Kultura polityczna Izraela i III RP jest podobna i to chyba nieprzypadkowe podobieństwo Gdyby na bezludnej wyspie zostało tylko dwóch Żydów, każdy z nich otworzyłby sklep. Jeden sprzedawałby drugiemu i tak by sobie istnieli. Taki opis Żydów i ich sposobu na życie dał Mendele Mocher Sfarim w książce "Księga nędzarzy". Przedstawiając rozpowszechniony obraz Żyda z małego miasteczka w Europie Wschodniej, rozumny i dowcipny pisarz może rywalizować z najlepszymi socjologami i psychologami o poznanie ludzkiej duszy i sposobów funkcjonowania w społeczeństwie.
Szolem Alejchem, inny słynny pisarz żydowski, autor "Dziejów Tewji Mleczarza", pisał z kolei o miasteczku, w którym mieszkał tylko jeden Żyd, ale były tam aż dwie synagogi. Kiedy spytano tego człowieka, po co mu dwie, odpowiedział: "W jednej się modlę, w drugiej się nie modlę!". To inna strona wizerunku Żyda, odzwierciedlająca małomiasteczkowy upór i kłótliwość. Kiedy trzy lata temu wojska amerykańskie weszły do Kabulu, stolicy Afganistanu, znalazły tam malutką, ale czynną synagogę i aż dwóch Żydów. Jeden modlił się przed południem, drugi wieczorem, dlatego że z sobą nie rozmawiali. Ta historia jest bardzo bliska opowiadaniu Szolema Alejchema.
Polityczny folklor
Jak to się ma do politycznego folkloru Izraela (i oczywiście innych narodów)? Od utworzenia Państwa Izrael szesnaście razy odbyły się wybory do Knesetu. Nigdy żadna partia nie zdobyła większości. Zawsze więc istniała potrzeba utworzenia koalicji, która jest niezaprzeczalną częścią kultury politycznej i izraelskiej demokracji (podobnej do polskiej). Nasz polityczny temperament i względnie klasyczny system wyborów dzielą Kneset na wiele frakcji. Póki w Izraelu będzie istniał taki system wyborów ogólnopaństwowych, nie ma szansy, by pojawiła się partia większości.
Jedną z głównych przeszkód w stworzeniu trwałej koalicji jest to, że żadna
partia nie jest gotowa do stworzenia sojuszu z inną partią. To jeden z dzisiejszych problemów Ariela Szarona, który próbuje rozszerzyć koalicję, mającą zaledwie 57 głosów w 120-osobowym parlamencie.
U schyłku lat 40. i na początku lat 50. David Ben Gurion i jego laburzystowska Mapai - wówczas partia rządząca - odmówili współpracy z Maki, partią izraelskich komunistów, i z prawicową partią Cherut. Lider tej ostatniej - Menachem Begin - w 1977 r. został premierem. Później ugrupowania lewicowe odmówiły zawiązania koalicji z radykalną prawicą.
W 1999 r. hasłem Ehuda Baraka było: "Tylko bez Szaas!" (czyli bez ortodoksyjnej partii narodowej, popieranej przez wychodźców z Afryki Północnej), chociaż zaraz po wyborach zasiadł on z szaasowcami w jednej koalicji. Co prawda nie na długo. Dziś Szinui (liberalna partia antyklerykalna, popularna wśród klasy średniej, której większość członków ma pochodzenie aszkenazyjskie) z Tomim Lapidem, ministrem sprawiedliwości, odmawia zasiadania w koalicji z Szaas i grozi Arielowi Szaronowi odejściem, jeśli premier włączy Szaas do rządu. Ani prawica, ani lewica nigdy nie zapraszały do rządu ugrupowań arabskich, co jest przejawem dyskryminacji na tle narodowym. I jedni, i drudzy wolą mieć Arabów w szeregach swoich grup syjonistycznych i rezerwują dla nich jedno lub dwa miejsca na listach wyborczych. W ostatnich dziesięciu latach 90 proc. izraelskich Arabów odmawiało poparcia partiom syjonistycznym, oddając pierwszeństwo arabskim ugrupowaniom narodowym, które na ogół zdobywają dziesięć, dwanaście miejsc w Knesecie (10 proc.).
Kłopoty Szarona
Główne partie rządzące nie chcą być podejrzewane o współpracę ani z ugrupowaniami arabskimi, ani z partiami ortodoksyjnych Żydów, ani z komunistami. Formujący się rząd w Izraelu ma więc ograniczone pole manewru. Częste kryzysy wynikają z polityki, która zaczyna się od słowa: "nie!". Jak już wspomniałem, w latach 1949-2003 wybory do Knesetu odbyły się szesnaście razy, a powstało ponad trzydzieści rządów, co świadczy o niestabilności politycznej (kultura polityczna Izraela i demokratycznej Polski jest podobna i to chyba nieprzypadkowe podobieństwo).
Wszystkie próby zmian w systemie wyborów były bezowocne. W Knesecie nigdy nie było większości, która poparłaby taką zmianę. Izrael jest jedną z nielicznych demokracji zachowujących historyczny system wyborów ogólnokrajowych. Dlatego nigdy nie istniała możliwość ograniczenia liczby partii sprzeciwu, partii "nie".
