Rosjanie nie są wolni, bo nie chcą być wolni
Kiedy w 1991 r. Rosja wyłoniła się z długoletniego koszmaru komunizmu, dość powszechnie wyrażano nadzieję, że to państwo zacznie się upodobniać do Zachodu, co oznaczałoby zwrot ku demokracji i kapitalizmowi z jednoczesnym poszanowaniem prawa i swobód obywatelskich. Po piętnastu latach okazuje się, że te nadzieje były nieuzasadnione lub przynajmniej przedwczesne. Rosja dryfuje kursem "sterowanej demokracji" i "sterowanego kapitalizmu". Tendencje wewnętrznego rozwoju kraju wskazują na powrót do reżimu autorytarnego.
Co gorsza, badania opinii publicznej wskazują, że ogromna większość rosyjskiego społeczeństwa przywiązuje niewielką wagę do wolności i ponad wszystko pragnie "porządku" (poriadok), który - w ich mniemaniu - wymaga rządów "silnej ręki".
Rozczarowani demokracją
Ten niepokojący zwrot ma początek w wydarzeniach, które nastąpiły po upadku komunizmu. W latach 90. pod chwiejnymi rządami Borysa Jelcyna Rosja została wydana na łup anarchii, a jej największe bogactwa zostały bezprawnie przywłaszczone przez sprytnych "oligarchów" i byłych aparatczyków komunistycznych. Rozczarowanie demokracją i kapitalizmem nastąpiło więc bardzo szybko.
Przejmując władzę w 2000 r., Władimir Putin z rozmysłem nie przedstawił Rosjanom programu: dobrotliwy i dyplomatyczny nowy władca był dla Rosjan tabula rasa, na której mogli zapisywać wszystko, czego pragnęli. Prywatnie dawał jednak wyraz swym poglądom.
W 1999 r., jeszcze przed objęciem władzy, powiedział, że Rosja nie stanie się drugimi USA ani drugą Wielką Brytanią - krajem, "gdzie wartości liberalne mają głęboką tradycję historyczną. Dla Rosjan silne państwo nie jest anomalią, której trzeba się pozbyć. Przeciwnie, jest źródłem porządku i główną siłą sprawczą przemian".
Ta ocena jest słuszna. W swej historii Rosja znała jedynie rządy autokratyczne: dwa krótkie okresy, gdy rządy autokratyczne upadły - Wielka Smuta w XVII wieku i rewolucja lutowa w 1917 r. - wytworzyły chaos, który szybko doprowadził do wznowienia autokracji. Powody proautokratycznej kultury politycznej w Rosji są złożone, lecz prawdopodobnie wiążą się z tym, że Rosjanie nie stworzyli zwartego społeczeństwa, które mogłoby być przeciwwagą wobec państwa. Nawet dziś Rosja składa się z maleńkich społeczności, które tworzą rodziny i kręgi przyjaciół. "Obcych" traktuje się podejrzliwie. Według ocen instytutu badań społecznych z Petersburga, "Rosjanie żyją w okopach". Taka postawa skłania ich do spoglądania w stronę państwa jako gwaranta bezpieczeństwa.
Rosjanie są zadziwiająco apolityczni. Są przekonani, że nie mają wpływu na władze. Rosją rządzi biurokracja, prawie półtoramilionowa armia urzędników, która kieruje się głównie interesem korporacyjnym. Ten korpus urzędniczy tworzą przeważnie weterani sowieckiej nomenklatury, a najwyższe stanowiska obsadzają byli wysocy funkcjonariusze KGB. Według ocen Instytutu Socjologii Rosyjskiej Akademii Nauk, rosyjska biurokracja uważa się za coś wyższego od społeczeństwa i jest zainteresowana głównie mnożeniem swego bogactwa i umacnianiem wpływów: "Ani ludność Rosji jako taka, ani jej kadra rządząca nie sądzi, by którykolwiek z poniższych elementów państwa i społeczeństwa mógł odgrywać główną rolę w sprawowaniu kontroli publicznej nad działalnością biurokracji: instytucje demokratyczne, partie, związki zawodowe, Duma Państwowa, zgromadzenia regionalne". Tylko 5-13 proc. ankietowanych sądzi inaczej.
Rosyjską niechęć do demokracji pogłębia korupcja. Według najnowszych szacunków, rosyjscy przedsiębiorcy muszą co roku wydawać na łapówki równowartość 316 mld dolarów. "Nikt dotychczas nie wyliczył udziału firm zagranicznych w dodatkowych łapówkach."
