Fala uderzeniowa po ataku Katriny przejdzie przez amerykańską gospodarkę i nie oszczędzi reszty świata Ta katastrofa była przewidywana i zapowiedziana. Hydrolodzy byli prawie pewni, że system antypowodziowy zawiedzie. Dlatego mieszkańców stanów Floryda, Luizjana i Missisipi nawoływano do ewakuacji, zanim huragan Katrina nadciągnął w te rejony. A jednak skala dramatu przeszła oczekiwania: ponad 80 tys. osób jest bez dachu nad głową, a prawie 3 mln zostało pozbawionych prądu.
Z tonącego w toksycznej wodzie milionowego Nowego Orleanu ewakuowani zostaną przebywający tam jeszcze mieszkańcy (około 200 tys.). Zamiast ich jednak ewakuować, policja walczy z uzbrojonymi gangami, które rabują to, co ocalało. Napadają nawet na szpitale i domy starców, atakują transporty żywności. W ostatni czwartek uzbrojone oddziały policji, gwardii narodowej i straży stanowej bezradnie stały na obrzeżach miasta, nie decydując się na wkroczenie na obszary zamieszek bez pomocy posiłków sprowadzanych z innych stanów. "Na dachach i balkonach domów uwięzieni są ludzie czekający na jakąkolwiek pomoc. Wielu jest rannych. Na ulicach zalanych wodą konają powoli psy porażone przez zatopione kable elektryczne..." - relacjonowała dziennikarka CNN, tłumiąc płacz. Ekipa telewizyjna odłożyła kamery i wraz z innymi ratowała odciętych od świata ludzi. Działo się to w ostatni wtorek w Nowym Orleanie. Wtedy wydawało się, że zniszczenia są kolosalne, ale najgorsze minęło. Od tego jednak czasu sytuacja pogarszała się z godziny na godzinę. Chociaż zamarł już huragan, woda po kolei przerywała trzy zapory chroniące miasto. Położony poniżej poziomu morza Nowy Orlean został w 80 proc. zalany - w niektórych miejscach poziom wody sięgał ponad 18 metrów. Prawdopodobnie tysiące ludzi utonęło w swoich domach, zostało porażonych prądem lub pogrzebanych w ruinach domów, które zmiotła ściana wody. Ci, którym udało się uciec na wyżej położone tereny, i ci, którzy ukryli się na najwyższych piętrach domów, zostali uwięzieni.
Nowy Orlean tonie w mazi złożonej ze ścieków i toksycznych odpadów przemysłowych. "Nie zajmujemy się już nawet zwłokami pływającymi po zalanych ulicach. Odsuwamy je na bok i staramy się dotrzeć do żywych" - powiedział CNN jeden z członków grup ratunkowych. Miasto Biloxi w stanie Missisipi zostało zmiecione z powierzchni ziemi. Haley Barbour, gubernator stanu, porównuje obraz zniszczenia Biloxi do skutków wybuchu bomby atomowej. Opadająca woda powoli odsłania ruiny domów. - Nie ma już naszych domów, naszej pracy, naszego życia - mówią reporterom osoby ocalałe z katastrofy. Mieszkańcy Nowego Orleanu zostaną ewakuowani co najmniej na trzy miesiące. Niektórzy nie będą mieli do czego wrócić. Nie działają telefony naziemne ani komórkowe, zniszczone zostały drogi, wodociągi, niektóre radary, co utrudnia transport lotniczy, który mógłby szybko dostarczyć żywność. Wiele małych firm nie podniesie się z tych zniszczeń.
Strefa bezprawia
Dlaczego mimo ostrzeżeń i apeli tak wielu ludzi nie zdołało się ewakuować? - Przywykliśmy do huraganów w naszych stanach. W ciągu roku zwykliśmy słyszeć czasem kilkadziesiąt oficjalnych ostrzeżeń o huraganach i nie zawsze prowadziły one do zniszczeń. Poza tym wielu ludzi nie chce się ewakuować z obawy, że ich domy zostaną splądrowane - mówi Elizabeth Curtis z Teksasu, pracująca na Uniwersytecie George`a Waszyngtona w stolicy. Tym razem część mieszkańców Missisipi i Luizjany zdecydowała się jednak wyjechać. Najbiedniejszych z Missisipi, jednego z najuboższych stanów Ameryki, nie było jednak na to stać. Nie mieli samochodów ani nie mogli sobie pozwolić na hotele, w których zatrzymywali się inni uciekinierzy. W strefie katastrofy pozostali ludzie biedni, starzy, osłabieni i ci, którzy przeżyli zbyt wiele huraganów, by się porządnie zmartwić kolejnym.
