Unia głupich inwestycji
Jestem autorem projektów „ginące zawody" i „garncarska wioska". W artykule Aleksandra i Jana Pińskich „Unia głupich inwestycji" (nr 39) ze zdumieniem przeczytałem, że „dziesiątki milionów euro Unia Europejska przeznacza na ratowanie ginących zawodów – czyli takich, na które nie ma już popytu na wolnym rynku". Zastanawiam się, czy autorzy artykułu kiedykolwiek widzieli francuskie, włoskie, irlandzkie wioski, w których dostępne są produkty wytwarzane przez „ginących” rzemieślników. A może odwiedzili polskie wioski, w których są wyrabiane garnki z gliny, rzeczy z wikliny, słomy, gdzie pracują kowale i rymarze. Dla wielu mieszkańców wsi to nie tylko sposób na życie, to także magnes na turystów, również tych z zagranicy, zainteresowanych naszą kulturą.
Czy w polskich wioskach mamy promować plastikowe butelki i pamiątki „made in China". Czy takiej wioski chcą autorzy? Czy zamierzają udowodnić, że nasi garncarze nie mają racji bytu, choć ich wyroby znajdują nabywców? Może zaproponują im w zamian wyjazd do pracy na Zachód. A może powiedzą im, że ich praca jest „głupią inwestycją"? Może autorzy jako eksperci rozwoju lokalnego i wydawania unijnych pieniędzy woleliby w starych mazurskich domach plastikowe okna, a zamiast pieców najnowsze modele grzejników? Po co „ginący" specjaliści: zduni, kowale, ceramicy, snycerze, rymarze? Po co kobietom wiejskim wyplatanie koszy, haftowanie obrusów? Przecież można kupić tanie, gotowe.
Pomysł na ratowanie „ginących zawodów" nie jest może oryginalny, ale jest skuteczny w rozwijaniu polskich wsi. Kilkadziesiąt lat wyśmiewania się ze sztuki ludowej przyniosło rezultaty. Zginęły koła wiejskich gospodyń, wiejskie teatry, wiejska przedsiębiorczość. Autorzy takich projektów przyczyniają się do odbudowy kultury i godności polskiej wsi oraz zatrzymywania mieszkańców w pracy, której produkty mają nabywców.
KRZYSZTOF MARGOL
Nidzicka Fundacja Rozwoju Nida
Jestem autorem projektów „ginące zawody" i „garncarska wioska". W artykule Aleksandra i Jana Pińskich „Unia głupich inwestycji" (nr 39) ze zdumieniem przeczytałem, że „dziesiątki milionów euro Unia Europejska przeznacza na ratowanie ginących zawodów – czyli takich, na które nie ma już popytu na wolnym rynku". Zastanawiam się, czy autorzy artykułu kiedykolwiek widzieli francuskie, włoskie, irlandzkie wioski, w których dostępne są produkty wytwarzane przez „ginących” rzemieślników. A może odwiedzili polskie wioski, w których są wyrabiane garnki z gliny, rzeczy z wikliny, słomy, gdzie pracują kowale i rymarze. Dla wielu mieszkańców wsi to nie tylko sposób na życie, to także magnes na turystów, również tych z zagranicy, zainteresowanych naszą kulturą.
Czy w polskich wioskach mamy promować plastikowe butelki i pamiątki „made in China". Czy takiej wioski chcą autorzy? Czy zamierzają udowodnić, że nasi garncarze nie mają racji bytu, choć ich wyroby znajdują nabywców? Może zaproponują im w zamian wyjazd do pracy na Zachód. A może powiedzą im, że ich praca jest „głupią inwestycją"? Może autorzy jako eksperci rozwoju lokalnego i wydawania unijnych pieniędzy woleliby w starych mazurskich domach plastikowe okna, a zamiast pieców najnowsze modele grzejników? Po co „ginący" specjaliści: zduni, kowale, ceramicy, snycerze, rymarze? Po co kobietom wiejskim wyplatanie koszy, haftowanie obrusów? Przecież można kupić tanie, gotowe.
Pomysł na ratowanie „ginących zawodów" nie jest może oryginalny, ale jest skuteczny w rozwijaniu polskich wsi. Kilkadziesiąt lat wyśmiewania się ze sztuki ludowej przyniosło rezultaty. Zginęły koła wiejskich gospodyń, wiejskie teatry, wiejska przedsiębiorczość. Autorzy takich projektów przyczyniają się do odbudowy kultury i godności polskiej wsi oraz zatrzymywania mieszkańców w pracy, której produkty mają nabywców.
KRZYSZTOF MARGOL
Nidzicka Fundacja Rozwoju Nida
Więcej możesz przeczytać w 45/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.