Peter Weir XIX-wiecznym żaglowcem płynie wprost po kosz Oscarów Peter Weir nigdy nie był królem box-office'ów i nigdy nie nakręcił filmu "z rozdzielnika". A mimo to producenci zainwestowali 160 mln dolarów w najnowszy film w reżyserii Australijczyka. Z kolei widzowie coraz dłużej muszą czekać na kolejne dzieła autora "Pikniku pod Wiszącą Skałą" czy "Świadka". Po filmie "Bez lęku" (w którym w ostatnich 12 minutach fantastycznie brzmi III symfonia Henryka Mikołaja Góreckiego) na "Truman Show" z Jimem Carreyem trzeba było czekać pięć lat (od 1993 r. do 1998 r.). Równie długo trwały prace nad najnowszym filmem Weira "Pan i władca. Na krańcu świata" - najdroższą tegoroczną produkcją amerykańską.
Peter Weir to perfekcjonista. A skoro najnowszym dziełem jest ponaddwugodzinna epicka opowieść marynistyczna z początków XIX wieku, to musiał dopilnować tysięcy detali. Efekt końcowy jest jednak porywający: "Pan i władca. Na krańcu świata" to z jedno z największych i najbardziej perfekcyjnie zrobionych widowisk w historii kina.
Inwazja z antypodów
Peter Weir do statuetki Oscara przymierzał się już czterokrotnie. Trzykrotnie był nominowany jako reżyser ("Świadek", "Stowarzyszenie Umarłych Poetów", "Truman Show") i raz jako scenarzysta ("Zielona karta"). Od lat jest uznawany za bardzo wpływowego i wybitnego artystę kina. Jego talent doceniono po raz pierwszy w 1975 r., kiedy jako trzydziestojednolatek wyreżyserował "Piknik pod Wiszącą Skałą" - opartą na faktach historię tajemniczego zniknięcia kilkunastu dziewcząt podczas pikniku w walentynki 1900 r. Kolejne jego filmy ("Gallipoli", "Rok niebezpiecznego życia") zyskały dobre recenzje i uznanie widzów, co w dziesięć lat po "Pikniku" pozwoliło nakręcić świetnego "Świadka" z Harrisonem Fordem. Historię policjanta wkraczającego w zamknięty świat amiszów można uznać za początek wielkiej inwazji na Hollywood filmowców z antypodów. Dwa lata później w swoim pierwszym wielkim amerykańskim przeboju - "Zabójczej broni" - wystąpił Mel Gibson. Aktor ten kilka lat wcześniej grał główne role u Weira w "Gallipoli" i "Roku niebezpiecznego życia". Potem następni twórcy z antypodów wręcz zalali Hollywood: reżyserzy George Miller, Philip Noyce, Peter Jackson, aktorzy Sam Neill, Nicole Kidman, Russell Crowe.
Duety mistrzów
Russell Crowe pojawił się po raz pierwszy w amerykańskim kinie w 1995 r., grając w westernie "Szybcy i martwi" Sama
Raimiego. Błyskawicznie zdobył pozycję jednego z najlepszych i najpopularniejszych aktorów, a w trzech kolejnych latach (2000--2002) był nominowany do Oscara w kategorii główna rola męska. Statuetkę otrzymał za "Gladiatora" Ridleya Scotta. Wiele wskazuje na to, że spotkanie w amerykańskiej superprodukcji dwóch gigantów z antypodów (Weira i Crowe'a) zaowocuje kolejnymi laurami dla każdego z nich. Rola charyzmatycznego kapitana marynarki królewskiej Jacka Aubreya, który ściganie większego i lepiej uzbrojonego francuskiego okrętu traktuje jak życiowe wyzwanie, wydaje się wręcz stworzona dla Crowe'a. Świetny jest też partnerujący mu (w roli okrętowego doktora i przyjaciela Stephena Marutina) angielski aktor Paul Bettany. Duet ten grał już parę przyjaciół dwa lata temu w nagrodzonym czterema Oscarami (w tym dla najlepszego filmu roku) obrazie "Piękny umysł".
