Imperium Majów - jak wcześniej rzymskie, a później sowieckie - rozpadło się pod ciężarem własnej nieprawości
Po długich i okrutnych rytuałach przychodziła pora na krwawy finał. Nagie ofiary malowano niebieskim barwnikiem i oddawano w ręce kapłanów, którzy byli uzbrojeni w krzemienne noże. Potężny cios potrafił rozpłatać klatkę piersiową nawet najsilniejszego mężczyzny. Szybkim ruchem kapłan wyciągał na zewnątrz bijące jeszcze serce ofiary. Drgające w agonii ciała staczały się po schodach wielkiej kamiennej piramidy. Obserwujący rytuał tłum przeżywał prawdziwą ekstazę. Bogowie byli zadowoleni, ale tylko na chwilę. Zawsze pragnęli więcej.
W "Apocalypto" Mel Gibson triumfuje po trzykroć. Wskrzesza bezlitosny świat Majów z Jukatanu, nadaje nowy sens znaczeniu sformułowania "kino akcji" i buduje intrygujące porównanie między cywilizacjami śmierci - dawną i współczesną.
Mel hipnotyzer
Opowieść o młodym Indianinie Łapa Jaguara, który pojmany przez wojowników Majów podejmuje desperacką próbę wyrwania się z rąk oprawców, to kino w stanie czystym. Liczy się ruch, obraz, kolor, mimika, napisy tłumaczące zdania z używanego na ekranie języka yucatec momentami bardziej przeszkadzają, niż pomagają, w oglądaniu opowieści. Nie ma tu zgranych twarzy gwiazdorów kina i hollywoodzkiej rutyny. Jeśli istotą kina jest opowiadanie obrazami, to "Apocalypto" jest udaną próbą sięgnięcia do tego sedna. Dzięki temu odyseja rozdzielonego z rodziną Łapy Jaguara nabiera cech opowieści niemal mitycznej. Bliski osiągnięcia tego efektu był John Milius w pierwszych minutach posępnego "Conana barbarzyńcy", jednak intensywność wizji Gibsona, fantazja inscenizacyjna i rozmach są daleko większe. A jeśli idzie o talent do opowiadania, to reżyser jest w tej samej formie, która pozwoliła mu brawurowo rozegrać początkowe partie "Braveheart", lecz kto wie, czy "Apocalypto" nie hipnotyzuje nas bardziej.
Jak mówi sam Gibson, głównym bohaterem filmu miał być nie człowiek, lecz strach - bez wątpienia w "Apocalypto" oglądamy najbardziej zawzięte i zapierające dech w piersiach polowanie na człowieka w historii kina. A ponieważ równie wiele wysiłku włożono w ukazanie miasta Majów w całym okrutnym pięknie, to w filmie oszałamiające jest nie tylko tempo, ale i tło opowieści. I ono wzbudza wśród krytyków najwięcej kontrowersji. Nie jest to spór o akuratność kostiumów czy niuanse języka yucatec, ale o moralną ocenę przedstawionego świata.
Od zbawienia do cierpienia
Odrzućmy od razu argumenty niektórych historyków amatorów, którzy zarzucają Gibsonowi rozmijanie się z realiami. Wizja schyłku cywilizacji Majów prezentowana w filmie jest bliska ustaleniom archeologów i antropologów. Majowie rzeczywiście składali ofiary z ludzi, choć nie wszyscy i nie zawsze. Zarzut, że Gibsonowi pomylili się oni z Aztekami, jest nonsensowny. Prawdą jest, iż wielu Majów z Jukatanu przejęło od swych północnych sąsiadów część obyczajów religijnych. Ich krwawym obrzędom daleko było jednak do azteckiej skali. Aztekowie potrafili zabić podczas jednej uroczystości nawet 20 tys. ludzi. Prawdziwa jest również sugestia, że do upadku Majów przyczyniła się kombinacja kilku czynników, m.in. bratobójcze wojny, susze i głód. Akcja "Apocalypto" rozgrywa się w tym momencie historii, kiedy do ostatecznego załamania jest jeszcze daleko, ale niepokojące zwiastuny już widać.
