Około 50 lat ma na Zachodzie przeciętny członek elity, w Polsce znacznie mniej Nie istnieje jedna klasa rządząca, lecz wiele elit cząstkowych, których dominacja jest ograniczona do poszczególnych dziedzin życia społecznego. W dodatku kontrolują się one i równoważą nawzajem. O demokratycznym charakterze społeczeństwa nie decyduje brak wyodrębnionych elit, lecz wielość elit funkcyjnych oraz ich względna społeczna otwartość, możliwość społecznego awansu. Ale także w otwartych społeczeństwach demokratycznych ów pluralizm i otwartość mają swoje granice - elity przenikają się nawzajem i reprodukują. Kulturowa i społeczna homogeniczność elit nie musi być wcale cechą negatywną. Ułatwia ona komunikację między członkami elit i poszczególnymi ich odłamami, a tym samym sprawne zarządzanie państwem.
Francuska administracja dworska
Przykładem kraju, w którym elity gospodarcze są ściśle powiązane z politycznymi, jest Francja. Badania pokazują, że 44 proc. czołowych francuskich menedżerów pracowało przedtem co najmniej 10 lat w administracji państwowej. Francuskie elity to absolwenci grandes ecoles, świadomi swej odrębności, swego esprit de corps i swoich obowiązków względem Francji. Dlatego czysto ekonomiczny interes jest w sprawach zasadniczych podporządkowany interesowi narodowemu. Ostatnie niesnaski między Niemcami a Francją - wywołane przejęciem kilku niemieckich firm przez Francuzów i zablokowaniem takiej samej operacji w drugą stronę - zaowocowały dużą liczbą artykułów w prasie niemieckiej. Nie bez zazdrości pisano o solidarności francuskich elit i ich państwowych instynktach.
Francuskie elity bywają często przedmiotem ostrej krytyki. Według Larry'ego Siedentopa, autora znanej książki "Democracy in Europe", Europa została ukształtowana przez etos zbiurokratyzowanych i mało efektywnych francuskich elit. Francuskim bestsellerem tego lata była książka Corinne Maier "Bonjour paresse", która ukazuje zastygłą hierarchię, sztywne normy i lenistwo kadry kierowniczej francuskich koncernów. Jak na dworze Ludwika XIV liczy się, zdaniem autorki, przede wszystkim odpowiedni strój i zachowanie, a nie efektywność w rozwiązywaniu zadań. W firmach rządzą indolentni enarchen - absolwenci Ecole Nationale d'Administration.
Zniwelowane społeczeństwo klasy średniej
W Niemczech długoletnia działalność w administracji państwowej wyklucza karierę w gospodarce. Cechą charakterystyczną jest także bardzo niska mobilność horyzontalna pomiędzy różnymi sektorami gospodarczymi. Za to istnieją różnorodne powiązania między przedsiębiorstwami poprzez rady nadzorcze, w których zasadniczą funkcję pełnią banki i instytucje finansowe, stanowiące centrum sterowania niemiecką gospodarką. Państwo odgrywa jednak olbrzymią rolę - ponad 50 proc. niemieckiego produktu narodowego brutto przechodzi przez kasy państwowe.
W przeciwieństwie do Francji i Wielkiej Brytanii w Niemczech w XX wieku nastąpiła dwukrotna wymiana elit. Niemcy wilhelmińskie opierały się na pruskiej szlachcie, której pozycja została naruszona po I wojnie światowej. II wojna światowa i całkowita utrata wschodnich terytoriów oznaczały ostateczny jej koniec. Można rzec, że w pewien sposób także Polska przyczyniła się do modernizacji Niemiec - uwalniając je od zacofanych prowincji i pozbawiając junkrów ich materialnej bazy. Po wojnie niemieckie społeczeństwo zostało odproletaryzowane, powstało "zniwelowane społeczeństwo klasy średniej". Ralf Dahrendorf twierdził, że w Niemczech, w przeciwieństwie do Francji i Wielkiej Brytanii, nie ma elity w sensie warstwy o podobnym stylu życia i podobnych wartościach.