"Pan i władca" to jeszcze jedno spotkanie po latach. Peter Weir zaprosił do pracy nad tym filmem kolejnego Australijczyka - operatora filmowego Russella Boyda. To właśnie on odpowiadał za zdjęcia do najważniejszych filmów młodego Weira ("Piknik pod Wiszącą Skałą", "Gallipoli", "Rok niebezpiecznego życia"). "Pan i władca. Na krańcu świata" to pierwszy wspólny film tej pary po dwudziestu jeden latach. W uznaniu dla ich wspólnych dokonań na trwającym właśnie w Łodzi XI Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Camerimage 2003 Weir i Boyd otrzymali nagrodę dla duetu reżyser - operator. Ich najnowszy film znalazł się równocześnie w konkursie o Nagrodę Złotej Żaby.
Wilki morskie z Galapagos
Zdjęcia Boyda, a właściwie cały film Weira, to dowód na to, że rozwój techniki filmowej nie jest celem samym w sobie. To jedno z tych rzadkich w ostatnich latach widowisk, w którym efekty specjalne nie przesłaniają fabuły. Równocześnie - co chyba równie rzadkie - dobrze obsadzeni aktorzy mają sporo do zagrania. W 139-minutowym filmie nie ma przestojów, porozumiewawczych mrugnięć do widza, wypełniaczy czy długich ujęć niewiast wartych grzechu. Tu praktycznie w ogóle nie ma kobiet, bo i skąd miałyby się wziąć na wojennym okręcie. Bohaterowie opuszczają pokład HMS "Surprise" jedynie dwa razy - odpoczywając kilka dni na Galapagos (film Weira to pierwszy w historii obraz, który był kręcony na tych egzotycznych wyspach) i podczas abordażu.
Odizolowany świat okrętu wojennego to pole do popisu dla talentu Weira, który nieraz udowodnił, że świetnie sobie radzi z opowieściami o zamkniętych środowiskach: wioska amiszów w "Świadku", szkoła z internatem w "Stowarzyszeniu Umarłych Poetów" czy sztuczne miasteczko w studiu telewizyjnym w "Truman Show". Tym razem z precyzją i lekkością pokazuje widzom, jak ciężka, ale i fascynująca była służba w marynarce w epoce napoleońskiej.
Peter Weir należy do tych nielicznych twórców kina, którzy oferują widzowi zawsze coś nowego i lepszego: tradycyjnego, a jednocześnie nowatorskiego. Dzieła
Weira to rodzaj filmowego maybacha.
Inwazja z antypodów
Peter Weir do statuetki Oscara przymierzał się już czterokrotnie. Trzykrotnie był nominowany jako reżyser ("Świadek", "Stowarzyszenie Umarłych Poetów", "Truman Show") i raz jako scenarzysta ("Zielona karta"). Od lat jest uznawany za bardzo wpływowego i wybitnego artystę kina. Jego talent doceniono po raz pierwszy w 1975 r., kiedy jako trzydziestojednolatek wyreżyserował "Piknik pod Wiszącą Skałą" - opartą na faktach historię tajemniczego zniknięcia kilkunastu dziewcząt podczas pikniku w walentynki 1900 r. Kolejne jego filmy ("Gallipoli", "Rok niebezpiecznego życia") zyskały dobre recenzje i uznanie widzów, co w dziesięć lat po "Pikniku" pozwoliło nakręcić świetnego "Świadka" z Harrisonem Fordem. Historię policjanta wkraczającego w zamknięty świat amiszów można uznać za początek wielkiej inwazji na Hollywood filmowców z antypodów. Dwa lata później w swoim pierwszym wielkim amerykańskim przeboju - "Zabójczej broni" - wystąpił Mel Gibson. Aktor ten kilka lat wcześniej grał główne role u Weira w "Gallipoli" i "Roku niebezpiecznego życia". Potem następni twórcy z antypodów wręcz zalali Hollywood: reżyserzy George Miller, Philip Noyce, Peter Jackson, aktorzy Sam Neill, Nicole Kidman, Russell Crowe.
