Totalną szmirę obok filmów wybitnych dopuszczono do głównego konkursu festiwalu w Wenecji
Jeśli wenecki festiwal ma być barometrem światowego kina, to zanosi się na długotrwały niż. Liczba porażek, przede wszystkim w wydaniu starych mistrzów, przyprawiała w tym roku o zawrót głowy. Zawiedli na całej linii James Ivory, Ridley Scott i Manoel de Oliveira, zaś Christopher Hampton przywiózł na Lido film wręcz żenujący. Bernardo Bertolucciemu kompletnie nie udała się nowa wersja "Ostatniego tanga w Paryżu". Jeśli jednak wartość Wenecji mierzyć wielkością nowych odkryć, nie było tak źle. Największe objawienie pochodzi z Rosji i nazywa się Andriej Zwiagincew. 38-letni debiutant z Moskwy zachwycił "Powrotem" - jak przed laty zachwycali jego rodacy Nikita Michałkow czy Andriej Tarkowski.
Rosyjska dusza
"Wyszedłem z kina na kolanach. Zapamiętajcie nazwisko Zwiagincew, bo będzie o nim głośno" - zachwycał się dziennikarz włoskiej "Cinemy". Amerykanie od razu nazwali "Powrót" rosyjską "Prostą historią" (nawiązanie do filmu Davida Lyncha). Po dwunastoletniej nieobecności (której przyczyn do końca nie poznamy) ojciec wraca do domu. Zabiera z sobą dwóch synów i jedzie z nimi na małą wysepkę, gdzie urządza im brutalną szkołę przetrwania. Jest w tej historii sporo z dostojewszczyzny, ale i z przewrotności Gogola. Dużo poezji, ale też proza życia. Słowem - rosyjska dusza w całej krasie.
Z tytułów konkursowych z gorącym przyjęciem spotkały się "Witaj, nocy" Marca Bellocchio i "Żegnaj, Dragon Inn" Tajwańczyka Tsai Ming-Liana. Pierwszy przypomniał głośną historię porwania i zamordowania Aldo Moro przez Czerwone Brygady. Drugi - to rodzaj chińskiego "Cinema Paradiso", czyli kina w kinie.
Zmierzch bogów
Najbardziej oczekiwany film festiwalu - "Marzyciele" w reżyserii Bertolucciego - okazał się największym rozczarowaniem. Reżyser zafundował nam podróż w czasie do zrewoltowanego Paryża z maja 1968 r. Młody Amerykanin i francuskie rodzeństwo aplikują sobie ekstremalne doznania erotyczne. Tyle że nic z tego nie wynika. Bertolucci bronił się, mówiąc, że chciał potrząsnąć zobojętniałym młodym pokoleniem. Niestety, tylko znudził. Po projekcji na tablicy, gdzie widzowie wypisują swoje wrażenia, pojawiła się opinia: "Stary Bertolucci już nie może, więc dogadza sobie chociaż na ekranie".
Ridley Scott swoim filmem "Naciągacze" z Nicolasem Cage'em nie wzniósł się ponad przeciętność, ale w zestawieniu z obrazem Christophera Hamptona może twierdzić, że stworzył arcydzieło. "Imagining Argentina"- opowieść o Argentynie lat 70., gdzie po wojskowym przewrocie zaginęły bez wieści tysiące ludzi, utrzymaną w konwencji magicznego realizmu - bez litości wygwizdano. Nie pomogła ani utalentowana Emma Thompson, ani (fatalnie obsadzony) Antonio Banderas. Film mógł być ciekawym studium ludzi w sytuacji osaczenia. Niestety, Hampton (reżyser świetnego "Carringtona") zrobił kicz, budzący śmiech, zamiast przerażenia. Przeszarżował też Alejandro Gonzáles Ińárritu obrazem "21 Grams". Twórca słynnego "Amores Perros" zrobił charakterystyczne dla siebie wielowątkowe i oryginalne narracyjnie kino, ze świetną rolą Seana Penna. Filmowi zaszkodziła jednak przesadnie zawikłana intryga i mało przekonujące zakończenie.