Putin: konserwatyzm mundurowy
Gdy Putin - w głębi serca "człowiek sowiecki", który próbuje się dostosować do warunków postsowieckich - mówi o "silnym państwie" jako naturalnej formie rządów dla Rosji, cieszy się wsparciem i rosyjskiej tradycji, i opinii publicznej. Tworzenie takiego państwa wymaga przede wszystkim wyeliminowania opozycji: aktualnej i potencjalnej. Od pierwszego dnia na urzędzie prezydent Putin zajmował się zatem nie tyle problemami Rosji, ile swymi rywalami. W tej sprawie działał z bezwzględną determinacją. Prawie natychmiast po objęciu władzy w 2000 r. zajął się nagonką na niezależne media. Trzy ogólnokrajowe sieci telewizyjne zostały podporządkowane państwu. Bogaci Rosjanie, którzy mieli wystarczające możliwości i pieniądze, by krytykować władzę, zostali zmuszeni do emigracji. Najbogatszy z nich - Michaił Chodorkowski, który miał czelność subsydiować opozycyjne partie - skończył w więzieniu z ośmioletnim wyrokiem wydanym przez sąd na podstawie sfabrykowanych dowodów. Nadal można się nie zgadzać z reżimem, lecz margines wolności słowa został ograniczony do kilku gazet i czasopism w największych miastach. Nie trzeba wyjaśniać, że kontrola nad mediami jest kluczem do zwycięstwa w wyborach prezydenckich i parlamentarnych.
Dzisiejsza Rosja jest w zasadzie państwem jednopartyjnym. Partią władzy jest Jedna Rosja, która bez zastrzeżeń popiera prezydenta. Ta partia zajmuje dwie trzecie miejsc w Dumie Państwowej, należą do niej przewodniczący wszystkich komisji parlamentarnych. Duma jest więc tylko "stemplem" przystawianym na decyzjach władzy wykonawczej. Dwie partie liberalne, którym zezwolono na działalność, stanowią dekorację i symbol zadeklarowanej demokracji, ale nie zdobyły dość głosów w wyborach, by wejść do parlamentu. Zwykle głosuje na nie około 10 proc. wyborców, przeważnie ludzi wykształconych z wielkich miast. Edykty Putina pozbawiły też ludność kraju prawa wyboru gubernatorów, którzy - jak za cara - są mianowani przez władze centralne.
Państwo jednopartyjne nie może sobie pozwolić na krępowanie go przez prawo. Współczesna Rosja - podobnie jak w carskiej i komunistycznej przeszłości - używa prawa raczej jako instrumentu do administrowania niż jako tarczy, która ochrania obywateli przed arbitralną władzą państwa. Rosyjskie sądy są tak głęboko skorumpowane, że większość prywatnych przedsiębiorców woli rozstrzygać spory w arbitrażu niż ryzykować w formalnym procesie.
Reżim nie może też tolerować swobodnej działalności organizacji pozarządowych, które mają własne programy polityczne. Moskwa przestraszyła się sukcesu, jaki podobne organizacje (częściowo finansowane z zagranicy) odniosły na Ukrainie, promując tam rewolucję demokratyczną. Aby uniemożliwić powtórkę "pomarańczowej rewolucji" w Rosji, Duma niedawno przeforsowała (przewagą 370 do 18 głosów) ustawę, która zmusza organizacje pozarządowe do oficjalnej rejestracji. Oznacza to, że około 300 tys. organizacji funkcjonujących obecnie w Rosji zostanie poddanych biurokratycznej kontroli. Nowa ustawa drastycznie ogranicza działalność organizacji prodemokratycznych oraz stowarzyszeń monitorujących przestrzeganie praw człowieka.
Car biurokracji
Popularność Putina w Rosji jest w dużym stopniu wynikiem jego zręczności w manipulowaniu rosyjskim nacjonalizmem. Prezydent podbija bębenka rosyjskiej dumie narodowej, mówiąc o swym państwie jako "wielkim mocarstwie" i sprytnie nawiązując do sowieckiej przeszłości. Jego szokujące oświadczenie, wygłoszone w kwietniu 2005 r., o tym, że upadek Związku Sowieckiego był "największą katastrofą geopolityczną XX wieku", służy właśnie temu celowi. Nie można się więc dziwić, że trzy czwarte Rosjan żałuje, że Związek Sowiecki odszedł w przeszłość. Przecież był potęgą, którą świat szanował i której się bał. Temu samemu celowi posłużyło zaadaptowanie melodii sowieckiego hymnu jako hymnu narodowego dzisiejszej Rosji.
