachodzie mówią, że handluje pan bronią w całej Afryce, od Angoli po Sierra Leone. - Jeszcze większa bzdura! Ktoś chce mi po prostu zniszczyć interes. Od czterech lat toczy się śledztwo. Nie ma wobec mnie żadnych zarzutów - odpowiada Wiktor But i lekko się uśmiecha". To prawda. Śledztwo w sprawie działalności listonosza Buta stoi w miejscu. W Rosji nikomu nie zależy, by cokolwiek wyjaśnić. Podobnie na Zachodzie. Wiktor But zapadł się pod ziemię (udzielił tylko jednego wywiadu dla "The New York Times"). Zgodnie z zasadą "tisze jediesz, dalsze budiesz". - Nikt przecież nie będzie strzelał do listonosza. Z jego usług korzystają dziś wszyscy, od skorumpowanych watażków Trzeciego Świata po amerykańskie i brytyjskie agencje odbudowujące Irak. Jest niezastąpiony - mówi "Wprost" Douglas Farah, były dziennikarz "Washington Post", współautor książki o Wiktorze Bucie.
Pięć paszportów i pieniądze
Wiktor But podobno ma pięć paszportów i włada pięcioma językami. Ukończył Wojskowy Instytut Języków Obcych, na który dostał się dzięki koneksjom teścia, ważnego urzędnika w tadżyckim MSZ. Potem trafił do pułku lotnictwa transportowego w białoruskim Witebsku. Stamtąd wysyłano go do Angoli, Etiopii i Mozambiku, gdzie tłumaczył instrukcje radzieckich doradców wojskowych. But zarzeka się, że nie ma nic wspólnego ze służbami specjalnymi. "Nie byłem ani w KGB, ani w GRU, ani w FSB" - mówił dziennikarzom "Komsomołki". W czasach ZSRR trudno było jednak wyjechać bez zgody służb. Takich tajemnic jest więcej. Wedle oficjalnego rosyjskiego paszportu, urodził się w Duszanbe w Tadżykistanie. W wywiadzie dla Echa Moskwy stwierdził jednak, że przyszedł na świat w Aszchabadzie w Turkmenii. Służby specjalne RPA podają, że jest Ukraińcem. Nawet różnie się go nazywa. Raz jest Wadimem Aminowem, raz Wiktorem Bulakinem, raz amerykańskim Victorem Boutem.
Największą tajemnicą Wiktora Buta jest jednak to, skąd wziął pieniądze na rozkręcenie interesu. Na Zachodzie padał mur berliński, radzieckie imperium się trzęsło, a 25-letni Wiktor But za 130 tys. dolarów kupował trzy samoloty Antonow. Według jednej z wersji, samoloty Butowi dała GRU po to, by rozkręcił biznes i zajął się rdzewiejącymi na lotniskach imperium iłuszynami i antonowami. But samoloty wziął i dzięki temu, że miał kontakty w wojsku, zaczął wozić broń.
Kluczem do sukcesu Buta było także to, że nie przypominał przemytnika broni. Kulturalny, wygadany wyglądał raczej na yuppie z londyńskiego City. - But ma po prostu pewien rodzaj charyzmy - mówi Douglas Farah. Wielu współpracowników Buta wspomina, jak spędzili z nim długie godziny na rozmowach o afrykańskiej przyrodzie i zabijających ją turystach.
Róże i talibowie
Tam gdzie choćby tliła się wojna, tam latały samoloty Buta. Krążyły między Afryką, Europą a Azją. Na swoją bazę But wybrał Zjednoczone Emiraty Arabskie i lotnisko w Szarjah. Dzięki przyjaźni z Charlsem Taylorem rejestrował maszyny pod flagą Liberii. Tamtejsze biuro rejestracyjne znajdowało się w Kent w Anglii i nigdy nie prowadziło inspekcji. Wszystkie samoloty miały jednego właściciela, firmę Air Cess, której siedziba mieściła się w Szarjah w Emiratach.
But nie osiągnąłby takiego sukcesu tylko dzięki przemytowi broni. Prawdopodobnie szybko trafiłby na konkurencję. Młody handlarz przyjął zasadę, że samolot nie może latać pusty. Woził arabskim szejkom świeżo cięte róże i mieczyki (kupował je po 2 dolary w Johannesburgu i sprzedawał po 100 dolarów w Dubaju) i transportował mrożone kurczaki do środkowej Afryki (w Johannesburgu postawił chłodnię). Szybko też zdobył zlecenia z organizacji międzynarodowych. W 1993 r. przewiózł do Somalii belgijskich żołnierzy jadących tam w ramach operacji "Przywrócić nadzieję". Rok później przerzucił do Rwandy oddziały francuskie. W 2000 r. zawiózł na Filipiny negocjatorów, którzy mieli uzgodnić warunki uwolnienia europejskich turystów przetrzymywanych przez grupę Abu Sajef. To on dostarczył pomoc dla ofiar tsunami na Sri Lance.