Jak pokazują badania, elity - szczególnie elita gospodarcza - stanowią także w RFN zamkniętą i samoreprodukującą się grupę. 80 proc. członków elity gospodarczej pochodzi z 3-5 proc. najwyższych warstw niemieckiego społeczeństwa: z wielkiej burżuazji, zamożnego mieszczaństwa, wyższej klasy średniej. Nie sprawdziły się więc oczekiwania, że demokratyzacja szkolnictwa wyższego umożliwi szerszy dostęp do czołowych pozycji. Ruchy studenckie końca lat 60. w istocie nic nie zmieniły (inne badania przeprowadzone przez grupę badawczą z Poczdamu są jednak nieco bardziej optymistyczne). Wyjątkiem jest elita polityczna, która jest najbardziej otwarta pod względem społecznym, w stopniu o wiele większym niż we Francji czy Wielkiej Brytanii. Z powojennych kanclerzy tylko Helmut Schmidt pochodził z wyższych warstw mieszczaństwa, podczas gdy we Francji jedynie trzech z ostatnich dziesięciu premierów wywodziło się z niższych warstw społecznych. Gerhard Schroeder urodził się w biednej rodzinie: jego matka była sprzątaczką, pracował w sklepie z artykułami żelaznymi, a dopiero po kilku latach ukończył wieczorową szkołę realną i uzyskał maturę umożliwiającą mu studiowanie prawa w Getyndze. Tymczasem pochodzący z zamożnego mieszczaństwa Jacques Chirac studiował w Institut d'Etudes Politiques de Paris, na Harvardzie i - oczywiście - w Ecole Nationale d'Administration, słynnej kuźni francuskich elit.
Różnice w otwartości różnego typu niemieckich elit widać wyraźnie w wypadku dokooptowywania osób ze wschodnich Niemiec. Nie ma np. nikogo pochodzącego z dawnej NRD w elitach wojskowych, w aparacie sprawiedliwości, prawie nikogo w gospodarce (jedynie 0,4 proc.). Nawet w nauce tylko 7,3 proc. członków elity pochodzi ze wschodnich Niemiec, a w administracji państwowej - 2,5 proc. W polityce jest inaczej - aż 32 proc. członków elity to obywatele byłej NRD.
Amerykański system otwarty
Różnica między Niemcami a Francją czy Wielką Brytanią polega na tym, że w Niemczech rekrutacja do elity nie odbywa się przez szkolnictwo. Nie ma rozbudowanej sieci prywatnych szkół średnich ani elitarnych uniwersytetów. Zupełnie inaczej niż w Wielkiej Brytanii, gdzie 36 proc. elity menedżerskiej ukończyło jedną z 20 renomowanych public schools, a 32 proc. ma dyplom Oksfordu czy Cambridge. Nie znaczy to, że w Niemczech nie liczy się wykształcenie. Wręcz przeciwnie - wśród niemieckich menedżerów jest wysoki odsetek osób z doktoratami (63,2 proc.), podczas gdy w Wielkiej Brytanii ponad 30 proc. menedżerów nie ma ukończonych studiów. W USA tylko 6,6 proc. elit gospodarczych nie ma ukończonego college'u lub uniwersytetu, a 24,3 proc. to absolwenci elitarnych uniwersytetów.
Brak sieci szkół prywatnych i elitarnych uniwersytetów sprawia, że niemieckiej elicie brakuje poczucia jedności i przynależności do tej samej grupy, czym charakteryzują się elity francuskie i brytyjskie. Dlatego zawodowi politycy grają często rolę pośredników między różnymi segmentami elity.