Putin wielokrotnie wypowiadał się o porażkach scentralizowanej, komunistycznej gospodarki i wyrażał poparcie dla instytucji kapitalistycznych. Nie ma powodu, by kwestionować jego szczerość w tych sprawach. Pod jego rządami rosyjska gospodarka radzi sobie dość dobrze, w dużym stopniu dzięki wysokim cenom ropy naftowej i gazu ziemnego, głównych rosyjskich towarów eksportowych. Wolna gospodarka wytwarza jednak prywatne bogactwo, które przekłada się na potęgę polityczną. Gdy to następuje, potęga prywatnej gospodarki zagraża autokratycznej władzy - tak jak w wypadku Chodorkowskiego. Kapitalizm i jego wysoka produktywność są po prostu nie do pogodzenia z "silną", to znaczy autorytarną, władzą. Jeśli dojdzie do ich starcia pod rządami Putina, to polityka weźmie górę nad ekonomią.
Rząd, który już kontroluje zasoby gazu ziemnego, stopniowo przejmuje kontrolę nad przemysłem naftowym. To nie wszystko. Ostatnio inwestorów w Rosji i za granicą zaalarmowały decyzje, które wskazują na zamiar kontrolowania przez państwo innych wielkich przedsiębiorstw. Przykładem może być mianowanie urzędników państwowych do zarządu prywatnej spółki Avtovaz, największego producenta samochodów w Rosji, w którym państwo ma zaledwie 2 proc. udziałów. Poprzednio władze postępowały podobnie jedynie w przedsiębiorstwach, w których państwo miało udział większościowy. Ta nieoczekiwana decyzja sugeruje - zdaniem niektórych obserwatorów - że rząd Rosji ma zamiar ponownie znacjonalizować wielkie przedsiębiorstwa przemysłowe. Nic dziwnego, skoro większość Rosjan popiera własność państwową. Powodem jest zawiść i pogarda dla prywatnych fortun: zaledwie 15 proc. obywateli opowiada się za nieskrępowanym wolnym rynkiem.
Po pierwsze, bezpieczeństwo
Perspektywę politycznie i ekonomicznie wolnej Rosji oddala to, że antyliberalna polityka rządu cieszy się poparciem większości obywateli. Rosjanie nie chcą być wolni, chcą być bezpieczni. Są mniej zainteresowani możliwością wzbogacenia się, a bardziej uniemożliwieniem sąsiadom, by stali się bogatsi od nich.
Milczące porozumienie między Putinem a większością rosyjskich wyborców sprawia, że jeśli zdecydowałby się on na ponowne kandydowanie w wyborach prezydenckich w 2008 r., to prawie na pewno by zwyciężył. Konstytucja Rosji, podobnie jak amerykańska, zabrania jednak urzędującemu prezydentowi ubiegania się o trzecią kadencję. Wielu więc zadaje sobie pytanie, czy Putin będzie przestrzegał konstytucji, czy też znajdzie sposób, by ją obejść. W ostatnich miesiącach powstały inicjatywy społeczne domagające się przyjęcia poprawki do konstytucji, polegającej na usunięciu z niej art. 81, zabraniającego reelekcji prezydenta na trzecią kadencję. Art. 81 jest - rzekomo - sprzeczny z art. 32, który stanowi, że obywatele Rosji mają prawo wybierać urzędników państwowych, a więc - jak twierdzą zwolennicy poprawki - jest on "niedemokratyczny". Podobne inicjatywy cieszą się poparciem ponad połowy deputowanych do parlamentów regionalnych. Ich najgorętszymi orędownikami są biurokraci, którzy dążą do zapewnienia sobie bezpieczeństwa i przedłużenia swej władzy.
Innym sposobem obejścia ograniczeń kadencji prezydenckich mogłaby się stać unia Rosji z Białorusią, której stalinowski dyktator - Aleksander Łukaszenka - gorąco pragnie. W wyniku połączenia obu państw mogłoby powstać nowe państwo, z nową konstytucją, która umożliwiłaby Putinowi ponowne kandydowanie na prezydenta, pozornie po raz pierwszy. Istnieje też możliwość wybuchu dramatycznych wydarzeń wywołanych przez służby specjalne, wymagających ogłoszenia stanu wyjątkowego. W takim wypadku trzeba by zawiesić wybory i pozostawić prezydenta na urzędzie.
