Dlaczego ceny usług w działających w Polsce bankach należą do najwyższych w Europie
Dlaczego ceny usług w działających w Polsce bankach należą do najwyższych w Europie
Drogie, zachowawcze i niedostępne" - tak oceniło polskie banki 63 proc. szefów i właścicieli firm w ankiecie przeprowadzonej pod koniec 2003 r. przez CBM Indicator na zlecenie magazynu "BusinessWeek". Polskie banki w pełni zasłużyły sobie na taką opinię, lecz to nie one są najbardziej winne - w końcu ich świętym prawem jest dążenie do maksymalnego i pewnego zysku. A jedno i drugie gwarantuje rząd. W ostatnich latach banki w Polsce pożyczyły państwu ponad 107 mld zł. Stały się więc bankierem skarbu państwa, który jako najpewniejszy i najłatwiejszy w obsłudze dłużnik wyparł słabszych klientów. Rezultat? Od dłuższego czasu w Polsce działa nieformalny holding bankowy! Tak przewrotnie można ocenić postępowanie kilkudziesięciu banków komercyjnych, które - zadowolone z pewnego zysku z papierów skarbowych - lekceważą przedsiębiorców i drobnych ciułaczy, bo ich pozyskanie i utrzymanie wymaga zabiegów, czyli "generuje koszty". To dlatego od trzech lat banki praktycznie przestały reagować na obniżanie przez RPP podstawowych stóp procentowych. I wydają się robić wszystko, by się pozbyć niechcianych klientów, przede wszystkim windując opłaty za usługi do rzadko spotykanego na świecie poziomu. Według raportu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, ceny usług bankowych - w tym tych podstawowych - należą u nas do najwyższych w Europie. Jeśli porównamy je z cenami w krajach OECD (uwzględniając tym samym m.in. banki amerykańskie i kanadyjskie), okażą się średnio o 30 proc. wyższe!
Drogi, droższy, bank
Aż 335 zł rocznie płaci klient banku w Polsce za samo posiadanie rachunku bieżącego (tzw. ROR) i wykonywanie prostych operacji (kilka przelewów miesięcznie i wypłat z bankomatów). Cena za dokonanie przelewu przez telefon w polskich bankach jest dwudziestotrzykrotnie wyższa niż w bankach UE (Polska - 0,23 euro, UE - 0,01 euro); transfer pieniędzy zlecony przez Internet jest pięciokrotnie droższy (Polska - 0,05 euro, UE - 0,01 euro), a w oddziale banku - trzykrotnie droższy (Polska - 0,75 euro, UE - 0,25 euro). Zdaniem prezesów polskich banków, proszonych przez nas o skomentowanie tych różnic, ceny są... "wyrwane z kontekstu". W Wielkiej Brytanii prowadzenie konta oraz podstawowe usługi (comiesięczny wydruk stanu konta, przelewy czy zlecenia stałe) są darmowe. W irlandzkim AIB za abonament w wysokości 4,5 euro miesięcznie klient otrzymuje kartę płatniczą i możliwość dokonywania przelewów w cenie 0,3 euro, czyli prawie trzy razy taniej niż w polskich bankach. Podobne ceny jak w Polsce obowiązują tylko w niemieckich bankach, jednak przeciętna miesięczna płaca jest w Niemczech ponad czterokrotnie wyższa niż u nas! Nic dziwnego, że w Polsce wielu osób po prostu nie stać na "luksus" posiadania konta w banku. Standardowy ROR ma zaledwie 39 proc. dorosłych Polaków - wynika z raportu firmy Roland Berger. Tymczasem w sąsiednich Czechach konto bankowe ma 64 proc. dorosłych mieszkańców, a w krajach Unii Europejskiej - 90 proc. - Klient detaliczny jest w Polsce mało wymagający. Nie przegląda ofert, nie wie, że może płacić mniej. W naszym sektorze bankowym praktycznie nie zachodzi zjawisko podążania klienta za korzystniejszą ofertą - komentuje Błażej Lepczyński z IBnGR, jeden z autorów raportu o bankach.
