Spokój panujący w Arabii Saudyjskiej może mylić. Natychmiast po śmierci Fahda w Rijadzie ogłoszono stan wyjątkowy
Uroczystość złożenia hołdu nowemu władcy Arabii Saudyjskiej została szczegółowo zaplanowana przez mistrza ceremonii. Wszystko odbyło się szybko, sprawnie i elegancko. Setki emirów, książąt i szejków całowało lewy koniuszek białej galabii króla Abdullaha, przysięgając mu wierność i posłuszeństwo. Najskromniejszy był pogrzeb starego władcy. Według wahabickiego nurtu w islamie, królowie mają bogate życie, ale biedną śmierć. Król Fahd spoczął jak ostatni ze swoich poddanych. Pozostało po nim niskie usypisko z pustynnego piachu i małych kamieni oraz kilkaset miliardów petrodolarów.
Lew i jego bracia
Izraelskie źródła wywiadowcze oceniają, że król Fahd zmarł w połowie lipca, a nie na początku sierpnia. Mimo że jego śmierć nie była zaskoczeniem, w Rijadzie potrzebowano dwóch tygodni, aby ułożyć listę stu osobistości wchodzących w skład Najwyższej Rady Dynastycznej, nieformalnego organu doradczego złożonego z najbliższych krewnych i powierników nowego króla.
O bogactwie Fahda napisano tysiące artykułów i kilkadziesiąt książek, ale nie wszyscy wiedzą, że był on wielkim filantropem i darczyńcą. Z prywatnej szkatuły dawał miliony na szpitale, szkoły, przytułki i domy modlitwy. Gdy był jeszcze zdrowy, raz w tygodniu, zazwyczaj we wtorki, przyjmował w pałacu petentów z najniższych warstw społecznych. To on zarządził, by z każdej sprzedanej na świecie baryłki ropy naftowej przeznaczano dolara dla ubogich.
Lato król spędzał w Hiszpanii lub Szwajcarii. Tam czekała na niego sprowadzona z Rijadu armia krewnych, doradców, kamerdynerów i służących, wśród których poczesne miejsce zajmowało dwudziestu pucybutów. Według standardów saudyjskich, Fahd był człowiekiem skromnym. Surowo upomniał swoich wnuków, dowiadując się, że zamieniają mercedesy na nowe za każdym razem, gdy w popielniczce nie ma już miejsca na niedopałki.
Fahd (co w języku arabskim znaczy lew) urodził się siódmego dnia miesiąca muharrama 1923 r. jako ósmy syn Abdula Aziza ibn Sauda, twórcy i pierwszego władcy współczesnej Arabii Saudyjskiej. Szczególną pozycję zawdzięczał matce Hasji, która była piątą i najukochańszą żoną króla. Po ojcu odziedziczył namiętność do kobiet. Podobno do niedawna w jego haremie było kilkadziesiąt młodych dam, z których niektóre miały mniej niż 18 lat. Dwa miesiące temu jedna z nich, Palestynka Dżinan Charew, złożyła do sądu w Londynie skargę, domagając się od umierającego króla wielomilionowego odszkodowania.
Pierwszą misję polityczną powierzył mu ojciec w 1948 r., wysyłając go do Jerozolimy na pogrzeb Abdullaha, króla Jordanii, który za wszczęcie rozmów z Izraelem został zamordowany przez palestyńskiego zamachowca na schodach prowadzących do meczetu Al-Aksa. O wrażeniach z tamtego okresu opowiadał w 1982 r., gdy nieoczekiwanie wysunął własny plan uregulowania konfliktu z Izraelem. W nieco zmodyfikowanej formie plan ten został powtórnie przedstawiony w 2002 r. przez następcę tronu Abdullaha, obecnego króla.
Zachowawczy reformator
Po wstąpieniu na tron Fahd wydał zarządzenie umożliwiające dziewczynkom podjęcie nauki w szkołach żeńskich. Opracował też listę zawodów dostępnych dla kobiet: nauczycielki, pielęgniarki, pracownice opieki społecznej, ekspedientki w sklepach tylko dla kobiet. Dalej nie mógł już pójść. Saudyjskie emancypantki, by pracować, musiały się wykazać pisemną zgodą męskich opiekunów, co więcej, Fahd pozwolił im wychodzić z domu jedynie w towarzystwie dorosłego członka rodziny.