Badacze są zgodni, że chociaż w Ameryce istnieją podobne mechanizmy selekcji jak we Francji i w Wielkiej Brytanii, system amerykański w znacznie większym stopniu umożliwia awans i wejście do elity. Jest on najbardziej otwarty z systemów istniejących w wymienionych wcześniej krajach. Szkoły prywatne nie mają tak zamkniętego charakteru jak public schools w Wielkiej Brytanii, a ukończenie elitarnego uniwersytetu nie liczy się tak bardzo jak we Francji. Ponadto ciągle rozbudowywany system stypendialny otworzył renomowane uczelnie dla zdolnych studentów z niższych warstw społecznych. Inny jest także skład elit gospodarczych - w USA znacznie większy jest odsetek właścicieli wielkich przedsiębiorstw.
Przykład amerykański pokazuje, że nierówności ekonomiczne per se nie muszą być źródłem niezadowolenia społecznego, nie muszą podważać solidarności narodowej i naruszać poczucia sprawiedliwości. W Stanach Zjednoczonych nierówności są przecież o wiele większe niż w Europie. Nie wykluczają one jednak istnienia silnego społeczeństwa obywatelskiego, grassroot democracy, poczucia jedności narodowej i zaufania społecznego. Nie chodzi zatem o egalitaryzm, lecz o jasne, przejrzyste mechanizmy rekrutacji elit. Najlepszą do tego drogą są elitarne uniwersytety otwarte dla najzdolniejszych, a nie tylko dla najbogatszych.
Polski kapitalizm łupieżczy
Jak się prezentują polskie elity, zwłaszcza elity gospodarcze? Niektórzy nasi socjologowie, na przykład Krzysztof Jasiecki, autor książki "Elita biznesu w Polsce. Drugie narodziny kapitalizmu", uważają, że polski system nadal jest bardzo otwarty. W naszym kraju karierę wciąż może zrobić każdy. Obserwujmy częstą zmianę na czołowych pozycjach - co kadencję wymienia się ponad 50 proc. składu parlamentu, a w ciągu jednego roku zmienia się średnio 200 spośród 500 szefów największych polskich firm. Trzeba jednak dodać, że te liczby mówią zbyt mało - najistotniejsze jest przecież to, z jakiej grupy i w jaki sposób rekrutuje się owych dyrektorów.
Czy takie otwarcie elit jak w Polsce jest rzeczywiście tym, o które chodzi w rozwiniętych społeczeństwach? Czy w istocie nie jest ono raczej świadectwem braku stabilności, porządku, symptomem anomii? Czy ta zmienność i anomiczna otwartość nie jest jedną z przyczyn słabości polskich elit, ich podatności na korupcję i ich ukierunkowania na doraźny zysk, co jest, jeśli wierzyć Maksowi Weberowi, cechą prymitywnego kapitalizmu łupieżczego, a nie kapitalizmu nowoczesnego.
Płynność polskich elit wynika ze szczególnej sytuacji, z głębokiej transformacji społecznej. Wystarczy przypomnieć, że większość z 250 największych niemieckich przedsiębiorstw założono około 1909 r. Podobnie jest we Francji, w Wielkiej Brytanii i USA. W USA tylko 21 z 250 największych przedsiębiorstw powstało po 1960 r. Co więcej, we wszystkich tych krajach długo dochodzi się do czołowej pozycji - przeciętny wiek członka elity gospodarczej wynosi około 50 lat. W Niemczech dopiero po wielu latach pracy w danej firmie osiąga się kierownicze stanowiska.
W Polsce chodzi najczęściej o zupełnie nowe firmy. Większość z nich założono w latach transformacji. Nawet jeśli powstały w wyniku przekształcenia dawnych firm państwowych, to nie może być mowy o ciągłości przedsiębiorstwa. Nie mają one tożsamości ani tego szczególnego ducha korporacji jak wiele firm na Zachodzie.
