Schindler podkreślał, że jest Austriakiem, a wojna i jej okrucieństwo to dzieło Prusaków Scena z "Listy Schindlera" Stevena Spielberga: Oskar Schindler, chodząc nerwowo po pokoju, dyktuje Izaakowi Sternowi listę ludzi, którzy zostaną ocaleni; Stern zapisuje nazwiska na starym remingtonie. To będą "dzieci Schindlera", Żydzi, którzy dzięki niemu zostaną wysłani do fabryki w Brunnlitz (Brynicach) i unikną pewnej śmierci. "Nie było listy Schindlera"- napisał 24 listopada "New York Times". - Lista Schindlera istnieje - mówi Ryszard Horowitz, najmłodsze "dziecko Schindlera". - Widziałem ją w muzeum Yad Vashem; ta lista ocaliła mnie i moją rodzinę. Jak więc było naprawdę? "New York Times" powołuje się na wydaną niedawno książkę "Oskar Schindler: nieopowiedziana historia jego życia i prawdziwa historia jego listy" Davida Crowe'a, historyka, profesora University of Columbia i członka Rady Naukowej Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Profesor poświęcił pracy nad książką siedem lat, docierając do archiwów Abwehry, czeskiego kontrwywiadu oraz nieznanych dokumentów Schindlera, znalezionych w Berlinie wśród rzeczy jego kochanki. Brytyjski "The Guardian" napisał, że ta biografia "odejmuje blask postaci Spielbergowskiego Schindlera".
Czyja lista?
Najwięcej kontrowersji budzi sprawa listy i tego, czy Schindler był jej autorem. Według najnowszej biografii, Schindler nie brał udziału w tworzeniu listy. Jak pisze Crowe, gdy powstawała, był przetrzymywany przez gestapo w krakowskim więzieniu. Później był zajęty otwieraniem fabryki na Morawach, do której chciał przenieść Żydów. Władze niemieckie nie chciały "importu Żydów" i Schindler był zajęty kupowaniem ich zgody.
- Lista, która znajduje się w Yad Vashem, to właściwie dwie listy transportowe: kobiet i mężczyzn - mówi Crowe. Sam Schindler w jednym z listów napisał "nie miałem nic wspólnego [z jej pisaniem]". Na to, kto znalazł się na ostatecznych zestawieniach, złożyło się kilkanaście wstępnych list. Żadnej z nich nie przygotował Schindler. - W książce chciałem podkreślić, że przez ostatnie trzy lata wojny robił wszystko, by pomagać, chronić, a nawet karmić swoich ludzi - mówi Crowe.
Crowe twierdzi, że do listy Schindler dorzucił tylko małą grupę nazwisk. To, co miało zostać nazwane jego listą, było dziełem wielu osób, wśród których znalazł się Marcel Goldberg, skorumpowany Żyd z tajnej policji, asystent oficera SS odpowiedzialnego za transport Żydów. Izaak Stern, który w filmie notował nazwiska pod dyktando Schindlera, nie mógł być w takim stopniu współtwórcą listy, bo pracował w tym czasie w obozie w Płaszowie. Książka jest naukową polemiką z filmowym ujęciem historii oraz "Arką Schindlera" Thomasa Keneally'ego, książką, na której podstawie powstał scenariusz.
- To dzieło akademickie, adresowane do amerykańskiego odbiorcy - mówi "Wprost" profesor Crowe. - Wy, Polacy, macie bardziej racjonalne podejście do historii; Amerykanie traktują filmy fabularne jako źródło rzetelnej wiedzy historycznej. Napisałem tę książkę nie po to, by zdezawuować film Spielberga. Cenię go i uważam, że film zrobił wiele dobrego. Udramatyzowana wersja zdarzeń to jednak nie jest relacja historyczna. - Ludzie w istocie traktują zbyt dosłownie obraz Spielberga; scena dyktowania listy to licentia poetica, Izaak Stern to filmowa postać, w którą zlało się wiele biografii - mówi Ryszard Horowitz. - Nie zgadzam się z tezą, że Schindler w żadnym sensie nie był autorem dokumentu, który ocalił tylu ludzi. Zapewne nie dyktował go, ale aprobował kolejne listy i miał wpływ na ich zawartość.