Prawa ręka prezydenta
Sam Putin wielokrotnie deklarował, że zamierza przestrzegać konstytucji i nie będzie się ubiegał o reelekcję. Czy jego deklaracje można traktować dosłownie? Trudno sobie wyobrazić, że inicjatywy na prowincji - domagające się poprawki do konstytucji i wyraźnie zapraszające Putina do ubiegania się o trzecią kadencję - narodziły się bez jego przyzwolenia. Tak się w Rosji po prostu nie dzieje. Inicjatywy te można więc potraktować jako balony próbne.
Jeśli jednak Putin rzeczywiście chce oddać władzę, kiedy nadejdzie na to czas, może zastosować inne rozwiązanie, pozwalające mu na pozostanie u władzy de facto, jeśli nie de iure. Ten wariant polega na wysunięciu przez Putina kandydata, który byłby mu całkowicie oddany. Mianowanie w listopadzie Dmitrija Miedwiediewa wicepremierem może być rozpatrywane jako przygotowanie tego rozwiązania. Miedwiediew, awansowany ze stanowiska szefa administracji prezydenckiej, jest od lat związany z Putinem. Pracował z nim w Petersburgu w latach 90., gdy prezydent zdobywał pierwsze doświadczenia polityczne. Wkrótce stał się jego prawą ręką. W 2000 r. już na Kremlu Putin mianował go zastępcą szefa swego personelu i powierzył mu prowadzenie swojej pierwszej kampanii prezydenckiej. W tym samym roku, po wygranych wyborach, Miedwiediew został prezesem zarządu Gazpromu, potężnego monopolu gazowego. Miedwiediew jest uważany za polityka całkowicie lojalnego wobec prezydenta. Możliwe więc, że Putin chce nadal sprawować władzę w Rosji przez przyjaciela i politycznego współpracownika.
Oczywiście, wiele rzeczy może się jeszcze wydarzyć do 2008 r. W następstwie niefortunnej wypowiedzi albo nieodpowiedniego czynu Miedwiediew może stracić łaskę prezydenta. Jedno jest prawie pewne: po roku 2008 Putin ma zamiar - w taki czy inny sposób - nadal nadawać ton rosyjskiej polityce i gospodarce. Bo tego właśnie pragną biurokraci i ludność Rosji: maksymalnej stabilizacji i ciągłości rządów.
Co gorsza, badania opinii publicznej wskazują, że ogromna większość rosyjskiego społeczeństwa przywiązuje niewielką wagę do wolności i ponad wszystko pragnie "porządku" (poriadok), który - w ich mniemaniu - wymaga rządów "silnej ręki".
Rozczarowani demokracją
Ten niepokojący zwrot ma początek w wydarzeniach, które nastąpiły po upadku komunizmu. W latach 90. pod chwiejnymi rządami Borysa Jelcyna Rosja została wydana na łup anarchii, a jej największe bogactwa zostały bezprawnie przywłaszczone przez sprytnych "oligarchów" i byłych aparatczyków komunistycznych. Rozczarowanie demokracją i kapitalizmem nastąpiło więc bardzo szybko.
Przejmując władzę w 2000 r., Władimir Putin z rozmysłem nie przedstawił Rosjanom programu: dobrotliwy i dyplomatyczny nowy władca był dla Rosjan tabula rasa, na której mogli zapisywać wszystko, czego pragnęli. Prywatnie dawał jednak wyraz swym poglądom.
W 1999 r., jeszcze przed objęciem władzy, powiedział, że Rosja nie stanie się drugimi USA ani drugą Wielką Brytanią - krajem, "gdzie wartości liberalne mają głęboką tradycję historyczną. Dla Rosjan silne państwo nie jest anomalią, której trzeba się pozbyć. Przeciwnie, jest źródłem porządku i główną siłą sprawczą przemian".
