Adwersarze marszałka Borowskiego sięgnęli szczytu śmieszności
W systemie autorytarnym zmarszczenie brwi dyktatora znaczy więcej niż najdłuższy wywód prawny. Dlatego do ustaw nie przywiązuje się tam większej wagi, wiedząc, że pełnią funkcję atrapy. W państwie demokratycznym w uchwalanych przez parlament przepisach liczy się każde zdanie, ba, nawet słowo.
Można się było o tym przekonać, obserwując prace nad ustawą o radiofonii i telewizji, z której w tajemniczych okolicznościach zginęły dwa - wydawałoby się - niewiele znaczące wyrazy "lub czasopism". Na pierwszy rzut oka opuszczenie niby niegroźne, ale staranniejsza analiza nie pozostawiała wątpliwości, że w ten sposób zmieniały się reguły rządzące całym polskim ładem medialnym. Jeszcze bardziej brzemienne w konsekwencje było samowolne dopisanie w ustawie o biopaliwach niewinnie brzmiących słów "oraz innych roślin", co otwierało wrota przed importem niepolskich surowców rolniczych (przewidywane straty sięgnęłyby miliardów złotych).
Trudno się więc dziwić, że w tej sytuacji wszelkim działaniom legislacyjnym towarzyszy stan szczególnej ostrożności. Można by mu przyklasnąć, bo kto na zimne dmucha, nigdy się nie oparzy, gdyby owo zjawisko nie poczęło się zamieniać w swoistą szpiegomanię. Patologię dostrzega się dosłownie na każdym kroku.
Ofiarą takiego odruchu padł ostatnio marszałek Sejmu Marek Borowski, którego oskarżono o niedopuszczalną ingerencję w tekst uchwały o wyborze nowego członka Rady Polityki Pieniężnej. Borowski działał z najlepszych pobudek. Zajmując się wspomnianym uzupełnieniem RPP, nabrał wątpliwości, czy ustawa, na podstawie której wybrano nowego członka rady, nie jest sprzeczna z zapisem konstytucji. Bowiem według ustawy, w wypadku wyborów uzupełniających nowy członek RPP pełni funkcję tylko do końca kadencji swego poprzednika. Oznaczałoby to, że Sejm wybrał prof. Jana Czekaja zaledwie na cztery miesiące. Tymczasem w art. 227 Konstytucji RP wyraźnie zapisano, że osoby wchodzące w skład RPP powoływane są na sześć lat.
Sejm nie może samodzielnie interpretować konstytucji i ustaw. Orzekanie o zgodności ustaw z konstytucją należy do kompetencji Trybunału Konstytucyjnego. Do niego też marszałek zwrócił się o wydanie werdyktu. Działał wyprzedzająco, by uchronić Sejm przed kompromitacją, gdyby problem dostrzeżono dopiero za kilka miesięcy, kiedy nastąpiłby wybór nowego składu całej rady.
Zamiast podziękować za przezorność, Borowskiego oskarżono o naruszenie prawa. Zapowiedziano również wniosek o jego odwołanie. Najsmutniejsze w tej historii jest to, że adwersarze nie pozostawili na marszałku suchej nitki, nie zapytawszy uprzednio o słowo wyjaśnienia. Sejmowa szpiegomania sięgnęła szczytu, tyle że jest to, wstyd powiedzieć, szczyt niekompetencji i śmieszności.
Można się było o tym przekonać, obserwując prace nad ustawą o radiofonii i telewizji, z której w tajemniczych okolicznościach zginęły dwa - wydawałoby się - niewiele znaczące wyrazy "lub czasopism". Na pierwszy rzut oka opuszczenie niby niegroźne, ale staranniejsza analiza nie pozostawiała wątpliwości, że w ten sposób zmieniały się reguły rządzące całym polskim ładem medialnym. Jeszcze bardziej brzemienne w konsekwencje było samowolne dopisanie w ustawie o biopaliwach niewinnie brzmiących słów "oraz innych roślin", co otwierało wrota przed importem niepolskich surowców rolniczych (przewidywane straty sięgnęłyby miliardów złotych).
Trudno się więc dziwić, że w tej sytuacji wszelkim działaniom legislacyjnym towarzyszy stan szczególnej ostrożności. Można by mu przyklasnąć, bo kto na zimne dmucha, nigdy się nie oparzy, gdyby owo zjawisko nie poczęło się zamieniać w swoistą szpiegomanię. Patologię dostrzega się dosłownie na każdym kroku.
Ofiarą takiego odruchu padł ostatnio marszałek Sejmu Marek Borowski, którego oskarżono o niedopuszczalną ingerencję w tekst uchwały o wyborze nowego członka Rady Polityki Pieniężnej. Borowski działał z najlepszych pobudek. Zajmując się wspomnianym uzupełnieniem RPP, nabrał wątpliwości, czy ustawa, na podstawie której wybrano nowego członka rady, nie jest sprzeczna z zapisem konstytucji. Bowiem według ustawy, w wypadku wyborów uzupełniających nowy członek RPP pełni funkcję tylko do końca kadencji swego poprzednika. Oznaczałoby to, że Sejm wybrał prof. Jana Czekaja zaledwie na cztery miesiące. Tymczasem w art. 227 Konstytucji RP wyraźnie zapisano, że osoby wchodzące w skład RPP powoływane są na sześć lat.
Sejm nie może samodzielnie interpretować konstytucji i ustaw. Orzekanie o zgodności ustaw z konstytucją należy do kompetencji Trybunału Konstytucyjnego. Do niego też marszałek zwrócił się o wydanie werdyktu. Działał wyprzedzająco, by uchronić Sejm przed kompromitacją, gdyby problem dostrzeżono dopiero za kilka miesięcy, kiedy nastąpiłby wybór nowego składu całej rady.
Zamiast podziękować za przezorność, Borowskiego oskarżono o naruszenie prawa. Zapowiedziano również wniosek o jego odwołanie. Najsmutniejsze w tej historii jest to, że adwersarze nie pozostawili na marszałku suchej nitki, nie zapytawszy uprzednio o słowo wyjaśnienia. Sejmowa szpiegomania sięgnęła szczytu, tyle że jest to, wstyd powiedzieć, szczyt niekompetencji i śmieszności.
Więcej możesz przeczytać w 37/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.