Szpieg, pijak, anioł
Książka Crowe'a przedstawia postać znacznie bardziej dwuznaczną niż pokazana przez Keneally'ego i Spielberga. Crowe twierdzi, że po wojnie Schindler upiększał swoją historię. Ludzie, którzy zawdzięczają mu życie, "ubóstwiają go" - pisze Crowe - i "zrobili wiele, by go chronić". W biografii znalazły się fakty znane oraz takie, które były w dużej mierze przemilczane. Prócz tego, co pokazuje obraz Spielberga - Schindler jako lekkoduch, kobieciarz, alkoholik i bon vivant - są też inne sprawy, o których przypomina Crowe. W 1938 r. Schindler wstąpił do Abwehry i był jej cenionym szpiegiem najpierw w Czechosłowacji, a potem w Polsce. Podobno dostarczył Rzeszy wielu cennych informacji na temat zdolności obronnych naszego kraju. Materiały znalezione w archiwach wywiadu czeskiego określają Schindlera jako "szpiega dużego kalibru i szczególnie niebezpiecznego typu". W rozmowie z "Wprost" profesor Crowe podkreśla jednak, że w tych samych materiałach znajduje się jego profil psychologiczny, zgodnie z którym miał on być oportunistą, a nie zatwardziałym nazistą i ideologiem. - Schnidler rzeczywiście był oportunistą - mówi Crowe - a jego moralna przemiana, oddana w filmie jako moment epifanii, kiedy podczas konnej przejażdżki obserwuje likwidację getta i widzi dziewczynkę w czerwonym płaszczyku, to wizja reżysera. Na początku okupacji Schindler czerpał kolosalne zyski z niewolniczej pracy Żydów. Zanim został "aniołem ocalenia", przeszedł powolną moralną przemianę - dodaje prof. Crowe.
Obserwując okrucieństwo Niemców, Schindler oddalał się coraz bardziej od tego, co niemieckie. Podkreślał, że jest Austriakiem i mawiał, że "wojna ta i jej okrucieństwo to dzieło Prusaków". Coraz większym nakładem sił i środków, ryzykując życie, robił wszystko, co mógł, by ulżyć męce Żydów. Uciekał się do przekupstwa, wykorzystywał kontakty wśród oficerów Abwehry (wielu z nich żywiło skrywaną niechęć do gestapo i SS), by ratować nie tylko tych, których zatrudniał, ale też Żydów, dla których udawało mu się zdobyć tzw. niebieskie karty, czyli dokumenty świadczące, że ich praca była "istotna dla interesów Rzeszy".
Biografia nie jest więc wyłącznie odbrązowieniem postaci. Autor zwraca uwagę na fakty stawiające Schindlera w korzystnym świetle, a pominięte w poprzednich relacjach lub do niedawna nieznane. Crowe twierdzi, że opuszczając Kraków, Schindler "uzbroił tych Żydów, których nie można było przetransportować do Brunnlitz". Nie pozostawił ich całkowicie bezbronnych, jak można by wnioskować z filmu. Reputacja Schindlera jako "dobrego Niemca" dotarła do Palestyny. Według Crowe'a, w 1943 r. doszło nawet w Budapeszcie do spotkania Schindlera z przedstawicielami Agencji Żydowskiej - organizacji działającej w Palestynie, której struktury po wojnie przerodziły się w rząd Izraela. Agencja poszukiwała kogoś, kto przekazywałby pieniądze Żydom w Krakowie. Schindler dotarł do Budapesztu ukryty w ciężarówce przewożącej gazety. Agencja poddała go próbie, powierzając od razu pieniądze, a gdy przekazał je we właściwe ręce, rozpoczęli z nim współpracę.