Najbardziej Amerykanów szokuje to, że zniszczone rejony stały się w tak wielkim stopniu strefą bezprawia, że w wielu miejscach niemożliwe było opanowanie zamieszek i dotarcie z pomocą. Policja stanu Missisipi twierdzi, że zwyczajowo prawie 20 proc. ludności jest skłonnych wykorzystać takie sytuacje i próbuje okradać domy i sklepy. Dlatego dotknięte zniszczeniem miasta są zamykane, otaczane wzmocnionymi kordonami policji i gwardii narodowej. Tym razem zabrakło sił porządkowych, by zapobiec grabieży. Kate Hale, koordynator akcji pomocowej prowadzonej po katastrofie wywołanej w Miami przez huragan Andrew, pytała w porywie frustracji: "Gdzie, na Boga, tym razem jest kawaleria?!".
Twardy naród
Amerykanie to twardy naród, nawykły do radzenia sobie z żywiołami. Z podziwu godnym uporem pomagają sobie i podnoszą się po trzęsieniach ziemi (na Zachodnim Wybrzeżu), huraganach (na południowym zachodzie) i morderczych śnieżycach (na środkowym zachodzie). Jest coś z prawdy w westernowej mitologii, wedle której osaczani przez Indian osadnicy czy terroryzowane przez złoczyńców miasteczka walczą dzielnie i jakoś sobie radzą - do momentu, kiedy przyjeżdża z odsieczą kawaleria Stanów Zjednoczonych. I tym razem kawaleria zmierza ku rejonom klęski: 12 tys. członków gwardii narodowej, elitarne jednostki marines, cztery okręty US Navy i wojskowy statek szpitalny. Na miejscu są już lekkie helikoptery ratunkowe i ciężkie transportowe Chinooks. Ale pomoc dociera z opóźnieniem.
Niepokojące jest to, że w pierwszych dniach klęski zawiódł plan pomocy i ewakuacji. A sporządzenie takich planów stało się po wydarzeniach z 11 września 2001 r. obowiązkiem wszystkich władz stanowych w Ameryce. Przeznaczone zostały na to spore fundusze federalne. W chwili kryzysu plany awaryjne okazały się jednak niewystarczające, a kawaleria Stanów Zjednoczonych była za daleko.
Gospodarcza fala uderzeniowa
Prezydent George Bush nazwał skutki huraganu Katrina największą klęską żywiołową w historii Stanów Zjednoczonych. Nie da się jej porównać z niczym poza trzęsieniem ziemi w San Francisco w 1906 r.
Fala uderzeniowa po tej katastrofie przejdzie przez całą amerykańską gospodarkę i nie oszczędzi reszty świata. Zatoka Meksykańska stanowi dla USA najbliższy rezerwuar ropy. Teraz, gdy zostały zniszczone dwa porty, przez które docierało do USA 20 proc. importowanej ropy, gdy przestały działać rurociągi, gdy zatonęło lub dryfuje co najmniej 20 platform wydobywczych, a 561 zostało ewakuowanych, Ameryka może przeżyć naftowy zator. W ostatnią środę dzienna produkcja ropy w Zatoce Meksykańskiej spadła o 95 proc., a gazu ziemnego o ponad 80 proc. Prezydent Bush był zmuszony apelować do Amerykanów o oszczędzanie benzyny i podjął decyzję o uruchomieniu strategicznych rezerw ropy naftowej. Ceny benzyny rosną z dnia na dzień i jest to zarówno problem ekonomiczny, jak i psychologiczny. Utrudnienia w produkcji paliwa, a przede wszystkim w transporcie i dystrybucji skłaniają ludzi do histerycznych zakupów, a sprzedawców do windowania cen. A jak komentuje tygodnik "The Economist", każdy kolejny cent wydany przez Amerykanów na benzynę to w skali kraju 1,3 mld dolarów. Taka suma przemnożona przez kolejne podwyżki oznacza, że znacznie mniej pieniędzy będzie przeznaczonych na konsumpcję.
Stany Zjednoczone są kołem zamachowym światowej gospodarki, dlatego prognozy dla wielu krajów, których ekonomiczna pomyślność zależy od eksportu do Ameryki, mogą być ponure. Tymczasem Amerykanie, przerażeni skutkami katastrofy, mogą zrobić to, co zazwyczaj robią w takich sytuacjach - zacisnąć pasa i ograniczyć wydatki. I z gospodarką może być tak jak w psychologicznym wyjaśnieniu cyklów giełdowych: jeśli mówi się, że indeks giełdy spadnie, to spadnie.
Gniew Amerykanów
Tradycyjne media i Internet stały się forum, na którym Amerykanie demonstrują swą wielką irytację. Gdy minęła bezsilna złość na siły natury, praktyczni Amerykanie pytają, dlaczego zawiodły wynalazki cywilizacji. Dlaczego pękły zapory, zabrakło sił porządkowych, efektywnej strategii ewakuacyjnej i pomocy. Wiele newsów CNN przekazywano bez oryginalnego głosu - na widok kamer rozwścieczeni ludzie, którzy przez trzy dni nie mieli jedzenia ani wody i którym zagrażali uzbrojeni bandyci, wykrzykiwali wszelkie inwektywy, głównie pod adresem władz i mediów.
