Po raz pierwszy od 115 lat można zobaczyć obok siebie obrazy Olgi Boznańskiej rozdzielone wbrew intencjom artystki
Jest jedną z najważniejszych, a zarazem najbardziej zagadkowych postaci w polskim malarstwie. Z płócien Olgi Boznańskiej patrzą na nas kobiety o twarzach znużonych, często z nieuchwytnym wyrazem smutku. Patrzą dzieci bez uśmiechu, zastygłe, pełne szczególnego napięcia. O tym przedstawionym na obrazie "Dziewczynka z chryzantemami" (1894 r.) krytyk "Gazette des Beaux-Arts" pisał: "Dziwne, niepokojące oczy, jakby krople atramentu, które zdają się wylewać na chorobliwie bladą twarz... Jest to dziecko enigmatyczne, które doprowadza do szaleństwa tych, którzy mu się zanadto przypatrują". W wizerunku dwojga dzieci z nieco późniejszego obrazu Boznańskiej dopatrywano się rysów dekadencji.
W ubiegłym roku przypadła 140. rocznica urodzin i 65. rocznica śmierci Boznańskiej. W warszawskiej Zachęcie otwarto wystawę (do 29 stycznia 2006 r.), która słusznie nosi tytuł "Boznańska nieznana".
Gorzki urok dekadencji
W czasach młodości Boznańskiej wiele się mówiło w Europie o dekadencji, schyłku cywilizacji i kultury zachodniego świata.
W Paryżu Anatol Baju od 1886 r. wydawał pismo "Le Decadent litteraire et artistique", poświęcone nowym tendencjom w kulturze końca XIX wieku, czyli umiłowaniu tego, co słabnące, więdnące, niezdrowe. Krytycy zwracali uwagę, jako na rzecz znamienną, że Olga Boznańska bardziej niż kwiaty w pąkach, tryskające kolorami lubi malować te, które schną, tracą barwy. Kazimierz Tetmajer (rówieśnik Boznańskiej) pisał w imieniu poetów i artystów swojej generacji: "My, do jesiennych tak podobni liści,/ I tak wykrzykniem: gdy wszystko nic warte,/ Eviva l`arte!" ("Niech żyje sztuka!").
Sztuka i literatura tamtej epoki bywały przez współczesnych osądzane surowo. Niektórzy widzieli w nich nihilizm moralny i estetyczny, ucieczkę od życia i zdrowia w śmierć i urzeczenie chorobą - w samozniszczenie. Pisarz niemiecki Max Nordau wystąpił przeciw najwybitniejszym filozofom i twórcom swego czasu, takim jak Nietzsche, Ibsen, Tołstoj, Zola, Wagner, Mallarme, Maeterlinck - z liczącym prawie 600 stron pamfletem aktem oskarżenia, zatytułowanym "Entartung" ("Degeneracja", Berlin 1893). Nordau piętnował dzieła i hasła artystów końca wieku jako prowokacyjne, anarchiczne. Widział w "schyłkowcach" degeneratów, szerzących rozkład i zgorszenie. Domagał się sztuki krzepkiej i witalnej. Dzieła artystów fin-de-siecle`u były dla niego objawem płynącej z egotyzmu choroby - histerii.
Olga Boznańska nie pokazuje nam w swych obrazach zdrowego i hożego świata, dlatego że nie taki świat miała wokół siebie. Nie pławi się jednak w wizjach dekadencji i choroby. Więdnące kwiaty i wybladłe samotne dziewczynki maluje z wielką czułością i niebywałym wyczuciem piękna szarych, zgaszonych odcieni barw. Nie jest też egotystką. Uważnie patrzy na ludzi, których maluje, przy czym chce mówić o nich swymi obrazami z życzliwością. Jakby się lękała siły tkwiącej w tworzeniu wizerunków. Zapisuje na kartce: "Szkicuję często, zupełnie nie myśląc ani przypuszczając, że moje szkicowanie może komuś zaszkodzić. Wytwarzam sobie obraz duchowy osób, które mnie interesują, tylko takich". Na innej kartce znaleziono notatkę: "Kto zbyt długo żył tylko z samym sobą, traci zdolność kochania innych". Olga Boznańska czuje niszczący wpływ otaczającej ją samotności.
