Płacimy wysoką cenę za fałszywe pojmowanie gospodarki rynkowej Co rusz dowiadujemy się z jakiegoś ośrodka badania opinii, że większość Polaków negatywnie ocenia minione piętnastolecie, że sprawy idą w złym kierunku, że przeżywamy kryzys. Same hiobowe wieści. Ciekawe jednak, że to ponuractwo nie przeszkadza choćby inwestorom nowych centrów handlowych czy coraz liczniejszym nabywcom działek budowlanych stawiającym coraz ładniejsze domy. W tzw. dobrym towarzystwie nie wypada, a nawet nie wolno mówić, że jest lepiej, a w żadnym razie, że jest dobrze.
Miarodajna jest opinia 42 proc. respondentów jakiegoś instytutu, że piętnastolecie przyniosło więcej strat niż korzyści. Fakt, że to pejoratywne rzężenie ma się nijak do rzeczywistości, zdaje się nie grać żadnej roli. Miało być wszystkim po równo, a czy świetnie, to zupełnie inna sprawa. Nieważne, że roczny produkt krajowy wzrósł w ciągu piętnastu lat niemal o połowę, że Polacy kupili miliony samochodów, że wzrósł komfort wyposażenia mieszkań, że ogromnie poprawiła się struktura naszego spożycia itd. Wszystko to okazuje się nieważne, bo to, co mamy, nam się nie podoba i już. Powinniśmy we wszystko opływać i wszystko powinno być automatycznie cacy. To prawda, że scyzoryk otwiera się w kieszeni na widok niejednego naszego polityka emanującego niewiedzą i brakiem charakteru. Ekscesy członków komisji śledczej nie mogących znieść bogactwa Jana Kulczyka mają nam zastąpić solidną pracę nad rozwiązywaniem rzeczywistych problemów.
A musimy się przecież uporać z dwiema bolesnymi dolegliwościami: nadmiernym bezrobociem i nadmiernym długiem publicznym. Kłopot jednak w tym, że nie lubimy tych, którzy wiedzą i otwarcie mówią, co należy zrobić, by się wyleczyć. Jak można lubić ludzi, którzy twierdzą, że musimy walczyć z nędzą, ale nie z nierównością materialną, która jest warunkiem postępu? Chętnie wybieramy do Sejmu osoby mające usta pełne frazesów i obietnic albo tych, których wiedza o gospodarce jest ograniczona. Polacy narzekają, ale nie chcą słyszeć prawdy o gospodarce, o tym, co trzeba zrobić, by rzeczywiście zmniejszyć bezrobocie i obniżyć zadłużenie państwa. Tragedią jest to, że przeciętny Polak nie ma najmniejszego pojęcia o długu publicznym, o jego kosztach i konsekwencjach dla naszego codziennego życia już dzisiaj. Jeśli musimy co roku wysupłać z naszej niebogatej jeszcze sakiewki ponad 25 mld zł na spłatę odsetek i rat od tego długu, to nie dziwmy się, że brakuje pieniędzy na wiele pilnych wydatków i świadczeń. A przecież lwią część tego długu zafundowaliśmy sobie sami w ciągu ostatnich dwunastu (nie piętnastu) lat. Uważamy jednak, że to nie my, że to ktoś za nas powinien pomyśleć, jak zlikwidować nasze kłopoty, jak przenieść nas w lepszy świat. Nie lubimy słuchać o tym, że trzeba hołubić inwestorów i ludzi, którzy dysponują kapitałem, że trzeba się cieszyć z zysków przedsiębiorstw, z tego, że coraz więcej eksportujemy. Po piętnastu latach ciągle jeszcze płacimy wysoką cenę za fałszywe, opaczne pojmowanie gospodarki rynkowej jako czegoś z natury podejrzanego, nieuczciwego. Tu i ówdzie można usłyszeć, że to ekonomia jest podejrzana, że to ona tworzy klimat sprzyjający aferzystom. Cena, jaką płacimy za nieuctwo inteligencji, za niestosowanie zasady "zero tolerancji", jest wysoka.
