Ameryka nie boi się słabego dolara Podczas niedawnej podróży do Europy wstąpiłem w Londynie na lunch do restauracji Garfunkel. Ostatnio byłem tam dwa lata temu; ceny w funtach sterlingach były wtedy znacznie niższe niż obecnie. Na dodatek za funta w wymianie zapłaciłem teraz prawie 2 dolary, o kilkadziesiąt procent więcej niż wówczas! W sumie lunch kosztował mnie ponaddwukrotnie więcej niż podobny w San Francisco. To rezultat słabego dolara, który jest też jedną z przyczyn zmniejszenia się o 25-30 proc. liczby amerykańskich turystów we Francji, w Niemczech i innych krajach Europy. Płaczą europejscy eksporterzy, dla których rynek amerykański jest podstawą egzystencji; nawet tacy jak Mercedes i BMW czy producenci win i serów we Francji albo win oraz suszonej szynki we Włoszech. I w Europie, i w Ameryce pojawiają się głosy, że prezydent Bush powinien czym prędzej doprowadzić do interwencji na rynku walutowym. Milton Friedman odradza takie działania.
Dwa deficyty
Wyższe koszty podróży do Europy amerykańskich turystów to nic wobec skutków słabego dolara dla całej gospodarki. W Ameryce z tego powodu płacimy więcej m.in. za importowane telewizory, benzynę, bilety lotnicze. Pesymiści boją się, że może to też zmniejszyć inwestycje zagraniczne w Stanach Zjednoczonych. Tegoroczny deficyt budżetu federalnego wynosi około 420 mld USD (3,6 proc. PKB - to odsetek ciągle niższy niż za prezydenta Reagana). Amerykanie nie są narodem nazbyt dużo oszczędzającym, więc rząd nie ma możliwości pożyczania pieniędzy od ludności przez emisję obligacji. Musi więc pożyczać pieniądze za granicą, głównie w bankach centralnych krajów Azji. Cudzoziemcy, którzy mają coraz więcej amerykańskich obligacji, tracą jednak na nie apetyt, co oczywiście podnosi koszty tych operacji. I osłabia dolara.
Rośnie także deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych (około 600 mld USD w 2004 r.); ponad połowa tej kwoty to płatności za import ropy naftowej. Mocny przez lata dolar sprawił, że teraz Amerykanie dwa razy więcej kupują za granicą, niż sami tam sprzedają! Ten deficyt jest jednak także finansowany pieniędzmi zagranicznymi; cudzoziemcy ciągle kupują w Ameryce akcje, obligacje prywatne i rządowe, nieruchomości itp. W miarę jak wśród nich popyt na amerykańskie aktywa się nasyca, są jednak coraz mniej chętni do pozyskiwania nowych - a to wpływa na obniżenie wartości dolara. To właśnie ów "bliźniaczy" deficyt jest następną przyczyną osłabienia dolara w ostatnich latach. Część ekonomistów alarmuje: jeśli dolar, jedna z głównych walut światowych, będzie nadal słabnąć, może to spowodować światowy kryzys walutowy i kryzysy na giełdach. Pesymiści zwracają się do prezydenta Busha: należy natychmiast dokonać interwencji walutowych w celu wzmocnienia dolara.
Rynek sam wzmocni dolara
Co zrobi Ameryka? - Słaby dolar nie ma znaczenia dla amerykańskiej gospodarki, dopóki rząd nie interweniuje w jego kurs. Powinien on być wyceniany tylko przez rynek - mówi "Wprost" Milton Friedman, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii. Friedman przypomina, że w przeszłości bank centralny już interweniował na dużą skalę, by ratować słabego dolara. W efekcie na przykład w latach 1973-1979 amerykańscy podatnicy stracili około 2 mld USD.