Klasztor sztuki kontra oranżeria świata
W 1890 r. dwudziestopięcioletnia wówczas Olga wystawiła w Krakowie, w salonie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, osiem obrazów. Dwa z nich: "W Wielki Piątek" i "W oranżerii" miały niemal identyczne rozmiary - 240 cm x 170 cm. Nigdy przedtem ani nigdy potem Boznańska nie namalowała tak dużych płócien. Są to dzieła w jej dorobku wyjątkowe, zwłaszcza że - wedle intencji artystki - stanowiły dyptyk, dwie części tej samej malarskiej opowieści.
Anna Król, badaczka twórczości Boznańskiej i autorka wystawy "Boznańska nieznana", widzi w zawartej w dwóch obrazach opowieści ukryty wątek autobiograficzny. Oto młoda kobieta staje przed życiowym wyborem: pełna światła, kolorowa oranżeria, zrywanie kwiatów do koszyka, a więc życie cieplarniane, czy też skupienie w półmroku, zwrócenie się ku własnemu wnętrzu, rozmyślania o cierpieniu. Klasztor byłby tu raczej metaforą, oznaczałby nie przywdzianie habitu, lecz poświęcenie się sztuce.
Kompozycja "W Wielki Piątek", przechowywana w zbiorach kościelnych, nie była pokazywana publicznie. Obraz "W oranżerii", który uważano za zaginiony, odnalazł się w Szwecji i w roku 1979 został ofiarowany w darze do zbiorów polskich. Na wystawie w Zachęcie, po raz pierwszy od 115 lat, dzieła te można znów zobaczyć obok siebie. Ich symbolika nigdy pewnie nie będzie rozszyfrowana do końca. Młoda kobieta, która je malowała, miała przed sobą pół wieku życia. Nie dokonała jeszcze wtedy ostatecznego wyboru, nie opowiedziała się za "klasztorem sztuki" przeciw "oranżerii świata" - choć najwyraźniej stawiała sobie w tamtym momencie dramatyczne pytania.
Bogaty szary świat
Boznańska kształciła się w mało znaczących prywatnych szkołach artystycznych Krakowa i Monachium. Jej prawdziwymi nauczycielami stali się malarze nieznani jej osobiście, których jednak wybrała: Edouard Manet, John Whistler, Gustave Courbet. Oraz starzy mistrzowie, kopiowani przez nią starannie w Pinakotece Monachijskiej. Wiadomo - i widać to po jej obrazach - że interesowała się malarstwem Claude`a Moneta. Twórczość Boznańskiej usytuowała się na pograniczu dwóch wielkich równoległych tendencji w sztuce przełomu XIX i XX wieku: impresjonizmu i symbolizmu.
Materię swych obrazów - portretów, martwych natur, nielicznych pejzaży - rozbija, podobnie jak impresjoniści, na drobne plamy barw. Oni jednak przyjęli tę technikę ze względu na światło słońca, jego silne działanie na oko patrzącego, drganie rozgrzanego nim powietrza. Przewrót w malarstwie, jaki spowodowali, zaczął się od wyniesienia sztalug z pracowni i ustawienia ich pod gołym niebem, w pełnym blasku dnia. Boznańska pozostała malarką pracującą w ścianach atelier. Maluje czasem z wielką wrażliwością i wyczuciem koloru - krajobrazy. Są to jednak zwykle widoki z okna pracowni, jakby zobaczone ukradkiem, lękliwie, poprzez gałęzie i liście.
W opisach obrazów Boznańskiej często powraca sugestia, że widać je zawsze jakby poprzez lekki woal, mgłę. Artystka jest wierna pewnym subtelnym, lecz wyraźnym zasadom estetycznym epoki, które w 1885 r. sformułował Paul Verlaine w "Sztuce poetyckiej": "Nie ma nic droższego niż szara piosenka,/ Gdzie Niezdecydowanie łączy się z Precyzją.../ Szukajmy wciąż odcieni delikatnych,/ Nigdy koloru, lecz tylko odcieni...".
