PiS-onomika niszczy PO-nomikę - tak jak zły pieniądz niszczy dobry Wyższe podatki pośrednie, wyższa inflacja, a więc niższe dochody niemal wszystkich podatników. Tak będzie, jeśli nie dojdzie do kompromisu między PiS a PO. Tymczasem między PO a PiS trwa totalna ekonomiczna wojna programowa, zwłaszcza jeśli chodzi o wprowadzenie w Polsce podatku liniowego.
Nawet Iwan Miczurin, który, potrafił skrzyżować wszystko, nie byłby w stanie dokonać twórczej syntezy programów podatkowych PO i PiS - żartuje jeden z najwybitniejszych polskich ekonomistów.
Szanse na kompromis są marne, gdyż koncepcje fiskalne obu pretendentów do władzy wywodzą się z odmiennych filozofii gospodarczych. Postawieni przed wyborem między PO-nomiką a PiS-onomiką ekonomiści głosują głównie za wariantem podatkowym i ekonomicznym PO, choć jest on nazbyt ostrożny, zapewne po to, aby jeszcze bardziej nie nadwerężać i tak wątłych więzi programowych z przyszłym koalicjantem. To, że dzisiaj aż 62 proc. badanych Polaków jest odmiennego niż ekonomiści zdania, jest winą platformy, która nie robi prawie nic, aby zachęcić do podatku liniowego. Tak jak PiS do niego zniechęca.
PiS-onomika - sprawiedliwie i głupio
Bracia Kaczyńscy deklarują, że będą budować IV Rzeczpospolitą. Ich program ekonomiczny jest jednak w dużej mierze powieleniem największych błędów III RP. Obecny zły system podatku progresywnego zostanie praktycznie utrzymany! Propozycja podatkowa PiS, jak się tej partii wydaje, jest sprawiedliwa. Podatki mają być obniżone, a zmiana wprowadzona tak, że nikt na niej nie straci. Zmniejszona zostanie skala progresji, gdyż w propozycji PiS są tylko dwie grupy podatkowe, opodatkowane według stawek 18 proc. i 32 proc.
Diabeł tkwi w szczegółach: decydujące znaczenie ma wysokość progu granicznego między pierwszym a drugim przedziałem podatkowym. Według guru ekonomicznego PiS, posła Kazimierza Marcinkiewicza, owa granica ma się znajdować między 80 tys. zł a 100 tys. zł. Nawet przy przyjęciu, że granica przedziałów wynosi 74 048 zł (początek obecnego trzeciego przedziału dochodowego), co sprawia, że nikt z podatników nie straci, a strata budżetu jest zminimalizowana, ubytki budżetowe są pokaźne: 1,2 mld zł w I grupie dochodowej, 1,1 mld zł w drugiej i 1,7 mld zł w trzeciej. Łącznie około 4 mld zł. Do tego trzeba doliczyć szacowany na 4-6 mld zł koszt PiS-owskich ulg prorodzinnych. Przy obecnym deficycie budżetowym oznacza to, że za hojność sprawiedliwego (?) obniżenia podatków dochodowych musielibyśmy zapłacić wyższymi podatkami pośrednimi lub (i) wyższą inflacją.
PO-nomika - prosto i niesprawiedliwie
PO proponuje podatek liniowy, w którym według stawki 15 proc. zostałby opodatkowany dochód bez odliczania kosztów uzyskania przychodu, kwoty wolnej, ulg i odpisów podatkowych. W tej propozycji nie ma korzyści ze wspólnego opodatkowania małżonków. Zalety są znane: podatki są tanie w poborze, co umożliwia zredukowanie kosztów i poprawę efektywności administracji skarbowej; są przyjazne dla podatnika, który nie musi męczyć się z wypełnianiem PIT; oraz są prorozwojowe, gdyż pozostawiają w kieszeni potencjalnych inwestorów więcej pieniędzy, a mogą się przyczynić do ograniczenia szarej strefy i powiększenia bazy podatkowej. Taki system ma wbudowany mechanizm zwiększania dochodów budżetu w miarę upływu czasu.
Podatek liniowy ma jedną wadę: jest "niesprawiedliwy", gdyż może oznaczać podwyżkę obciążeń dla znacznej części podatników.