Dolar słabnie z tygodnia na tydzień. Część analityków (w tym również amerykańskich, ale z grona zwolenników Partii Demokratycznej) wieszczy, że za kilka miesięcy za jedno euro będziemy płacić, bagatela, od półtora do ponad dwóch dolarów. Oznaczałoby to konieczność znacznego podwyższenia (nawet do 10 proc., jak sugeruje amerykański ekonomista C. Fred Bergsten) stóp procentowych przez Fed, czyli amerykański bank emisyjny. Czy to jest możliwe? Ekonomiści ze szkoły bliskiej Friedmanowi sugerują, że Japonia i Chiny wesprą dolara, kupując obligacje rządowe w celu utrzymania swego eksportu do Ameryki, który jest "być albo nie być" dla ich gospodarek. Chińczycy nie zrezygnują także z powiązania kursu juana z dolarem. Gdyby przestali wiązać kurs juana
z dolarem, ceny ich wyrobów, zwłaszcza tekstyliów, wzrosłyby o kilkadziesiąt procent. I straciliby część amerykańskiego rynku. To byłaby dla nich katastrofa. Zdaniem większości amerykańskich ekonomistów, nie ma na razie niebezpieczeństwa, że Azja, a także Bliski Wschód - by zmniejszyć ryzyko - zaczną zastępować swoje rezerwy walutowe w dolarach rezerwami w euro. Gdyby jednak spełnił się czarny scenariusz, gdyby również kraje OPEC wraz z Rosją doprowadziły do zastąpienia dolara w transakcjach naftowych europejską walutą, oznaczałoby to koniec ery dolara. Czyli taki los, jak kilkadziesiąt lat temu spotkał niezniszczalnego - zdawało się - funta sterlinga.
Friedman jest pewny, że dolar przetrwa. Tego samego zdania jest większość amerykańskich ekonomistów. Według nich, Stany Zjednoczone przez lata mogą finansować swój deficyt pożyczonymi pieniędzmi. Słaby dolar pozwoli natomiast poprawić deficyt handlowy, gdyż spowoduje zwiększenie eksportu, a ponieważ import podrożeje, więc będzie mniejszy. Ameryka ciągle jest największą gospodarką świata i nie ma powodów, aby obawiać się odpływu inwestycji zagranicznych, nawet gdyby Alan Greenspan zdecydował się na podwyżki stóp procentowych. Ameryka to także ciągle kraj wysokiej wydajności pracy, silnego wzrostu PKB, małego bezrobocia, niskiej inflacji i względnie niskich stóp procentowych w bankach.
Administracja prezydenta Busha nie ma zamiaru interweniować na rynku walutowym i sztucznie wzmacniać dolara. Słucha Friedmana. Ministrowie finansów grupy krajów G-20, którzy niedawno obradowali w Berlinie, również zdecydowali, że nie będą interweniować w sprawie dolara. Milczy także Europejski Bank Centralny. Wydaje się, że Milton Friedman przekonał nawet europejskich socjalistów.
Wyższe koszty podróży do Europy amerykańskich turystów to nic wobec skutków słabego dolara dla całej gospodarki. W Ameryce z tego powodu płacimy więcej m.in. za importowane telewizory, benzynę, bilety lotnicze. Pesymiści boją się, że może to też zmniejszyć inwestycje zagraniczne w Stanach Zjednoczonych. Tegoroczny deficyt budżetu federalnego wynosi około 420 mld USD (3,6 proc. PKB - to odsetek ciągle niższy niż za prezydenta Reagana). Amerykanie nie są narodem nazbyt dużo oszczędzającym, więc rząd nie ma możliwości pożyczania pieniędzy od ludności przez emisję obligacji. Musi więc pożyczać pieniądze za granicą, głównie w bankach centralnych krajów Azji. Cudzoziemcy, którzy mają coraz więcej amerykańskich obligacji, tracą jednak na nie apetyt, co oczywiście podnosi koszty tych operacji. I osłabia dolara.