Przypomnienie istoty krwawych rytuałów religijnych dawnych Meksykanów oczyszcza także film Gibsona z innego zarzutu - o nadmierną brutalność. Mordowanie ludzi na ołtarzach mieściło się w paradygmacie rządzącym tamtą społecznością. Zbrodni nie dokonywano z bezmyślnego okrucieństwa, lecz by zapewnić przetrwanie cywilizacji. Ofiary najpierw z pożywienia, potem zwierząt, a wreszcie z jeńców służyły przebłaganiu bogów, którzy na tym tektonicznie niespokojnym terenie Meksyku często okazywali swe niezadowolenie trzęsieniem ziemi. Chcąc oddać wewnętrzną logikę społeczeństwa, które opisuje, Gibson musiał pokazać jego obyczajowość.
W tym momencie docieramy do sedna gibsonowskiej metafory Đ choć nie ocenia on bezpośrednio przedstawianego świata, lecz stara się go po prostu pokazać, jasne jest, że ta wizja budzi moralny sprzeciw. "Apocalypto" to właściwie anty-"Pasja". WĘmęczeństwie Jezusa Gibson ukazywał odrzucenie iĘcierpienie, które stało się fundamentem nowej cywilizacji Đ akt wyjątkowy i jednorazowy. W "Apocalypto" cierpienie jest wszechobecne. Kimże są bogowie, których nieustannie trzeba przekupywać rzekami krwi? Rację mają ci, którzy twierdzą, że Gibson prezentuje chrześcijański punkt widzenia, mylą się tylko, czyniąc z tego zarzut. Gibson wciąga na sztandar cytat z amerykańskiego filozofa i historiografa Willa Duranta, który brzmi: "Wielką cywilizację można pokonać od zewnątrz, dopiero gdy ulega rozkładowi od wewnątrz". Ale nie jest to przecież, wbrew niektórym krytykom Gibsona, żadne wytłumaczenie dla hiszpańskich konkwistadorów, ani usprawiedliwienie podbojów "niższych kultur", lecz po prostu stwierdzenie faktu, które tak samo prawdziwe jest w wypadku imperium rzymskiego czy spróchniałego ZSRR. Może wyjaśniłby to inny cytat z Duranta: "Cywilizacja zaczyna się wraz z porządkiem, rośnie wraz z wolnością i umiera wraz z chaosem". Chrześcijanie nigdy nie przetrwaliby cezarów, gdyby Rzymu nie budowano na krwi pokonanych ludów. Ameryka nie wygrałaby ze ZSRR, gdyby czerwone imperium zamieszkiwali ludzie wolni, szczerze przekonani do idei Lenina.
Ogród bestii
Gibson jest prawdziwym przekleństwem postępowego Hollywood. Publicznie demonstruje swoje przywiązanie do religii, jest przykładnym ojcem i mężem, a nieliczne skandale z jego udziałem nie szkodzą mu, mimo że są nagłaśniane przez media. Czarny PR to wyraz frustracji i bezradności przeciwników Gibsona. Jak bowiem walczyć z facetem od lat niezmiennie kochanym przez publiczność, który potrafi odnieść sukces nawet obrazami kręconymi w martwych językach? Oto potwór, który nie dość, że odważył się nakręcić film o Jezusie, nie przedstawiający go jako zhipisiałej maskotki, to jeszcze zarobił na tym górę pieniędzy. Gibson jest najlepszym kandydatem, by się stać symbolem konserwatywnej mniejszości wĘHollywood - takim, jakim przez lata był Charlton Heston, broniący prawa do monogamii i posiadania broni palnej. Gibson zastąpił go w roli czarnego luda. Z punktu widzenia lewicowych elit jest nawet gorszy, gdyż wielokrotnie bogatszy i skuteczniejszy od Hestona. Nie boi się mówić głośno tego, co myśli, i budzi furię, bo jest niepoprawny politycznie. Przy okazji "Apocalypto" formułuje prowokującą kwestię: a jeśli cywilizacja Majów rozpadła się pod ciężarem własnej nieprawości? Jeśli istnieje "limit zła", którego można się dopuścić? Może powinni na te pytania odpowiedzieć ci, którzy kryjąc się za gładkim słowem "eutanazja", głośno nawołują do zabijania starców, albo ci, którzy pielęgnują swą cenną urodę kosmetykami wyprodukowanymi z "odpadów porodowych". A może ci, którzy uśmiercili miliony ludzi w imię społecznych utopii. Nie ma co się obrażać na metaforę Gibsona. Uciekający przez dżunglę Łapa Jaguara szybko zrozumie, że spośród wszystkich bestii, które w życiu spotkał, najgroźniejszą jest człowiek.