Hydrolodzy i wojskowi inżynierowie od lat ostrzegali, że przestarzały system zapór chroniących Nowy Orlean przed otaczającą go z trzech stron wodą kiedyś nie wytrzyma jej naporu. Lokalne władze narzekały na brak wyszkolonej gwardii narodowej i straży wybrzeża. Policji zabrakło ekwipunku, broni i rezerw paliwa. Poszczególne służby porządkowe nie mogły się z sobą porozumieć, ponieważ ich radiotelefony odbierały na innych częstotliwościach. Dlatego bandyci, splądrowawszy sklepy z bronią, odważyli się strzelać do śmigłowca, konwojów medycznych i wojskowych transporterów.
Gniew Amerykanów jest jeszcze tym większy, że stali się oni ofiarą zapowiedzianej katastrofy. Kolejnej zapowiedzianej katastrofy, bo ta z 11 września 2001 r. też taka była.
Nowy Orlean tonie w mazi złożonej ze ścieków i toksycznych odpadów przemysłowych. "Nie zajmujemy się już nawet zwłokami pływającymi po zalanych ulicach. Odsuwamy je na bok i staramy się dotrzeć do żywych" - powiedział CNN jeden z członków grup ratunkowych. Miasto Biloxi w stanie Missisipi zostało zmiecione z powierzchni ziemi. Haley Barbour, gubernator stanu, porównuje obraz zniszczenia Biloxi do skutków wybuchu bomby atomowej. Opadająca woda powoli odsłania ruiny domów. - Nie ma już naszych domów, naszej pracy, naszego życia - mówią reporterom osoby ocalałe z katastrofy. Mieszkańcy Nowego Orleanu zostaną ewakuowani co najmniej na trzy miesiące. Niektórzy nie będą mieli do czego wrócić. Nie działają telefony naziemne ani komórkowe, zniszczone zostały drogi, wodociągi, niektóre radary, co utrudnia transport lotniczy, który mógłby szybko dostarczyć żywność. Wiele małych firm nie podniesie się z tych zniszczeń.
Strefa bezprawia
Dlaczego mimo ostrzeżeń i apeli tak wielu ludzi nie zdołało się ewakuować? - Przywykliśmy do huraganów w naszych stanach. W ciągu roku zwykliśmy słyszeć czasem kilkadziesiąt oficjalnych ostrzeżeń o huraganach i nie zawsze prowadziły one do zniszczeń. Poza tym wielu ludzi nie chce się ewakuować z obawy, że ich domy zostaną splądrowane - mówi Elizabeth Curtis z Teksasu, pracująca na Uniwersytecie George`a Waszyngtona w stolicy. Tym razem część mieszkańców Missisipi i Luizjany zdecydowała się jednak wyjechać. Najbiedniejszych z Missisipi, jednego z najuboższych stanów Ameryki, nie było jednak na to stać. Nie mieli samochodów ani nie mogli sobie pozwolić na hotele, w których zatrzymywali się inni uciekinierzy. W strefie katastrofy pozostali ludzie biedni, starzy, osłabieni i ci, którzy przeżyli zbyt wiele huraganów, by się porządnie zmartwić kolejnym.
Najbardziej Amerykanów szokuje to, że zniszczone rejony stały się w tak wielkim stopniu strefą bezprawia, że w wielu miejscach niemożliwe było opanowanie zamieszek i dotarcie z pomocą. Policja stanu Missisipi twierdzi, że zwyczajowo prawie 20 proc. ludności jest skłonnych wykorzystać takie sytuacje i próbuje okradać domy i sklepy. Dlatego dotknięte zniszczeniem miasta są zamykane, otaczane wzmocnionymi kordonami policji i gwardii narodowej. Tym razem zabrakło sił porządkowych, by zapobiec grabieży. Kate Hale, koordynator akcji pomocowej prowadzonej po katastrofie wywołanej w Miami przez huragan Andrew, pytała w porywie frustracji: "Gdzie, na Boga, tym razem jest kawaleria?!".
Twardy naród
Amerykanie to twardy naród, nawykły do radzenia sobie z żywiołami. Z podziwu godnym uporem pomagają sobie i podnoszą się po trzęsieniach ziemi (na Zachodnim Wybrzeżu), huraganach (na południowym zachodzie) i morderczych śnieżycach (na środkowym zachodzie). Jest coś z prawdy w westernowej mitologii, wedle której osaczani przez Indian osadnicy czy terroryzowane przez złoczyńców miasteczka walczą dzielnie i jakoś sobie radzą - do momentu, kiedy przyjeżdża z odsieczą kawaleria Stanów Zjednoczonych. I tym razem kawaleria zmierza ku rejonom klęski: 12 tys. członków gwardii narodowej, elitarne jednostki marines, cztery okręty US Navy i wojskowy statek szpitalny. Na miejscu są już lekkie helikoptery ratunkowe i ciężkie transportowe Chinooks. Ale pomoc dociera z opóźnieniem.