Oszczędność ujemna
Zmiana systemu podatkowego, jeżeli ma być neutralna dla budżetu, musi kogoś skrzywdzić. Rzecz w tym, że reforma PO bezpośrednio może krzywdzić trzy stosunkowo duże grupy. Stratnymi (bezpośrednio) są osoby o dochodach rocznych poniżej 13 250 zł (około 10 mln osób). Nie są to straty wysokie (przeciętnie od 400 zł rocznie przy dochodach do 5 tys. zł do 230 zł przy dochodach 10 tys. zł), ale dla "pokrzywdzonych" istotne. Dla tej grupy PO przewiduje rekompensaty, ale są one niewystarczające. Stratne są osoby rozliczające się wspólnie z małżonkiem (około 11 mln osób). Tu szacowanie strat podatnika jest niemożliwe i bezsensowne, gdyż jest to sprawa indywidualna. W tym wypadku przy rozwiązaniu liniowym rekompensata przez system podatkowy nie jest możliwa. Po części taką rekompensatę może stanowić polityka społeczna, jeżeli w jej skład wejdą dodatki rodzinne. Taki podatek jest też niekorzystny dla twórców i przedstawicieli wolnych zawodów korzystających z 50-procentowych kosztów uzyskania przychodów. Jest to grupa stosunkowo nieliczna, ale wpływowa i narażenie się jej może być jednym z powodów, dla których propozycję platformy nie mają dobrej prasy. W tym wypadku jednostkowe straty mogą sięgać 10 tys. zł.
W proponowanej przez PO postaci przy stawce 15 proc. podatek liniowy jest w zasadzie neutralny dla budżetu. Efektywna stawka podatkowa w 2004 r. wyniosła 15,34 proc.; te 0,34 proc., których zabraknie, to około 1,2 mld zł. Stratę tę rekompensują wspomniane korzyści z wprowadzenia podatku liniowego, który oznacza zmiany struktury dochodów. Obecna pierwsza grupa dochodowa wpłacałaby 3,5 mld zł więcej, a druga i trzecia - mniej o 0,7 mld zł i 2,8 mld zł.
PO zapowiada, że dodatkowe obciążenie dla podatników z pierwszej grupy zrekompensuje. Nie bardzo jednak wie jak. W wewnętrznym dokumencie programowym "Proste i powszechne podatki liniowe (3 x 15%)" przewidziane są dwie formy rekompensaty. Po pierwsze, likwidacja innych obciążeń podatkowych i quasi-podatkowych gospodarstw domowych, takich jak abonament radiowo-telewizyjny i podatek spadkowy. Po drugie, mechanizm "automatycznej rekompensaty" oparty na kryterium dochodowo-majątkowym. Oznaczałby on, że osoby, które uzyskały niskie dochody (w granicach obecnej kwoty wolnej) i nie posiadają znaczącego majątku, mogą się starać o natychmiastowy zwrot podatku.
Na szersze komentowanie propozycji PO szkoda czasu. Można jedynie zauważyć, że likwidacja innych obciążeń podatkowych nie ma charakteru selektywnego, a "automatyczna rekompensata" dotyczyłaby dochodów bardzo niskich (około 2,5 tys. zł). Wprowadzenie kryterium majątkowego byłoby przeciwstawne idei wprowadzanej reformy. Wymagałoby bowiem rozbudowy aparatu administracyjno-kontrolnego, badającego, czy starający się o pomoc nie ma na przykład samochodu lub wujka w Ameryce. Byłaby to także "oszczędność ujemna", gdyż koszty aparatu kontrolnego przekroczyłyby zyski ze zredukowania kwoty świadczeń nienależnych.
Okrągły kwadrat
Z wady podatku liniowego, jaką jest jego "niesprawiedliwość", politycy platformy z wolna zaczynają sobie zdawać sprawę. Musi ich przekonywać o tym także fakt, że w badaniach OBOP aż 62 proc. ankietowanych opowiedziało się przeciw temu podatkowi (to efekt antyliniowej propagandy PiS i kilku innych partii). Jedną z możliwych form uczynienia go sprawiedliwym jest pozostawienie kwoty wolnej od podatku. Za tym rozwiązaniem opowiedział się ostatnio Jan Rokita.
