Nie było, nie ma i nie będzie bezpłatnych studiów
Odważnymi ludźmi są szefowie Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu. Najpierw zdecydowali się na przeprowadzenie tzw. nowych matur, a teraz rozpoczęli debatę o odpłatności za studia dzienne na uczelniach publicznych. Gratulując ministrowi Mirosławowi Sawickiemu i Annie Radziwiłł, zabieram raz jeszcze głos w sprawie, o której piszę, m.in. na łamach "Wprost", od 1990 r. Zabieram głos, bo dyskusja o sposobie zarządzania uczelniami od początku została wpuszczona w kanał. W kanał populistycznego bełkotu o "bezpłatnych" czy też "płatnych" studiach. Nie było, nie ma i nie będzie bezpłatnych studiów.
Mała grupa studentów (zaledwie jedna trzecia) na tzw. studiach dziennych w uczelniach państwowych nie wnosi opłat za większość tzw. usług edukacyjnych (straszne słowo). Studia te nie są jednak bezpłatne czy darmowe, bo kadrze nauczającej ktoś płaci pensje, ktoś płaci za sale wykładowe, laboratoria etc. Kto? My wszyscy, m.in. dwie trzecie tych, którzy są na tzw. studiach płatnych. Płacą w tej części swoich podatków, którą Sejm przeznacza na szkolnictwo wyższe. Obecną debatę można by więc nazwać walką o zniesienie podwójnego opodatkowania na rzecz studiów.
Oszustwo edukacyjne
MENiS wzywa do debaty o odpłatności za studia w chwili, gdy Sejm uchwalił nową ustawę o szkolnictwie wyższym. Krytykowałem ją za liczne błędy i absurdy legislacyjne: nie zawiera ona nawet zarysu prawnych uregulowań potrzebnych, gdyby wprowadzono odpłatność za studia.
Dyskusja o czesnym jest typowym przypadkiem debaty o budowaniu piramidy od czubka w dół. Podstawowy problem naszego szkolnictwa wyższego to sprzeczne zapisy konstytucyjne. Bez ich zmiany, wprowadzającej zamiast absurdalnych gwarancji bezpłatnego nauczania gwarancje powszechności dostępu do wyższej edukacji, wszelkie dyskusje w tej sprawie są bezcelowe. Służą wprowadzeniu kolejnych możliwości uprawiania w Polsce oszustwa edukacyjnego na wielką skalę, zarówno przez uczelnie publiczne, jak i prywatne.
Do czego służy czesne?
Niemal zaraz po ogłoszeniu przez MENiS planu wprowadzenia czesnego odezwali się zwolennicy - szczególnie rektorzy uczelni publicznych, którzy oczekują, że czesne będzie drogą do uniezależnienia się od skąpej kasy państwa. Takie stawianie problemu odpłatności jest błędem. Żadna uczelnia z czesnego nie żyje. W najdroższych uczelniach prywatnych w USA stanowi ono tylko część dochodów (20-40 proc.) Resztę uczelnie pokrywają z innych źródeł, w tym z zarządzania swoim majątkiem. To endowment zgromadzony przez takie uczelnie jak Harvard decyduje o kondycji finansowej i de facto naukowej tzw. ligi bluszczowej.
Polskie uczelnie państwowe i prywatne są pozbawione endowment, dlatego w dyskusji nad odpłatnością za studia trzeba oddzielać aspekt utrzymania się uczelni na poziomie zapewniającym ich rozwój od pobierania czesnego. Nikt nigdy nie zdejmie z państwa odpowiedzialności za losy finansowe uczelni państwowych. Czesne, które sfinansowałoby działanie tej uczelni, przekroczyłoby finansowe możliwości studentów.
Czesne jest elementem mechanizmu kontroli - zarówno nauczających, jak i nauczanych. Studenci, świadomi swej odpowiedzialności finansowej, rzadziej bimbają sobie ze studiów i zależy im na tym, by uczący ich też dobrze wykonywali swoje obowiązki. Z czesnym wiąże się też sprawa wprowadzenia oceny nauczycieli akademickich i właściwego usytuowania opinii studentów w tej ocenie.