Fahd okazał się interesującym architektem polityki zagranicznej. Swoje odizolowane od świata państwo otworzył przed Amerykanami i pod jego rządami Arabia Saudyjska stała się jednym z najważniejszych strategicznych sojuszników USA. Rijad jak ognia unikał oficjalnych kontaktów z Izraelem, ale dochodziło do tajnych spotkań przedstawicieli obu stron. Według nie potwierdzonych informacji, szczególną aktywność w tej dziedzinie przejawiał izraelski biznesmen Jakow Nimrodi, były pułkownik Mossadu i doradca szacha perskiego. Trzy lata po wstąpieniu na tron, w 1985 r., Fahd ogłosił się strażnikiem miejsc świętych. Ostatnim władcą muzułmańskim, który przed nim przyznał sobie ten tytuł, był sułtan otomański. Zapytany podczas pobytu w USA, czy uważa się też za strażnika Jerozolimy, Fahd pół żartem, pół serio odpowiedział: "Wystarczą mi Mekka i Medyna". Mimo to Izrael, myśląc o ostatecznym porozumieniu ze światem arabskim, rozważał w przeszłości możliwość przyznania "specjalnego statusu" Arabii Saudyjskiej w meczetach na Wzgórzu Świątynnym. Takie rozwiązanie byłoby dla Izraela mniej bolesne od symbolicznej nawet obecności Palestyńczyków.
Trudno powiedzieć, czy Abdullah, nowy władca Arabii Saudyjskiej, będzie tak samo sprytny jak Fahd i oprze się amerykańskim żądaniom w sprawie przeprowadzenia reform. Nie jest zresztą pewne, czy Amerykanie będą nadal naciskać w tej sprawie. Swego czasu Abdullah zapowiadał rozpoczęcie dialogu z umiarkowaną opozycją, ale sprzeciwił się temu książę Sultan, przedstawiciel najbardziej zachowawczej orientacji w rodzinie królewskiej.
Abdullah jest wprawdzie uważany za mniej proamerykańskiego od swojego poprzednika i w odróżnieniu od innych braci nie kształcił się na Zachodzie, nie zna angielskiego i niezbyt sprawnie posługuje się nożem i widelcem, ale zapewne zechce kontynuować bliskie stosunki z USA. To jednak on jest architektem otwarcia na Iran i zbliżenia z Syrią. Demonstrując swoją niezależność i nadrzędną pozycję w świecie arabskim, wypowiada się jednocześnie za pokojem i całkowitą normalizacją stosunków z Izraelem, pod warunkiem że państwo żydowskie zwróci wszystkie tereny zdobyte w czasie wojny sześciodniowej.
Mr. Pięć Procent
Mianowanie ministra wojny, księcia Sultana, następcą tronu stanowi dla obserwatorów dużą niespodziankę. Abdullah nigdy nie był z nim blisko, nawet król Fahd trzymał się od niego z daleka, nie chcąc, by kojarzono go z człowiekiem, który budził kontrowersje zarówno w kraju, jak i za granicą. W USA nazywano go Mister Pięć Procent, ponieważ za każdą transakcję w handlu bronią żądał dla siebie prowizji w wysokości 5 proc.
Za grzeszny romans z Ameryką poprzedni władca musiał płacić haracz skrajnym organizacjom islamskim. Arabia Saudyjska z czasem stała się wylęgarnią najgroźniejszych terrorystów. Rijad pokrywał w 70 proc. budżet Hamasu i sponsorował światowy dżihad od Afganistanu po Filipiny. Dore Gold, były ambasador Izraela w ONZ, tak pisze o tym w swojej najnowszej książce "Królestwo nienawiści": "Bez Arabii Saudyjskiej nie byłoby islamskiego terroru. Bez islamskiego terroru nie byłoby Al-Kaidy. Bez Al-Kaidy nie byłoby wulkanu, który grozi wybuchem". Arabiści z Centrum Dajana w Tel Awiwie są przekonani, że nowa ekipa króla Abdullaha będzie kontynuować strategię podwójnej gry.
Zmiana warty w Arabii Saudyjskiej, kraju, który jest największym producentem ropy naftowej na świecie, nie wstrząśnie cenami tego surowca. Zasadnicza polityka Rijadu nie zmieni się. Prof. Jehuda Almog z Beer Szewy ocenia, że król Abdullah zechce ustabilizować ceny nafty na rynkach światowych i w związku z tym cena baryłki wkrótce spadnie do 50-53 dolarów.