But najwięcej jednak zarobił na talibach. Co ciekawe, jeszcze zanim doszli do władzy w Kabulu, But uzbrajał oddziały Ahmada Szaha Massuda z Sojuszu Północnego, z którym zresztą się przyjaźnił. W 1995 r. myśliwiec talibów przejął jedną z dostaw Buta dla rządu w Kabulu. Samolot ściągnięto do Kandaharu, stolicy talibów, a załogę uwięziono. But kilkakrotnie latał na negocjacje do Kandaharu. Rok później - wedle oficjalnej wersji wydarzeń - uwięziona załoga cudem umknęła talibom. Później But temu zaprzeczył. "Czy uważacie, że można tak po roku postoju uruchomić samolot i uciec?" - pytał. Od tamtej pory dozbrajał nie uznawanych na świecie talibów (ZEA jako jedne z trzech państw na świecie uznały talibów). Zarabiał na tym 50 mln dolarów rocznie. Z handlarza bronią stał się magnatem. - But już nie tylko dowoził broń. Załatwiał sprzedających, szukał odbiorców, organizował finansowanie, a broń dostarczana była od drzwi do drzwi - mówi Johan Peleman, belgijski śledczy, który badał powiązania Buta.
Głowy hydry
Świat się dowiedział o Wiktorze Bucie, kiedy ten chciał zalegalizować swoją działalność. "Marzy mi się wielka linia pasażerska, taka jak Virgin Atlantic" - stwierdził w jednym z wywiadów. Otworzył biuro w Ostendzie w Belgii. Pracą w ZEA kierował jego brat Siergiej, interesami w USA zajął się Richard Chichakli, urodzony w Syrii mieszkaniec Dallas. Wówczas jego interesy zaczęła śledzić CIA, MI5 oraz władze Belgii.
Efektem tego ostatniego śledztwa był międzynarodowy nakaz aresztowania wydany w lutym 2002 r. Zarzut: w latach 1994-2001 Wiktor But wyprał w Belgii 325 mln dolarów. 28 lutego 2006 r. rosyjska agencja Interfax informowała, że prokuratura i wszelkie służby szukają Wiktora Buta. Sam zainteresowany właśnie siadał w studiu radia Echo Moskwy przy Nowym Arbacie 19, by wystąpić w audycji na żywo. Gdy opowiadał o swoich interesach, przedstawiciel Interpolu przy rosyjskim MSW Igor Cyrulnikow na specjalnej konferencji tłumaczył, że od trzech lat prowadzone są poszukiwania Buta. "Można z pełnym przekonaniem powiedzieć, że Buta nie ma w Rosji" - zapewniał. Belgijscy śledczy już się domyślali, że nigdy nie dostaną Wiktora Buta.
Interes rosyjskiego przedsiębiorcy przetrwał, bo Amerykanie rozpoczynali właśnie operacje w Afganistanie i Iraku. By przerzucić tam pomoc, potrzebowali setkę pośredników i operatorów. Wiktor But miał wszystko, co jest potrzebne w tym interesie: kontakty. - Paradoks polega na tym - mówi Douglas Farah - że w USA Buta jedna agencja ścigała, a druga dawała mu kontrakty. Jedni ścinali hydrze głowę, a drudzy ją karmili.
Belgijskie śledztwo i dochodzenie Departamentu Skarbu USA spowodowały, że But stał się ostrożniejszy. Częściej zmieniał nazwy swoich linii lotniczych (Air Cess zamieniły się w Air Bas), ciągle przerejestrowywał firmy, tworzył spółki, które właścicieli miały w odległych częściach świata.
W grudniu 2004 r. Farah ujawnił, że samoloty Buta lądowały w Iraku w bazach amerykańskich. Z dokumentów, które zdobył, wynikało, że w najgorętszym okresie samoloty te lądowały w Iraku pięć razy w tygodniu. - To trochę dziwne, by lądować tak często po to, aby tylko tankować - mówi Farah. Kilka tygodni później "Los Angeles Times" napisał, że samoloty Buta linii Falcon Express i Irbis Air lądowały w bazie Balad w Iraku. "The Times" z kolei pisał o brytyjskiej organizacji charytatywnej Oxfam i firmie budowlanej Kellogg Brown & Root, które korzystały z transportu Buta. Według źródeł wywiadowczych, samoloty związane z handlarzem lądowały w Iraku ponad 195 razy. Dopiero po kilku miesiącach Departament Stanu wciągnął firmy Buta na listę przedsiębiorstw, z którymi państwo nie może robić interesów.
