Polityka "trzeciej drogi" uniemożliwia twarde egzekwowanie prawa
Skazanie kilku osób na Dolnym Śląsku za zmuszanie pracownic do świadczeń seksualnych w godzinach pracy wywołało oburzenie. Tyle że nie na gwałcicieli, lecz na karzący sąd i na ofiarę, która miała się czelność poskarżyć. Jak można było skazać ludzi ciężko pracujących na utrzymanie rodziny! Nic się przecież nie stało. Nie róbmy przestępstwa z normalki!
Dolnośląski przykład to kwintesencja rezultatów polityki penitencjarnej, jaką sobie zafundowaliśmy po przełomie 1989 r. To nie tylko skutek polityki "grubej kreski" wobec winowajców komunistycznego terroru i represji. To także konsekwencja idealistycznych przesłanek i założeń społecznej polityki obozu solidarnościowego. Uznano bowiem, że Polacy upojeni odzyskaną wolnością staną się z dnia na dzień uczciwymi, solidnymi, zaangażowanymi obywatelami odrodzonej Rzeczypospolitej, wobec których stosowanie prawa karnego stanie się wyjątkiem. Liczono na samorozwiązanie się wielu problemów w wyniku obalenia totalitaryzmu i na ujawnienie się cnót obywatelskich, zastępowanych wcześniej służalczością i cynizmem. Po prostu nie będzie już kogo i za co karać! Założono też, że polski suwerenny wymiar sprawiedliwości musi się odciąć od represyjności komunistycznego reżimu, że karać powinno się ostrożnie, z rozwagą, po ludzku, uwzględniając jak najwięcej okoliczności łagodzących. Przestał przecież istnieć klimat skłaniający do oszukiwania wrogiego państwa w imię walki o byt.
Idealizm tych założeń nie miał oczywiście nic wspólnego z realistyczną oceną mentalności społecznej. Był natomiast bliski ideologom "rewolucji" socjaldemokratycznej. Bliski poglądom tych, którzy chcieli "ochrzcić socjalizm", a nie budować gospodarkę rynkową, czy - uchowaj, Boże! - kapitalizm. Do dziś słychać przecież lamenty nad rzekomo straconym piętnastoleciem, które przyniosło ustrój nie chciany nawet przez tak zasłużonego dla wolności i demokracji człowieka jak Jacek Kuroń. To miała być "wolność bez rynku", jak to kiedyś sformułował Edward Lipiński, sercem socjalista, ale trzeźwy realista w sprawach gospodarki. Oczywiście nie może być mowy o wolności bez rynku. Naszym socjaldemokratom zarówno solidarnościowej, jak i pezetpeerowskiej proweniencji udało się jednak znacznie złagodzić ostrość tego wrednego rynku. Zeszliśmy na "trzecią drogę", dzięki której polski dług publiczny osiągnął na początkiu 2005 r. 440 mld zł.
Czy fatalny stan finansów publicznych ma jakikolwiek związek z założeniami naszej polityki społecznej i penitencjarnej? Otóż ma - i to istotny. Stan naszych finansów publicznych to rezultat niezdolności polskiej klasy politycznej do przezwyciężenia jego alienacji wobec państwa, do mówienia prawdy o gospodarce i do podejmowania niepopularnych decyzji. Tak jak za Gomułki czy Gierka usiłowano przekupywać społeczeństwo, a raczej wybrane jego części, różnymi ochłapami, tak teraz trzeba je przekupywać pomocą publiczną dla "politycznie silnych", ale bankrutujących zakładów (28,6 mld zł w 2003 r.), emeryturami rolniczymi i innymi wydatkami zwiększającymi dług publiczny. To właśnie ideologia i polityka "trzeciej drogi" zamazuje relacje ekonomiczne i stosunki własnościowe. To ona prowadzi do relatywizacji wszelkich ocen i powszechnej ambiwalencji. To ona utrudnia wprowadzenie zasady "zero tolerancji", bo przecież mogłaby spowodować obniżenie stopy życiowej skazywanych na grzywny i kary pieniężne. To właśnie błędne założenia polityki społecznej i penitencjarnej uniemożliwiają twarde wkraczanie i egzekwowanie prawa.
Chyba już dość fałszywego pojmowania społeczeństwa obywatelskiego jako "wspólnoty" sparaliżowanej tolerancją zła. Czas sobie uświadomić, że brak kapitału zaufania społecznego, brak działań integrujących społeczeństwo wokół kluczowych wartości obniża naszą pozycję we wszystkich możliwych rankingach. Bezsporną zasługę ma w tym zakresie nasza klasa polityczna. Jedno jest pewne: kapitału społecznego nie zbudujemy dzięki łagodności wobec burzycieli ładu. Niezależnie od tego, czy to burzenie odbywa się przez przymykanie oczu, czy przez tworzenie złego prawa, czy dokonują tego chuligani i złodzieje, czy kpiący z prawa członkowie parlamentu.
