Jak Palestyńczycy uczą się demokracji od Izraela Arafat dzwoni z raju do Abu Mazena. - No, co słychać, stary? - pyta swego następcę. - Uwolniłem Palestynę - chwali się Abu Mazen. - Niemożliwe! - wykrzykuje Arafat. - Czuję, że wraca mi życie. Zaraz będę. - Nie, nie - przerywa mu Abu Mazen. - Tylko żartowałem! To najnowszy dowcip prosto z Ramalli, w której wyremontowana i wypucowana mukata w niczym nie przypomina już ostatniej twierdzy Arafata. Zniknęły worki z piaskiem, osmalone ściany, spalone samochody i góry złomu. Przed wejściem do kancelarii nowego raisa stoją doniczki z kwiatami. Miejsce, któremu Arafat wyznaczył rolę palestyńskiego Stalingradu, pragnie się jak najszybciej pozbyć zmarszczek intifady i ruin przeszłości.
Myśleć jak koń
Aby zrozumieć konia, zacznij myśleć jak koń - mówi arabskie przysłowie. Nowy lider palestyński stale powtarza, że skończył się mały dżihad, a zaczyna wielki. W rządowym miasteczku w Jerozolimie zaczynają myśleć jak koń. Mały dżihad to zbrojna intifada, wielki to wznowienie procesu pokojowego - tłumaczą doradcy Ariela Szarona, premiera Izraela. Nawet oni jednak nie potrafią wytłumaczyć, jak to się stało, że w 60 dni Abu Mazen zdołał postawić na nogi skłócone frakcje Fatah i przekształcić tę organizację w najważniejszą siłę polityczną na palestyńskiej ulicy.
- Arafat dźwigał Fatah na swoich barkach. Teraz Fatah dźwiga na barkach Abu Mazena - mówi w rozmowie z "Wprost" Chalil Atija, dowódca jednego z obozów uchodźców na Zachodnim Brzegu. - Arafat był naszym ojcem, a Abu Mazen będzie starszym bratem. Przejście do wielkiego dżihadu to dobry pomysł. Ta wypowiedź ma podwójną wymowę. Z jednej strony, Atija oddaje hołd Arafatowi, z drugiej - popiera odnowę, w ramach której główny nurt palestyńskiej polityki próbuje się uwolnić od mitu zmarłego przywódcy i jego patetycznych haseł.
Realizm magiczny
Zderzenie z Izraelem pozostawiło w Palestyńczykach rany, które będą długo bolały. Jednocześnie codzienne obcowanie z izraelską demokracją okazało się szkołą nauk politycznych, w której część Palestyńczyków przyswoiła sobie nieznane wcześniej reguły. "Demokratyzacja świata arabskiego jest kluczem do normalizacji stosunków z państwem żydowskim" - twierdzi Silwan Szalom, izraelski minister spraw zagranicznych.
- Demokratyczne wybory niekoniecznie muszą prowadzić do demokracji - uważa Mustafa Chaled z palestyńskiej Partii Komunistycznej. - Społeczeństwo, które żyje z paczek UNRRA, ma własny rozkład dnia, inny niż yuppies z Ramalli i intelektualiści z Birzeit. Mieszkańcy Hebronu, Gazy i obozów uchodźców chętnie pozbędą się demokracji w zamian za jedzenie. Wyniki wyborów świadczą jednak nie tylko o tęsknocie Palestyńczyków do normalności, którą łączą z zakończeniem zbrojnego konfliktu z Izraelem. Jeszcze niedawno 65 proc. mieszkańców Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy popierało zamachy samobójcze, dzisiaj tyle samo osób popiera zakończenie intifady i utworzenie państwa palestyńskiego dzięki zawarciu terytorialnego kompromisu. Okazuje się, że realistą na Bliskim Wschodzie jest ten, kto wierzy w cuda.
Na porozumienie pokojowe trzeba będzie czekać kilka lat. Minie też zapewne kilka dziesięcioleci, nim Izrael rozstanie się z tytułem jedynej prawdziwej demokracji w tej części świata. Nie można nie doceniać procesów zainicjowanych przez nowe kierownictwo Autonomii, które są być może zapowiedzią palestyńskiej pierestrojki.