Dwór Kwaśniewskich z podróbki
W wypadku polskich elit chodzi także o zupełnie nowych ludzi i o bardzo niedawno zdobyty kapitał. Jaki był mechanizm rekrutacji do polskiej elity gospodarczej? Nic nie wiadomo o tym, by studiowała ona na elitarnych uniwersytetach. W ogóle nie imponuje wykształceniem ani innymi wybitnymi cechami. Życiorysy 100 najbogatszych Polaków z listy "Wprost" pokazują, że nic - prócz zdobytych pieniędzy - nie wyróżnia tej grupy. Na pierwszy rzut oka jej członkowie nie tworzą żadnej jednolitej warstwy. Nie możemy powiedzieć, że jest to elita merytokratyczna, którą wyniosły tylko jej osiągnięcia, talenty i praca. Najczęściej początki fortun są bardzo mgliste i próżno szukać wśród polskich przedsiębiorców odpowiednika Billa Gatesa, gdyż to nie innowacje, wynalazki czy supernowoczesne produkty, lecz kontrowersyjne procesy prywatyzacyjne i wykorzystywanie luk w prawie są głównym źródłem ich kapitału.
Płynność polskich elit wzmacnia wymiar sprawiedliwości, i to mimo że jest niesprawny. Wiele dawnych gwiazd polskiego biznesu odsiaduje kary więzienia lub znajduje się w areszcie. Trudno się też oprzeć wrażeniu, że w polskim życiu gospodarczym służby specjalne pełnią podobną funkcję jak banki i instytucje finansowe w gospodarce niemieckiej.
Nie tworząc elity - w sensie odrębnej warstwy wyróżniającej się stylem bycia, tradycją i etosem - polscy przedsiębiorcy usiłują nadrobić to ostentacyjną konsumpcją, której społeczne funkcje opisywał kiedyś Thorstein Veblen. Ich styl życia pozostaje kiepską imitacją elit Zachodu, równie nieprzekonującą jak imitowanie przez państwa Kwaśniewskich europejskich dworów królewskich. I trudno nie dostrzec, nawet na ekranie telewizora, że swymi fizjonomiami i sylwetkami członkowie zarządu PKN Orlen równie mocno różnią się od przedstawicieli elit zachodnich, jak kiedyś generałowie LWP od generałów NATO-wskich.
Często elity władzy odróżnia się od elit wartości. Gdy jednak elity władzy i pieniądza tracą poczucie wartości wyższych (skupiając się na utrzymaniu się u władzy i możliwie jak największym zysku) lub nigdy takiego poczucia w sobie nie wyrobiły (gdyż nie zostały wychowane w duchu odpowiedzialności za państwo i naród) - nie można oczekiwać nie tylko istnienia silnego i prawomocnego państwa, lecz także sprawnej, efektywnej gospodarki kapitalistycznej.
Przykładem kraju, w którym elity gospodarcze są ściśle powiązane z politycznymi, jest Francja. Badania pokazują, że 44 proc. czołowych francuskich menedżerów pracowało przedtem co najmniej 10 lat w administracji państwowej. Francuskie elity to absolwenci grandes ecoles, świadomi swej odrębności, swego esprit de corps i swoich obowiązków względem Francji. Dlatego czysto ekonomiczny interes jest w sprawach zasadniczych podporządkowany interesowi narodowemu. Ostatnie niesnaski między Niemcami a Francją - wywołane przejęciem kilku niemieckich firm przez Francuzów i zablokowaniem takiej samej operacji w drugą stronę - zaowocowały dużą liczbą artykułów w prasie niemieckiej. Nie bez zazdrości pisano o solidarności francuskich elit i ich państwowych instynktach.
Francuskie elity bywają często przedmiotem ostrej krytyki. Według Larry'ego Siedentopa, autora znanej książki "Democracy in Europe", Europa została ukształtowana przez etos zbiurokratyzowanych i mało efektywnych francuskich elit. Francuskim bestsellerem tego lata była książka Corinne Maier "Bonjour paresse", która ukazuje zastygłą hierarchię, sztywne normy i lenistwo kadry kierowniczej francuskich koncernów. Jak na dworze Ludwika XIV liczy się, zdaniem autorki, przede wszystkim odpowiedni strój i zachowanie, a nie efektywność w rozwiązywaniu zadań. W firmach rządzą indolentni enarchen - absolwenci Ecole Nationale d'Administration.