Pozostawienie kwoty wolnej w wysokości 418,5 zł sprawia, że nie traci żadna grupa dochodowa (nadal tracą małżonkowie i twórcy). Tyle że wtedy przestaje być to podatek liniowy, likwidujący konieczność wypełniania PIT, a jest to podatek płaski o dwóch skalach dochodowych: 0 proc. dla dochodów poniżej 2790 zł i 15 proc. dla dochodów wyższych. Od niego dzieli już nas tylko krok od propozycji PiS wprowadzenia podatku spłaszczonego z trzema skalami podatkowymi (0, 18, 32 proc.). W takiej sytuacji wojna PO z PiS traci sens i można ją zastąpić negocjacjami z akceptowalnym dla obydwu stron kompromisem. Takim, jaki od piętnastu lat zawierają kolejne koalicje rządowe. Z aż nadto widocznymi skutkami...
Rzecz sprowadza się do tego, że poszukiwanie "sprawiedliwego podatku liniowego" jest konstruowaniem "okrągłego kwadratu". Bez strat dla budżetu stratna jest część podatników, bez strat podatników - straty ponosi budżet. Kompromisowym rozwiązaniem byłoby opcjonalne wprowadzanie powszechnego podatku liniowego. Ci, którzy chcą - przechodzą na nowe rozliczenia, ci, którzy nie chcą - rozliczają się według starych zasad. Koszt takiego rozwiązania można szacować na 4-5 mld zł, gdyż część podatników wybierze prostą formę rozliczeń nawet przy nieco wyższym podatku. W efekcie taxflacji i zanikania ulg z każdym rokiem odsetek takich "liniowców z wyboru" byłby coraz wyższy.
Między kompromisem a stagnacją
- PO nie zrezygnuje z podatku liniowego, ponieważ bez niego nie uda się zreformować polskiej gospodarki - powtarza Rafał Antczak, ekspert gospodarczy PO. O podatku liniowym PIT, głównie z powodu będącego z nim "w pakiecie" 15-procentowego VAT podwyższającego dotychczas niżej opodatkowane leki, nie chce słyszeć Marcinkiewicz z PiS. Impas? Nie do końca. Obie propozycje są w podobny sposób "sprawiedliwe" i powodują podobny ubytek dochodów budżetowych. A przy takich samych tych dwóch parametrach najbardziej zagorzali przeciwnicy podatku liniowego musieliby przyznać, że ma on sporo zalet. W październiku ubiegłego roku Jarosław Kaczyński powiedział "Wprost", że jeśli otrzyma dowody, że po wprowadzeniu podatku liniowego polska gospodarka będzie rosnąć jak słowacka, to jego partia będzie w stanie ten podatek poprzeć.
- Nie mamy oporów ideologicznych, tak jak socjaliści - powiedział nam wówczas. Te dowody są - właśnie na Słowacji. PiS musi chcieć je dostrzec.
To, że kompromis podatkowy PO i PiS wydaje się możliwy, nie oznacza, że przed wyborami zostanie zawarty. Spór ten może się skończyć niedobrze dla wyniku wyborczego obu ugrupowań, a w przyszłości - zakładając, że partie te łącznie wybory wygrają - nie wróży sprawnego wprowadzenia zmian. W tym roku może zabraknąć na nie czasu. W przyszłym roku nie uda się pokonać "przeszkód technicznych", a później nikt już do żadnych reform nie będzie mieć głowy. Można więc przyjąć, że w 2009 r. podatek od dochodów osobistych będzie taki sam jak obecnie. Albo gorszy. Tym sposobem PiS-onomika może zniszczyć PO-nomikę, tak jak zły pieniądz niszczy dobry.
Współpraca: Aleksander Piński
Szanse na kompromis są marne, gdyż koncepcje fiskalne obu pretendentów do władzy wywodzą się z odmiennych filozofii gospodarczych. Postawieni przed wyborem między PO-nomiką a PiS-onomiką ekonomiści głosują głównie za wariantem podatkowym i ekonomicznym PO, choć jest on nazbyt ostrożny, zapewne po to, aby jeszcze bardziej nie nadwerężać i tak wątłych więzi programowych z przyszłym koalicjantem. To, że dzisiaj aż 62 proc. badanych Polaków jest odmiennego niż ekonomiści zdania, jest winą platformy, która nie robi prawie nic, aby zachęcić do podatku liniowego. Tak jak PiS do niego zniechęca.