- Bidna naisz (chcemy żyć) - mówią ludzie, którzy mają nadzieję, że Mazen poprawi ich los. Palestyńczycy są niepewni jutra - boją się nie tylko izraelskich żołnierzy, ale też uzbrojonych band, anarchii i szalejącego bezrobocia. Kilka izraelskich posunięć - głównie wycofanie armii z niektórych miast - budzi nadzieję na przyszłość. Czy uzasadnioną? Wszystko wskazuje na to, że już wkrótce setki więźniów intifady wrócą do domów. Ta sprawa najprawdopodobniej będzie przedmiotem rozmów Szarona i Mazena. Jeśli do nich dojdzie - izraelski premier jest skłonny rozmawiać dopiero wtedy, gdy Mazen rzeczywiście zacznie walczyć z palestyńskim terroryzmem. Taką reakcję Szarona wywołał zamach na przejściu granicznym w Strefie Gazy, w którym zginęło sześciu Izraelczyków.
Wszyscy przeciw wszystkim
Ron Pundak, jeden z architektów porozumienia z Oslo, uważa, że głównym zadaniem nowej ekipy będzie zneutralizowanie palestyńskich grup paramilitarnych i podporządkowanie sobie wszystkich struktur służb bezpieczeństwa. Abu Mazen jest optymistą, mimo że zdaje sobie sprawę, iż w palestyńskiej elicie, uformowanej za czasów Arafata, dochodzi do ostrych konfliktów - między młodymi i starymi, konserwatystami i liberałami, przedstawicielami Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy, służbami specjalnymi oraz tymi, którzy chcą spokoju, i ukrywającymi się za zamgloną anarchią. Konflikty są jednak solą demokracji i jeśli tylko Mazenowi wystarczy determinacji, ma szansę wygrać wielki dżihad.
Zdaniem izraelskiej lewicy, palestyńska demokracja może się okazać zbawienna dla demokracji izraelskiej, jeśli w wyniku porozumienia dojdzie do zakończenia okupacji. Znamienny jest pod tym względem ostatni artykuł HenryŐego Kissingera, byłego sekretarza stanu USA, który pisze, że Izrael powinien budować mur mniej więcej na linii przyszłej granicy międzynarodowej i że ta linia, po uwzględnieniu kilku koniecznych poprawek, powinna być identyczna z granicą sprzed 1967 r. Człowiek, który uważał, że Izraelowi w granicach sprzed wojny sześciodniowej grozi "nowy Auschwitz", jest dziś przekonany, że demokratyczna Palestyna nie będzie stanowić zagrożenia dla demokratycznego Izraela.
Ten artykuł spotkał się z ostrą krytyką. Politycy i publicyści oceniają Abu Mazena przez pryzmat pobożnych życzeń, zapominając, że jest on palestyńskim patriotą, a nie podwykonawcą pracującym dla izraelskiego czy amerykańskiego przedsiębiorcy. Nowy lider Autonomii dobrze wie, że terror przeciw cywilnej ludności izraelskiej to droga donikąd. Nie oznacza to jednak, że Abbasa uda się kupić za małe pieniądze - w sprawie granic jego stanowisko nie różni się od stanowiska Arafata.
Izraelska prasa popada w skrajności. Abu Mazen jest - według nich - albo mężem opatrznościowym Palestyńczyków, albo zeuropeizowaną wersją Arafata, być może jeszcze niebezpieczniejszą. - Robicie podwójny błąd - mówi płk Dżibril Radżub, znany polityk z Zachodniego Brzegu. - Albo klepiecie go po ramieniu, wyrządzając mu niedźwiedzią przysługę, albo mówicie, że jest za słaby, by robić z nim interesy.