Majchrzak jak De Niro
Na tle słabej konkurencji bardzo dobrze wypadła "Pornografia" Jana Jakuba Kolskiego. Najlepszą reklamę zapewnił filmowi dyrektor festiwalu, ogłaszając w dniu jego rozpoczęcia, iż to jego faworyt. Kolski nie byłby sobą, gdyby nie poprawił Gombrowicza, dopisując głównemu bohaterowi część życiorysu. Prawdziwy sukces odniósł na Lido odtwórca roli Fryderyka Krzysztof Majchrzak, który przyjechał tu jako zupełnie nieznany aktor, natomiast wyjeżdża jako gwiazda. Ludzie zaczepiali go na ulicy, gratulując kreacji, a kłębiące się wokół aktora grupki wielbicieli wcale nie były mniejsze od tych, jakie towarzyszyły George'owi Clooneyowi i Catherine Zecie-Jones. Na Lido przyjechali oni z komedią braci Coenów "Okrucieństwo nie do przyjęcia". Także poza konkursem cieszył swoich fanów Woody Allen. Zabawny, ale i prowokujący do refleksji "Anything Else" to powrót wielkiego Allena z bohaterami, jakich nie było w jego ostatnich filmach.
Skandal klasy B
Wenecki festiwal, jak każda impreza tego typu, potrzebuje skandali. W ubiegłym roku była nim główna nagroda Złotego Lwa dla irlandzkiego obrazu "Siostry Magdalenki", potępionego przez Watykan. W tym roku skandal był co najwyżej klasy B, podobnie jak film, który stał się jego przyczyną. Epatujący przez ponad sto minut wulgarnym seksem z pogranicza pornografii obraz "Twentynine Palms" Francuza Bruno Dumonta, dzięki sztucznie przyklejonemu dramatycznemu zakończeniu, pretendował do miana tzw. ambitnego kina, z którym nie miał nic wspólnego. Wybuczany przez widzów, doczekał się nawet oddzielnej tablicy przed festiwalowym pałacem, na której szybko zabrakło miejsca na niewybredne obelgi pod adresem reżysera.
Jubileuszowy, sześćdziesiąty festiwal w Wenecji nie był z pewnością wydarzeniem na miarę najsłynniejszych jego edycji z przełomu lat 50. i 60., ale jeśli największe odkrycie okaże się również odkryciem nadchodzącej dekady w kinie, wszyscy szybko zapomną o reżyserskich wpadkach, nie mówiąc już o organizacyjnym bałaganie. "Wenecja jest jak piękna kobieta, której z uwagi na urodę wybacza się znacznie więcej niż jej mniej urodziwej koleżance. Wciąż powraca się do niej ze świętym przekonaniem, że tym razem będzie nam już na pewno jak w raju" - powiedział kiedyś Woody Allen, poproszony o skomentowanie poziomu najstarszej europejskiej imprezy filmowej. Po tegorocznym festiwalu pozostaje tylko wierzyć, że ów raj nadejdzie następnym razem.
Rosyjska dusza
"Wyszedłem z kina na kolanach. Zapamiętajcie nazwisko Zwiagincew, bo będzie o nim głośno" - zachwycał się dziennikarz włoskiej "Cinemy". Amerykanie od razu nazwali "Powrót" rosyjską "Prostą historią" (nawiązanie do filmu Davida Lyncha). Po dwunastoletniej nieobecności (której przyczyn do końca nie poznamy) ojciec wraca do domu. Zabiera z sobą dwóch synów i jedzie z nimi na małą wysepkę, gdzie urządza im brutalną szkołę przetrwania. Jest w tej historii sporo z dostojewszczyzny, ale i z przewrotności Gogola. Dużo poezji, ale też proza życia. Słowem - rosyjska dusza w całej krasie.
Z tytułów konkursowych z gorącym przyjęciem spotkały się "Witaj, nocy" Marca Bellocchio i "Żegnaj, Dragon Inn" Tajwańczyka Tsai Ming-Liana. Pierwszy przypomniał głośną historię porwania i zamordowania Aldo Moro przez Czerwone Brygady. Drugi - to rodzaj chińskiego "Cinema Paradiso", czyli kina w kinie.
Zmierzch bogów
Najbardziej oczekiwany film festiwalu - "Marzyciele" w reżyserii Bertolucciego - okazał się największym rozczarowaniem. Reżyser zafundował nam podróż w czasie do zrewoltowanego Paryża z maja 1968 r. Młody Amerykanin i francuskie rodzeństwo aplikują sobie ekstremalne doznania erotyczne. Tyle że nic z tego nie wynika. Bertolucci bronił się, mówiąc, że chciał potrząsnąć zobojętniałym młodym pokoleniem. Niestety, tylko znudził. Po projekcji na tablicy, gdzie widzowie wypisują swoje wrażenia, pojawiła się opinia: "Stary Bertolucci już nie może, więc dogadza sobie chociaż na ekranie".