W "Apocalypto" Mel Gibson triumfuje po trzykroć. Wskrzesza bezlitosny świat Majów z Jukatanu, nadaje nowy sens znaczeniu sformułowania "kino akcji" i buduje intrygujące porównanie między cywilizacjami śmierci - dawną i współczesną.
Mel hipnotyzer
Opowieść o młodym Indianinie Łapa Jaguara, który pojmany przez wojowników Majów podejmuje desperacką próbę wyrwania się z rąk oprawców, to kino w stanie czystym. Liczy się ruch, obraz, kolor, mimika, napisy tłumaczące zdania z używanego na ekranie języka yucatec momentami bardziej przeszkadzają, niż pomagają, w oglądaniu opowieści. Nie ma tu zgranych twarzy gwiazdorów kina i hollywoodzkiej rutyny. Jeśli istotą kina jest opowiadanie obrazami, to "Apocalypto" jest udaną próbą sięgnięcia do tego sedna. Dzięki temu odyseja rozdzielonego z rodziną Łapy Jaguara nabiera cech opowieści niemal mitycznej. Bliski osiągnięcia tego efektu był John Milius w pierwszych minutach posępnego "Conana barbarzyńcy", jednak intensywność wizji Gibsona, fantazja inscenizacyjna i rozmach są daleko większe. A jeśli idzie o talent do opowiadania, to reżyser jest w tej samej formie, która pozwoliła mu brawurowo rozegrać początkowe partie "Braveheart", lecz kto wie, czy "Apocalypto" nie hipnotyzuje nas bardziej.
Jak mówi sam Gibson, głównym bohaterem filmu miał być nie człowiek, lecz strach - bez wątpienia w "Apocalypto" oglądamy najbardziej zawzięte i zapierające dech w piersiach polowanie na człowieka w historii kina. A ponieważ równie wiele wysiłku włożono w ukazanie miasta Majów w całym okrutnym pięknie, to w filmie oszałamiające jest nie tylko tempo, ale i tło opowieści. I ono wzbudza wśród krytyków najwięcej kontrowersji. Nie jest to spór o akuratność kostiumów czy niuanse języka yucatec, ale o moralną ocenę przedstawionego świata.
Od zbawienia do cierpienia
Odrzućmy od razu argumenty niektórych historyków amatorów, którzy zarzucają Gibsonowi rozmijanie się z realiami. Wizja schyłku cywilizacji Majów prezentowana w filmie jest bliska ustaleniom archeologów i antropologów. Majowie rzeczywiście składali ofiary z ludzi, choć nie wszyscy i nie zawsze. Zarzut, że Gibsonowi pomylili się oni z Aztekami, jest nonsensowny. Prawdą jest, iż wielu Majów z Jukatanu przejęło od swych północnych sąsiadów część obyczajów religijnych. Ich krwawym obrzędom daleko było jednak do azteckiej skali. Aztekowie potrafili zabić podczas jednej uroczystości nawet 20 tys. ludzi. Prawdziwa jest również sugestia, że do upadku Majów przyczyniła się kombinacja kilku czynników, m.in. bratobójcze wojny, susze i głód. Akcja "Apocalypto" rozgrywa się w tym momencie historii, kiedy do ostatecznego załamania jest jeszcze daleko, ale niepokojące zwiastuny już widać.
Przypomnienie istoty krwawych rytuałów religijnych dawnych Meksykanów oczyszcza także film Gibsona z innego zarzutu - o nadmierną brutalność. Mordowanie ludzi na ołtarzach mieściło się w paradygmacie rządzącym tamtą społecznością. Zbrodni nie dokonywano z bezmyślnego okrucieństwa, lecz by zapewnić przetrwanie cywilizacji. Ofiary najpierw z pożywienia, potem zwierząt, a wreszcie z jeńców służyły przebłaganiu bogów, którzy na tym tektonicznie niespokojnym terenie Meksyku często okazywali swe niezadowolenie trzęsieniem ziemi. Chcąc oddać wewnętrzną logikę społeczeństwa, które opisuje, Gibson musiał pokazać jego obyczajowość.
