Celebryci sprzedają prywatność, by zyskać sławę i pieniądze. Ale co my z tego mamy?
Celebryci jako benchmark pomagają nam w podejmowaniu wyborów, ustalaniu ścieżek, którymi chcemy podążać, określaniu tego, jakimi chcemy być, definiowaniu ról społecznych. I nie ma w tym niczego dziwnego! Od zawsze ludzie potrzebowali punktów odniesienia i wzorców. Kiedyś służyła do tego mitologia, ale mechanizm był ten sam. Współczesne kobiety patrzą np. na Dodę, która jest silną kobietą i w dodatku ma odwagę być różowa, i myślą: chcę być taka sama. Inne wolą silną, ale nie różową Anitę Werner, i utożsamiają się z nią, bo im imponuje. Mężatki obserwują sławne zamężne kobiety i one są ich punktem odniesienia, podpowiadają, na jakie wakacje jeździć całą rodziną, jaki wózek dziecku kupić. Singielki za to interesują się niezależnymi celebrytkami, które pokazują, że można nie mieć partnera, dzieci i żyć fajnie. Dla każdego taki model życia, do którego może się osobiście odnieść. Starożytne niezamężne Greczynki nie miały Anity Werner, ale miały Artemidę, grecką boginię łowów i przyrody. Zamężne mogły wzorować się na Herze, żonie Zeusa, greckiej bogini małżeństw, mężatek i wdów. Ale mogły też na Afrodycie, która swojego męża, spokojnego samotnika Hefajstosa, zdradzała, a od siedzenia w domu wolała zabawę. Mity pokazywały możliwe wybory i konsekwencje. Taką funkcję pełnią też religie. I gdy ich znaczenie maleje, trzeba czymś wypełnić lukę. Wraz ze wzrostem laicyzacji musimy sobie wytwarzać nową mitologię i nowych bohaterów, których życie możemy śledzić, bo potrzebujemy legend i opowieści – nic się pod tym względem nie zmieniło.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.