System stypendialny na złom
Skoro czesne ma być powszechne, to skąd na nie brać środki? Występujący w popularnym programie radiowym Włodzimierz Paszyński, były wiceminister edukacji, zdyskredytował wszelkie pomysły upowszechnienia systemów kredytowania studiów. Użył argumentu, że większość ludzi, tak jak on, boi się brać kredyty. Musimy sobie zdać sprawę, że wraz z wprowadzeniem czesnego trzeba będzie złomować obowiązujący system stypendialny i przyjąć prosty system kredytowania studiów.
System ten był przedmiotem dyskusji w latach 90., warto więc zajrzeć do powstałych wtedy omówień i przyjrzeć się istniejącym poza Polską rozwiązaniom. Przez semestr jesienny 2004 r. wykładałem na wyjątkowo drogim, małym i elitarnym uniwersytecie w USA, na którym czesne wynosiło ponad 32 tys. dolarów. Aż 65 proc. studentów tej uczelni otrzymywało różnego typu pomoc materialną. Każda pomoc była jednak uzależniona od postępów w nauce. Moi studenci kuli po nocach, aby uzyskać na egzaminie dobre noty. Trener uczęszczającej na moje wykłady jednej z najlepszych biegaczek w USA, uczącej się za tzw. sportowe pieniądze, co dwa tygodnie sprawdzał postępy swojej podopiecznej i dbał o to, by treningi i zawody nie kolidowały z zajęciami i egzaminami.
Braki kadrowe
Wprowadzenie czesnego powinno być związane z właściwym "rozkładem spektralnym" kierunków studiów i udziałem w rynku pracy absolwentów szkół wyższych. Dzisiaj mamy nadprodukcję tandetnie wykształconych specjalistów od "gospodarki kapitalistycznej". Za chwilę zaczniemy cierpieć na brak wykształconych inżynierów nowych technologii, nowych dziedzin techniki czy lekarzy współczesnej medycyny. Prawidłowe systemy kredytowania studiów mogą zapobiec kolejnej katastrofie cywilizacyjnej wywołanej przez braki kadrowe.
Jeżeli nie chcemy być krajem ciemnym i źle się rządzącym, musimy zadbać o prawidłowe wykształcenie młodzieży: powszechne i na dobrym poziomie. Tego bez ucywilizowania odpłatności za studia nie da się osiągnąć. Wprowadzenie czesnego, połączone z powszechnym system kredytów na naukę, jest ważnym, ale niejedynym krokiem w tym kierunku.
Mała grupa studentów (zaledwie jedna trzecia) na tzw. studiach dziennych w uczelniach państwowych nie wnosi opłat za większość tzw. usług edukacyjnych (straszne słowo). Studia te nie są jednak bezpłatne czy darmowe, bo kadrze nauczającej ktoś płaci pensje, ktoś płaci za sale wykładowe, laboratoria etc. Kto? My wszyscy, m.in. dwie trzecie tych, którzy są na tzw. studiach płatnych. Płacą w tej części swoich podatków, którą Sejm przeznacza na szkolnictwo wyższe. Obecną debatę można by więc nazwać walką o zniesienie podwójnego opodatkowania na rzecz studiów.
Oszustwo edukacyjne
MENiS wzywa do debaty o odpłatności za studia w chwili, gdy Sejm uchwalił nową ustawę o szkolnictwie wyższym. Krytykowałem ją za liczne błędy i absurdy legislacyjne: nie zawiera ona nawet zarysu prawnych uregulowań potrzebnych, gdyby wprowadzono odpłatność za studia.
Dyskusja o czesnym jest typowym przypadkiem debaty o budowaniu piramidy od czubka w dół. Podstawowy problem naszego szkolnictwa wyższego to sprzeczne zapisy konstytucyjne. Bez ich zmiany, wprowadzającej zamiast absurdalnych gwarancji bezpłatnego nauczania gwarancje powszechności dostępu do wyższej edukacji, wszelkie dyskusje w tej sprawie są bezcelowe. Służą wprowadzeniu kolejnych możliwości uprawiania w Polsce oszustwa edukacyjnego na wielką skalę, zarówno przez uczelnie publiczne, jak i prywatne.
Do czego służy czesne?