W imię prawdy
Niektórzy dopatrują się w podejściu Crowe'a rewizjonizmu lub poszukiwania sensacji. Sceptyczny jest prof. Marcel Tuchman z Nowego Jorku, uratowany w podobny sposób jak "dzieci Schindlera" - przez niemieckiego inżyniera, który przeniósł go wraz z ojcem z Brzezinki do fabryki Siemensa w Bobrku:
- W ocenie postaci nie wolno utracić tego, co jest istotą rzeczy: uratowane zostały istnienia ludzkie. Schindler ocalił ponad tysiąc Żydów. W fabryce w Bobrku przeżyło 90 ludzi, zakwalifikowanych jako "mechaników". Choć mój ojciec był przed wojną dyrektorem firmy Suchard na Polskę, ani on, ani ja nie mieliśmy pojęcia o mechanice. Tuchman uważa, że nie należy opowiadać historii pod chwytliwymi hasłami jak to, że "nie było listy Schindlera", ani zmieniać moralnych proporcji, kładąc nacisk na to, że praca Żydów była dla Schindlera czy inżynierów Siemensa źródłem zysków. - W postawach tych ludzi była moralna dychotomia, ale w piekle, w którym nie było nadziei, gdzie plany ocalenia nie miały żadnego znaczenia, ci ludzie, choć kontrowersyjni, byli naszym szczęściem albo przeznaczeniem - dodaje.
Crowe mówi z naciskiem, że nie umniejsza moralnego wymiaru postaci Schindlera; podkreśla, że artykuł "New York Timesa" skłania do niewłaściwej interpretacji jego pracy i intencji. Obowiązkiem historyka było odsłonić fakty, a to, że Schindler nie stworzył listy, nie wpływa na jego moralną ocenę. Crowe uważa, że konieczne było napisanie naukowej relacji, a "uproszczenia, których dopuścił się Spielberg, graniczą ze śmiesznością". Książka Crowe'a, daje jednak świadectwo moralnej przemiany członka partii nazistowskiej, szpiega Abwehry, kobieciarza, który porzucił dwoje dzieci z nieprawego łoża, w altruistę i bohatera.
Nie wszyscy uważają tezy Crowe'a za słuszne. Niusia Horowitz-Karakulska, "dziecko Schindlera", mówi: - Nie należy umniejszać zasług Spielberga, to on uczynił naszą historię sławną. Byłam tą dziewczynką, która w filmie podaje Schindlerowi zrobiony z chleba tort urodzinowy. Za to, że mnie pocałował, trafił do aresztu. Nie mam wątpliwości, że to, co zrobił, zrobił z dobroci serca. A lista istnieje i ja ją mam. Jest niepodważalna.
Teza, że Schindler nie miał bezpośredniego udziału w tworzeniu listy, już wywołuje kontrowersje. Keneally, autor "Arki Schindlera", oraz Jeremy Jones, prezes Rady Żydów Australijskich, wydali oświadczenia, w których bronią Schindlera. Fakt, że Crowe sugeruje jego znikomy udział w napisaniu listy, co jest największym novum tej książki, jest dla wielu uratowanych z Holocaustu oburzającym odwróceniem proporcji. - Jeśli Schindler tej listy nie napisał, to sprawił, że została napisana - mówi Tuchman. - Nawet jeśli popełniał błędy, człowiek który ratuje ludzi w takim piekle, jest aniołem - mówi prof. Szewach Weiss. - A "Lista Schindlera" to bardzo ważny film o bardzo ważnej historii.
Crowe koryguje informację zawartą w epilogu filmu: Instytut Yad Vashem miał przyznać Schindlerowi tytuł "sprawiedliwy wśród narodów świata" w 1974 r. W istocie nastąpiło to w 1993 r. - dla prof. CroweŐa jest to dowód na to, że Yad Vashem miał wątpliwości co do motywacji Schindlera.
