Poza Giertychem członkowie komisji śledczej nie pojmują, że powinni działać tak, by zainteresować szeroką publiczność Jej początek przypominał blitzkrieg: błyskawiczne tempo ataku, wiele sukcesów, przeciwnicy w rozsypce i panice. I kiedy sejmowa komisja śledcza ds. Orlenu już docierała do celu, utknęła jak Wehrmacht pod Moskwą. Zamiast rozmieniać się na drobne w potyczkach i połajankach, musi znowu nabrać rozmachu. Inaczej znajdzie się w odwrocie. A klęska komisji oznaczałaby nie tylko zakwestionowanie jej dotychczasowych, wielkich osiągnięć, ale zahamowałaby też naprawę III RP. Obecna choroba powinna jednak komisję wzmocnić, a nie zabić - dla dobra nas wszystkich. Zresztą nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi. Dwa miesiące temu politycy opozycji triumfowali. "Za trzy tygodnie Kwaśniewski będzie skończony. Ta komisja dobija SLD!" - zacierali ręce i nie kryli radości. Przedwcześnie, zupełnie jak niemieccy marszałkowie, widząc kremlowskie wieże. Prezydent otrzymał kilka ciosów, ale do nokautu jeszcze daleko. A postkomuniści w sondażach mają się wręcz coraz lepiej, i to mimo afery Pęczaka i dziesiątek pomniejszych.
Pomylone priorytety
Dlaczego komisja wytraciła impet? Po pierwsze, lewica po pierwszym szoku zaczęła kontratakować. Bajania o prawicowym zamachu stanu przeraziły niewielu, ale konkretne zarzuty przeciw poszczególnym posłom komisji okazały się groźniejsze. W każdym razie lewica przestała jedynie przyjmować ciosy, a zaczęła je też zadawać.
Pod ostrzałem znaleźli się Roman Giertych, Zbigniew Wassermann, Konstanty Miodowicz i Józef Gruszka. Nie zawsze strzelano pustą amunicją. Drobiazgowymi analizami jasnogórskiego spotkania Giertycha z Kulczykiem media żyją od wielu dni, a lider LPR ze śledczego zamienił się w śledzonego. Podobnie było ze społecznym asystentem przewodniczącego Gruszki, który jest zamieszany w aferę paliwową. Rzuciło to cień na jego szefa.
Inne, mniej lub bardziej dęte sprawy niezauważenie odwróciły porządek rzeczy. Sprawy korupcji, kapitalizmu politycznego i bezprawnego aresztowania szefa Orlenu znalazły się na dalszym planie. Na czoło wysunęły się milczenie Giertycha, konfrontacje w Sejmie i w łonie komisji oraz mało zrozumiała dla opinii publicznej wojna Wassermanna i Miodowicza z pełnomocnikiem Kulczyka Janem Widackim.
Przegnano wprawdzie z sali kolumnowej mało sympatycznego prawnika, ale telewidzowie widzieli przede wszystkim zamęt, w którym żadna ze stron nie prezentowała się lepiej od drugiej. A o to wszak chodzi wrogom komisji: o pokazanie, że posłowie szukający prawdy wcale nie są lepsi od zamieszanych w aferę Orlenu. O zniszczenie zaufania do komisji. Bez zaufania wszelkie wyczyny komisji będą funta kłaków warte. Dotychczas bowiem jedynym, ale potężnym sojusznikiem komisji była opinia publiczna. Dziś jednak jest ona zdezorientowana i zmęczona całym tym zamieszaniem. Kompromitacja, cyrk, chaos, dzień świra - tak wyglądały nie tylko prasowe komentarze po (nie)przesłuchaniu Kulczyka.
Giertych jak Wał Pomorski
Dlaczego komisja dała się wciągnąć w jałową grę o wykluczenie mecenasa Widackiego? Bo, jak tłumaczy jeden z jej przytomniejszych członków, musiała obronić Giertycha. A żeby to uczynić, trzeba było - przynajmniej na jakiś czas - zamknąć usta Kulczykowi. Ten bowiem nie miał zamiaru powiedzieć niczego nowego oprócz opowieści na temat obiadu jasnogórskiego. Rozdęte do rozmiarów afery FOZZ spotkanie lidera LPR z najbogatszym Polakiem posłużyłoby lewicy do usunięcia Giertycha z komisji. Miało to się stać na posiedzeniu Sejmu rozpoczynającym się dzień po przesłuchaniu Kulczyka.