Banki w Polsce są nie tylko drogie, ale również mało przyjazne dla klienta. UOKiK, który w listopadzie 2003 r. badał regulaminy rachunków oszczędnościowo-rozliczeniowych oraz regulaminy lokat terminowych piętnastu banków, stwierdził, że wiele z tych dokumentów zawiera niekorzystne dla klientów klauzule - część banków wycofała się z nich, ale do sądu trafiły pozwy przeciwko PKO BP, Millennium, BPH PBK oraz Lukas Bankowi.
Tanie depozyty, drogie kredyty
Polskie banki z opóźnieniem reagują na zmiany wysokości stóp procentowych, uchwalane przez Radę Polityki Pieniężnej. Opóźnienia dotyczą jednak wybranych dziedzin; o ile oprocentowanie depozytów maleje praktycznie natychmiast, o tyle kredyty tanieją bardzo powoli. W latach 1998-2003 główna stopa procentowa (tzw. referencyjna) została obniżona z 24 proc. do 5,25 proc. Realne oprocentowanie kredytu dla gospodarstw domowych pozostało tymczasem na nie zmienionym poziomie: 14,2 proc.! Kredyty w polskich bankach są nie tylko drogie, ale i trudno dostępne. Konieczny wkład własny sięga zwykle 30-40 proc. kwoty potrzebnej na inwestycję, co stawia pod znakiem zapytania sens zaciągania pożyczki; prowizje lub opłaty za przyznanie czy promesę kredytu wynoszą 1,5-3 proc. jego wartości. W Polsce wartość kredytów detalicznych stanowi zaledwie 7 proc. PKB, podczas gdy w nieco bogatszej Portugalii - 60 proc. PKB. Banki w Polsce tłamszą więc przedsiębiorczość Polaków, bowiem niechętnie udzielają kredytów małym, rozwijającym się firmom. Na całym świecie banki opracowują dla firm sektora MSP (małe i średnie przedsiębiorstwa) specjalne, korzystne oferty. W Polsce zaledwie 15 proc. takich firm dostało kredyt w banku. Biznesmenom nie pomaga też fakt, że około 70 proc. aktywów bankowych w Polsce kontrolują wielkie banki zagraniczne (Creditanstalt, Commerzbank, Deutsche Bank, HypoVereinsbank), które nie zawsze rozumieją potrzeby i dostrzegają możliwości polskich przedsiębiorców. Paradoksalnie restrykcyjna polityka przy przyznawaniu kredytów nie idzie w parze z trafnością podejmowania decyzji. Odsetek tzw. złych kredytów w Polsce jest dwa razy większy niż w krajach UE! - To w dużym stopniu wina kadry zarządzającej bankami - mówi "Wprost" Hanna Gronkiewicz-Waltz, wiceprezes EBOiR.
- Często z powodu braku odpowiednich kwalifikacji nie potrafi ona oszacować ryzyka kredytowego.
Państwo demoralizuje banki
- Wiarygodny i pewny dłużnik, za jakiego uchodzi skarb państwa, wypchnął z rynku słabszych kredytobiorców, którymi są przedsiębiorcy lub indywidualni klienci - uważa Rafał Antczak, ekspert Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych. Dzięki takim bezpiecznym warunkom egzystencji, stworzonym przez zadłużające się rządy
III RP, banki nie muszą w takim samym stopniu jak inne firmy się liczyć z wymogami gospodarki rynkowej. Spośród 61 banków komercyjnych tylko Pekao SA ma wzorcowy stosunek kosztów do przychodów. Według Komisji Europejskiej, powinien on wynosić 45-50 proc. Tymczasem w największych polskich bankach jest on znacznie większy: w BZ WBK - 70 proc., Banku Millennium i BRE Banku - 73 proc., a w Kredyt Banku - aż 75 proc. - Polskie banki przerzucają wysokie koszty działalności na klientów - tłumaczy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Nie daj się wydoić!