PiS-onomika - sprawiedliwie i głupio
Bracia Kaczyńscy deklarują, że będą budować IV Rzeczpospolitą. Ich program ekonomiczny jest jednak w dużej mierze powieleniem największych błędów III RP. Obecny zły system podatku progresywnego zostanie praktycznie utrzymany! Propozycja podatkowa PiS, jak się tej partii wydaje, jest sprawiedliwa. Podatki mają być obniżone, a zmiana wprowadzona tak, że nikt na niej nie straci. Zmniejszona zostanie skala progresji, gdyż w propozycji PiS są tylko dwie grupy podatkowe, opodatkowane według stawek 18 proc. i 32 proc.
Diabeł tkwi w szczegółach: decydujące znaczenie ma wysokość progu granicznego między pierwszym a drugim przedziałem podatkowym. Według guru ekonomicznego PiS, posła Kazimierza Marcinkiewicza, owa granica ma się znajdować między 80 tys. zł a 100 tys. zł. Nawet przy przyjęciu, że granica przedziałów wynosi 74 048 zł (początek obecnego trzeciego przedziału dochodowego), co sprawia, że nikt z podatników nie straci, a strata budżetu jest zminimalizowana, ubytki budżetowe są pokaźne: 1,2 mld zł w I grupie dochodowej, 1,1 mld zł w drugiej i 1,7 mld zł w trzeciej. Łącznie około 4 mld zł. Do tego trzeba doliczyć szacowany na 4-6 mld zł koszt PiS-owskich ulg prorodzinnych. Przy obecnym deficycie budżetowym oznacza to, że za hojność sprawiedliwego (?) obniżenia podatków dochodowych musielibyśmy zapłacić wyższymi podatkami pośrednimi lub (i) wyższą inflacją.
PO-nomika - prosto i niesprawiedliwie
PO proponuje podatek liniowy, w którym według stawki 15 proc. zostałby opodatkowany dochód bez odliczania kosztów uzyskania przychodu, kwoty wolnej, ulg i odpisów podatkowych. W tej propozycji nie ma korzyści ze wspólnego opodatkowania małżonków. Zalety są znane: podatki są tanie w poborze, co umożliwia zredukowanie kosztów i poprawę efektywności administracji skarbowej; są przyjazne dla podatnika, który nie musi męczyć się z wypełnianiem PIT; oraz są prorozwojowe, gdyż pozostawiają w kieszeni potencjalnych inwestorów więcej pieniędzy, a mogą się przyczynić do ograniczenia szarej strefy i powiększenia bazy podatkowej. Taki system ma wbudowany mechanizm zwiększania dochodów budżetu w miarę upływu czasu.
Podatek liniowy ma jedną wadę: jest "niesprawiedliwy", gdyż może oznaczać podwyżkę obciążeń dla znacznej części podatników.
Oszczędność ujemna
Zmiana systemu podatkowego, jeżeli ma być neutralna dla budżetu, musi kogoś skrzywdzić. Rzecz w tym, że reforma PO bezpośrednio może krzywdzić trzy stosunkowo duże grupy. Stratnymi (bezpośrednio) są osoby o dochodach rocznych poniżej 13 250 zł (około 10 mln osób). Nie są to straty wysokie (przeciętnie od 400 zł rocznie przy dochodach do 5 tys. zł do 230 zł przy dochodach 10 tys. zł), ale dla "pokrzywdzonych" istotne. Dla tej grupy PO przewiduje rekompensaty, ale są one niewystarczające. Stratne są osoby rozliczające się wspólnie z małżonkiem (około 11 mln osób). Tu szacowanie strat podatnika jest niemożliwe i bezsensowne, gdyż jest to sprawa indywidualna. W tym wypadku przy rozwiązaniu liniowym rekompensata przez system podatkowy nie jest możliwa. Po części taką rekompensatę może stanowić polityka społeczna, jeżeli w jej skład wejdą dodatki rodzinne. Taki podatek jest też niekorzystny dla twórców i przedstawicieli wolnych zawodów korzystających z 50-procentowych kosztów uzyskania przychodów. Jest to grupa stosunkowo nieliczna, ale wpływowa i narażenie się jej może być jednym z powodów, dla których propozycję platformy nie mają dobrej prasy. W tym wypadku jednostkowe straty mogą sięgać 10 tys. zł.