- Kiedy prof. Nałęcz bawił na imieninach u świadka Jakubowskiej i spotykał się z Millerem czy Kwaśniewskim, nikt nie miał do niego pretensji, a my mamy się teraz pozbywać zdeterminowanego śledczego, jakim jest Giertych? - pyta retorycznie Zbigniew Ziobro, członek komisji ds. Rywina.
Dlaczego opozycja broni Giertycha jak Niemcy Wału Pomorskiego? Bo Giertych jest jej motorem. Można wręcz zaryzykować tezę, że grupa Gruszki jedzie na jałowym biegu od czasu, kiedy zaczęły się kłopoty lidera LPR. I choć o te kłopoty Giertych powinien mieć pretensję do siebie, to komisja musi mu pomóc. Bo wie świetnie, że gdyby zamienić nazwę sejmowej komisji śledczej ds. Orlenu na Roman Giertych, to trafnie oddawałoby to wartość tego ciała.
Ucho Gruszki
Kontratak zjednoczonych sił "Trybuny", lewicy i Kulczyka idzie tak dobrze, bo uderzają w łatwego przeciwnika. Choć czołówka komisji prezentuje się całkiem okazale (Giertych, Wassermann, Miodowicz, Macierewicz), to w porównaniu z Janem Rokitą, Zbigniewem Ziobrą, a nawet Tomaszem Nałęczem - na tym etapie prac komisja wypada blado.
Poza Giertychem członkowie komisji nie pojmują, że jej prace muszą być prowadzone tak, by interesowały szeroką publiczność. Tymczasem Wassermann wygłasza powikłane tyrady, w których starym zwyczajem PiS coś niejasno daje do zrozumienia, ale konia z rzędem temu, kto rozumie, co. Macierewicz i Miodowicz sprawiają z kolei wrażenie hobbystów, którzy w komisji znaleźli się przede wszystkim po to, by pogłębić swą wiedzę na temat życiowej pasji, czyli służb specjalnych.
Kuriozalne jest zwłaszcza zachowanie Miodowicza, który ze smutkiem opowiada dziennikarzom, że to i owo przemycił podczas przesłuchania, ale, niestety, nikt tego nie wyłapał. Tymczasem to właśnie Miodowicz jest od łapania! I jeśli nie rozumie, że to sprawa zbyt poważna, by się bawić w skojarzenia, to polecamy sanatorium.
Prawicowcy jak to prawicowcy - nie dość, że czasem coś głupio palną ("Na miejscu Kulczyka bym nie wracał"), to jeszcze są drażliwi i łatwo wzbudzić w nich polemiczny zapał, a nawet coś więcej. Skrzętnie wykorzystuje to Andrzej Celiński (SDPL), którego tyrady są tyleż wściekłe, ile skuteczne w dążeniu do sparaliżowania prac komisji. A warto opozycji przypomnieć, że tracenie nerwów i agresja mogą wiele kosztować. Boleśnie przekonał się o tym Leszek Miller, którego swego czasu wyprowadził z równowagi Ziobro.
Smętne wrażenie robi w zestawieniu ze swym poprzednikiem Nałęczem przewodniczący Gruszka. Tomasz Nałęcz zaczynał jako histeryczny obrońca Millera, kończył już jednak jako pogromca Czarzastego. Profesor zawsze sprawiał wrażenie człowieka, który wie, o co chodzi. Poseł PSL nie dorósł do swej roli i komisja pracowałaby sprawniej, gdyby go nie było. Bo czas przeznaczony na szeptanie mu do ucha przez Giertycha to czas stracony.