Świadomość, że banki w Polsce wykorzystują klientów, jest na tyle powszechna, że została wykorzystana w kampaniach reklamowych... banków internetowych. "Banki doją klientów. Nie daj się doić. mBank - 0 zł opłat" - w ten sposób internetowy mBank kusił klientów niezadowolonych z wysokich opłat w tradycyjnych bankach. Tym samym mBank dał prztyczka swojemu macierzystemu bankowi, czyli BRE, który jest tak samo nieprzyjazny dla klientów jak inne banki. Konkurencyjne wobec mBanku Inteligo namawiało z kolei, by "nie fundować bankom marmurowych schodów". W 2000 r., zanim mBank wszedł na rynek, wykonano badania marketingowe. - Z analizy wynikało, że banki nie konkurują ceną o klienta - mówi Paweł Kucharski, wicedyrektor mBanku. I właśnie konkurencja cenowa sprawiła, że polskie banki internetowe (mimo ciągle ograniczonej dostępności Internetu) mają już ponad milion klientów.
O tym, że "holding bankowy" nie jest zbytnio zainteresowany polskim rynkiem, świadczy kazus brytyjskiej firmy Provident, z której usług korzysta już prawie milion osób. Chociaż oprocentowanie oferowanych przez nią pożyczek jest horrendalnie wysokie (231 proc. rocznie), to Provident ma dwa razy mniej tzw. złych kredytów niż tradycjne banki! Recepta na obudzenie tuzów naszej bankowości z letargu i skierowanie ich uwagi na klienta jest banalnie prosta: wystarczy, że budżet państwa przestanie pożyczać od banków pieniądze, a banki natychmiast przypomną sobie o zwykłych ludziach. Proste dla obywateli, trudne dla państwa.
Drogie, zachowawcze i niedostępne" - tak oceniło polskie banki 63 proc. szefów i właścicieli firm w ankiecie przeprowadzonej pod koniec 2003 r. przez CBM Indicator na zlecenie magazynu "BusinessWeek". Polskie banki w pełni zasłużyły sobie na taką opinię, lecz to nie one są najbardziej winne - w końcu ich świętym prawem jest dążenie do maksymalnego i pewnego zysku. A jedno i drugie gwarantuje rząd. W ostatnich latach banki w Polsce pożyczyły państwu ponad 107 mld zł. Stały się więc bankierem skarbu państwa, który jako najpewniejszy i najłatwiejszy w obsłudze dłużnik wyparł słabszych klientów. Rezultat? Od dłuższego czasu w Polsce działa nieformalny holding bankowy! Tak przewrotnie można ocenić postępowanie kilkudziesięciu banków komercyjnych, które - zadowolone z pewnego zysku z papierów skarbowych - lekceważą przedsiębiorców i drobnych ciułaczy, bo ich pozyskanie i utrzymanie wymaga zabiegów, czyli "generuje koszty". To dlatego od trzech lat banki praktycznie przestały reagować na obniżanie przez RPP podstawowych stóp procentowych. I wydają się robić wszystko, by się pozbyć niechcianych klientów, przede wszystkim windując opłaty za usługi do rzadko spotykanego na świecie poziomu. Według raportu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, ceny usług bankowych - w tym tych podstawowych - należą u nas do najwyższych w Europie. Jeśli porównamy je z cenami w krajach OECD (uwzględniając tym samym m.in. banki amerykańskie i kanadyjskie), okażą się średnio o 30 proc. wyższe!
Drogi, droższy, bank
Aż 335 zł rocznie płaci klient banku w Polsce za samo posiadanie rachunku bieżącego (tzw. ROR) i wykonywanie prostych operacji (kilka przelewów miesięcznie i wypłat z bankomatów). Cena za dokonanie przelewu przez telefon w polskich bankach jest dwudziestotrzykrotnie wyższa niż w bankach UE (Polska - 0,23 euro, UE - 0,01 euro); transfer pieniędzy zlecony przez Internet jest pięciokrotnie droższy (Polska - 0,05 euro, UE - 0,01 euro), a w oddziale banku - trzykrotnie droższy (Polska - 0,75 euro, UE - 0,25 euro). Zdaniem prezesów polskich banków, proszonych przez nas o skomentowanie tych różnic, ceny są... "wyrwane z kontekstu". W Wielkiej Brytanii prowadzenie konta oraz podstawowe usługi (comiesięczny wydruk stanu konta, przelewy czy zlecenia stałe) są darmowe. W irlandzkim AIB za abonament w wysokości 4,5 euro miesięcznie klient otrzymuje kartę płatniczą i możliwość dokonywania przelewów w cenie 0,3 euro, czyli prawie trzy razy taniej niż w polskich bankach. Podobne ceny jak w Polsce obowiązują tylko w niemieckich bankach, jednak przeciętna miesięczna płaca jest w Niemczech ponad czterokrotnie wyższa niż u nas! Nic dziwnego, że w Polsce wielu osób po prostu nie stać na "luksus" posiadania konta w banku. Standardowy ROR ma zaledwie 39 proc. dorosłych Polaków - wynika z raportu firmy Roland Berger. Tymczasem w sąsiednich Czechach konto bankowe ma 64 proc. dorosłych mieszkańców, a w krajach Unii Europejskiej - 90 proc. - Klient detaliczny jest w Polsce mało wymagający. Nie przegląda ofert, nie wie, że może płacić mniej. W naszym sektorze bankowym praktycznie nie zachodzi zjawisko podążania klienta za korzystniejszą ofertą - komentuje Błażej Lepczyński z IBnGR, jeden z autorów raportu o bankach.