Przedstawiciel jednego z amerykańskich instytutów zajmujących się historią Holocaustu powiedział "Wprost": - Nie mogę teraz oficjalnie zająć stanowiska w imieniu instytutu, nie znamy jeszcze wszystkich dokumentów, ale chcę podkreślić, że to, iż prasa tak łatwo podjęła ten wątek [rzekomych oporów przed nadaniem tytułu], jest nieodpowiedzialne. Kryteria, według których tytuł ten jest przyznawany, są surowe, a sam proces - długotrwały. Schindler w pewnym okresie czerpał zyski z pracy Żydów. Ten fakt musiał być brany pod rozwagę.
Upadek
Lata powojenne to dla Schindlera okres upadku. Żadne z jego biznesowych przedsięwzięć nie przetrwało. Crowe przypomina, że po niepowodzeniach w Argentynie Schindler wrócił do Niemiec i kupił fabrykę betonu. Był jednak atakowany przez własnych pracowników za ratowanie Żydów, a fabryka zbankrutowała. "Herr Direktor" krakowskiej Emalii staczał się w alkoholizm, został bankrutem, utrzymywały go w znacznym stopniu dotacje od ludzi, których uratował. Prof. Crowe twierdzi, że były one nierzadko wyłudzane, ale Mejzesz Puntierer (kolejne "dziecko Schindlera"), pisze na stronach internetowych: "Od 1957 r. do jego śmierci w 1974 r. pomagaliśmy mu finansowo, ale nie chcieliśmy, by odbierał to jako wsparcie. Gdy przyjeżdżał do Nowego Jorku, brałem go na zakupy, mówiąc: potrzebuję płaszcza i butów, zrobimy też zakupy dla ciebie". Puntierer relacjonuje też jedną z ostatnich rozmów w Schindlerem: "Pewnego dnia przyszedł do mnie. Postawiłem butelkę koniaku, którą wypił prawie jednym haustem. Nie był nawet pijany. I zapytałem go wreszcie: "Dlaczego? Dlaczego ratowałeś Żydów?". Odpowiedział: "Byłem nazistą, ale zobaczyłem, że to, co robią Niemcy, jest złem, że zabijają niewinnych ludzi. Nie miało dla mnie znaczenia, czy byli Żydami. Postanowiłem zrobić, co mogę, uratować tylu, ilu zdołam". Wierzę, że powiedział prawdę - pisze Puntierer - bo to właśnie robił".
Książka Crowe'a wywoła jeszcze zapewne wiele polemik. Nie wszyscy sądzą, że tworząc tak surowy obraz, oddaje Schindlerowi sprawiedliwość. Sam prof. Crowe mówi "Wprost":
- Wierzę, że był dobrym człowiekiem. Oportunistą o dobrym sercu.
Najwięcej kontrowersji budzi sprawa listy i tego, czy Schindler był jej autorem. Według najnowszej biografii, Schindler nie brał udziału w tworzeniu listy. Jak pisze Crowe, gdy powstawała, był przetrzymywany przez gestapo w krakowskim więzieniu. Później był zajęty otwieraniem fabryki na Morawach, do której chciał przenieść Żydów. Władze niemieckie nie chciały "importu Żydów" i Schindler był zajęty kupowaniem ich zgody.
- Lista, która znajduje się w Yad Vashem, to właściwie dwie listy transportowe: kobiet i mężczyzn - mówi Crowe. Sam Schindler w jednym z listów napisał "nie miałem nic wspólnego [z jej pisaniem]". Na to, kto znalazł się na ostatecznych zestawieniach, złożyło się kilkanaście wstępnych list. Żadnej z nich nie przygotował Schindler. - W książce chciałem podkreślić, że przez ostatnie trzy lata wojny robił wszystko, by pomagać, chronić, a nawet karmić swoich ludzi - mówi Crowe.
