Nie chcemy od Arafata kondolencji, żądamy zaprzestania karmienia palestyńskich dzieci nienawiścią
Kiedy 5 grudnia 1947 r. przybyłem do portu w Hajfie, na mnie i na setki moich braci i sióstr czekali już Palestyńczycy z kamieniami. A przecież tydzień wcześniej, 29 listopada 1947 r., ONZ postanowiła, że na terenach Palestyny powstaną dwa państwa: żydowskie i palestyńskie, że będą one pozostawać w symbiozie ekonomicznej i gospodarczej i będzie je łączył pokój. Pokój pozostał wyłącznie na papierze. Kiedy jechaliśmy do domu dziecka i ci sami ludzie, którzy czekali na nas w porcie, ostrzeliwali nasze samochody, czułem, że uciekłem z piekła Holocaustu w Polsce w drugą wojnę. Dlaczego tak się stało?
Wojna po wojnie
14 maja 1948 r. Brytyjczycy opuścili tereny palestyńskie i powstało Państwo Izrael. Pamiętam dobrze, jak ogromna była nasza radość, kiedy po południu słuchaliśmy radia, w którym przemawiał twórca Państwa Izrael, urodzony w Płońsku Dawid Ben Gurion. Radość zmącił jednak odgłos nadlatujących egipskich samolotów - wrył mi się wtedy w pamięć taki sam złowieszczy huk, jaki słyszałem w 1944 r.
Nastała święta sobota i wtedy napadło na nas równocześnie pięć państw arabskich z pomocą i przyzwoleniem innych Arabów. Głównymi agresorami były Egipt, Jordania, Syria, Irak i Liban. To oni zaatakowali nas z całą swoją morderczą siłą. Ich celem było zgładzenie nas wszystkich i "zepchnięcie do morza". Dopiero co udało nam się uciec przed nazistowskimi oprawcami i obozami śmierci, a już inni barbarzyńcy usiłowali zetrzeć naród żydowski z powierzchni ziemi.
Wojna trwała prawie półtora roku, poległo w niej prawie 6 tys. naszych żołnierzy, a ciężko rannych zostało około 10 tys. Tak właśnie zaczęła się ta spirala agresji. Wygraliśmy tę wojnę, ale później musieliśmy znosić wojnę po wojnie: w 1956 r., 1967 r., 1973 r. i 1981 r. Między tymi wojnami wybuchały intifady, dokonywano zamachów i morderstw. W 1988 r. rozpoczęła się pierwsza intifada, a w 2000 r. - druga, która trwa do dziś.
śmierć na drodze do pokoju
Mimo ciągłych wojen i agresji udało nam się jednak zbudować nasze państwo, jedyne demokratyczne państwo na Bliskim Wschodzie. W 1938 r. było nas około 650 tys. obywateli, dzisiaj jest nas ponad 6,5 mln, z czego 5,5 mln to Żydzi, a ponad milion to Arabowie. I jedni, i drudzy mają pełne prawa obywatelskie. Arabowie także kandydują do Knesetu, mają w nim swoich przedstawicieli stanowiących 10 proc. posłów zasiadających w parlamencie Państwa Izrael. W naszej historii możemy odnotować wiele inicjatyw, dzięki którym chcieliśmy uzyskać trwały pokój. W 1977 r. udało się nam dojść do porozumienia z Egiptem. Potem próbowaliśmy osiągnąć je na spotkaniach w 1977 r. w Genewie, w 1992 r. w Madrycie, w 1993 r. w Oslo. W 1994 r. podpisaliśmy traktat pokojowy z Jordanią. Odbyło się również kilka spotkań w Waszyngtonie, w 2000 r. w Camp David i w Akabie. Na każdym z nich podkreślaliśmy, że jesteśmy gotowi na daleko idący kompromis - i w sensie podziału terytorialnego, i w każdym innym. Od dawna jesteśmy przygotowani - mentalnie, ekonomicznie, w politycznym rozumieniu tego pojęcia - na powstanie suwerennego państwa palestyńskiego. Ta droga do pokoju jest już jednak bardzo długa, o wiele za długa, stracili na niej życie prezydent Egiptu Anwar Sadat i nasz premier Icchak Rabin.