Niepokojące jest to, że w pierwszych dniach klęski zawiódł plan pomocy i ewakuacji. A sporządzenie takich planów stało się po wydarzeniach z 11 września 2001 r. obowiązkiem wszystkich władz stanowych w Ameryce. Przeznaczone zostały na to spore fundusze federalne. W chwili kryzysu plany awaryjne okazały się jednak niewystarczające, a kawaleria Stanów Zjednoczonych była za daleko.
Gospodarcza fala uderzeniowa
Prezydent George Bush nazwał skutki huraganu Katrina największą klęską żywiołową w historii Stanów Zjednoczonych. Nie da się jej porównać z niczym poza trzęsieniem ziemi w San Francisco w 1906 r.
Fala uderzeniowa po tej katastrofie przejdzie przez całą amerykańską gospodarkę i nie oszczędzi reszty świata. Zatoka Meksykańska stanowi dla USA najbliższy rezerwuar ropy. Teraz, gdy zostały zniszczone dwa porty, przez które docierało do USA 20 proc. importowanej ropy, gdy przestały działać rurociągi, gdy zatonęło lub dryfuje co najmniej 20 platform wydobywczych, a 561 zostało ewakuowanych, Ameryka może przeżyć naftowy zator. W ostatnią środę dzienna produkcja ropy w Zatoce Meksykańskiej spadła o 95 proc., a gazu ziemnego o ponad 80 proc. Prezydent Bush był zmuszony apelować do Amerykanów o oszczędzanie benzyny i podjął decyzję o uruchomieniu strategicznych rezerw ropy naftowej. Ceny benzyny rosną z dnia na dzień i jest to zarówno problem ekonomiczny, jak i psychologiczny. Utrudnienia w produkcji paliwa, a przede wszystkim w transporcie i dystrybucji skłaniają ludzi do histerycznych zakupów, a sprzedawców do windowania cen. A jak komentuje tygodnik "The Economist", każdy kolejny cent wydany przez Amerykanów na benzynę to w skali kraju 1,3 mld dolarów. Taka suma przemnożona przez kolejne podwyżki oznacza, że znacznie mniej pieniędzy będzie przeznaczonych na konsumpcję.
Stany Zjednoczone są kołem zamachowym światowej gospodarki, dlatego prognozy dla wielu krajów, których ekonomiczna pomyślność zależy od eksportu do Ameryki, mogą być ponure. Tymczasem Amerykanie, przerażeni skutkami katastrofy, mogą zrobić to, co zazwyczaj robią w takich sytuacjach - zacisnąć pasa i ograniczyć wydatki. I z gospodarką może być tak jak w psychologicznym wyjaśnieniu cyklów giełdowych: jeśli mówi się, że indeks giełdy spadnie, to spadnie.
Gniew Amerykanów
Tradycyjne media i Internet stały się forum, na którym Amerykanie demonstrują swą wielką irytację. Gdy minęła bezsilna złość na siły natury, praktyczni Amerykanie pytają, dlaczego zawiodły wynalazki cywilizacji. Dlaczego pękły zapory, zabrakło sił porządkowych, efektywnej strategii ewakuacyjnej i pomocy. Wiele newsów CNN przekazywano bez oryginalnego głosu - na widok kamer rozwścieczeni ludzie, którzy przez trzy dni nie mieli jedzenia ani wody i którym zagrażali uzbrojeni bandyci, wykrzykiwali wszelkie inwektywy, głównie pod adresem władz i mediów.
Hydrolodzy i wojskowi inżynierowie od lat ostrzegali, że przestarzały system zapór chroniących Nowy Orlean przed otaczającą go z trzech stron wodą kiedyś nie wytrzyma jej naporu. Lokalne władze narzekały na brak wyszkolonej gwardii narodowej i straży wybrzeża. Policji zabrakło ekwipunku, broni i rezerw paliwa. Poszczególne służby porządkowe nie mogły się z sobą porozumieć, ponieważ ich radiotelefony odbierały na innych częstotliwościach. Dlatego bandyci, splądrowawszy sklepy z bronią, odważyli się strzelać do śmigłowca, konwojów medycznych i wojskowych transporterów.
Gniew Amerykanów jest jeszcze tym większy, że stali się oni ofiarą zapowiedzianej katastrofy. Kolejnej zapowiedzianej katastrofy, bo ta z 11 września 2001 r. też taka była.
Więcej możesz przeczytać w 36/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.