Na razie Izrael chce przekazać Palestyńczykom Ramallę. Później przyjdzie kolej na Betlejem, Tul Karem, Kalkilię, może Nablus. Palestyńscy policjanci mogą już nosić krótką broń. "Chcemy, by zatrzymali terrorystów z rakietami. To będzie pierwszy sprawdzian ich chęci i możliwości" - mówi Szaron. Premier Izraela ma nadzieję, że Abu Mazen zrozumie aluzję. Za pół roku rozpocznie się ewakuacja żydowskich osiedli w Strefie Gazy i północnej Samarii. Nowa palestyńska ekipa dostanie swoje sto dni. A później? Wszystko jest możliwe - mówią optymiści. W Ziemi Świętej nawet realiści wierzą przecież w cuda.
Aby zrozumieć konia, zacznij myśleć jak koń - mówi arabskie przysłowie. Nowy lider palestyński stale powtarza, że skończył się mały dżihad, a zaczyna wielki. W rządowym miasteczku w Jerozolimie zaczynają myśleć jak koń. Mały dżihad to zbrojna intifada, wielki to wznowienie procesu pokojowego - tłumaczą doradcy Ariela Szarona, premiera Izraela. Nawet oni jednak nie potrafią wytłumaczyć, jak to się stało, że w 60 dni Abu Mazen zdołał postawić na nogi skłócone frakcje Fatah i przekształcić tę organizację w najważniejszą siłę polityczną na palestyńskiej ulicy.
- Arafat dźwigał Fatah na swoich barkach. Teraz Fatah dźwiga na barkach Abu Mazena - mówi w rozmowie z "Wprost" Chalil Atija, dowódca jednego z obozów uchodźców na Zachodnim Brzegu. - Arafat był naszym ojcem, a Abu Mazen będzie starszym bratem. Przejście do wielkiego dżihadu to dobry pomysł. Ta wypowiedź ma podwójną wymowę. Z jednej strony, Atija oddaje hołd Arafatowi, z drugiej - popiera odnowę, w ramach której główny nurt palestyńskiej polityki próbuje się uwolnić od mitu zmarłego przywódcy i jego patetycznych haseł.
Realizm magiczny
Zderzenie z Izraelem pozostawiło w Palestyńczykach rany, które będą długo bolały. Jednocześnie codzienne obcowanie z izraelską demokracją okazało się szkołą nauk politycznych, w której część Palestyńczyków przyswoiła sobie nieznane wcześniej reguły. "Demokratyzacja świata arabskiego jest kluczem do normalizacji stosunków z państwem żydowskim" - twierdzi Silwan Szalom, izraelski minister spraw zagranicznych.
- Demokratyczne wybory niekoniecznie muszą prowadzić do demokracji - uważa Mustafa Chaled z palestyńskiej Partii Komunistycznej. - Społeczeństwo, które żyje z paczek UNRRA, ma własny rozkład dnia, inny niż yuppies z Ramalli i intelektualiści z Birzeit. Mieszkańcy Hebronu, Gazy i obozów uchodźców chętnie pozbędą się demokracji w zamian za jedzenie. Wyniki wyborów świadczą jednak nie tylko o tęsknocie Palestyńczyków do normalności, którą łączą z zakończeniem zbrojnego konfliktu z Izraelem. Jeszcze niedawno 65 proc. mieszkańców Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy popierało zamachy samobójcze, dzisiaj tyle samo osób popiera zakończenie intifady i utworzenie państwa palestyńskiego dzięki zawarciu terytorialnego kompromisu. Okazuje się, że realistą na Bliskim Wschodzie jest ten, kto wierzy w cuda.
Na porozumienie pokojowe trzeba będzie czekać kilka lat. Minie też zapewne kilka dziesięcioleci, nim Izrael rozstanie się z tytułem jedynej prawdziwej demokracji w tej części świata. Nie można nie doceniać procesów zainicjowanych przez nowe kierownictwo Autonomii, które są być może zapowiedzią palestyńskiej pierestrojki.
