Czy architektura ma wpływ na styl uprawiania dyplomacji? Można by tak sądzić, analizując formy budowanych ambasad. W ciągu ostatniego półwiecza przeszły one ewolucję od zimnowojennej retoryki betonowego bunkra, przez karnawał unijnych akcesji, do paranoi terroryzmu odzwierciedlonej szklanymi pułapkami.
Niedawno powstało w Warszawie kilka interesujących gmachów ambasad: Francji, Holandii, Niemiec i najnowszy – Wielkiej Brytanii. Ten ostatni został uznany przez brytyjski dziennik „Financial Times" za najelegantszy od dziesięcioleci przykład architektury dyplomatycznej, wzorzec dla ambasad XXI wieku. Otwarty jesienią 2009 r. budynek projektu Tony’ego Frettona zdobył uznanie za rozświetlone wnętrze, przyjazną przestrzeń do pracy, ogrody w szklanych atriach i rozległy widok na zieleń. Ale oglądana z perspektywy przechodnia budowla wygląda już jak szklany bunkier. Od ulicy oddziela ją rząd masywnych słupków, wysoki metalowy płot i ściana z pancernych szyb ustawiona metr przed właściwą elewacją. Przez ogrodzenie nie widać ani wejścia do gmachu, ani tak chwalonej zieleni. – Dla pracowników i gości może jest to budynek przyjazny oraz otwarty. Dla interesantów nie całkiem. Niełatwo się tu dostać. Zastosowano najnowsze środki bezpieczeństwa, których nie ma nawet w ambasadzie USA: płoty, bariery chroniące przed ciężarówkami z dynamitem. Przyzwyczailiśmy się do swobody poruszania się w UE, a tu człowiek, który przyszedł z wnioskiem, jest przepuszczany jak zwierzę wzdłuż płotu na zaplecze – komentuje Grzegorz Stiasny, architekt i krytyk architektury.
Więcej możesz przeczytać w 6/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.