W tym momencie docieramy do sedna gibsonowskiej metafory Đ choć nie ocenia on bezpośrednio przedstawianego świata, lecz stara się go po prostu pokazać, jasne jest, że ta wizja budzi moralny sprzeciw. "Apocalypto" to właściwie anty-"Pasja". WĘmęczeństwie Jezusa Gibson ukazywał odrzucenie iĘcierpienie, które stało się fundamentem nowej cywilizacji Đ akt wyjątkowy i jednorazowy. W "Apocalypto" cierpienie jest wszechobecne. Kimże są bogowie, których nieustannie trzeba przekupywać rzekami krwi? Rację mają ci, którzy twierdzą, że Gibson prezentuje chrześcijański punkt widzenia, mylą się tylko, czyniąc z tego zarzut. Gibson wciąga na sztandar cytat z amerykańskiego filozofa i historiografa Willa Duranta, który brzmi: "Wielką cywilizację można pokonać od zewnątrz, dopiero gdy ulega rozkładowi od wewnątrz". Ale nie jest to przecież, wbrew niektórym krytykom Gibsona, żadne wytłumaczenie dla hiszpańskich konkwistadorów, ani usprawiedliwienie podbojów "niższych kultur", lecz po prostu stwierdzenie faktu, które tak samo prawdziwe jest w wypadku imperium rzymskiego czy spróchniałego ZSRR. Może wyjaśniłby to inny cytat z Duranta: "Cywilizacja zaczyna się wraz z porządkiem, rośnie wraz z wolnością i umiera wraz z chaosem". Chrześcijanie nigdy nie przetrwaliby cezarów, gdyby Rzymu nie budowano na krwi pokonanych ludów. Ameryka nie wygrałaby ze ZSRR, gdyby czerwone imperium zamieszkiwali ludzie wolni, szczerze przekonani do idei Lenina.
Ogród bestii
Gibson jest prawdziwym przekleństwem postępowego Hollywood. Publicznie demonstruje swoje przywiązanie do religii, jest przykładnym ojcem i mężem, a nieliczne skandale z jego udziałem nie szkodzą mu, mimo że są nagłaśniane przez media. Czarny PR to wyraz frustracji i bezradności przeciwników Gibsona. Jak bowiem walczyć z facetem od lat niezmiennie kochanym przez publiczność, który potrafi odnieść sukces nawet obrazami kręconymi w martwych językach? Oto potwór, który nie dość, że odważył się nakręcić film o Jezusie, nie przedstawiający go jako zhipisiałej maskotki, to jeszcze zarobił na tym górę pieniędzy. Gibson jest najlepszym kandydatem, by się stać symbolem konserwatywnej mniejszości wĘHollywood - takim, jakim przez lata był Charlton Heston, broniący prawa do monogamii i posiadania broni palnej. Gibson zastąpił go w roli czarnego luda. Z punktu widzenia lewicowych elit jest nawet gorszy, gdyż wielokrotnie bogatszy i skuteczniejszy od Hestona. Nie boi się mówić głośno tego, co myśli, i budzi furię, bo jest niepoprawny politycznie. Przy okazji "Apocalypto" formułuje prowokującą kwestię: a jeśli cywilizacja Majów rozpadła się pod ciężarem własnej nieprawości? Jeśli istnieje "limit zła", którego można się dopuścić? Może powinni na te pytania odpowiedzieć ci, którzy kryjąc się za gładkim słowem "eutanazja", głośno nawołują do zabijania starców, albo ci, którzy pielęgnują swą cenną urodę kosmetykami wyprodukowanymi z "odpadów porodowych". A może ci, którzy uśmiercili miliony ludzi w imię społecznych utopii. Nie ma co się obrażać na metaforę Gibsona. Uciekający przez dżunglę Łapa Jaguara szybko zrozumie, że spośród wszystkich bestii, które w życiu spotkał, najgroźniejszą jest człowiek.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.