Banki w Polsce są nie tylko drogie, ale również mało przyjazne dla klienta. UOKiK, który w listopadzie 2003 r. badał regulaminy rachunków oszczędnościowo-rozliczeniowych oraz regulaminy lokat terminowych piętnastu banków, stwierdził, że wiele z tych dokumentów zawiera niekorzystne dla klientów klauzule - część banków wycofała się z nich, ale do sądu trafiły pozwy przeciwko PKO BP, Millennium, BPH PBK oraz Lukas Bankowi.
Polskie banki z opóźnieniem reagują na zmiany wysokości stóp procentowych, uchwalane przez Radę Polityki Pieniężnej. Opóźnienia dotyczą jednak wybranych dziedzin; o ile oprocentowanie depozytów maleje praktycznie natychmiast, o tyle kredyty tanieją bardzo powoli. W latach 1998-2003 główna stopa procentowa (tzw. referencyjna) została obniżona z 24 proc. do 5,25 proc. Realne oprocentowanie kredytu dla gospodarstw domowych pozostało tymczasem na nie zmienionym poziomie: 14,2 proc.! Kredyty w polskich bankach są nie tylko drogie, ale i trudno dostępne. Konieczny wkład własny sięga zwykle 30-40 proc. kwoty potrzebnej na inwestycję, co stawia pod znakiem zapytania sens zaciągania pożyczki; prowizje lub opłaty za przyznanie czy promesę kredytu wynoszą 1,5-3 proc. jego wartości. W Polsce wartość kredytów detalicznych stanowi zaledwie 7 proc. PKB, podczas gdy w nieco bogatszej Portugalii - 60 proc. PKB. Banki w Polsce tłamszą więc przedsiębiorczość Polaków, bowiem niechętnie udzielają kredytów małym, rozwijającym się firmom. Na całym świecie banki opracowują dla firm sektora MSP (małe i średnie przedsiębiorstwa) specjalne, korzystne oferty. W Polsce zaledwie 15 proc. takich firm dostało kredyt w banku. Biznesmenom nie pomaga też fakt, że około 70 proc. aktywów bankowych w Polsce kontrolują wielkie banki zagraniczne (Creditanstalt, Commerzbank, Deutsche Bank, HypoVereinsbank), które nie zawsze rozumieją potrzeby i dostrzegają możliwości polskich przedsiębiorców. Paradoksalnie restrykcyjna polityka przy przyznawaniu kredytów nie idzie w parze z trafnością podejmowania decyzji. Odsetek tzw. złych kredytów w Polsce jest dwa razy większy niż w krajach UE! - To w dużym stopniu wina kadry zarządzającej bankami - mówi "Wprost" Hanna Gronkiewicz-Waltz, wiceprezes EBOiR.
- Często z powodu braku odpowiednich kwalifikacji nie potrafi ona oszacować ryzyka kredytowego.