Moskwa wciąż nie zdobyta
Za Janem Rokitą, gwiazdą komisji ds. Rywina, tęskni się nie tylko dlatego, że był błyskotliwy i słał czytelne komunikaty do opinii publicznej. Zapewne za sprawą tych cech dość szybko stał się kimś w rodzaju społecznego przewodnika po aferze Rywina. Sprawa fałszerstwa ustawy była skomplikowana, więc media i widzowie potrzebowali człowieka, który oprowadzi ich po tych zawiłościach. Lider PO doskonale wywiązał się z tego zadania i niepostrzeżenie zaczęliśmy patrzeć na aferę Rywina jego oczami. W sprawie Orlenu przewodnika potrzebujemy jeszcze bardziej niż w aferze Rywina, bo ten temat jest nieskończenie bardziej skomplikowany. Bez takiego tłumacza w opinii publicznej narasta znużenie i niezrozumienie. A to najwięksi wrogowie prawdy, o którą walczy komisja. Komisja powinna się otrząsnąć, wygrzebać z kryzysu i nabierać rozpędu. Na razie niepotrzebnie traci energię na drugorzędnych frontach.
A Moskwa wciąż nie zdobyta.
Dlaczego komisja wytraciła impet? Po pierwsze, lewica po pierwszym szoku zaczęła kontratakować. Bajania o prawicowym zamachu stanu przeraziły niewielu, ale konkretne zarzuty przeciw poszczególnym posłom komisji okazały się groźniejsze. W każdym razie lewica przestała jedynie przyjmować ciosy, a zaczęła je też zadawać.
Pod ostrzałem znaleźli się Roman Giertych, Zbigniew Wassermann, Konstanty Miodowicz i Józef Gruszka. Nie zawsze strzelano pustą amunicją. Drobiazgowymi analizami jasnogórskiego spotkania Giertycha z Kulczykiem media żyją od wielu dni, a lider LPR ze śledczego zamienił się w śledzonego. Podobnie było ze społecznym asystentem przewodniczącego Gruszki, który jest zamieszany w aferę paliwową. Rzuciło to cień na jego szefa.
Inne, mniej lub bardziej dęte sprawy niezauważenie odwróciły porządek rzeczy. Sprawy korupcji, kapitalizmu politycznego i bezprawnego aresztowania szefa Orlenu znalazły się na dalszym planie. Na czoło wysunęły się milczenie Giertycha, konfrontacje w Sejmie i w łonie komisji oraz mało zrozumiała dla opinii publicznej wojna Wassermanna i Miodowicza z pełnomocnikiem Kulczyka Janem Widackim.
Przegnano wprawdzie z sali kolumnowej mało sympatycznego prawnika, ale telewidzowie widzieli przede wszystkim zamęt, w którym żadna ze stron nie prezentowała się lepiej od drugiej. A o to wszak chodzi wrogom komisji: o pokazanie, że posłowie szukający prawdy wcale nie są lepsi od zamieszanych w aferę Orlenu. O zniszczenie zaufania do komisji. Bez zaufania wszelkie wyczyny komisji będą funta kłaków warte. Dotychczas bowiem jedynym, ale potężnym sojusznikiem komisji była opinia publiczna. Dziś jednak jest ona zdezorientowana i zmęczona całym tym zamieszaniem. Kompromitacja, cyrk, chaos, dzień świra - tak wyglądały nie tylko prasowe komentarze po (nie)przesłuchaniu Kulczyka.
Giertych jak Wał Pomorski
Dlaczego komisja dała się wciągnąć w jałową grę o wykluczenie mecenasa Widackiego? Bo, jak tłumaczy jeden z jej przytomniejszych członków, musiała obronić Giertycha. A żeby to uczynić, trzeba było - przynajmniej na jakiś czas - zamknąć usta Kulczykowi. Ten bowiem nie miał zamiaru powiedzieć niczego nowego oprócz opowieści na temat obiadu jasnogórskiego. Rozdęte do rozmiarów afery FOZZ spotkanie lidera LPR z najbogatszym Polakiem posłużyłoby lewicy do usunięcia Giertycha z komisji. Miało to się stać na posiedzeniu Sejmu rozpoczynającym się dzień po przesłuchaniu Kulczyka.
- Kiedy prof. Nałęcz bawił na imieninach u świadka Jakubowskiej i spotykał się z Millerem czy Kwaśniewskim, nikt nie miał do niego pretensji, a my mamy się teraz pozbywać zdeterminowanego śledczego, jakim jest Giertych? - pyta retorycznie Zbigniew Ziobro, członek komisji ds. Rywina.