Crowe twierdzi, że do listy Schindler dorzucił tylko małą grupę nazwisk. To, co miało zostać nazwane jego listą, było dziełem wielu osób, wśród których znalazł się Marcel Goldberg, skorumpowany Żyd z tajnej policji, asystent oficera SS odpowiedzialnego za transport Żydów. Izaak Stern, który w filmie notował nazwiska pod dyktando Schindlera, nie mógł być w takim stopniu współtwórcą listy, bo pracował w tym czasie w obozie w Płaszowie. Książka jest naukową polemiką z filmowym ujęciem historii oraz "Arką Schindlera" Thomasa Keneally'ego, książką, na której podstawie powstał scenariusz.
- To dzieło akademickie, adresowane do amerykańskiego odbiorcy - mówi "Wprost" profesor Crowe. - Wy, Polacy, macie bardziej racjonalne podejście do historii; Amerykanie traktują filmy fabularne jako źródło rzetelnej wiedzy historycznej. Napisałem tę książkę nie po to, by zdezawuować film Spielberga. Cenię go i uważam, że film zrobił wiele dobrego. Udramatyzowana wersja zdarzeń to jednak nie jest relacja historyczna. - Ludzie w istocie traktują zbyt dosłownie obraz Spielberga; scena dyktowania listy to licentia poetica, Izaak Stern to filmowa postać, w którą zlało się wiele biografii - mówi Ryszard Horowitz. - Nie zgadzam się z tezą, że Schindler w żadnym sensie nie był autorem dokumentu, który ocalił tylu ludzi. Zapewne nie dyktował go, ale aprobował kolejne listy i miał wpływ na ich zawartość.
Szpieg, pijak, anioł
Książka Crowe'a przedstawia postać znacznie bardziej dwuznaczną niż pokazana przez Keneally'ego i Spielberga. Crowe twierdzi, że po wojnie Schindler upiększał swoją historię. Ludzie, którzy zawdzięczają mu życie, "ubóstwiają go" - pisze Crowe - i "zrobili wiele, by go chronić". W biografii znalazły się fakty znane oraz takie, które były w dużej mierze przemilczane. Prócz tego, co pokazuje obraz Spielberga - Schindler jako lekkoduch, kobieciarz, alkoholik i bon vivant - są też inne sprawy, o których przypomina Crowe. W 1938 r. Schindler wstąpił do Abwehry i był jej cenionym szpiegiem najpierw w Czechosłowacji, a potem w Polsce. Podobno dostarczył Rzeszy wielu cennych informacji na temat zdolności obronnych naszego kraju. Materiały znalezione w archiwach wywiadu czeskiego określają Schindlera jako "szpiega dużego kalibru i szczególnie niebezpiecznego typu". W rozmowie z "Wprost" profesor Crowe podkreśla jednak, że w tych samych materiałach znajduje się jego profil psychologiczny, zgodnie z którym miał on być oportunistą, a nie zatwardziałym nazistą i ideologiem. - Schnidler rzeczywiście był oportunistą - mówi Crowe - a jego moralna przemiana, oddana w filmie jako moment epifanii, kiedy podczas konnej przejażdżki obserwuje likwidację getta i widzi dziewczynkę w czerwonym płaszczyku, to wizja reżysera. Na początku okupacji Schindler czerpał kolosalne zyski z niewolniczej pracy Żydów. Zanim został "aniołem ocalenia", przeszedł powolną moralną przemianę - dodaje prof. Crowe.
Obserwując okrucieństwo Niemców, Schindler oddalał się coraz bardziej od tego, co niemieckie. Podkreślał, że jest Austriakiem i mawiał, że "wojna ta i jej okrucieństwo to dzieło Prusaków". Coraz większym nakładem sił i środków, ryzykując życie, robił wszystko, co mógł, by ulżyć męce Żydów. Uciekał się do przekupstwa, wykorzystywał kontakty wśród oficerów Abwehry (wielu z nich żywiło skrywaną niechęć do gestapo i SS), by ratować nie tylko tych, których zatrudniał, ale też Żydów, dla których udawało mu się zdobyć tzw. niebieskie karty, czyli dokumenty świadczące, że ich praca była "istotna dla interesów Rzeszy".