Ta ocena jest słuszna. W swej historii Rosja znała jedynie rządy autokratyczne: dwa krótkie okresy, gdy rządy autokratyczne upadły - Wielka Smuta w XVII wieku i rewolucja lutowa w 1917 r. - wytworzyły chaos, który szybko doprowadził do wznowienia autokracji. Powody proautokratycznej kultury politycznej w Rosji są złożone, lecz prawdopodobnie wiążą się z tym, że Rosjanie nie stworzyli zwartego społeczeństwa, które mogłoby być przeciwwagą wobec państwa. Nawet dziś Rosja składa się z maleńkich społeczności, które tworzą rodziny i kręgi przyjaciół. "Obcych" traktuje się podejrzliwie. Według ocen instytutu badań społecznych z Petersburga, "Rosjanie żyją w okopach". Taka postawa skłania ich do spoglądania w stronę państwa jako gwaranta bezpieczeństwa.
Rosjanie są zadziwiająco apolityczni. Są przekonani, że nie mają wpływu na władze. Rosją rządzi biurokracja, prawie półtoramilionowa armia urzędników, która kieruje się głównie interesem korporacyjnym. Ten korpus urzędniczy tworzą przeważnie weterani sowieckiej nomenklatury, a najwyższe stanowiska obsadzają byli wysocy funkcjonariusze KGB. Według ocen Instytutu Socjologii Rosyjskiej Akademii Nauk, rosyjska biurokracja uważa się za coś wyższego od społeczeństwa i jest zainteresowana głównie mnożeniem swego bogactwa i umacnianiem wpływów: "Ani ludność Rosji jako taka, ani jej kadra rządząca nie sądzi, by którykolwiek z poniższych elementów państwa i społeczeństwa mógł odgrywać główną rolę w sprawowaniu kontroli publicznej nad działalnością biurokracji: instytucje demokratyczne, partie, związki zawodowe, Duma Państwowa, zgromadzenia regionalne". Tylko 5-13 proc. ankietowanych sądzi inaczej.
Rosyjską niechęć do demokracji pogłębia korupcja. Według najnowszych szacunków, rosyjscy przedsiębiorcy muszą co roku wydawać na łapówki równowartość 316 mld dolarów. "Nikt dotychczas nie wyliczył udziału firm zagranicznych w dodatkowych łapówkach."
Putin: konserwatyzm mundurowy
Gdy Putin - w głębi serca "człowiek sowiecki", który próbuje się dostosować do warunków postsowieckich - mówi o "silnym państwie" jako naturalnej formie rządów dla Rosji, cieszy się wsparciem i rosyjskiej tradycji, i opinii publicznej. Tworzenie takiego państwa wymaga przede wszystkim wyeliminowania opozycji: aktualnej i potencjalnej. Od pierwszego dnia na urzędzie prezydent Putin zajmował się zatem nie tyle problemami Rosji, ile swymi rywalami. W tej sprawie działał z bezwzględną determinacją. Prawie natychmiast po objęciu władzy w 2000 r. zajął się nagonką na niezależne media. Trzy ogólnokrajowe sieci telewizyjne zostały podporządkowane państwu. Bogaci Rosjanie, którzy mieli wystarczające możliwości i pieniądze, by krytykować władzę, zostali zmuszeni do emigracji. Najbogatszy z nich - Michaił Chodorkowski, który miał czelność subsydiować opozycyjne partie - skończył w więzieniu z ośmioletnim wyrokiem wydanym przez sąd na podstawie sfabrykowanych dowodów. Nadal można się nie zgadzać z reżimem, lecz margines wolności słowa został ograniczony do kilku gazet i czasopism w największych miastach. Nie trzeba wyjaśniać, że kontrola nad mediami jest kluczem do zwycięstwa w wyborach prezydenckich i parlamentarnych.
Dzisiejsza Rosja jest w zasadzie państwem jednopartyjnym. Partią władzy jest Jedna Rosja, która bez zastrzeżeń popiera prezydenta. Ta partia zajmuje dwie trzecie miejsc w Dumie Państwowej, należą do niej przewodniczący wszystkich komisji parlamentarnych. Duma jest więc tylko "stemplem" przystawianym na decyzjach władzy wykonawczej. Dwie partie liberalne, którym zezwolono na działalność, stanowią dekorację i symbol zadeklarowanej demokracji, ale nie zdobyły dość głosów w wyborach, by wejść do parlamentu. Zwykle głosuje na nie około 10 proc. wyborców, przeważnie ludzi wykształconych z wielkich miast. Edykty Putina pozbawiły też ludność kraju prawa wyboru gubernatorów, którzy - jak za cara - są mianowani przez władze centralne.
