Nowy dom pod Warszawą za 400 tys. zł, 125-metrowy apartament na Żoliborzu za 617 tys. zł albo 70-merowe M4 za niecałe 350 tys. zł. To nie ceny sprzed czterech lat, lecz okazje z pierwszej w Polsce aukcji nieruchomości. Na razie projekt jest eksperymentalny, ale specjaliści nie mają wątpliwości, że w przyszłości może zrewolucjonizować rynek. Czy będzie tak jak w USA, gdzie w ten sposób sprzedaje się ponad 100 tys. nieruchomości rocznie?
Niedziela 22 listopada. Wypchana po brzegi sala jednego z warszawskich hoteli. Część uczestników trzyma w rękach jednakowe foldery z listą 27 mieszkań i domów wystawionych na licytację. Prowadzący przedstawia pierwsze mieszkanie i jego cenę wywoławczą – na sali cisza, nie ma chętnych. Pod młotek idzie drugi lokal – i znowu nic. Podobnie sytuacja wygląda przy trzecim. Organizatorzy ukradkiem zerkają na siebie z wyraźnym zaniepokojeniem. W końcu, gdy prowadzący przedstawia kolejną nieruchomość, zaczyna się coś dziać. 256 tys. zł za 53-metrowe mieszkanie w stanie deweloperskim na osiedlu Dobrolin na warszawskim Bemowie. W górę idą kolejne tabliczki i nieruchomość zostaje ostatecznie sprzedana za 356 tys. zł, czyli po 6,8 tys. zł za metr. W tej części stolicy to okazja. Jeszcze większą upolował inny uczestnik licytacji, który za 125-metrowy apartament na Żoliborzu w kompleksie Ogrody Wiślane zapłacił 617 tys. zł, podczas gdy jego rynkowa wartość szacowana jest na 850 tys. zł.
Więcej możesz przeczytać w 49/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.