Duety mistrzów
Russell Crowe pojawił się po raz pierwszy w amerykańskim kinie w 1995 r., grając w westernie "Szybcy i martwi" Sama
Raimiego. Błyskawicznie zdobył pozycję jednego z najlepszych i najpopularniejszych aktorów, a w trzech kolejnych latach (2000--2002) był nominowany do Oscara w kategorii główna rola męska. Statuetkę otrzymał za "Gladiatora" Ridleya Scotta. Wiele wskazuje na to, że spotkanie w amerykańskiej superprodukcji dwóch gigantów z antypodów (Weira i Crowe'a) zaowocuje kolejnymi laurami dla każdego z nich. Rola charyzmatycznego kapitana marynarki królewskiej Jacka Aubreya, który ściganie większego i lepiej uzbrojonego francuskiego okrętu traktuje jak życiowe wyzwanie, wydaje się wręcz stworzona dla Crowe'a. Świetny jest też partnerujący mu (w roli okrętowego doktora i przyjaciela Stephena Marutina) angielski aktor Paul Bettany. Duet ten grał już parę przyjaciół dwa lata temu w nagrodzonym czterema Oscarami (w tym dla najlepszego filmu roku) obrazie "Piękny umysł".
"Pan i władca" to jeszcze jedno spotkanie po latach. Peter Weir zaprosił do pracy nad tym filmem kolejnego Australijczyka - operatora filmowego Russella Boyda. To właśnie on odpowiadał za zdjęcia do najważniejszych filmów młodego Weira ("Piknik pod Wiszącą Skałą", "Gallipoli", "Rok niebezpiecznego życia"). "Pan i władca. Na krańcu świata" to pierwszy wspólny film tej pary po dwudziestu jeden latach. W uznaniu dla ich wspólnych dokonań na trwającym właśnie w Łodzi XI Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Camerimage 2003 Weir i Boyd otrzymali nagrodę dla duetu reżyser - operator. Ich najnowszy film znalazł się równocześnie w konkursie o Nagrodę Złotej Żaby.
Wilki morskie z Galapagos
Zdjęcia Boyda, a właściwie cały film Weira, to dowód na to, że rozwój techniki filmowej nie jest celem samym w sobie. To jedno z tych rzadkich w ostatnich latach widowisk, w którym efekty specjalne nie przesłaniają fabuły. Równocześnie - co chyba równie rzadkie - dobrze obsadzeni aktorzy mają sporo do zagrania. W 139-minutowym filmie nie ma przestojów, porozumiewawczych mrugnięć do widza, wypełniaczy czy długich ujęć niewiast wartych grzechu. Tu praktycznie w ogóle nie ma kobiet, bo i skąd miałyby się wziąć na wojennym okręcie. Bohaterowie opuszczają pokład HMS "Surprise" jedynie dwa razy - odpoczywając kilka dni na Galapagos (film Weira to pierwszy w historii obraz, który był kręcony na tych egzotycznych wyspach) i podczas abordażu.
Odizolowany świat okrętu wojennego to pole do popisu dla talentu Weira, który nieraz udowodnił, że świetnie sobie radzi z opowieściami o zamkniętych środowiskach: wioska amiszów w "Świadku", szkoła z internatem w "Stowarzyszeniu Umarłych Poetów" czy sztuczne miasteczko w studiu telewizyjnym w "Truman Show". Tym razem z precyzją i lekkością pokazuje widzom, jak ciężka, ale i fascynująca była służba w marynarce w epoce napoleońskiej.
Peter Weir należy do tych nielicznych twórców kina, którzy oferują widzowi zawsze coś nowego i lepszego: tradycyjnego, a jednocześnie nowatorskiego. Dzieła
Weira to rodzaj filmowego maybacha.
Więcej możesz przeczytać w 49/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.