Telefon od Jezusa
Kim jest więc Wiktor But? Geniuszem hand-lu czy cwanym przemytnikiem umiejącym złamać każde embargo? Nie jest wyłącznie zaopatrzeniowcem Trzeciego Świata. But, który nie zadaje wielu pytań, jest wygodnym narzędziem w rękach dużych państw. Dzięki potężnej siatce kontaktów potrafi dostarczyć wszystko i jednocześnie zachować milczenie. Kiedy "Wprost" próbował skontaktować się handlarzem, jego partner w USA Richard Chichakli stwierdził, że to raczej niemożliwe: pan But jest niedostępny. Kazał powiedzieć, że nie ma go, nawet gdyby dzwonił sam Jezus. - W tej branży to on cię znajduje - mówi Douglas Farah.
W filmie "Pan życia i śmierci" z Nicolasem Cage'em, niejaki Jurij Orłow jest handlarzem bronią, który krok po kroku wspina się na "zbrojny Olimp". Nie interesuje go, komu sprzedaje broń, często sprzedaje ją obu stronom konfliktu. Największe zyski czerpie ze współpracy z krwawymi dyktaturami w Afryce. W rozkręcaniu biznesu pomaga mu brat Witalij i wujek - generał ukraińskiej armii. Im bardziej Orłow staję się znany, tym w większym niebezpieczeństwie się znajduje. "Najważniejsza zasada handlu bronią? Nigdy nie daj się zabić własnym towarem" - mówi. W końcu Jurij, przyzwyczajony do luksusu, pięknych kobiet i adrenaliny, musi stawić czoło największemu z wrogów - własnemu sumieniu.
W marcu 2002 r. spotkali się z nim dziennikarze "Komsomolskiej Prawdy". "- Wiktorze Anatolijewiczu, na Zachodzie mówią, że ukradł pan samolot, którym latał Wiktor Koroliow, ojciec radzieckiej kosmonautyki. - Bzdura. Nie ukradłem, tylko kupiłem. Oto dokumenty. - Ale za 150 tys. dolarów to trochę tanio. - Zapłaciłem więcej, ale nie w pieniądzach. - Na Zachodzie mówią, że handluje pan bronią w całej Afryce, od Angoli po Sierra Leone. - Jeszcze większa bzdura! Ktoś chce mi po prostu zniszczyć interes. Od czterech lat toczy się śledztwo. Nie ma wobec mnie żadnych zarzutów - odpowiada Wiktor But i lekko się uśmiecha". To prawda. Śledztwo w sprawie działalności listonosza Buta stoi w miejscu. W Rosji nikomu nie zależy, by cokolwiek wyjaśnić. Podobnie na Zachodzie. Wiktor But zapadł się pod ziemię (udzielił tylko jednego wywiadu dla "The New York Times"). Zgodnie z zasadą "tisze jediesz, dalsze budiesz". - Nikt przecież nie będzie strzelał do listonosza. Z jego usług korzystają dziś wszyscy, od skorumpowanych watażków Trzeciego Świata po amerykańskie i brytyjskie agencje odbudowujące Irak. Jest niezastąpiony - mówi "Wprost" Douglas Farah, były dziennikarz "Washington Post", współautor książki o Wiktorze Bucie.
Pięć paszportów i pieniądze
Wiktor But podobno ma pięć paszportów i włada pięcioma językami. Ukończył Wojskowy Instytut Języków Obcych, na który dostał się dzięki koneksjom teścia, ważnego urzędnika w tadżyckim MSZ. Potem trafił do pułku lotnictwa transportowego w białoruskim Witebsku. Stamtąd wysyłano go do Angoli, Etiopii i Mozambiku, gdzie tłumaczył instrukcje radzieckich doradców wojskowych. But zarzeka się, że nie ma nic wspólnego ze służbami specjalnymi. "Nie byłem ani w KGB, ani w GRU, ani w FSB" - mówił dziennikarzom "Komsomołki". W czasach ZSRR trudno było jednak wyjechać bez zgody służb. Takich tajemnic jest więcej. Wedle oficjalnego rosyjskiego paszportu, urodził się w Duszanbe w Tadżykistanie. W wywiadzie dla Echa Moskwy stwierdził jednak, że przyszedł na świat w Aszchabadzie w Turkmenii. Służby specjalne RPA podają, że jest Ukraińcem. Nawet różnie się go nazywa. Raz jest Wadimem Aminowem, raz Wiktorem Bulakinem, raz amerykańskim Victorem Boutem.