Dolnośląski przykład to kwintesencja rezultatów polityki penitencjarnej, jaką sobie zafundowaliśmy po przełomie 1989 r. To nie tylko skutek polityki "grubej kreski" wobec winowajców komunistycznego terroru i represji. To także konsekwencja idealistycznych przesłanek i założeń społecznej polityki obozu solidarnościowego. Uznano bowiem, że Polacy upojeni odzyskaną wolnością staną się z dnia na dzień uczciwymi, solidnymi, zaangażowanymi obywatelami odrodzonej Rzeczypospolitej, wobec których stosowanie prawa karnego stanie się wyjątkiem. Liczono na samorozwiązanie się wielu problemów w wyniku obalenia totalitaryzmu i na ujawnienie się cnót obywatelskich, zastępowanych wcześniej służalczością i cynizmem. Po prostu nie będzie już kogo i za co karać! Założono też, że polski suwerenny wymiar sprawiedliwości musi się odciąć od represyjności komunistycznego reżimu, że karać powinno się ostrożnie, z rozwagą, po ludzku, uwzględniając jak najwięcej okoliczności łagodzących. Przestał przecież istnieć klimat skłaniający do oszukiwania wrogiego państwa w imię walki o byt.
Idealizm tych założeń nie miał oczywiście nic wspólnego z realistyczną oceną mentalności społecznej. Był natomiast bliski ideologom "rewolucji" socjaldemokratycznej. Bliski poglądom tych, którzy chcieli "ochrzcić socjalizm", a nie budować gospodarkę rynkową, czy - uchowaj, Boże! - kapitalizm. Do dziś słychać przecież lamenty nad rzekomo straconym piętnastoleciem, które przyniosło ustrój nie chciany nawet przez tak zasłużonego dla wolności i demokracji człowieka jak Jacek Kuroń. To miała być "wolność bez rynku", jak to kiedyś sformułował Edward Lipiński, sercem socjalista, ale trzeźwy realista w sprawach gospodarki. Oczywiście nie może być mowy o wolności bez rynku. Naszym socjaldemokratom zarówno solidarnościowej, jak i pezetpeerowskiej proweniencji udało się jednak znacznie złagodzić ostrość tego wrednego rynku. Zeszliśmy na "trzecią drogę", dzięki której polski dług publiczny osiągnął na początkiu 2005 r. 440 mld zł.
Czy fatalny stan finansów publicznych ma jakikolwiek związek z założeniami naszej polityki społecznej i penitencjarnej? Otóż ma - i to istotny. Stan naszych finansów publicznych to rezultat niezdolności polskiej klasy politycznej do przezwyciężenia jego alienacji wobec państwa, do mówienia prawdy o gospodarce i do podejmowania niepopularnych decyzji. Tak jak za Gomułki czy Gierka usiłowano przekupywać społeczeństwo, a raczej wybrane jego części, różnymi ochłapami, tak teraz trzeba je przekupywać pomocą publiczną dla "politycznie silnych", ale bankrutujących zakładów (28,6 mld zł w 2003 r.), emeryturami rolniczymi i innymi wydatkami zwiększającymi dług publiczny. To właśnie ideologia i polityka "trzeciej drogi" zamazuje relacje ekonomiczne i stosunki własnościowe. To ona prowadzi do relatywizacji wszelkich ocen i powszechnej ambiwalencji. To ona utrudnia wprowadzenie zasady "zero tolerancji", bo przecież mogłaby spowodować obniżenie stopy życiowej skazywanych na grzywny i kary pieniężne. To właśnie błędne założenia polityki społecznej i penitencjarnej uniemożliwiają twarde wkraczanie i egzekwowanie prawa.
Chyba już dość fałszywego pojmowania społeczeństwa obywatelskiego jako "wspólnoty" sparaliżowanej tolerancją zła. Czas sobie uświadomić, że brak kapitału zaufania społecznego, brak działań integrujących społeczeństwo wokół kluczowych wartości obniża naszą pozycję we wszystkich możliwych rankingach. Bezsporną zasługę ma w tym zakresie nasza klasa polityczna. Jedno jest pewne: kapitału społecznego nie zbudujemy dzięki łagodności wobec burzycieli ładu. Niezależnie od tego, czy to burzenie odbywa się przez przymykanie oczu, czy przez tworzenie złego prawa, czy dokonują tego chuligani i złodzieje, czy kpiący z prawa członkowie parlamentu.
Więcej możesz przeczytać w 3/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.