W czasach, gdy akcjami handlowali panowie w melonikach, z brylantyną na włosach i kwiatem w butonierce, giełdowa gra potrafiła być równie ostra jak w XXI wieku. Historia wzlotów i upadków Jesse’ego Livermore’a to najlepszy dowód na to, że 100 lat temu na rynkach kapitałowych bywało równie gorąco jak dziś.
Jesse Livermore podczas wielkiego kryzysu grał na giełdzie na spadki. Zarobił 100 mln dolarów, które stracił w latach 30. Zanim został legendą amerykańskiej giełdy, miał zostać farmerem. Takie życie widział dla niego ojciec. Livermore w wieku 14 lat uciekł więc z domu, a wkrótce potem dostał pracę w bostońskim domu maklerskim Paine Webber. Jego rola polegała na odczytywaniu notowań akcji z zakodowanych taśm i wypisywaniu ich na tablicy. Choć w biurze maklerskim było to najgorsze stanowisko, dla chłopaka okazało się żyłą złota. Znajomy namówił go, by spróbował swoich sił w zakładach bukmacherskich, w których obstawiano ceny akcji. Chłopak, który miał najlepszy dostęp do danych giełdowych, szybko złapał bakcyla i przerwy obiadowe zaczął spędzać w przybytkach hazardu. Dzięki systemowi, który wypracował, jako piętnastolatek miał już tysiąc dolarów (równowartość dzisiejszych 20 tys. USD). W czasie jednego obiadu był w stanie zarobić więcej, niż jego pracodawca płacił mu za miesiąc.
Więcej możesz przeczytać w 6/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.