Niemal zaraz po ogłoszeniu przez MENiS planu wprowadzenia czesnego odezwali się zwolennicy - szczególnie rektorzy uczelni publicznych, którzy oczekują, że czesne będzie drogą do uniezależnienia się od skąpej kasy państwa. Takie stawianie problemu odpłatności jest błędem. Żadna uczelnia z czesnego nie żyje. W najdroższych uczelniach prywatnych w USA stanowi ono tylko część dochodów (20-40 proc.) Resztę uczelnie pokrywają z innych źródeł, w tym z zarządzania swoim majątkiem. To endowment zgromadzony przez takie uczelnie jak Harvard decyduje o kondycji finansowej i de facto naukowej tzw. ligi bluszczowej.
Polskie uczelnie państwowe i prywatne są pozbawione endowment, dlatego w dyskusji nad odpłatnością za studia trzeba oddzielać aspekt utrzymania się uczelni na poziomie zapewniającym ich rozwój od pobierania czesnego. Nikt nigdy nie zdejmie z państwa odpowiedzialności za losy finansowe uczelni państwowych. Czesne, które sfinansowałoby działanie tej uczelni, przekroczyłoby finansowe możliwości studentów.
Czesne jest elementem mechanizmu kontroli - zarówno nauczających, jak i nauczanych. Studenci, świadomi swej odpowiedzialności finansowej, rzadziej bimbają sobie ze studiów i zależy im na tym, by uczący ich też dobrze wykonywali swoje obowiązki. Z czesnym wiąże się też sprawa wprowadzenia oceny nauczycieli akademickich i właściwego usytuowania opinii studentów w tej ocenie.
System stypendialny na złom
Skoro czesne ma być powszechne, to skąd na nie brać środki? Występujący w popularnym programie radiowym Włodzimierz Paszyński, były wiceminister edukacji, zdyskredytował wszelkie pomysły upowszechnienia systemów kredytowania studiów. Użył argumentu, że większość ludzi, tak jak on, boi się brać kredyty. Musimy sobie zdać sprawę, że wraz z wprowadzeniem czesnego trzeba będzie złomować obowiązujący system stypendialny i przyjąć prosty system kredytowania studiów.
System ten był przedmiotem dyskusji w latach 90., warto więc zajrzeć do powstałych wtedy omówień i przyjrzeć się istniejącym poza Polską rozwiązaniom. Przez semestr jesienny 2004 r. wykładałem na wyjątkowo drogim, małym i elitarnym uniwersytecie w USA, na którym czesne wynosiło ponad 32 tys. dolarów. Aż 65 proc. studentów tej uczelni otrzymywało różnego typu pomoc materialną. Każda pomoc była jednak uzależniona od postępów w nauce. Moi studenci kuli po nocach, aby uzyskać na egzaminie dobre noty. Trener uczęszczającej na moje wykłady jednej z najlepszych biegaczek w USA, uczącej się za tzw. sportowe pieniądze, co dwa tygodnie sprawdzał postępy swojej podopiecznej i dbał o to, by treningi i zawody nie kolidowały z zajęciami i egzaminami.
Braki kadrowe
Wprowadzenie czesnego powinno być związane z właściwym "rozkładem spektralnym" kierunków studiów i udziałem w rynku pracy absolwentów szkół wyższych. Dzisiaj mamy nadprodukcję tandetnie wykształconych specjalistów od "gospodarki kapitalistycznej". Za chwilę zaczniemy cierpieć na brak wykształconych inżynierów nowych technologii, nowych dziedzin techniki czy lekarzy współczesnej medycyny. Prawidłowe systemy kredytowania studiów mogą zapobiec kolejnej katastrofie cywilizacyjnej wywołanej przez braki kadrowe.
Jeżeli nie chcemy być krajem ciemnym i źle się rządzącym, musimy zadbać o prawidłowe wykształcenie młodzieży: powszechne i na dobrym poziomie. Tego bez ucywilizowania odpłatności za studia nie da się osiągnąć. Wprowadzenie czesnego, połączone z powszechnym system kredytów na naukę, jest ważnym, ale niejedynym krokiem w tym kierunku.
Artykuł został opublikowany w 32/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.