Biografia nie jest więc wyłącznie odbrązowieniem postaci. Autor zwraca uwagę na fakty stawiające Schindlera w korzystnym świetle, a pominięte w poprzednich relacjach lub do niedawna nieznane. Crowe twierdzi, że opuszczając Kraków, Schindler "uzbroił tych Żydów, których nie można było przetransportować do Brunnlitz". Nie pozostawił ich całkowicie bezbronnych, jak można by wnioskować z filmu. Reputacja Schindlera jako "dobrego Niemca" dotarła do Palestyny. Według Crowe'a, w 1943 r. doszło nawet w Budapeszcie do spotkania Schindlera z przedstawicielami Agencji Żydowskiej - organizacji działającej w Palestynie, której struktury po wojnie przerodziły się w rząd Izraela. Agencja poszukiwała kogoś, kto przekazywałby pieniądze Żydom w Krakowie. Schindler dotarł do Budapesztu ukryty w ciężarówce przewożącej gazety. Agencja poddała go próbie, powierzając od razu pieniądze, a gdy przekazał je we właściwe ręce, rozpoczęli z nim współpracę.
W imię prawdy
Niektórzy dopatrują się w podejściu Crowe'a rewizjonizmu lub poszukiwania sensacji. Sceptyczny jest prof. Marcel Tuchman z Nowego Jorku, uratowany w podobny sposób jak "dzieci Schindlera" - przez niemieckiego inżyniera, który przeniósł go wraz z ojcem z Brzezinki do fabryki Siemensa w Bobrku:
- W ocenie postaci nie wolno utracić tego, co jest istotą rzeczy: uratowane zostały istnienia ludzkie. Schindler ocalił ponad tysiąc Żydów. W fabryce w Bobrku przeżyło 90 ludzi, zakwalifikowanych jako "mechaników". Choć mój ojciec był przed wojną dyrektorem firmy Suchard na Polskę, ani on, ani ja nie mieliśmy pojęcia o mechanice. Tuchman uważa, że nie należy opowiadać historii pod chwytliwymi hasłami jak to, że "nie było listy Schindlera", ani zmieniać moralnych proporcji, kładąc nacisk na to, że praca Żydów była dla Schindlera czy inżynierów Siemensa źródłem zysków. - W postawach tych ludzi była moralna dychotomia, ale w piekle, w którym nie było nadziei, gdzie plany ocalenia nie miały żadnego znaczenia, ci ludzie, choć kontrowersyjni, byli naszym szczęściem albo przeznaczeniem - dodaje.
Crowe mówi z naciskiem, że nie umniejsza moralnego wymiaru postaci Schindlera; podkreśla, że artykuł "New York Timesa" skłania do niewłaściwej interpretacji jego pracy i intencji. Obowiązkiem historyka było odsłonić fakty, a to, że Schindler nie stworzył listy, nie wpływa na jego moralną ocenę. Crowe uważa, że konieczne było napisanie naukowej relacji, a "uproszczenia, których dopuścił się Spielberg, graniczą ze śmiesznością". Książka Crowe'a, daje jednak świadectwo moralnej przemiany członka partii nazistowskiej, szpiega Abwehry, kobieciarza, który porzucił dwoje dzieci z nieprawego łoża, w altruistę i bohatera.
Nie wszyscy uważają tezy Crowe'a za słuszne. Niusia Horowitz-Karakulska, "dziecko Schindlera", mówi: - Nie należy umniejszać zasług Spielberga, to on uczynił naszą historię sławną. Byłam tą dziewczynką, która w filmie podaje Schindlerowi zrobiony z chleba tort urodzinowy. Za to, że mnie pocałował, trafił do aresztu. Nie mam wątpliwości, że to, co zrobił, zrobił z dobroci serca. A lista istnieje i ja ją mam. Jest niepodważalna.