W proponowanej przez PO postaci przy stawce 15 proc. podatek liniowy jest w zasadzie neutralny dla budżetu. Efektywna stawka podatkowa w 2004 r. wyniosła 15,34 proc.; te 0,34 proc., których zabraknie, to około 1,2 mld zł. Stratę tę rekompensują wspomniane korzyści z wprowadzenia podatku liniowego, który oznacza zmiany struktury dochodów. Obecna pierwsza grupa dochodowa wpłacałaby 3,5 mld zł więcej, a druga i trzecia - mniej o 0,7 mld zł i 2,8 mld zł.
PO zapowiada, że dodatkowe obciążenie dla podatników z pierwszej grupy zrekompensuje. Nie bardzo jednak wie jak. W wewnętrznym dokumencie programowym "Proste i powszechne podatki liniowe (3 x 15%)" przewidziane są dwie formy rekompensaty. Po pierwsze, likwidacja innych obciążeń podatkowych i quasi-podatkowych gospodarstw domowych, takich jak abonament radiowo-telewizyjny i podatek spadkowy. Po drugie, mechanizm "automatycznej rekompensaty" oparty na kryterium dochodowo-majątkowym. Oznaczałby on, że osoby, które uzyskały niskie dochody (w granicach obecnej kwoty wolnej) i nie posiadają znaczącego majątku, mogą się starać o natychmiastowy zwrot podatku.
Na szersze komentowanie propozycji PO szkoda czasu. Można jedynie zauważyć, że likwidacja innych obciążeń podatkowych nie ma charakteru selektywnego, a "automatyczna rekompensata" dotyczyłaby dochodów bardzo niskich (około 2,5 tys. zł). Wprowadzenie kryterium majątkowego byłoby przeciwstawne idei wprowadzanej reformy. Wymagałoby bowiem rozbudowy aparatu administracyjno-kontrolnego, badającego, czy starający się o pomoc nie ma na przykład samochodu lub wujka w Ameryce. Byłaby to także "oszczędność ujemna", gdyż koszty aparatu kontrolnego przekroczyłyby zyski ze zredukowania kwoty świadczeń nienależnych.
Okrągły kwadrat
Z wady podatku liniowego, jaką jest jego "niesprawiedliwość", politycy platformy z wolna zaczynają sobie zdawać sprawę. Musi ich przekonywać o tym także fakt, że w badaniach OBOP aż 62 proc. ankietowanych opowiedziało się przeciw temu podatkowi (to efekt antyliniowej propagandy PiS i kilku innych partii). Jedną z możliwych form uczynienia go sprawiedliwym jest pozostawienie kwoty wolnej od podatku. Za tym rozwiązaniem opowiedział się ostatnio Jan Rokita.
Pozostawienie kwoty wolnej w wysokości 418,5 zł sprawia, że nie traci żadna grupa dochodowa (nadal tracą małżonkowie i twórcy). Tyle że wtedy przestaje być to podatek liniowy, likwidujący konieczność wypełniania PIT, a jest to podatek płaski o dwóch skalach dochodowych: 0 proc. dla dochodów poniżej 2790 zł i 15 proc. dla dochodów wyższych. Od niego dzieli już nas tylko krok od propozycji PiS wprowadzenia podatku spłaszczonego z trzema skalami podatkowymi (0, 18, 32 proc.). W takiej sytuacji wojna PO z PiS traci sens i można ją zastąpić negocjacjami z akceptowalnym dla obydwu stron kompromisem. Takim, jaki od piętnastu lat zawierają kolejne koalicje rządowe. Z aż nadto widocznymi skutkami...