Zniwelowane społeczeństwo klasy średniej
W Niemczech długoletnia działalność w administracji państwowej wyklucza karierę w gospodarce. Cechą charakterystyczną jest także bardzo niska mobilność horyzontalna pomiędzy różnymi sektorami gospodarczymi. Za to istnieją różnorodne powiązania między przedsiębiorstwami poprzez rady nadzorcze, w których zasadniczą funkcję pełnią banki i instytucje finansowe, stanowiące centrum sterowania niemiecką gospodarką. Państwo odgrywa jednak olbrzymią rolę - ponad 50 proc. niemieckiego produktu narodowego brutto przechodzi przez kasy państwowe.
W przeciwieństwie do Francji i Wielkiej Brytanii w Niemczech w XX wieku nastąpiła dwukrotna wymiana elit. Niemcy wilhelmińskie opierały się na pruskiej szlachcie, której pozycja została naruszona po I wojnie światowej. II wojna światowa i całkowita utrata wschodnich terytoriów oznaczały ostateczny jej koniec. Można rzec, że w pewien sposób także Polska przyczyniła się do modernizacji Niemiec - uwalniając je od zacofanych prowincji i pozbawiając junkrów ich materialnej bazy. Po wojnie niemieckie społeczeństwo zostało odproletaryzowane, powstało "zniwelowane społeczeństwo klasy średniej". Ralf Dahrendorf twierdził, że w Niemczech, w przeciwieństwie do Francji i Wielkiej Brytanii, nie ma elity w sensie warstwy o podobnym stylu życia i podobnych wartościach.
Jak pokazują badania, elity - szczególnie elita gospodarcza - stanowią także w RFN zamkniętą i samoreprodukującą się grupę. 80 proc. członków elity gospodarczej pochodzi z 3-5 proc. najwyższych warstw niemieckiego społeczeństwa: z wielkiej burżuazji, zamożnego mieszczaństwa, wyższej klasy średniej. Nie sprawdziły się więc oczekiwania, że demokratyzacja szkolnictwa wyższego umożliwi szerszy dostęp do czołowych pozycji. Ruchy studenckie końca lat 60. w istocie nic nie zmieniły (inne badania przeprowadzone przez grupę badawczą z Poczdamu są jednak nieco bardziej optymistyczne). Wyjątkiem jest elita polityczna, która jest najbardziej otwarta pod względem społecznym, w stopniu o wiele większym niż we Francji czy Wielkiej Brytanii. Z powojennych kanclerzy tylko Helmut Schmidt pochodził z wyższych warstw mieszczaństwa, podczas gdy we Francji jedynie trzech z ostatnich dziesięciu premierów wywodziło się z niższych warstw społecznych. Gerhard Schroeder urodził się w biednej rodzinie: jego matka była sprzątaczką, pracował w sklepie z artykułami żelaznymi, a dopiero po kilku latach ukończył wieczorową szkołę realną i uzyskał maturę umożliwiającą mu studiowanie prawa w Getyndze. Tymczasem pochodzący z zamożnego mieszczaństwa Jacques Chirac studiował w Institut d'Etudes Politiques de Paris, na Harvardzie i - oczywiście - w Ecole Nationale d'Administration, słynnej kuźni francuskich elit.
Różnice w otwartości różnego typu niemieckich elit widać wyraźnie w wypadku dokooptowywania osób ze wschodnich Niemiec. Nie ma np. nikogo pochodzącego z dawnej NRD w elitach wojskowych, w aparacie sprawiedliwości, prawie nikogo w gospodarce (jedynie 0,4 proc.). Nawet w nauce tylko 7,3 proc. członków elity pochodzi ze wschodnich Niemiec, a w administracji państwowej - 2,5 proc. W polityce jest inaczej - aż 32 proc. członków elity to obywatele byłej NRD.