Państwo demoralizuje banki
- Wiarygodny i pewny dłużnik, za jakiego uchodzi skarb państwa, wypchnął z rynku słabszych kredytobiorców, którymi są przedsiębiorcy lub indywidualni klienci - uważa Rafał Antczak, ekspert Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych. Dzięki takim bezpiecznym warunkom egzystencji, stworzonym przez zadłużające się rządy
III RP, banki nie muszą w takim samym stopniu jak inne firmy się liczyć z wymogami gospodarki rynkowej. Spośród 61 banków komercyjnych tylko Pekao SA ma wzorcowy stosunek kosztów do przychodów. Według Komisji Europejskiej, powinien on wynosić 45-50 proc. Tymczasem w największych polskich bankach jest on znacznie większy: w BZ WBK - 70 proc., Banku Millennium i BRE Banku - 73 proc., a w Kredyt Banku - aż 75 proc. - Polskie banki przerzucają wysokie koszty działalności na klientów - tłumaczy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Nie daj się wydoić!
Świadomość, że banki w Polsce wykorzystują klientów, jest na tyle powszechna, że została wykorzystana w kampaniach reklamowych... banków internetowych. "Banki doją klientów. Nie daj się doić. mBank - 0 zł opłat" - w ten sposób internetowy mBank kusił klientów niezadowolonych z wysokich opłat w tradycyjnych bankach. Tym samym mBank dał prztyczka swojemu macierzystemu bankowi, czyli BRE, który jest tak samo nieprzyjazny dla klientów jak inne banki. Konkurencyjne wobec mBanku Inteligo namawiało z kolei, by "nie fundować bankom marmurowych schodów". W 2000 r., zanim mBank wszedł na rynek, wykonano badania marketingowe. - Z analizy wynikało, że banki nie konkurują ceną o klienta - mówi Paweł Kucharski, wicedyrektor mBanku. I właśnie konkurencja cenowa sprawiła, że polskie banki internetowe (mimo ciągle ograniczonej dostępności Internetu) mają już ponad milion klientów.
O tym, że "holding bankowy" nie jest zbytnio zainteresowany polskim rynkiem, świadczy kazus brytyjskiej firmy Provident, z której usług korzysta już prawie milion osób. Chociaż oprocentowanie oferowanych przez nią pożyczek jest horrendalnie wysokie (231 proc. rocznie), to Provident ma dwa razy mniej tzw. złych kredytów niż tradycjne banki! Recepta na obudzenie tuzów naszej bankowości z letargu i skierowanie ich uwagi na klienta jest banalnie prosta: wystarczy, że budżet państwa przestanie pożyczać od banków pieniądze, a banki natychmiast przypomną sobie o zwykłych ludziach. Proste dla obywateli, trudne dla państwa.
Dlaczego drożej? JÓZEF WANCER prezes BPH PBK Średni poziom depozytów i kredytów przypadających na klientów indywidualnych w polskich bankach jest kilkunastokrotnie niższy niż w krajach Unii Europejskiej. Choć wiele banków w ciągu ostatnich 12 miesięcy obniżyło koszty działania, to właśnie mała liczba klientów i ich niewielka zamożność sprawiają, że te koszty są znacznie wyższe niż w zachodnioeuropejskich bankach. BOGUSŁAW KOTT prezes Banku Millennium Wyniki badań opinii publicznej pokazują przede wszystkim stopień frustracji przedstawicieli firm, którzy w okresie słabej koniunktury część swoich problemów upatrują we współpracy z bankami. Ponadto odsetek tzw. złych kredytów w bankach wynosi dziś średnio prawie 25 proc. i nawet dla poprawy opinii banki nie zaryzykują jego zwiększenia. KRZYSZTOF PIETRASZKIEWICZ prezes Związku Banków Polskich Banki w Polsce działają w warunkach wyższych obciążeń podatkowych i parapodatkowych oraz wyższego niż w innych krajach ryzyka gospodarczego i prawnego. W krajach UE poziom tzw. złych kredytów udzielanych klientom indywidualnym wynosi 3-4 proc., podczas gdy w Polsce - liczony tą samą metodą - sięga 12 proc. (według ostrzejszych kryteriów stosowanych przez NBP - nawet 25 proc.). Banki kredytują państwo, kupując rządowe papiery wartościowe, ale nawet gdyby tego nie robiły, nie oznaczałoby to, że pieniądze trafiłyby do klientów, których zdolność kredytowa została wcześniej zakwestionowana. |
Więcej możesz przeczytać w 3/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.