Rzecz sprowadza się do tego, że poszukiwanie "sprawiedliwego podatku liniowego" jest konstruowaniem "okrągłego kwadratu". Bez strat dla budżetu stratna jest część podatników, bez strat podatników - straty ponosi budżet. Kompromisowym rozwiązaniem byłoby opcjonalne wprowadzanie powszechnego podatku liniowego. Ci, którzy chcą - przechodzą na nowe rozliczenia, ci, którzy nie chcą - rozliczają się według starych zasad. Koszt takiego rozwiązania można szacować na 4-5 mld zł, gdyż część podatników wybierze prostą formę rozliczeń nawet przy nieco wyższym podatku. W efekcie taxflacji i zanikania ulg z każdym rokiem odsetek takich "liniowców z wyboru" byłby coraz wyższy.
Między kompromisem a stagnacją
- PO nie zrezygnuje z podatku liniowego, ponieważ bez niego nie uda się zreformować polskiej gospodarki - powtarza Rafał Antczak, ekspert gospodarczy PO. O podatku liniowym PIT, głównie z powodu będącego z nim "w pakiecie" 15-procentowego VAT podwyższającego dotychczas niżej opodatkowane leki, nie chce słyszeć Marcinkiewicz z PiS. Impas? Nie do końca. Obie propozycje są w podobny sposób "sprawiedliwe" i powodują podobny ubytek dochodów budżetowych. A przy takich samych tych dwóch parametrach najbardziej zagorzali przeciwnicy podatku liniowego musieliby przyznać, że ma on sporo zalet. W październiku ubiegłego roku Jarosław Kaczyński powiedział "Wprost", że jeśli otrzyma dowody, że po wprowadzeniu podatku liniowego polska gospodarka będzie rosnąć jak słowacka, to jego partia będzie w stanie ten podatek poprzeć.
- Nie mamy oporów ideologicznych, tak jak socjaliści - powiedział nam wówczas. Te dowody są - właśnie na Słowacji. PiS musi chcieć je dostrzec.
To, że kompromis podatkowy PO i PiS wydaje się możliwy, nie oznacza, że przed wyborami zostanie zawarty. Spór ten może się skończyć niedobrze dla wyniku wyborczego obu ugrupowań, a w przyszłości - zakładając, że partie te łącznie wybory wygrają - nie wróży sprawnego wprowadzenia zmian. W tym roku może zabraknąć na nie czasu. W przyszłym roku nie uda się pokonać "przeszkód technicznych", a później nikt już do żadnych reform nie będzie mieć głowy. Można więc przyjąć, że w 2009 r. podatek od dochodów osobistych będzie taki sam jak obecnie. Albo gorszy. Tym sposobem PiS-onomika może zniszczyć PO-nomikę, tak jak zły pieniądz niszczy dobry.
Współpraca: Aleksander Piński
Linia pośrednia Zaproponowany przez PO 15-procentowy podatek liniowy, choć bezpośrednio nadweręży portfele części podatników, pośrednio jest korzystny dla ich zdecydowanej większości, bo: |
---|
Spadną ceny Krytycy propozycji PO mówią tylko o podatku PIT, a więc tym, który płacą osoby fizyczne od swych zarobków. Tymczasem projekt PO zakłada także obniżkę podatku CIT płaconego przez przedsiębiorstwa i stawki podatku VAT. Obniżka tych podatków musi spowodować istotny spadek cen detalicznych. O ile? Trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo tu rachunek nie jest już taki prosty i wymagałby poważniejszych badań. Wystarczy jednak, by spadek cen zaoszczędził każdemu 1,15 zł dziennie, a już na podatku linowym nie straci nikt. Tyle, ile zapłaci więcej podatku, wróci mu do kieszeni z powodu obniżki cen. Jest nawet wysoce prawdopodobne, że obniżka cen będzie wyższa niż 1,15 zł dziennie, a wówczas wszyscy na podatku linowym zyskają. Spadnie bezrobocie Związany z obniżką PIT spadek kosztów własnych firmy, wynikający z obniżki podatków CIT i VAT, zaowocuje wzrostem zatrudnienia, a więc zarobki części najuboższych, dotychczas będących na zasiłkach, wzrosną. Spadną wydatki na biurokrację Po wprowadzeniu jednej stawki podatkowej będzie można zwolnić 36 tys. z 66 tys. urzędników skarbowych, co da 1,5 mld zł rocznych oszczędności. To połowa tego, co państwo wydaje obecnie na pomoc społeczną. Krzysztof Łoziński |
Więcej możesz przeczytać w 36/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.