Kiedy zaczyna się polowanie na dziennikarzy, kończą się wolność i demokracja.
TO nieprawda, że najłatwiej można kogoś zabić gazetą. Nawet najbardziej demaskatorskie artykuły coraz częściej u ich bohaterów nie wywołują nawet zażenowania. Mało tego, czynią ich jeszcze bardziej aroganckimi, pełnymi pychy i cynizmu. Teraz łatwo jest zabić kogoś z gazety. Bo to wróg. Bo bez pismaków nie byłoby tych wszystkich problemów. Trzeba więc ciągać pismaków po sądach, żądać wielomilionowych odszkodowań, a w najlepszym wypadku publicznie ich opluwać. Albo doprowadzić do absolutnej desperacji. Najnowszy przykład to Wojciech Sumliński, który na wieść o czekającym go areszcie podciął sobie żyły.
Oczywiście, nie jest jeszcze w Polsce tak jak w Rosji, gdzie dociekliwi dziennikarze zostali otwarcie uznani za wrogów Putinowskiej „suwerennej demokracji". I choć nikt otwarcie nie wzywał tam do rozprawy z pismakami, jakoś tak wyszło, że najbardziej niewygodni dla władzy dziennikarze zaczęli być mordowani. Jak Anna Politkowska, Jurij Szczekoczichin, Paul Chlebnikow, Dmitrij Chołodow czy Iwan Safronow. A o innych pojawiły się czarne legendy, że właściwie to zwykłe szumowiny i męty, a w najlepszym wypadku złodzieje i malwersanci. Niektórzy przypłacili to zdrowiem, były nawet samobójstwa.
Dziennikarze nie są świętymi krowami, których nie można krytykować czy karać, gdy popełnią przestępstwo. I nie jest tak, że dziennikarze nie mają na sumieniu wielu paskudnych postępków. Ale gdy teraz dziennikarze chcą (charakterystyczne, że tylko niektórzy i wcale nie etatowi obrońcy demokracji), aby sprawę Sumlińskiego dokładnie kontrolować, to nie działa tu odruch korporacyjnej solidarności. Bo warto wyjaśnić, dlaczego on, „tylko" podejrzany o płatną protekcję, ma trafić do aresztu, a była posłanka Beata Sawicka, która łapówkę wzięła, może być na wolności. Warto się domagać równego traktowania, równej miary. I warto się niepokoić, bo w tej sprawie za bardzo cuchnie tajnymi służbami i ich metodami.
Służby, także w demokracji, za swego największego wroga wcale nie uważają mafiosów, szpiegów czy przestępców, lecz właśnie wścibskich dziennikarzy. Bo tylko dziennikarze są w stanie wyciągać na światło dzienne ich lewe interesy, ich nielegalne operacje, ich pseudooperacyjne gry, a czasem wręcz popełniane przez nich zbrodnie. Służby czują się dobrze wyłącznie w strefie cienia, w aurze wielkiego wtajemniczenia, bo wtedy mogą wmawiać swym politycznym mocodawcom, że są niezbędne, mogą być praktycznie poza kontrolą. Niektórych namolnych dziennikarzy, niestety, kupują lub werbują. I to jest ogromna skaza na naszym zawodzie. Innych zastraszają lub starają się zdyskredytować. Nie jest tajemnicą, że najwredniejsze plotki na temat rzekomej sprzedajności dziennikarzy kolportują właśnie tajne służby. I oczywiście całkiem przypadkowo dotyczy to tych, którzy próbowali się im dobrać do skóry.
Całkiem łatwo można sobie wyobrazić, jak ludzie byłych lub obecnych służb w obronie własnych, często ciemnych interesów przeprowadzają każdą prowokację. Przecież są w tym szkoleni. Są specjalistami od dezinformacji, kamuflażu i wszelkiego podstępu. Łatwo więc sobie wyobrazić, że wybierają sobie dziennikarza, za którym nie stoi żadna silna redakcja bądź stacja, ale należy do tych, którzy napsuli im najwięcej krwi. I zastawiają na niego pułapkę. Nie musi to wcale dotyczyć Wojciecha Sumlińskiego, choć może. Dowody, które potem przedstawiają prokuraturze, mogą się wydawać całkiem wiarygodne albo mogą być tak pokrętne, że ich rozplątanie zajmie sądowi wiele miesięcy. Ale w tym czasie ofiara jest w matni. I są ogromne korzyści: zastraszenie innych dziennikarzy, podważenie zaufania do naszego środowiska, odebranie ochoty do współpracy informatorom dziennikarzy, a wreszcie dodanie otuchy (czytaj: wzmocnienie tupetu i bezczelności) nieuczciwym funkcjonariuszom państwowym.