Największą tajemnicą Wiktora Buta jest jednak to, skąd wziął pieniądze na rozkręcenie interesu. Na Zachodzie padał mur berliński, radzieckie imperium się trzęsło, a 25-letni Wiktor But za 130 tys. dolarów kupował trzy samoloty Antonow. Według jednej z wersji, samoloty Butowi dała GRU po to, by rozkręcił biznes i zajął się rdzewiejącymi na lotniskach imperium iłuszynami i antonowami. But samoloty wziął i dzięki temu, że miał kontakty w wojsku, zaczął wozić broń.
Kluczem do sukcesu Buta było także to, że nie przypominał przemytnika broni. Kulturalny, wygadany wyglądał raczej na yuppie z londyńskiego City. - But ma po prostu pewien rodzaj charyzmy - mówi Douglas Farah. Wielu współpracowników Buta wspomina, jak spędzili z nim długie godziny na rozmowach o afrykańskiej przyrodzie i zabijających ją turystach.
Róże i talibowie
Tam gdzie choćby tliła się wojna, tam latały samoloty Buta. Krążyły między Afryką, Europą a Azją. Na swoją bazę But wybrał Zjednoczone Emiraty Arabskie i lotnisko w Szarjah. Dzięki przyjaźni z Charlsem Taylorem rejestrował maszyny pod flagą Liberii. Tamtejsze biuro rejestracyjne znajdowało się w Kent w Anglii i nigdy nie prowadziło inspekcji. Wszystkie samoloty miały jednego właściciela, firmę Air Cess, której siedziba mieściła się w Szarjah w Emiratach.
But nie osiągnąłby takiego sukcesu tylko dzięki przemytowi broni. Prawdopodobnie szybko trafiłby na konkurencję. Młody handlarz przyjął zasadę, że samolot nie może latać pusty. Woził arabskim szejkom świeżo cięte róże i mieczyki (kupował je po 2 dolary w Johannesburgu i sprzedawał po 100 dolarów w Dubaju) i transportował mrożone kurczaki do środkowej Afryki (w Johannesburgu postawił chłodnię). Szybko też zdobył zlecenia z organizacji międzynarodowych. W 1993 r. przewiózł do Somalii belgijskich żołnierzy jadących tam w ramach operacji "Przywrócić nadzieję". Rok później przerzucił do Rwandy oddziały francuskie. W 2000 r. zawiózł na Filipiny negocjatorów, którzy mieli uzgodnić warunki uwolnienia europejskich turystów przetrzymywanych przez grupę Abu Sajef. To on dostarczył pomoc dla ofiar tsunami na Sri Lance.
But najwięcej jednak zarobił na talibach. Co ciekawe, jeszcze zanim doszli do władzy w Kabulu, But uzbrajał oddziały Ahmada Szaha Massuda z Sojuszu Północnego, z którym zresztą się przyjaźnił. W 1995 r. myśliwiec talibów przejął jedną z dostaw Buta dla rządu w Kabulu. Samolot ściągnięto do Kandaharu, stolicy talibów, a załogę uwięziono. But kilkakrotnie latał na negocjacje do Kandaharu. Rok później - wedle oficjalnej wersji wydarzeń - uwięziona załoga cudem umknęła talibom. Później But temu zaprzeczył. "Czy uważacie, że można tak po roku postoju uruchomić samolot i uciec?" - pytał. Od tamtej pory dozbrajał nie uznawanych na świecie talibów (ZEA jako jedne z trzech państw na świecie uznały talibów). Zarabiał na tym 50 mln dolarów rocznie. Z handlarza bronią stał się magnatem. - But już nie tylko dowoził broń. Załatwiał sprzedających, szukał odbiorców, organizował finansowanie, a broń dostarczana była od drzwi do drzwi - mówi Johan Peleman, belgijski śledczy, który badał powiązania Buta.
Głowy hydry
Świat się dowiedział o Wiktorze Bucie, kiedy ten chciał zalegalizować swoją działalność. "Marzy mi się wielka linia pasażerska, taka jak Virgin Atlantic" - stwierdził w jednym z wywiadów. Otworzył biuro w Ostendzie w Belgii. Pracą w ZEA kierował jego brat Siergiej, interesami w USA zajął się Richard Chichakli, urodzony w Syrii mieszkaniec Dallas. Wówczas jego interesy zaczęła śledzić CIA, MI5 oraz władze Belgii.