Teza, że Schindler nie miał bezpośredniego udziału w tworzeniu listy, już wywołuje kontrowersje. Keneally, autor "Arki Schindlera", oraz Jeremy Jones, prezes Rady Żydów Australijskich, wydali oświadczenia, w których bronią Schindlera. Fakt, że Crowe sugeruje jego znikomy udział w napisaniu listy, co jest największym novum tej książki, jest dla wielu uratowanych z Holocaustu oburzającym odwróceniem proporcji. - Jeśli Schindler tej listy nie napisał, to sprawił, że została napisana - mówi Tuchman. - Nawet jeśli popełniał błędy, człowiek który ratuje ludzi w takim piekle, jest aniołem - mówi prof. Szewach Weiss. - A "Lista Schindlera" to bardzo ważny film o bardzo ważnej historii.
Crowe koryguje informację zawartą w epilogu filmu: Instytut Yad Vashem miał przyznać Schindlerowi tytuł "sprawiedliwy wśród narodów świata" w 1974 r. W istocie nastąpiło to w 1993 r. - dla prof. CroweŐa jest to dowód na to, że Yad Vashem miał wątpliwości co do motywacji Schindlera.
Przedstawiciel jednego z amerykańskich instytutów zajmujących się historią Holocaustu powiedział "Wprost": - Nie mogę teraz oficjalnie zająć stanowiska w imieniu instytutu, nie znamy jeszcze wszystkich dokumentów, ale chcę podkreślić, że to, iż prasa tak łatwo podjęła ten wątek [rzekomych oporów przed nadaniem tytułu], jest nieodpowiedzialne. Kryteria, według których tytuł ten jest przyznawany, są surowe, a sam proces - długotrwały. Schindler w pewnym okresie czerpał zyski z pracy Żydów. Ten fakt musiał być brany pod rozwagę.
Upadek
Lata powojenne to dla Schindlera okres upadku. Żadne z jego biznesowych przedsięwzięć nie przetrwało. Crowe przypomina, że po niepowodzeniach w Argentynie Schindler wrócił do Niemiec i kupił fabrykę betonu. Był jednak atakowany przez własnych pracowników za ratowanie Żydów, a fabryka zbankrutowała. "Herr Direktor" krakowskiej Emalii staczał się w alkoholizm, został bankrutem, utrzymywały go w znacznym stopniu dotacje od ludzi, których uratował. Prof. Crowe twierdzi, że były one nierzadko wyłudzane, ale Mejzesz Puntierer (kolejne "dziecko Schindlera"), pisze na stronach internetowych: "Od 1957 r. do jego śmierci w 1974 r. pomagaliśmy mu finansowo, ale nie chcieliśmy, by odbierał to jako wsparcie. Gdy przyjeżdżał do Nowego Jorku, brałem go na zakupy, mówiąc: potrzebuję płaszcza i butów, zrobimy też zakupy dla ciebie". Puntierer relacjonuje też jedną z ostatnich rozmów w Schindlerem: "Pewnego dnia przyszedł do mnie. Postawiłem butelkę koniaku, którą wypił prawie jednym haustem. Nie był nawet pijany. I zapytałem go wreszcie: "Dlaczego? Dlaczego ratowałeś Żydów?". Odpowiedział: "Byłem nazistą, ale zobaczyłem, że to, co robią Niemcy, jest złem, że zabijają niewinnych ludzi. Nie miało dla mnie znaczenia, czy byli Żydami. Postanowiłem zrobić, co mogę, uratować tylu, ilu zdołam". Wierzę, że powiedział prawdę - pisze Puntierer - bo to właśnie robił".
Książka Crowe'a wywoła jeszcze zapewne wiele polemik. Nie wszyscy sądzą, że tworząc tak surowy obraz, oddaje Schindlerowi sprawiedliwość. Sam prof. Crowe mówi "Wprost":
- Wierzę, że był dobrym człowiekiem. Oportunistą o dobrym sercu.
Więcej możesz przeczytać w 50/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.