Państwo jednopartyjne nie może sobie pozwolić na krępowanie go przez prawo. Współczesna Rosja - podobnie jak w carskiej i komunistycznej przeszłości - używa prawa raczej jako instrumentu do administrowania niż jako tarczy, która ochrania obywateli przed arbitralną władzą państwa. Rosyjskie sądy są tak głęboko skorumpowane, że większość prywatnych przedsiębiorców woli rozstrzygać spory w arbitrażu niż ryzykować w formalnym procesie.
Reżim nie może też tolerować swobodnej działalności organizacji pozarządowych, które mają własne programy polityczne. Moskwa przestraszyła się sukcesu, jaki podobne organizacje (częściowo finansowane z zagranicy) odniosły na Ukrainie, promując tam rewolucję demokratyczną. Aby uniemożliwić powtórkę "pomarańczowej rewolucji" w Rosji, Duma niedawno przeforsowała (przewagą 370 do 18 głosów) ustawę, która zmusza organizacje pozarządowe do oficjalnej rejestracji. Oznacza to, że około 300 tys. organizacji funkcjonujących obecnie w Rosji zostanie poddanych biurokratycznej kontroli. Nowa ustawa drastycznie ogranicza działalność organizacji prodemokratycznych oraz stowarzyszeń monitorujących przestrzeganie praw człowieka.
Car biurokracji
Popularność Putina w Rosji jest w dużym stopniu wynikiem jego zręczności w manipulowaniu rosyjskim nacjonalizmem. Prezydent podbija bębenka rosyjskiej dumie narodowej, mówiąc o swym państwie jako "wielkim mocarstwie" i sprytnie nawiązując do sowieckiej przeszłości. Jego szokujące oświadczenie, wygłoszone w kwietniu 2005 r., o tym, że upadek Związku Sowieckiego był "największą katastrofą geopolityczną XX wieku", służy właśnie temu celowi. Nie można się więc dziwić, że trzy czwarte Rosjan żałuje, że Związek Sowiecki odszedł w przeszłość. Przecież był potęgą, którą świat szanował i której się bał. Temu samemu celowi posłużyło zaadaptowanie melodii sowieckiego hymnu jako hymnu narodowego dzisiejszej Rosji.
Putin wielokrotnie wypowiadał się o porażkach scentralizowanej, komunistycznej gospodarki i wyrażał poparcie dla instytucji kapitalistycznych. Nie ma powodu, by kwestionować jego szczerość w tych sprawach. Pod jego rządami rosyjska gospodarka radzi sobie dość dobrze, w dużym stopniu dzięki wysokim cenom ropy naftowej i gazu ziemnego, głównych rosyjskich towarów eksportowych. Wolna gospodarka wytwarza jednak prywatne bogactwo, które przekłada się na potęgę polityczną. Gdy to następuje, potęga prywatnej gospodarki zagraża autokratycznej władzy - tak jak w wypadku Chodorkowskiego. Kapitalizm i jego wysoka produktywność są po prostu nie do pogodzenia z "silną", to znaczy autorytarną, władzą. Jeśli dojdzie do ich starcia pod rządami Putina, to polityka weźmie górę nad ekonomią.
Rząd, który już kontroluje zasoby gazu ziemnego, stopniowo przejmuje kontrolę nad przemysłem naftowym. To nie wszystko. Ostatnio inwestorów w Rosji i za granicą zaalarmowały decyzje, które wskazują na zamiar kontrolowania przez państwo innych wielkich przedsiębiorstw. Przykładem może być mianowanie urzędników państwowych do zarządu prywatnej spółki Avtovaz, największego producenta samochodów w Rosji, w którym państwo ma zaledwie 2 proc. udziałów. Poprzednio władze postępowały podobnie jedynie w przedsiębiorstwach, w których państwo miało udział większościowy. Ta nieoczekiwana decyzja sugeruje - zdaniem niektórych obserwatorów - że rząd Rosji ma zamiar ponownie znacjonalizować wielkie przedsiębiorstwa przemysłowe. Nic dziwnego, skoro większość Rosjan popiera własność państwową. Powodem jest zawiść i pogarda dla prywatnych fortun: zaledwie 15 proc. obywateli opowiada się za nieskrępowanym wolnym rynkiem.
Po pierwsze, bezpieczeństwo
Perspektywę politycznie i ekonomicznie wolnej Rosji oddala to, że antyliberalna polityka rządu cieszy się poparciem większości obywateli. Rosjanie nie chcą być wolni, chcą być bezpieczni. Są mniej zainteresowani możliwością wzbogacenia się, a bardziej uniemożliwieniem sąsiadom, by stali się bogatsi od nich.