Była próba zaprowadzenia władzy parlamentarnej przez wprowadzenie bezpośrednich wyborów premiera. W taki sposób w 1996 r. wybrano Benjamina Netaniahu, w 2001 r. Ariela Szarona. To jednak również nie pomogło. W latach 1998-2001 wybory do Knesetu odbyły się trzykrotnie. Kneset zrezygnował z bezpośrednich wyborów szefa rządu i wrócił do poprzedniego systemu. Wybory w 2003 r. znów nie wyłoniły partii większości. Szaron został zmuszony do stworzenia sojuszu czterech partii, z których dwie to w istocie bloki partyjne. Ta koalicja rozsypała się, poróżniona stosunkiem do Szaronowskiej polityki pokoju. Istniała możliwość stworzenia nowej, szerszej koalicji i włączenia do rządu Partii Pracy Szymona Peresa, ale znów zwyciężyło "nie". Centrum rządzącego Likudu większością głosów podjęło decyzję, że premierowi nie wolno dołączyć laburzystów do koalicji. Izraelską polityką naprawdę rządzi "nie!". Potrzeba trwałego sojuszu. Przyszłość pokaże, kto zwycięży: "tak" czy "nie". Albo znów odbędą się wybory i wszystko zacznie się raz jeszcze.
Polityczny folklor
Jak to się ma do politycznego folkloru Izraela (i oczywiście innych narodów)? Od utworzenia Państwa Izrael szesnaście razy odbyły się wybory do Knesetu. Nigdy żadna partia nie zdobyła większości. Zawsze więc istniała potrzeba utworzenia koalicji, która jest niezaprzeczalną częścią kultury politycznej i izraelskiej demokracji (podobnej do polskiej). Nasz polityczny temperament i względnie klasyczny system wyborów dzielą Kneset na wiele frakcji. Póki w Izraelu będzie istniał taki system wyborów ogólnopaństwowych, nie ma szansy, by pojawiła się partia większości.
Jedną z głównych przeszkód w stworzeniu trwałej koalicji jest to, że żadna
partia nie jest gotowa do stworzenia sojuszu z inną partią. To jeden z dzisiejszych problemów Ariela Szarona, który próbuje rozszerzyć koalicję, mającą zaledwie 57 głosów w 120-osobowym parlamencie.
U schyłku lat 40. i na początku lat 50. David Ben Gurion i jego laburzystowska Mapai - wówczas partia rządząca - odmówili współpracy z Maki, partią izraelskich komunistów, i z prawicową partią Cherut. Lider tej ostatniej - Menachem Begin - w 1977 r. został premierem. Później ugrupowania lewicowe odmówiły zawiązania koalicji z radykalną prawicą.
W 1999 r. hasłem Ehuda Baraka było: "Tylko bez Szaas!" (czyli bez ortodoksyjnej partii narodowej, popieranej przez wychodźców z Afryki Północnej), chociaż zaraz po wyborach zasiadł on z szaasowcami w jednej koalicji. Co prawda nie na długo. Dziś Szinui (liberalna partia antyklerykalna, popularna wśród klasy średniej, której większość członków ma pochodzenie aszkenazyjskie) z Tomim Lapidem, ministrem sprawiedliwości, odmawia zasiadania w koalicji z Szaas i grozi Arielowi Szaronowi odejściem, jeśli premier włączy Szaas do rządu. Ani prawica, ani lewica nigdy nie zapraszały do rządu ugrupowań arabskich, co jest przejawem dyskryminacji na tle narodowym. I jedni, i drudzy wolą mieć Arabów w szeregach swoich grup syjonistycznych i rezerwują dla nich jedno lub dwa miejsca na listach wyborczych. W ostatnich dziesięciu latach 90 proc. izraelskich Arabów odmawiało poparcia partiom syjonistycznym, oddając pierwszeństwo arabskim ugrupowaniom narodowym, które na ogół zdobywają dziesięć, dwanaście miejsc w Knesecie (10 proc.).
Kłopoty Szarona
Główne partie rządzące nie chcą być podejrzewane o współpracę ani z ugrupowaniami arabskimi, ani z partiami ortodoksyjnych Żydów, ani z komunistami. Formujący się rząd w Izraelu ma więc ograniczone pole manewru. Częste kryzysy wynikają z polityki, która zaczyna się od słowa: "nie!". Jak już wspomniałem, w latach 1949-2003 wybory do Knesetu odbyły się szesnaście razy, a powstało ponad trzydzieści rządów, co świadczy o niestabilności politycznej (kultura polityczna Izraela i demokratycznej Polski jest podobna i to chyba nieprzypadkowe podobieństwo).
Wszystkie próby zmian w systemie wyborów były bezowocne. W Knesecie nigdy nie było większości, która poparłaby taką zmianę. Izrael jest jedną z nielicznych demokracji zachowujących historyczny system wyborów ogólnokrajowych. Dlatego nigdy nie istniała możliwość ograniczenia liczby partii sprzeciwu, partii "nie".
Była próba zaprowadzenia władzy parlamentarnej przez wprowadzenie bezpośrednich wyborów premiera. W taki sposób w 1996 r. wybrano Benjamina Netaniahu, w 2001 r. Ariela Szarona. To jednak również nie pomogło. W latach 1998-2001 wybory do Knesetu odbyły się trzykrotnie. Kneset zrezygnował z bezpośrednich wyborów szefa rządu i wrócił do poprzedniego systemu. Wybory w 2003 r. znów nie wyłoniły partii większości. Szaron został zmuszony do stworzenia sojuszu czterech partii, z których dwie to w istocie bloki partyjne. Ta koalicja rozsypała się, poróżniona stosunkiem do Szaronowskiej polityki pokoju. Istniała możliwość stworzenia nowej, szerszej koalicji i włączenia do rządu Partii Pracy Szymona Peresa, ale znów zwyciężyło "nie". Centrum rządzącego Likudu większością głosów podjęło decyzję, że premierowi nie wolno dołączyć laburzystów do koalicji. Izraelską polityką naprawdę rządzi "nie!". Potrzeba trwałego sojuszu. Przyszłość pokaże, kto zwycięży: "tak" czy "nie". Albo znów odbędą się wybory i wszystko zacznie się raz jeszcze.
Więcej możesz przeczytać w 50/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.