Palestyńczycy nie tracą okazji, by stracić okazję
Panuje dość powszechna opinia, że w Iz-raelu tylko lewica jest gotowa na kompromisy za cenę pokoju. Do niedawna rzeczywiście tak było, ale to stanowisko uległo radykalnej zmianie. Świadczy o tym chociażby słynne przemówienie premiera Ariela Szarona (jak wiadomo, lidera prawicy), który zaakceptował powstanie samodzielnego państwa palestyńskiego. Arafat i Arabowie nigdy natomiast nie chcieli skorzystać z dawanych przez nas szans. Jak to trafnie określił nieżyjący już minister spraw zagranicznych Abba Eban: "Palestyńczycy nigdy nie tracą okazji, aby stracić okazję".
Dobrze znam historię i wiem, że my również popełniliśmy wiele błędów, czasem nawet tragicznych w skutkach, ale akceptowaliśmy wszystkie propozycje zmierzające do zawarcia pokoju. Nie tylko wyrażaliśmy na nie zgodę, ale również staraliśmy się od razu wcielać je w życie. Od 1994 r. pod rządami Icchaka Rabina, a potem Szimona Peresa Arafat mógł wrócić do swojego domu, zorganizował wybory prezydenckie, w których zwyciężył. Autonomia Palestyńska stworzyła swój parlament. Wycofaliśmy się z 95 proc. terytoriów w Gazie, Judei i Samarii i faktycznie Palestyńczycy mieli już samodzielne państwo. Gdyby nie intifada, Palestyńczycy mogliby zyskiwać coraz więcej.
Nie można używać sformułowania "spirala agresji" bez tej wiedzy. Jest to bardzo wygodny termin dla tych, którzy z różnych powodów nie chcą poznać genezy tego, co się dzisiaj dzieje na Bliskim Wschodzie. Czasem po prostu datują oni historię - bo tak jest łatwiej - od ostatniego zamachu lub od ostatniego izraelskiego odwetu, często fałszując fakty lub wygłaszając subiektywne oceny działań wojsk izraelskich. Po każdym zamachu, kiedy Palestyńczycy mordują na drogach, w dyskotekach, restauracjach, hotelach lub autobusach niewinnych ludzi, kilkumiesięczne dzieci i ich matki, otrzymujemy setki kondolencji z całego świata. Jest w nich potępienie terroryzmu, są słowa współczucia, a potem żądania, by władze Iz-
raela powstrzymały się od odwetu. Czasem myślę, że jedynym państwem, które rozumie nasze prawo do obrony, są Stany Zjednoczone, czasem Polska...
Przeciąć spiralę agresji!
Ostatnio nawet sam Arafat pozwolił sobie na wysłanie nam kondolencji, zamiast doprowadzić do wyeliminowania terrorystów. Nie chcemy od Arafata kondolencji, żądamy zaprzestania karmienia palestyńskich dzieci nienawiścią. Izrael jest demokratycznym państwem, respektującym prawa człowieka, my nie wychowujemy naszych dzieci na przyszłych terrorystów samobójców. Każde takie państwo może się jednak bronić tylko dzięki swojej armii. Kiedy zaś odpalane są pociski z czołgów, kiedy padają bomby z samolotów, śmierć ponoszą czasem niewinni ludzie. To ogromna tragedia, kiedy ginie bezbronna kobieta, staruszek czy dziecko. Są oni ofiarami wojny i bezsensownego konfliktu, który pora już zażegnać!
Każda taka wojna pociąga za sobą ofiary wśród ludności cywilnej, ale nie ma wśród żołnierzy izraelskich ani jednego, który przystawiłby pistolet do czoła kilkumiesięcznej dziewczynki, jak robili to hitlerowcy i jak robią to terroryści. Jesteśmy zmuszeni do walki z terroryzmem w podobny sposób, w jaki walczono przeciwko Slobodanowi Milos�eviciowi w Jugosławii, i tak jak walczą USA, Wielka Brytania, Polska i Hiszpania przeciwko Husajnowi.