Król Abdullah i następca tronu, książę Sultan, mają razem ponad 160 lat i od dawna nie cieszą się dobrym zdrowiem. Wszystko to sprawia, że pięćdziesięcioletni "młodzieńcy" już teraz próbują zająć dogodne pozycje wyjściowe przed wyścigiem do tronu, który najprawdopodobniej rozpocznie się za kilka lat. Należy pamiętać, że ostatniego słowa nie powiedzieli jeszcze przedstawiciele średniego pokolenia, wśród których największe ambicje polityczne oraz niemałe poparcie na dworze ma minister spraw wewnętrznych książę Naif, któremu podlega policja i służba bezpieczeństwa.
Spokój panujący w Arabii Saydyjskiej może mylić. Natychmiast po śmierci Fahda w Rijadzie ogłoszono stan wyjątkowy i cofnięto wszystkie przepustki i urlopy w policji i służbie bezpieczeństwa. Pospiesznie sprowadzono do stolicy wierne pułki Beduinów, które stacjonowały na pustyni. Na wszelki wypadek. Pozornie nie zwrócono uwagi na pecha, jakiego miał prezydent Mauretanii Taja, odsunięty od władzy przez grupę oficerów w czasie, gdy reprezentował swój kraj na uroczystościach pogrzebowych w Rijadzie. Na Półwyspie Arabskim nikt nie mówi o zamachach, żeby nie wywołać wilka z lasu. Nikt nie mówi o rewolucji, mimo że od czasu do czasu wspomina się Chomeiniego. Nikt też nie mówi głośno o Osamie bin Ladenie, którego Arabia Saudyjska wysłała kiedyś do Afganistanu. Na saudyjskim wulkanie z pieniędzy i ropy naftowej wciąż jest jeszcze cicho.
Arabia za zamkniętymi drzwiami |
---|
Szewach Weiss Arabia Saudyjska żyje w czasach przeddemokratycznych. Śmierć króla Fahda niewiele zmieni. Król nie sprawował władzy w kraju od 10 lat, od czasu gdy miał wylew, rządził jego brat Abdullah. Nic więc dziwnego, że teraz on został jego następcą. Zmiany zachodzą w wąskim gronie ludzi wywodzących się z jednej rodziny, której głową był Abdul Aziz ibn Saud, twórca współczesnej Arabii Saudyjskiej. Miał 44 synów - 30 z nich żyje i może rościć pretensje do saudyjskiego tronu. Zmiany na szczytach władzy nie mają nic wspólnego z konstytucyjnym systemem obierania przywódców w krajach demokratycznych. W Rijadzie wszystko odbywa się za zamkniętymi drzwiami, nie ma spisanych reguł, decyzje podejmuje grupka ludzi, kierując się sobie tylko znanymi kryteriami. Abdullah jest inteligentny, ale to fundamentalista religijny przestrzegający szarijatu. Na szczęście jest pragmatykiem - wie, że w Iraku są Amerykanie, więc należy dążyć do demokracji. Dlatego zarządził przeprowadzenie częściowych wyborów demokratycznych do władz lokalnych. Miały pokazać światu, że Arabia Saudyjska to kraj demokratyczny. Były przykrywką, niczym więcej. Nie powinniśmy oczekiwać, że w Arabii Saudyjskiej szybko zapanuje demokracja. Zmiany będą tam zachodzić przez pokolenia. Zachód może delikatnie wspierać prodemokratycznie nastawionych polityków, ale nie może zaprowadzać demokracji siłą. Dla świata ważniejsza jest stabilność Arabii Saudyjskiej niż rewolucje zmieniające tam system rządów. Przecież ten kraj to największy producent ropy naftowej, surowca, który jest niezbędny dla całego świata. Arabia Saudyjska to zapalny punkt na mapie świata. To tam narodziła się Al-Kaida. Dlatego trzeba przede wszystkim utrzymać tam spokój. Z chaosu narodziłyby się raczej rządy totalitarne niż demokratyczne. Odgórne narzucenie demokratycznego ustroju w Arabii Saudyjskiej mogłoby się zakończyć tragicznie, Saudyjczycy mogliby wybrać na przywódcę osobę pokroju bin Ladena. Kraje regionu Zatoki Perskiej powinny same dojrzeć do demokracji. Będzie to trwało długo, a być może nie nastąpi nigdy. Nadzieje na zmiany dawał Iran, gdy prezydentem został Mohammed Chatami. Dawna Persja jest bardziej liberalna od innych krajów regionu, na przykład w kwestii roli kobiet w społeczeństwie (60 proc. tamtejszych lekarzy to kobiety), ale nawet tam nie udało się przeprowadzić demokratycznych zmian. Notował Agaton Koziński |
Więcej możesz przeczytać w 32/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.