Nie bronię dziennikarzy bezwarunkowo. Ale tak się składa, że kiedy zaczyna się polowanie na dziennikarzy, kończą się wolność i demokracja. I to nie dziennikarze tracą wtedy najwięcej.
Oczywiście, nie jest jeszcze w Polsce tak jak w Rosji, gdzie dociekliwi dziennikarze zostali otwarcie uznani za wrogów Putinowskiej „suwerennej demokracji". I choć nikt otwarcie nie wzywał tam do rozprawy z pismakami, jakoś tak wyszło, że najbardziej niewygodni dla władzy dziennikarze zaczęli być mordowani. Jak Anna Politkowska, Jurij Szczekoczichin, Paul Chlebnikow, Dmitrij Chołodow czy Iwan Safronow. A o innych pojawiły się czarne legendy, że właściwie to zwykłe szumowiny i męty, a w najlepszym wypadku złodzieje i malwersanci. Niektórzy przypłacili to zdrowiem, były nawet samobójstwa.
Dziennikarze nie są świętymi krowami, których nie można krytykować czy karać, gdy popełnią przestępstwo. I nie jest tak, że dziennikarze nie mają na sumieniu wielu paskudnych postępków. Ale gdy teraz dziennikarze chcą (charakterystyczne, że tylko niektórzy i wcale nie etatowi obrońcy demokracji), aby sprawę Sumlińskiego dokładnie kontrolować, to nie działa tu odruch korporacyjnej solidarności. Bo warto wyjaśnić, dlaczego on, „tylko" podejrzany o płatną protekcję, ma trafić do aresztu, a była posłanka Beata Sawicka, która łapówkę wzięła, może być na wolności. Warto się domagać równego traktowania, równej miary. I warto się niepokoić, bo w tej sprawie za bardzo cuchnie tajnymi służbami i ich metodami.
Służby, także w demokracji, za swego największego wroga wcale nie uważają mafiosów, szpiegów czy przestępców, lecz właśnie wścibskich dziennikarzy. Bo tylko dziennikarze są w stanie wyciągać na światło dzienne ich lewe interesy, ich nielegalne operacje, ich pseudooperacyjne gry, a czasem wręcz popełniane przez nich zbrodnie. Służby czują się dobrze wyłącznie w strefie cienia, w aurze wielkiego wtajemniczenia, bo wtedy mogą wmawiać swym politycznym mocodawcom, że są niezbędne, mogą być praktycznie poza kontrolą. Niektórych namolnych dziennikarzy, niestety, kupują lub werbują. I to jest ogromna skaza na naszym zawodzie. Innych zastraszają lub starają się zdyskredytować. Nie jest tajemnicą, że najwredniejsze plotki na temat rzekomej sprzedajności dziennikarzy kolportują właśnie tajne służby. I oczywiście całkiem przypadkowo dotyczy to tych, którzy próbowali się im dobrać do skóry.
Całkiem łatwo można sobie wyobrazić, jak ludzie byłych lub obecnych służb w obronie własnych, często ciemnych interesów przeprowadzają każdą prowokację. Przecież są w tym szkoleni. Są specjalistami od dezinformacji, kamuflażu i wszelkiego podstępu. Łatwo więc sobie wyobrazić, że wybierają sobie dziennikarza, za którym nie stoi żadna silna redakcja bądź stacja, ale należy do tych, którzy napsuli im najwięcej krwi. I zastawiają na niego pułapkę. Nie musi to wcale dotyczyć Wojciecha Sumlińskiego, choć może. Dowody, które potem przedstawiają prokuraturze, mogą się wydawać całkiem wiarygodne albo mogą być tak pokrętne, że ich rozplątanie zajmie sądowi wiele miesięcy. Ale w tym czasie ofiara jest w matni. I są ogromne korzyści: zastraszenie innych dziennikarzy, podważenie zaufania do naszego środowiska, odebranie ochoty do współpracy informatorom dziennikarzy, a wreszcie dodanie otuchy (czytaj: wzmocnienie tupetu i bezczelności) nieuczciwym funkcjonariuszom państwowym.
Nie bronię dziennikarzy bezwarunkowo. Ale tak się składa, że kiedy zaczyna się polowanie na dziennikarzy, kończą się wolność i demokracja. I to nie dziennikarze tracą wtedy najwięcej.
Więcej możesz przeczytać w 32/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.