Po zapoczątkowaniu - nie przez nas - spirali agresji, a potem spirali terroru, my, obywatele Państwa Izrael, gotowi jesteśmy teraz zapoczątkować spiralę pokoju.
Wojna po wojnie
14 maja 1948 r. Brytyjczycy opuścili tereny palestyńskie i powstało Państwo Izrael. Pamiętam dobrze, jak ogromna była nasza radość, kiedy po południu słuchaliśmy radia, w którym przemawiał twórca Państwa Izrael, urodzony w Płońsku Dawid Ben Gurion. Radość zmącił jednak odgłos nadlatujących egipskich samolotów - wrył mi się wtedy w pamięć taki sam złowieszczy huk, jaki słyszałem w 1944 r.
Nastała święta sobota i wtedy napadło na nas równocześnie pięć państw arabskich z pomocą i przyzwoleniem innych Arabów. Głównymi agresorami były Egipt, Jordania, Syria, Irak i Liban. To oni zaatakowali nas z całą swoją morderczą siłą. Ich celem było zgładzenie nas wszystkich i "zepchnięcie do morza". Dopiero co udało nam się uciec przed nazistowskimi oprawcami i obozami śmierci, a już inni barbarzyńcy usiłowali zetrzeć naród żydowski z powierzchni ziemi.
Wojna trwała prawie półtora roku, poległo w niej prawie 6 tys. naszych żołnierzy, a ciężko rannych zostało około 10 tys. Tak właśnie zaczęła się ta spirala agresji. Wygraliśmy tę wojnę, ale później musieliśmy znosić wojnę po wojnie: w 1956 r., 1967 r., 1973 r. i 1981 r. Między tymi wojnami wybuchały intifady, dokonywano zamachów i morderstw. W 1988 r. rozpoczęła się pierwsza intifada, a w 2000 r. - druga, która trwa do dziś.
śmierć na drodze do pokoju
Mimo ciągłych wojen i agresji udało nam się jednak zbudować nasze państwo, jedyne demokratyczne państwo na Bliskim Wschodzie. W 1938 r. było nas około 650 tys. obywateli, dzisiaj jest nas ponad 6,5 mln, z czego 5,5 mln to Żydzi, a ponad milion to Arabowie. I jedni, i drudzy mają pełne prawa obywatelskie. Arabowie także kandydują do Knesetu, mają w nim swoich przedstawicieli stanowiących 10 proc. posłów zasiadających w parlamencie Państwa Izrael. W naszej historii możemy odnotować wiele inicjatyw, dzięki którym chcieliśmy uzyskać trwały pokój. W 1977 r. udało się nam dojść do porozumienia z Egiptem. Potem próbowaliśmy osiągnąć je na spotkaniach w 1977 r. w Genewie, w 1992 r. w Madrycie, w 1993 r. w Oslo. W 1994 r. podpisaliśmy traktat pokojowy z Jordanią. Odbyło się również kilka spotkań w Waszyngtonie, w 2000 r. w Camp David i w Akabie. Na każdym z nich podkreślaliśmy, że jesteśmy gotowi na daleko idący kompromis - i w sensie podziału terytorialnego, i w każdym innym. Od dawna jesteśmy przygotowani - mentalnie, ekonomicznie, w politycznym rozumieniu tego pojęcia - na powstanie suwerennego państwa palestyńskiego. Ta droga do pokoju jest już jednak bardzo długa, o wiele za długa, stracili na niej życie prezydent Egiptu Anwar Sadat i nasz premier Icchak Rabin.