Ridley Scott swoim filmem "Naciągacze" z Nicolasem Cage'em nie wzniósł się ponad przeciętność, ale w zestawieniu z obrazem Christophera Hamptona może twierdzić, że stworzył arcydzieło. "Imagining Argentina"- opowieść o Argentynie lat 70., gdzie po wojskowym przewrocie zaginęły bez wieści tysiące ludzi, utrzymaną w konwencji magicznego realizmu - bez litości wygwizdano. Nie pomogła ani utalentowana Emma Thompson, ani (fatalnie obsadzony) Antonio Banderas. Film mógł być ciekawym studium ludzi w sytuacji osaczenia. Niestety, Hampton (reżyser świetnego "Carringtona") zrobił kicz, budzący śmiech, zamiast przerażenia. Przeszarżował też Alejandro Gonzáles Ińárritu obrazem "21 Grams". Twórca słynnego "Amores Perros" zrobił charakterystyczne dla siebie wielowątkowe i oryginalne narracyjnie kino, ze świetną rolą Seana Penna. Filmowi zaszkodziła jednak przesadnie zawikłana intryga i mało przekonujące zakończenie.
Majchrzak jak De Niro
Na tle słabej konkurencji bardzo dobrze wypadła "Pornografia" Jana Jakuba Kolskiego. Najlepszą reklamę zapewnił filmowi dyrektor festiwalu, ogłaszając w dniu jego rozpoczęcia, iż to jego faworyt. Kolski nie byłby sobą, gdyby nie poprawił Gombrowicza, dopisując głównemu bohaterowi część życiorysu. Prawdziwy sukces odniósł na Lido odtwórca roli Fryderyka Krzysztof Majchrzak, który przyjechał tu jako zupełnie nieznany aktor, natomiast wyjeżdża jako gwiazda. Ludzie zaczepiali go na ulicy, gratulując kreacji, a kłębiące się wokół aktora grupki wielbicieli wcale nie były mniejsze od tych, jakie towarzyszyły George'owi Clooneyowi i Catherine Zecie-Jones. Na Lido przyjechali oni z komedią braci Coenów "Okrucieństwo nie do przyjęcia". Także poza konkursem cieszył swoich fanów Woody Allen. Zabawny, ale i prowokujący do refleksji "Anything Else" to powrót wielkiego Allena z bohaterami, jakich nie było w jego ostatnich filmach.
Skandal klasy B
Wenecki festiwal, jak każda impreza tego typu, potrzebuje skandali. W ubiegłym roku była nim główna nagroda Złotego Lwa dla irlandzkiego obrazu "Siostry Magdalenki", potępionego przez Watykan. W tym roku skandal był co najwyżej klasy B, podobnie jak film, który stał się jego przyczyną. Epatujący przez ponad sto minut wulgarnym seksem z pogranicza pornografii obraz "Twentynine Palms" Francuza Bruno Dumonta, dzięki sztucznie przyklejonemu dramatycznemu zakończeniu, pretendował do miana tzw. ambitnego kina, z którym nie miał nic wspólnego. Wybuczany przez widzów, doczekał się nawet oddzielnej tablicy przed festiwalowym pałacem, na której szybko zabrakło miejsca na niewybredne obelgi pod adresem reżysera.
Jubileuszowy, sześćdziesiąty festiwal w Wenecji nie był z pewnością wydarzeniem na miarę najsłynniejszych jego edycji z przełomu lat 50. i 60., ale jeśli największe odkrycie okaże się również odkryciem nadchodzącej dekady w kinie, wszyscy szybko zapomną o reżyserskich wpadkach, nie mówiąc już o organizacyjnym bałaganie. "Wenecja jest jak piękna kobieta, której z uwagi na urodę wybacza się znacznie więcej niż jej mniej urodziwej koleżance. Wciąż powraca się do niej ze świętym przekonaniem, że tym razem będzie nam już na pewno jak w raju" - powiedział kiedyś Woody Allen, poproszony o skomentowanie poziomu najstarszej europejskiej imprezy filmowej. Po tegorocznym festiwalu pozostaje tylko wierzyć, że ów raj nadejdzie następnym razem.
Więcej możesz przeczytać w 37/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.