Psy, ptaki i myszy
W 1898 r. Boznańska przeniosła się na stałe do Paryża, lecz miała też pracownie w innych miastach, m.in. w Krakowie. Zbierała medale na międzynarodowych wystawach, zdarzały się jej jednak lata finansowo trudne, kiedy przyjaciele musieli przychodzić jej z pomocą. Była samotna. Jedyne narzeczeństwo (z malarzem Józefem Czajkowskim) zostało zerwane w roku 1900. Wreszcie zamknęła się całkiem w ścianach pracowni. Przyjmowała - zwłaszcza po zmroku - gości, czasem rozdawała im swe obrazy. Sama nie bywała nigdzie. Żyła wśród psów, ptaków i myszy, które karmiła, a które niszczyły jej płótna. Zachowało się kilka opisów jej atelier - malowniczych, lecz pełnych niesamowitego nieładu. Jeden z krytyków nakłaniał ją, by pozwoliła posprzątać, usunąć rzeczy niepotrzebne. Wskazał na jakąś tkaninę na ścianie, która wydawała mu się brudną szmatą. Artystka stanowczo zaoponowała: według niej ta tkanina była piękna.
Fot. K. Pacuła
W ubiegłym roku przypadła 140. rocznica urodzin i 65. rocznica śmierci Boznańskiej. W warszawskiej Zachęcie otwarto wystawę (do 29 stycznia 2006 r.), która słusznie nosi tytuł "Boznańska nieznana".
Gorzki urok dekadencji
W czasach młodości Boznańskiej wiele się mówiło w Europie o dekadencji, schyłku cywilizacji i kultury zachodniego świata.
W Paryżu Anatol Baju od 1886 r. wydawał pismo "Le Decadent litteraire et artistique", poświęcone nowym tendencjom w kulturze końca XIX wieku, czyli umiłowaniu tego, co słabnące, więdnące, niezdrowe. Krytycy zwracali uwagę, jako na rzecz znamienną, że Olga Boznańska bardziej niż kwiaty w pąkach, tryskające kolorami lubi malować te, które schną, tracą barwy. Kazimierz Tetmajer (rówieśnik Boznańskiej) pisał w imieniu poetów i artystów swojej generacji: "My, do jesiennych tak podobni liści,/ I tak wykrzykniem: gdy wszystko nic warte,/ Eviva l`arte!" ("Niech żyje sztuka!").
Sztuka i literatura tamtej epoki bywały przez współczesnych osądzane surowo. Niektórzy widzieli w nich nihilizm moralny i estetyczny, ucieczkę od życia i zdrowia w śmierć i urzeczenie chorobą - w samozniszczenie. Pisarz niemiecki Max Nordau wystąpił przeciw najwybitniejszym filozofom i twórcom swego czasu, takim jak Nietzsche, Ibsen, Tołstoj, Zola, Wagner, Mallarme, Maeterlinck - z liczącym prawie 600 stron pamfletem aktem oskarżenia, zatytułowanym "Entartung" ("Degeneracja", Berlin 1893). Nordau piętnował dzieła i hasła artystów końca wieku jako prowokacyjne, anarchiczne. Widział w "schyłkowcach" degeneratów, szerzących rozkład i zgorszenie. Domagał się sztuki krzepkiej i witalnej. Dzieła artystów fin-de-siecle`u były dla niego objawem płynącej z egotyzmu choroby - histerii.
Olga Boznańska nie pokazuje nam w swych obrazach zdrowego i hożego świata, dlatego że nie taki świat miała wokół siebie. Nie pławi się jednak w wizjach dekadencji i choroby. Więdnące kwiaty i wybladłe samotne dziewczynki maluje z wielką czułością i niebywałym wyczuciem piękna szarych, zgaszonych odcieni barw. Nie jest też egotystką. Uważnie patrzy na ludzi, których maluje, przy czym chce mówić o nich swymi obrazami z życzliwością. Jakby się lękała siły tkwiącej w tworzeniu wizerunków. Zapisuje na kartce: "Szkicuję często, zupełnie nie myśląc ani przypuszczając, że moje szkicowanie może komuś zaszkodzić. Wytwarzam sobie obraz duchowy osób, które mnie interesują, tylko takich". Na innej kartce znaleziono notatkę: "Kto zbyt długo żył tylko z samym sobą, traci zdolność kochania innych". Olga Boznańska czuje niszczący wpływ otaczającej ją samotności.