Palestyńczycy nie tracą okazji, by stracić okazję
Panuje dość powszechna opinia, że w Iz-raelu tylko lewica jest gotowa na kompromisy za cenę pokoju. Do niedawna rzeczywiście tak było, ale to stanowisko uległo radykalnej zmianie. Świadczy o tym chociażby słynne przemówienie premiera Ariela Szarona (jak wiadomo, lidera prawicy), który zaakceptował powstanie samodzielnego państwa palestyńskiego. Arafat i Arabowie nigdy natomiast nie chcieli skorzystać z dawanych przez nas szans. Jak to trafnie określił nieżyjący już minister spraw zagranicznych Abba Eban: "Palestyńczycy nigdy nie tracą okazji, aby stracić okazję".
Dobrze znam historię i wiem, że my również popełniliśmy wiele błędów, czasem nawet tragicznych w skutkach, ale akceptowaliśmy wszystkie propozycje zmierzające do zawarcia pokoju. Nie tylko wyrażaliśmy na nie zgodę, ale również staraliśmy się od razu wcielać je w życie. Od 1994 r. pod rządami Icchaka Rabina, a potem Szimona Peresa Arafat mógł wrócić do swojego domu, zorganizował wybory prezydenckie, w których zwyciężył. Autonomia Palestyńska stworzyła swój parlament. Wycofaliśmy się z 95 proc. terytoriów w Gazie, Judei i Samarii i faktycznie Palestyńczycy mieli już samodzielne państwo. Gdyby nie intifada, Palestyńczycy mogliby zyskiwać coraz więcej.
Nie można używać sformułowania "spirala agresji" bez tej wiedzy. Jest to bardzo wygodny termin dla tych, którzy z różnych powodów nie chcą poznać genezy tego, co się dzisiaj dzieje na Bliskim Wschodzie. Czasem po prostu datują oni historię - bo tak jest łatwiej - od ostatniego zamachu lub od ostatniego izraelskiego odwetu, często fałszując fakty lub wygłaszając subiektywne oceny działań wojsk izraelskich. Po każdym zamachu, kiedy Palestyńczycy mordują na drogach, w dyskotekach, restauracjach, hotelach lub autobusach niewinnych ludzi, kilkumiesięczne dzieci i ich matki, otrzymujemy setki kondolencji z całego świata. Jest w nich potępienie terroryzmu, są słowa współczucia, a potem żądania, by władze Iz-
raela powstrzymały się od odwetu. Czasem myślę, że jedynym państwem, które rozumie nasze prawo do obrony, są Stany Zjednoczone, czasem Polska...
Przeciąć spiralę agresji!
Ostatnio nawet sam Arafat pozwolił sobie na wysłanie nam kondolencji, zamiast doprowadzić do wyeliminowania terrorystów. Nie chcemy od Arafata kondolencji, żądamy zaprzestania karmienia palestyńskich dzieci nienawiścią. Izrael jest demokratycznym państwem, respektującym prawa człowieka, my nie wychowujemy naszych dzieci na przyszłych terrorystów samobójców. Każde takie państwo może się jednak bronić tylko dzięki swojej armii. Kiedy zaś odpalane są pociski z czołgów, kiedy padają bomby z samolotów, śmierć ponoszą czasem niewinni ludzie. To ogromna tragedia, kiedy ginie bezbronna kobieta, staruszek czy dziecko. Są oni ofiarami wojny i bezsensownego konfliktu, który pora już zażegnać!
Każda taka wojna pociąga za sobą ofiary wśród ludności cywilnej, ale nie ma wśród żołnierzy izraelskich ani jednego, który przystawiłby pistolet do czoła kilkumiesięcznej dziewczynki, jak robili to hitlerowcy i jak robią to terroryści. Jesteśmy zmuszeni do walki z terroryzmem w podobny sposób, w jaki walczono przeciwko Slobodanowi Milos�eviciowi w Jugosławii, i tak jak walczą USA, Wielka Brytania, Polska i Hiszpania przeciwko Husajnowi.
Po zapoczątkowaniu - nie przez nas - spirali agresji, a potem spirali terroru, my, obywatele Państwa Izrael, gotowi jesteśmy teraz zapoczątkować spiralę pokoju.
Więcej możesz przeczytać w 43/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.