Będąc rektorem został pan poturbowany przez założyciela uczelni. To sytuacja bez precedensu.
Po posiedzeniu senatu uczelni zostałem zepchniety ze schodów, a potem byłem kopany tylko dlatego, że nie wykonałem jego polecenia. Sprawa została zgłoszona na policję i do ministerstwa nauki. Szukujące jest to, że napadła mnie osoba, która od wielu lat działa w szkolnictwie wyższym.
Co to mówi o stanie tego sektora edukacji?
Nie chcę generalizować. Skupię się na pewnym jego obszarze, który moim zdaniem jest niemały. Koncepcja swobodnego rynku niepublicznych szkół wyższych wymaga poważnej refleksji. Idea, w której każdy, kto ma pieniądze i zaświadczenie o niekaralności, może założyć sobie uczelnię wyczerpała się jakiś czas temu. Sprzedawca biletów musi wystawiać paragony, a finanse sektora uczelni niepublicznych nie są poddane żadnej kontroli. Nikt nie weryfikuje skąd ten kapitał pochodzi.
Przemawia przez pana żal.
Przede wszytskim troska. Uczelnia nie jest zwykłym biznesem. Powinna nieść misję naukową i dydaktyczną. Prawo jednak nie nakłada na założyciela w tym obszarze żadnych wymiernych obowiązków – ani prawnych, ani moralnych. Niepubliczne uczelnie, chociażby przez fakt zwolnień z obowiązku płacenia podatków są ciekawym przedsięwzięciem biznesowym. Dla wielu osób jest to być może jedyna motywacja do prowadzenia tego typu działalności. Chodzi o generowanie zysków, a nie jakość kształcenia.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.