Rośnie także deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych (około 600 mld USD w 2004 r.); ponad połowa tej kwoty to płatności za import ropy naftowej. Mocny przez lata dolar sprawił, że teraz Amerykanie dwa razy więcej kupują za granicą, niż sami tam sprzedają! Ten deficyt jest jednak także finansowany pieniędzmi zagranicznymi; cudzoziemcy ciągle kupują w Ameryce akcje, obligacje prywatne i rządowe, nieruchomości itp. W miarę jak wśród nich popyt na amerykańskie aktywa się nasyca, są jednak coraz mniej chętni do pozyskiwania nowych - a to wpływa na obniżenie wartości dolara. To właśnie ów "bliźniaczy" deficyt jest następną przyczyną osłabienia dolara w ostatnich latach. Część ekonomistów alarmuje: jeśli dolar, jedna z głównych walut światowych, będzie nadal słabnąć, może to spowodować światowy kryzys walutowy i kryzysy na giełdach. Pesymiści zwracają się do prezydenta Busha: należy natychmiast dokonać interwencji walutowych w celu wzmocnienia dolara.
Rynek sam wzmocni dolara
Co zrobi Ameryka? - Słaby dolar nie ma znaczenia dla amerykańskiej gospodarki, dopóki rząd nie interweniuje w jego kurs. Powinien on być wyceniany tylko przez rynek - mówi "Wprost" Milton Friedman, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii. Friedman przypomina, że w przeszłości bank centralny już interweniował na dużą skalę, by ratować słabego dolara. W efekcie na przykład w latach 1973-1979 amerykańscy podatnicy stracili około 2 mld USD.
Dolar słabnie z tygodnia na tydzień. Część analityków (w tym również amerykańskich, ale z grona zwolenników Partii Demokratycznej) wieszczy, że za kilka miesięcy za jedno euro będziemy płacić, bagatela, od półtora do ponad dwóch dolarów. Oznaczałoby to konieczność znacznego podwyższenia (nawet do 10 proc., jak sugeruje amerykański ekonomista C. Fred Bergsten) stóp procentowych przez Fed, czyli amerykański bank emisyjny. Czy to jest możliwe? Ekonomiści ze szkoły bliskiej Friedmanowi sugerują, że Japonia i Chiny wesprą dolara, kupując obligacje rządowe w celu utrzymania swego eksportu do Ameryki, który jest "być albo nie być" dla ich gospodarek. Chińczycy nie zrezygnują także z powiązania kursu juana z dolarem. Gdyby przestali wiązać kurs juana
z dolarem, ceny ich wyrobów, zwłaszcza tekstyliów, wzrosłyby o kilkadziesiąt procent. I straciliby część amerykańskiego rynku. To byłaby dla nich katastrofa. Zdaniem większości amerykańskich ekonomistów, nie ma na razie niebezpieczeństwa, że Azja, a także Bliski Wschód - by zmniejszyć ryzyko - zaczną zastępować swoje rezerwy walutowe w dolarach rezerwami w euro. Gdyby jednak spełnił się czarny scenariusz, gdyby również kraje OPEC wraz z Rosją doprowadziły do zastąpienia dolara w transakcjach naftowych europejską walutą, oznaczałoby to koniec ery dolara. Czyli taki los, jak kilkadziesiąt lat temu spotkał niezniszczalnego - zdawało się - funta sterlinga.
Friedman jest pewny, że dolar przetrwa. Tego samego zdania jest większość amerykańskich ekonomistów. Według nich, Stany Zjednoczone przez lata mogą finansować swój deficyt pożyczonymi pieniędzmi. Słaby dolar pozwoli natomiast poprawić deficyt handlowy, gdyż spowoduje zwiększenie eksportu, a ponieważ import podrożeje, więc będzie mniejszy. Ameryka ciągle jest największą gospodarką świata i nie ma powodów, aby obawiać się odpływu inwestycji zagranicznych, nawet gdyby Alan Greenspan zdecydował się na podwyżki stóp procentowych. Ameryka to także ciągle kraj wysokiej wydajności pracy, silnego wzrostu PKB, małego bezrobocia, niskiej inflacji i względnie niskich stóp procentowych w bankach.
Administracja prezydenta Busha nie ma zamiaru interweniować na rynku walutowym i sztucznie wzmacniać dolara. Słucha Friedmana. Ministrowie finansów grupy krajów G-20, którzy niedawno obradowali w Berlinie, również zdecydowali, że nie będą interweniować w sprawie dolara. Milczy także Europejski Bank Centralny. Wydaje się, że Milton Friedman przekonał nawet europejskich socjalistów.
Więcej możesz przeczytać w 50/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.