Amerykański system otwarty
Różnica między Niemcami a Francją czy Wielką Brytanią polega na tym, że w Niemczech rekrutacja do elity nie odbywa się przez szkolnictwo. Nie ma rozbudowanej sieci prywatnych szkół średnich ani elitarnych uniwersytetów. Zupełnie inaczej niż w Wielkiej Brytanii, gdzie 36 proc. elity menedżerskiej ukończyło jedną z 20 renomowanych public schools, a 32 proc. ma dyplom Oksfordu czy Cambridge. Nie znaczy to, że w Niemczech nie liczy się wykształcenie. Wręcz przeciwnie - wśród niemieckich menedżerów jest wysoki odsetek osób z doktoratami (63,2 proc.), podczas gdy w Wielkiej Brytanii ponad 30 proc. menedżerów nie ma ukończonych studiów. W USA tylko 6,6 proc. elit gospodarczych nie ma ukończonego college'u lub uniwersytetu, a 24,3 proc. to absolwenci elitarnych uniwersytetów.
Brak sieci szkół prywatnych i elitarnych uniwersytetów sprawia, że niemieckiej elicie brakuje poczucia jedności i przynależności do tej samej grupy, czym charakteryzują się elity francuskie i brytyjskie. Dlatego zawodowi politycy grają często rolę pośredników między różnymi segmentami elity.
Badacze są zgodni, że chociaż w Ameryce istnieją podobne mechanizmy selekcji jak we Francji i w Wielkiej Brytanii, system amerykański w znacznie większym stopniu umożliwia awans i wejście do elity. Jest on najbardziej otwarty z systemów istniejących w wymienionych wcześniej krajach. Szkoły prywatne nie mają tak zamkniętego charakteru jak public schools w Wielkiej Brytanii, a ukończenie elitarnego uniwersytetu nie liczy się tak bardzo jak we Francji. Ponadto ciągle rozbudowywany system stypendialny otworzył renomowane uczelnie dla zdolnych studentów z niższych warstw społecznych. Inny jest także skład elit gospodarczych - w USA znacznie większy jest odsetek właścicieli wielkich przedsiębiorstw.
Przykład amerykański pokazuje, że nierówności ekonomiczne per se nie muszą być źródłem niezadowolenia społecznego, nie muszą podważać solidarności narodowej i naruszać poczucia sprawiedliwości. W Stanach Zjednoczonych nierówności są przecież o wiele większe niż w Europie. Nie wykluczają one jednak istnienia silnego społeczeństwa obywatelskiego, grassroot democracy, poczucia jedności narodowej i zaufania społecznego. Nie chodzi zatem o egalitaryzm, lecz o jasne, przejrzyste mechanizmy rekrutacji elit. Najlepszą do tego drogą są elitarne uniwersytety otwarte dla najzdolniejszych, a nie tylko dla najbogatszych.
Polski kapitalizm łupieżczy
Jak się prezentują polskie elity, zwłaszcza elity gospodarcze? Niektórzy nasi socjologowie, na przykład Krzysztof Jasiecki, autor książki "Elita biznesu w Polsce. Drugie narodziny kapitalizmu", uważają, że polski system nadal jest bardzo otwarty. W naszym kraju karierę wciąż może zrobić każdy. Obserwujmy częstą zmianę na czołowych pozycjach - co kadencję wymienia się ponad 50 proc. składu parlamentu, a w ciągu jednego roku zmienia się średnio 200 spośród 500 szefów największych polskich firm. Trzeba jednak dodać, że te liczby mówią zbyt mało - najistotniejsze jest przecież to, z jakiej grupy i w jaki sposób rekrutuje się owych dyrektorów.
Czy takie otwarcie elit jak w Polsce jest rzeczywiście tym, o które chodzi w rozwiniętych społeczeństwach? Czy w istocie nie jest ono raczej świadectwem braku stabilności, porządku, symptomem anomii? Czy ta zmienność i anomiczna otwartość nie jest jedną z przyczyn słabości polskich elit, ich podatności na korupcję i ich ukierunkowania na doraźny zysk, co jest, jeśli wierzyć Maksowi Weberowi, cechą prymitywnego kapitalizmu łupieżczego, a nie kapitalizmu nowoczesnego.