Dlaczego opozycja broni Giertycha jak Niemcy Wału Pomorskiego? Bo Giertych jest jej motorem. Można wręcz zaryzykować tezę, że grupa Gruszki jedzie na jałowym biegu od czasu, kiedy zaczęły się kłopoty lidera LPR. I choć o te kłopoty Giertych powinien mieć pretensję do siebie, to komisja musi mu pomóc. Bo wie świetnie, że gdyby zamienić nazwę sejmowej komisji śledczej ds. Orlenu na Roman Giertych, to trafnie oddawałoby to wartość tego ciała.
Ucho Gruszki
Kontratak zjednoczonych sił "Trybuny", lewicy i Kulczyka idzie tak dobrze, bo uderzają w łatwego przeciwnika. Choć czołówka komisji prezentuje się całkiem okazale (Giertych, Wassermann, Miodowicz, Macierewicz), to w porównaniu z Janem Rokitą, Zbigniewem Ziobrą, a nawet Tomaszem Nałęczem - na tym etapie prac komisja wypada blado.
Poza Giertychem członkowie komisji nie pojmują, że jej prace muszą być prowadzone tak, by interesowały szeroką publiczność. Tymczasem Wassermann wygłasza powikłane tyrady, w których starym zwyczajem PiS coś niejasno daje do zrozumienia, ale konia z rzędem temu, kto rozumie, co. Macierewicz i Miodowicz sprawiają z kolei wrażenie hobbystów, którzy w komisji znaleźli się przede wszystkim po to, by pogłębić swą wiedzę na temat życiowej pasji, czyli służb specjalnych.
Kuriozalne jest zwłaszcza zachowanie Miodowicza, który ze smutkiem opowiada dziennikarzom, że to i owo przemycił podczas przesłuchania, ale, niestety, nikt tego nie wyłapał. Tymczasem to właśnie Miodowicz jest od łapania! I jeśli nie rozumie, że to sprawa zbyt poważna, by się bawić w skojarzenia, to polecamy sanatorium.
Prawicowcy jak to prawicowcy - nie dość, że czasem coś głupio palną ("Na miejscu Kulczyka bym nie wracał"), to jeszcze są drażliwi i łatwo wzbudzić w nich polemiczny zapał, a nawet coś więcej. Skrzętnie wykorzystuje to Andrzej Celiński (SDPL), którego tyrady są tyleż wściekłe, ile skuteczne w dążeniu do sparaliżowania prac komisji. A warto opozycji przypomnieć, że tracenie nerwów i agresja mogą wiele kosztować. Boleśnie przekonał się o tym Leszek Miller, którego swego czasu wyprowadził z równowagi Ziobro.
Smętne wrażenie robi w zestawieniu ze swym poprzednikiem Nałęczem przewodniczący Gruszka. Tomasz Nałęcz zaczynał jako histeryczny obrońca Millera, kończył już jednak jako pogromca Czarzastego. Profesor zawsze sprawiał wrażenie człowieka, który wie, o co chodzi. Poseł PSL nie dorósł do swej roli i komisja pracowałaby sprawniej, gdyby go nie było. Bo czas przeznaczony na szeptanie mu do ucha przez Giertycha to czas stracony.
Moskwa wciąż nie zdobyta
Za Janem Rokitą, gwiazdą komisji ds. Rywina, tęskni się nie tylko dlatego, że był błyskotliwy i słał czytelne komunikaty do opinii publicznej. Zapewne za sprawą tych cech dość szybko stał się kimś w rodzaju społecznego przewodnika po aferze Rywina. Sprawa fałszerstwa ustawy była skomplikowana, więc media i widzowie potrzebowali człowieka, który oprowadzi ich po tych zawiłościach. Lider PO doskonale wywiązał się z tego zadania i niepostrzeżenie zaczęliśmy patrzeć na aferę Rywina jego oczami. W sprawie Orlenu przewodnika potrzebujemy jeszcze bardziej niż w aferze Rywina, bo ten temat jest nieskończenie bardziej skomplikowany. Bez takiego tłumacza w opinii publicznej narasta znużenie i niezrozumienie. A to najwięksi wrogowie prawdy, o którą walczy komisja. Komisja powinna się otrząsnąć, wygrzebać z kryzysu i nabierać rozpędu. Na razie niepotrzebnie traci energię na drugorzędnych frontach.
A Moskwa wciąż nie zdobyta.
Więcej możesz przeczytać w 50/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.