Milczące porozumienie między Putinem a większością rosyjskich wyborców sprawia, że jeśli zdecydowałby się on na ponowne kandydowanie w wyborach prezydenckich w 2008 r., to prawie na pewno by zwyciężył. Konstytucja Rosji, podobnie jak amerykańska, zabrania jednak urzędującemu prezydentowi ubiegania się o trzecią kadencję. Wielu więc zadaje sobie pytanie, czy Putin będzie przestrzegał konstytucji, czy też znajdzie sposób, by ją obejść. W ostatnich miesiącach powstały inicjatywy społeczne domagające się przyjęcia poprawki do konstytucji, polegającej na usunięciu z niej art. 81, zabraniającego reelekcji prezydenta na trzecią kadencję. Art. 81 jest - rzekomo - sprzeczny z art. 32, który stanowi, że obywatele Rosji mają prawo wybierać urzędników państwowych, a więc - jak twierdzą zwolennicy poprawki - jest on "niedemokratyczny". Podobne inicjatywy cieszą się poparciem ponad połowy deputowanych do parlamentów regionalnych. Ich najgorętszymi orędownikami są biurokraci, którzy dążą do zapewnienia sobie bezpieczeństwa i przedłużenia swej władzy.
Innym sposobem obejścia ograniczeń kadencji prezydenckich mogłaby się stać unia Rosji z Białorusią, której stalinowski dyktator - Aleksander Łukaszenka - gorąco pragnie. W wyniku połączenia obu państw mogłoby powstać nowe państwo, z nową konstytucją, która umożliwiłaby Putinowi ponowne kandydowanie na prezydenta, pozornie po raz pierwszy. Istnieje też możliwość wybuchu dramatycznych wydarzeń wywołanych przez służby specjalne, wymagających ogłoszenia stanu wyjątkowego. W takim wypadku trzeba by zawiesić wybory i pozostawić prezydenta na urzędzie.
Prawa ręka prezydenta
Sam Putin wielokrotnie deklarował, że zamierza przestrzegać konstytucji i nie będzie się ubiegał o reelekcję. Czy jego deklaracje można traktować dosłownie? Trudno sobie wyobrazić, że inicjatywy na prowincji - domagające się poprawki do konstytucji i wyraźnie zapraszające Putina do ubiegania się o trzecią kadencję - narodziły się bez jego przyzwolenia. Tak się w Rosji po prostu nie dzieje. Inicjatywy te można więc potraktować jako balony próbne.
Jeśli jednak Putin rzeczywiście chce oddać władzę, kiedy nadejdzie na to czas, może zastosować inne rozwiązanie, pozwalające mu na pozostanie u władzy de facto, jeśli nie de iure. Ten wariant polega na wysunięciu przez Putina kandydata, który byłby mu całkowicie oddany. Mianowanie w listopadzie Dmitrija Miedwiediewa wicepremierem może być rozpatrywane jako przygotowanie tego rozwiązania. Miedwiediew, awansowany ze stanowiska szefa administracji prezydenckiej, jest od lat związany z Putinem. Pracował z nim w Petersburgu w latach 90., gdy prezydent zdobywał pierwsze doświadczenia polityczne. Wkrótce stał się jego prawą ręką. W 2000 r. już na Kremlu Putin mianował go zastępcą szefa swego personelu i powierzył mu prowadzenie swojej pierwszej kampanii prezydenckiej. W tym samym roku, po wygranych wyborach, Miedwiediew został prezesem zarządu Gazpromu, potężnego monopolu gazowego. Miedwiediew jest uważany za polityka całkowicie lojalnego wobec prezydenta. Możliwe więc, że Putin chce nadal sprawować władzę w Rosji przez przyjaciela i politycznego współpracownika.
Oczywiście, wiele rzeczy może się jeszcze wydarzyć do 2008 r. W następstwie niefortunnej wypowiedzi albo nieodpowiedniego czynu Miedwiediew może stracić łaskę prezydenta. Jedno jest prawie pewne: po roku 2008 Putin ma zamiar - w taki czy inny sposób - nadal nadawać ton rosyjskiej polityce i gospodarce. Bo tego właśnie pragną biurokraci i ludność Rosji: maksymalnej stabilizacji i ciągłości rządów.
Więcej możesz przeczytać w 1/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.