Rozmydlanie prac komisji hazardowej miało być mistrzowską zagrywką Platformy Obywatelskiej. Forsowanie wersji, według której były trzy afery – za rządów SLD, PiS i PO – miało udowodnić, że w sprawie hazardu Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki nie zrobili niczego szczególnego. Ale ta strategia się wali, a PO znajduje się dziś w defensywie.
Gdy 4 grudnia 2009 roku pod nieobecność Franciszka Stefaniuka z PSL posłowie PO odwołali Beatę Kempę i Zbigniewa Wassermanna ze składu komisji, wydawało się, że Platforma dopnie swego. Prace śledczych zostały sparaliżowane. Awantura o wykształcenie Kempy spychała prawdziwą aferę na dalszy plan. Czas mijał, a komisji – która zgodnie z sejmową uchwałą ma zakończyć prace 28 lutego – zostawało coraz mniej czasu na przesłuchanie świadków i wyjaśnienie czegokolwiek. I gdy wydawało się, że maszyna zatarła się na dobre, nagle nastąpiło przyspieszenie. Energii dodał jej konflikt w koalicji o spłatę 18 mln zł kary, jaką na ludowców nałożyła Państwowa Komisja Wyborcza. PSL bez skutku starało się o rozłożenie tej kwoty na raty. Gdy nie dopięło swego, zagłosowało wbrew koalicjantowi: Kempa i Wassermann wrócili do komisji, a ta zaczęła pracować w tempie od dawna niewidzianym w Sejmie. W niecały miesiąc przesłuchała ponad dwudziestu świadków. Wystarczyły dwa tygodnie, by w znacznym stopniu wyjaśnić, jaką rolę w aferze odegrali Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki. Obciążyły ich zeznania niemal wszystkich wezwanych przed komisję świadków.
Więcej możesz przeczytać w 6/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.