Ale, na litość boską, opamiętajmy się w tych pejoratywnych ocenach i pesymizmie! Na złe stopnie zasługujemy my, zwykli ludzie, przeciętni Polacy, nie mający ochoty się uczyć i brać udziału w wyborach. To od naszych decyzji, wiedzy i zaangażowania zależy jakość gospodarki i państwa. Powinniśmy doceniać i wspomagać tych, którzy mimo rzucanych kalumni potrafili wyprowadzić naszą gospodarkę, nasz pieniądz, nasze codzienne życie z dołka, w którym dobrze wiodło się Renacie Beger i jej kolegom. Poprawiajmy, oczywiście, III Rzeczpospolitą, umacniajmy polski kapitalizm i rynek, ale uchowaj nas Boże przed hałaśliwymi kandydatami na władców IV Rzeczypospolitej. Polacy mają prawo być zadowoleni z piętnastu lat niepodległości. Cierpimy na różne dolegliwości, ale to już rekonwalescencja po katastrofie, którą sprowadził na nas komunizm.
A musimy się przecież uporać z dwiema bolesnymi dolegliwościami: nadmiernym bezrobociem i nadmiernym długiem publicznym. Kłopot jednak w tym, że nie lubimy tych, którzy wiedzą i otwarcie mówią, co należy zrobić, by się wyleczyć. Jak można lubić ludzi, którzy twierdzą, że musimy walczyć z nędzą, ale nie z nierównością materialną, która jest warunkiem postępu? Chętnie wybieramy do Sejmu osoby mające usta pełne frazesów i obietnic albo tych, których wiedza o gospodarce jest ograniczona. Polacy narzekają, ale nie chcą słyszeć prawdy o gospodarce, o tym, co trzeba zrobić, by rzeczywiście zmniejszyć bezrobocie i obniżyć zadłużenie państwa. Tragedią jest to, że przeciętny Polak nie ma najmniejszego pojęcia o długu publicznym, o jego kosztach i konsekwencjach dla naszego codziennego życia już dzisiaj. Jeśli musimy co roku wysupłać z naszej niebogatej jeszcze sakiewki ponad 25 mld zł na spłatę odsetek i rat od tego długu, to nie dziwmy się, że brakuje pieniędzy na wiele pilnych wydatków i świadczeń. A przecież lwią część tego długu zafundowaliśmy sobie sami w ciągu ostatnich dwunastu (nie piętnastu) lat. Uważamy jednak, że to nie my, że to ktoś za nas powinien pomyśleć, jak zlikwidować nasze kłopoty, jak przenieść nas w lepszy świat. Nie lubimy słuchać o tym, że trzeba hołubić inwestorów i ludzi, którzy dysponują kapitałem, że trzeba się cieszyć z zysków przedsiębiorstw, z tego, że coraz więcej eksportujemy. Po piętnastu latach ciągle jeszcze płacimy wysoką cenę za fałszywe, opaczne pojmowanie gospodarki rynkowej jako czegoś z natury podejrzanego, nieuczciwego. Tu i ówdzie można usłyszeć, że to ekonomia jest podejrzana, że to ona tworzy klimat sprzyjający aferzystom. Cena, jaką płacimy za nieuctwo inteligencji, za niestosowanie zasady "zero tolerancji", jest wysoka.
Ale, na litość boską, opamiętajmy się w tych pejoratywnych ocenach i pesymizmie! Na złe stopnie zasługujemy my, zwykli ludzie, przeciętni Polacy, nie mający ochoty się uczyć i brać udziału w wyborach. To od naszych decyzji, wiedzy i zaangażowania zależy jakość gospodarki i państwa. Powinniśmy doceniać i wspomagać tych, którzy mimo rzucanych kalumni potrafili wyprowadzić naszą gospodarkę, nasz pieniądz, nasze codzienne życie z dołka, w którym dobrze wiodło się Renacie Beger i jej kolegom. Poprawiajmy, oczywiście, III Rzeczpospolitą, umacniajmy polski kapitalizm i rynek, ale uchowaj nas Boże przed hałaśliwymi kandydatami na władców IV Rzeczypospolitej. Polacy mają prawo być zadowoleni z piętnastu lat niepodległości. Cierpimy na różne dolegliwości, ale to już rekonwalescencja po katastrofie, którą sprowadził na nas komunizm.
Więcej możesz przeczytać w 51/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.