Obserwując życie polityczne, mam coraz częściej wrażenie, że żyję w jakimś świecie na opak wywróconym. W świecie tym parlament ochoczo i z poświęceniem pełni funkcje religijne i moralne, a Kościół – ekonomiczne. Polscy parlamentarzyści, a nawet członkowie rządu, z gorliwością troszczą się o Prawdę, zbawienie obywateli oraz (zwłaszcza) obywatelek i o to, by instytucje, prawo i relacje międzyludzkie funkcjonowały zgodnie z boską wolą i werdyktem Kościoła katolickiego. Tymczasem Kościół katolicki zajmuje się przede wszystkim ekonomią i skutecznym powiększaniem własnych zasobów. Jego „słudzy” są doskonałymi menedżerami wykorzystującymi luki prawne, serwilizm decydentów i ogólne posłuszeństwo ludu, by bogactwo Kościoła mnożyć, świątynie budować, tereny zawłaszczać, władzę krzyżem zastraszać i się bogacić.
Zresztą hasło bogacenia się jest w Kościele znane nie tylko od czasów III RP. Straumatyzowany rewolucją francuską oraz demokratycznymi przemianami w Europie Kościół z wielkim oporem uznawał takie zdobycze europejskiej cywilizacji, jak demokracja, wolność jednostki, egalitaryzm, związki zawodowe, emancypacja kobiet, ale z wielką ochotą i niemal natychmiast zaakceptował świętość prawa własności, wolny rynek i kapitalistyczne formy bogacenia się. I tak zostało do dziś. Na przykład biskup Głódź wziął od miasta sporo gruntów na cele sakralne i rozpoczął tam hodowlę danieli. Nie zrobił tego podstępem, nikogo nie zastraszył. Po prostu prezydent miasta i radni dali mu ziemię – poniekąd – na tacy (nie tylko jemu i nie tylko tam). Dlaczego miał nie skorzystać? Władze samorządowe oraz centralne znacznie chętniej reagują na potrzeby Kościoła niż na potrzeby obywateli/ obywatelek i znacznie chętniej są posłuszne woli boskiej niż interesowi społecznemu. A zgodnie z wolą boską daniele to boże stworzenia i działka im się należy.
Wrażenie świata na opak pogłębiają wyłapywane przez media wypowiedzi prominentnych „polityków”. Na przykład kilka dni temu na telewizyjną „setkę” na mieście ochoczo stawił się Kazio Marcinkiewicz, by zakomunikować światu, że agent Tomek jest „lowelasem”. Słuchałam Kazia i zastanawiałam się, co chciał przez to powiedzieć? Czy chciał pokazać światu, że lowelasów (poza nim) jest coraz więcej? Czy dowieść wyższości swego lowelastwa nad lowelastwem agenta Tomka? Wszak agent miał tylko jedną sesję zdjęciową, i to zrobioną przez kolegów z CBA, a Kazio Marcinkiewicz miał kilka, i to profesjonalnych, choć każda z nich na ten sam temat: seks i pieniądze.
Normalnie człowiek by się wstydził, że będąc katolikiem, a do tego premierem, zachował się jak lowelas, ale Marcinkiewicza nauczyło to jedynie identyfikowania innych lowelasów. Zdolności te, choć w nieco innym wymiarze, odkrył w sobie również Roman Giertych, który oburzał się ostatnio w mediach na kolegę po fachu Rogalskiego, ponieważ ten… zmienił poglądy o 180 stopni. A Roman Giertych, jak wiadomo, nigdy ich nie zmieniał, bo od dziecka był umiarkowanym liberałem i gorliwym zwolennikiem PO. Roman Giertych jako minister w rządzie PiS zawsze troszczył się o tradycje i pamięć historyczną. Troszczył się tak gorliwie, że zaniedbał chyba własną pamięć biograficzną. Ale w świecie na opak to normalne.
W normalnym świecie poglądy można zmieniać, nawet radykalnie, ale – by zachować poczucie przyzwoitości – trzeba pamiętać, jakie się miało kiedyś. Nie można być panną młodą na każdym weselu – głosi przysłowie. Gdy się było wszechpolskim ministrem edukacji w rządach PiS, trzeba zachować wstrzemięźliwość polityczną (lub chociaż medialną), kiedy się jest pretendentem do kariery w ramach centrowej PO.
W tym kontekście niezwykle ciekawi mnie, kim będzie za kilka lat poseł Gowin albo mecenas Rogalski, który ze zwolennika „prawdy” (o zamachu) stał się zwolennikiem zwykłej prawdy. I na czyim weselu ci „politycy” będą grali rolę panny młodej? ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.