- Bidna naisz (chcemy żyć) - mówią ludzie, którzy mają nadzieję, że Mazen poprawi ich los. Palestyńczycy są niepewni jutra - boją się nie tylko izraelskich żołnierzy, ale też uzbrojonych band, anarchii i szalejącego bezrobocia. Kilka izraelskich posunięć - głównie wycofanie armii z niektórych miast - budzi nadzieję na przyszłość. Czy uzasadnioną? Wszystko wskazuje na to, że już wkrótce setki więźniów intifady wrócą do domów. Ta sprawa najprawdopodobniej będzie przedmiotem rozmów Szarona i Mazena. Jeśli do nich dojdzie - izraelski premier jest skłonny rozmawiać dopiero wtedy, gdy Mazen rzeczywiście zacznie walczyć z palestyńskim terroryzmem. Taką reakcję Szarona wywołał zamach na przejściu granicznym w Strefie Gazy, w którym zginęło sześciu Izraelczyków.
Wszyscy przeciw wszystkim
Ron Pundak, jeden z architektów porozumienia z Oslo, uważa, że głównym zadaniem nowej ekipy będzie zneutralizowanie palestyńskich grup paramilitarnych i podporządkowanie sobie wszystkich struktur służb bezpieczeństwa. Abu Mazen jest optymistą, mimo że zdaje sobie sprawę, iż w palestyńskiej elicie, uformowanej za czasów Arafata, dochodzi do ostrych konfliktów - między młodymi i starymi, konserwatystami i liberałami, przedstawicielami Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy, służbami specjalnymi oraz tymi, którzy chcą spokoju, i ukrywającymi się za zamgloną anarchią. Konflikty są jednak solą demokracji i jeśli tylko Mazenowi wystarczy determinacji, ma szansę wygrać wielki dżihad.
Zdaniem izraelskiej lewicy, palestyńska demokracja może się okazać zbawienna dla demokracji izraelskiej, jeśli w wyniku porozumienia dojdzie do zakończenia okupacji. Znamienny jest pod tym względem ostatni artykuł HenryŐego Kissingera, byłego sekretarza stanu USA, który pisze, że Izrael powinien budować mur mniej więcej na linii przyszłej granicy międzynarodowej i że ta linia, po uwzględnieniu kilku koniecznych poprawek, powinna być identyczna z granicą sprzed 1967 r. Człowiek, który uważał, że Izraelowi w granicach sprzed wojny sześciodniowej grozi "nowy Auschwitz", jest dziś przekonany, że demokratyczna Palestyna nie będzie stanowić zagrożenia dla demokratycznego Izraela.
Ten artykuł spotkał się z ostrą krytyką. Politycy i publicyści oceniają Abu Mazena przez pryzmat pobożnych życzeń, zapominając, że jest on palestyńskim patriotą, a nie podwykonawcą pracującym dla izraelskiego czy amerykańskiego przedsiębiorcy. Nowy lider Autonomii dobrze wie, że terror przeciw cywilnej ludności izraelskiej to droga donikąd. Nie oznacza to jednak, że Abbasa uda się kupić za małe pieniądze - w sprawie granic jego stanowisko nie różni się od stanowiska Arafata.
Izraelska prasa popada w skrajności. Abu Mazen jest - według nich - albo mężem opatrznościowym Palestyńczyków, albo zeuropeizowaną wersją Arafata, być może jeszcze niebezpieczniejszą. - Robicie podwójny błąd - mówi płk Dżibril Radżub, znany polityk z Zachodniego Brzegu. - Albo klepiecie go po ramieniu, wyrządzając mu niedźwiedzią przysługę, albo mówicie, że jest za słaby, by robić z nim interesy.
Na razie Izrael chce przekazać Palestyńczykom Ramallę. Później przyjdzie kolej na Betlejem, Tul Karem, Kalkilię, może Nablus. Palestyńscy policjanci mogą już nosić krótką broń. "Chcemy, by zatrzymali terrorystów z rakietami. To będzie pierwszy sprawdzian ich chęci i możliwości" - mówi Szaron. Premier Izraela ma nadzieję, że Abu Mazen zrozumie aluzję. Za pół roku rozpocznie się ewakuacja żydowskich osiedli w Strefie Gazy i północnej Samarii. Nowa palestyńska ekipa dostanie swoje sto dni. A później? Wszystko jest możliwe - mówią optymiści. W Ziemi Świętej nawet realiści wierzą przecież w cuda.
Więcej możesz przeczytać w 3/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.