Płynność polskich elit wynika ze szczególnej sytuacji, z głębokiej transformacji społecznej. Wystarczy przypomnieć, że większość z 250 największych niemieckich przedsiębiorstw założono około 1909 r. Podobnie jest we Francji, w Wielkiej Brytanii i USA. W USA tylko 21 z 250 największych przedsiębiorstw powstało po 1960 r. Co więcej, we wszystkich tych krajach długo dochodzi się do czołowej pozycji - przeciętny wiek członka elity gospodarczej wynosi około 50 lat. W Niemczech dopiero po wielu latach pracy w danej firmie osiąga się kierownicze stanowiska.
W Polsce chodzi najczęściej o zupełnie nowe firmy. Większość z nich założono w latach transformacji. Nawet jeśli powstały w wyniku przekształcenia dawnych firm państwowych, to nie może być mowy o ciągłości przedsiębiorstwa. Nie mają one tożsamości ani tego szczególnego ducha korporacji jak wiele firm na Zachodzie.
Dwór Kwaśniewskich z podróbki
W wypadku polskich elit chodzi także o zupełnie nowych ludzi i o bardzo niedawno zdobyty kapitał. Jaki był mechanizm rekrutacji do polskiej elity gospodarczej? Nic nie wiadomo o tym, by studiowała ona na elitarnych uniwersytetach. W ogóle nie imponuje wykształceniem ani innymi wybitnymi cechami. Życiorysy 100 najbogatszych Polaków z listy "Wprost" pokazują, że nic - prócz zdobytych pieniędzy - nie wyróżnia tej grupy. Na pierwszy rzut oka jej członkowie nie tworzą żadnej jednolitej warstwy. Nie możemy powiedzieć, że jest to elita merytokratyczna, którą wyniosły tylko jej osiągnięcia, talenty i praca. Najczęściej początki fortun są bardzo mgliste i próżno szukać wśród polskich przedsiębiorców odpowiednika Billa Gatesa, gdyż to nie innowacje, wynalazki czy supernowoczesne produkty, lecz kontrowersyjne procesy prywatyzacyjne i wykorzystywanie luk w prawie są głównym źródłem ich kapitału.
Płynność polskich elit wzmacnia wymiar sprawiedliwości, i to mimo że jest niesprawny. Wiele dawnych gwiazd polskiego biznesu odsiaduje kary więzienia lub znajduje się w areszcie. Trudno się też oprzeć wrażeniu, że w polskim życiu gospodarczym służby specjalne pełnią podobną funkcję jak banki i instytucje finansowe w gospodarce niemieckiej.
Nie tworząc elity - w sensie odrębnej warstwy wyróżniającej się stylem bycia, tradycją i etosem - polscy przedsiębiorcy usiłują nadrobić to ostentacyjną konsumpcją, której społeczne funkcje opisywał kiedyś Thorstein Veblen. Ich styl życia pozostaje kiepską imitacją elit Zachodu, równie nieprzekonującą jak imitowanie przez państwa Kwaśniewskich europejskich dworów królewskich. I trudno nie dostrzec, nawet na ekranie telewizora, że swymi fizjonomiami i sylwetkami członkowie zarządu PKN Orlen równie mocno różnią się od przedstawicieli elit zachodnich, jak kiedyś generałowie LWP od generałów NATO-wskich.
Często elity władzy odróżnia się od elit wartości. Gdy jednak elity władzy i pieniądza tracą poczucie wartości wyższych (skupiając się na utrzymaniu się u władzy i możliwie jak największym zysku) lub nigdy takiego poczucia w sobie nie wyrobiły (gdyż nie zostały wychowane w duchu odpowiedzialności za państwo i naród) - nie można oczekiwać nie tylko istnienia silnego i prawomocnego państwa, lecz także sprawnej, efektywnej gospodarki kapitalistycznej.
Więcej możesz przeczytać w 51/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.