Efektem tego ostatniego śledztwa był międzynarodowy nakaz aresztowania wydany w lutym 2002 r. Zarzut: w latach 1994-2001 Wiktor But wyprał w Belgii 325 mln dolarów. 28 lutego 2006 r. rosyjska agencja Interfax informowała, że prokuratura i wszelkie służby szukają Wiktora Buta. Sam zainteresowany właśnie siadał w studiu radia Echo Moskwy przy Nowym Arbacie 19, by wystąpić w audycji na żywo. Gdy opowiadał o swoich interesach, przedstawiciel Interpolu przy rosyjskim MSW Igor Cyrulnikow na specjalnej konferencji tłumaczył, że od trzech lat prowadzone są poszukiwania Buta. "Można z pełnym przekonaniem powiedzieć, że Buta nie ma w Rosji" - zapewniał. Belgijscy śledczy już się domyślali, że nigdy nie dostaną Wiktora Buta.
Interes rosyjskiego przedsiębiorcy przetrwał, bo Amerykanie rozpoczynali właśnie operacje w Afganistanie i Iraku. By przerzucić tam pomoc, potrzebowali setkę pośredników i operatorów. Wiktor But miał wszystko, co jest potrzebne w tym interesie: kontakty. - Paradoks polega na tym - mówi Douglas Farah - że w USA Buta jedna agencja ścigała, a druga dawała mu kontrakty. Jedni ścinali hydrze głowę, a drudzy ją karmili.
Belgijskie śledztwo i dochodzenie Departamentu Skarbu USA spowodowały, że But stał się ostrożniejszy. Częściej zmieniał nazwy swoich linii lotniczych (Air Cess zamieniły się w Air Bas), ciągle przerejestrowywał firmy, tworzył spółki, które właścicieli miały w odległych częściach świata.
W grudniu 2004 r. Farah ujawnił, że samoloty Buta lądowały w Iraku w bazach amerykańskich. Z dokumentów, które zdobył, wynikało, że w najgorętszym okresie samoloty te lądowały w Iraku pięć razy w tygodniu. - To trochę dziwne, by lądować tak często po to, aby tylko tankować - mówi Farah. Kilka tygodni później "Los Angeles Times" napisał, że samoloty Buta linii Falcon Express i Irbis Air lądowały w bazie Balad w Iraku. "The Times" z kolei pisał o brytyjskiej organizacji charytatywnej Oxfam i firmie budowlanej Kellogg Brown & Root, które korzystały z transportu Buta. Według źródeł wywiadowczych, samoloty związane z handlarzem lądowały w Iraku ponad 195 razy. Dopiero po kilku miesiącach Departament Stanu wciągnął firmy Buta na listę przedsiębiorstw, z którymi państwo nie może robić interesów.
Telefon od Jezusa
Kim jest więc Wiktor But? Geniuszem hand-lu czy cwanym przemytnikiem umiejącym złamać każde embargo? Nie jest wyłącznie zaopatrzeniowcem Trzeciego Świata. But, który nie zadaje wielu pytań, jest wygodnym narzędziem w rękach dużych państw. Dzięki potężnej siatce kontaktów potrafi dostarczyć wszystko i jednocześnie zachować milczenie. Kiedy "Wprost" próbował skontaktować się handlarzem, jego partner w USA Richard Chichakli stwierdził, że to raczej niemożliwe: pan But jest niedostępny. Kazał powiedzieć, że nie ma go, nawet gdyby dzwonił sam Jezus. - W tej branży to on cię znajduje - mówi Douglas Farah.
W filmie "Pan życia i śmierci" z Nicolasem Cage'em, niejaki Jurij Orłow jest handlarzem bronią, który krok po kroku wspina się na "zbrojny Olimp". Nie interesuje go, komu sprzedaje broń, często sprzedaje ją obu stronom konfliktu. Największe zyski czerpie ze współpracy z krwawymi dyktaturami w Afryce. W rozkręcaniu biznesu pomaga mu brat Witalij i wujek - generał ukraińskiej armii. Im bardziej Orłow staję się znany, tym w większym niebezpieczeństwie się znajduje. "Najważniejsza zasada handlu bronią? Nigdy nie daj się zabić własnym towarem" - mówi. W końcu Jurij, przyzwyczajony do luksusu, pięknych kobiet i adrenaliny, musi stawić czoło największemu z wrogów - własnemu sumieniu.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.