Klasztor sztuki kontra oranżeria świata
W 1890 r. dwudziestopięcioletnia wówczas Olga wystawiła w Krakowie, w salonie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, osiem obrazów. Dwa z nich: "W Wielki Piątek" i "W oranżerii" miały niemal identyczne rozmiary - 240 cm x 170 cm. Nigdy przedtem ani nigdy potem Boznańska nie namalowała tak dużych płócien. Są to dzieła w jej dorobku wyjątkowe, zwłaszcza że - wedle intencji artystki - stanowiły dyptyk, dwie części tej samej malarskiej opowieści.
Anna Król, badaczka twórczości Boznańskiej i autorka wystawy "Boznańska nieznana", widzi w zawartej w dwóch obrazach opowieści ukryty wątek autobiograficzny. Oto młoda kobieta staje przed życiowym wyborem: pełna światła, kolorowa oranżeria, zrywanie kwiatów do koszyka, a więc życie cieplarniane, czy też skupienie w półmroku, zwrócenie się ku własnemu wnętrzu, rozmyślania o cierpieniu. Klasztor byłby tu raczej metaforą, oznaczałby nie przywdzianie habitu, lecz poświęcenie się sztuce.
Kompozycja "W Wielki Piątek", przechowywana w zbiorach kościelnych, nie była pokazywana publicznie. Obraz "W oranżerii", który uważano za zaginiony, odnalazł się w Szwecji i w roku 1979 został ofiarowany w darze do zbiorów polskich. Na wystawie w Zachęcie, po raz pierwszy od 115 lat, dzieła te można znów zobaczyć obok siebie. Ich symbolika nigdy pewnie nie będzie rozszyfrowana do końca. Młoda kobieta, która je malowała, miała przed sobą pół wieku życia. Nie dokonała jeszcze wtedy ostatecznego wyboru, nie opowiedziała się za "klasztorem sztuki" przeciw "oranżerii świata" - choć najwyraźniej stawiała sobie w tamtym momencie dramatyczne pytania.
Bogaty szary świat
Boznańska kształciła się w mało znaczących prywatnych szkołach artystycznych Krakowa i Monachium. Jej prawdziwymi nauczycielami stali się malarze nieznani jej osobiście, których jednak wybrała: Edouard Manet, John Whistler, Gustave Courbet. Oraz starzy mistrzowie, kopiowani przez nią starannie w Pinakotece Monachijskiej. Wiadomo - i widać to po jej obrazach - że interesowała się malarstwem Claude`a Moneta. Twórczość Boznańskiej usytuowała się na pograniczu dwóch wielkich równoległych tendencji w sztuce przełomu XIX i XX wieku: impresjonizmu i symbolizmu.
Materię swych obrazów - portretów, martwych natur, nielicznych pejzaży - rozbija, podobnie jak impresjoniści, na drobne plamy barw. Oni jednak przyjęli tę technikę ze względu na światło słońca, jego silne działanie na oko patrzącego, drganie rozgrzanego nim powietrza. Przewrót w malarstwie, jaki spowodowali, zaczął się od wyniesienia sztalug z pracowni i ustawienia ich pod gołym niebem, w pełnym blasku dnia. Boznańska pozostała malarką pracującą w ścianach atelier. Maluje czasem z wielką wrażliwością i wyczuciem koloru - krajobrazy. Są to jednak zwykle widoki z okna pracowni, jakby zobaczone ukradkiem, lękliwie, poprzez gałęzie i liście.
W opisach obrazów Boznańskiej często powraca sugestia, że widać je zawsze jakby poprzez lekki woal, mgłę. Artystka jest wierna pewnym subtelnym, lecz wyraźnym zasadom estetycznym epoki, które w 1885 r. sformułował Paul Verlaine w "Sztuce poetyckiej": "Nie ma nic droższego niż szara piosenka,/ Gdzie Niezdecydowanie łączy się z Precyzją.../ Szukajmy wciąż odcieni delikatnych,/ Nigdy koloru, lecz tylko odcieni...".
Psy, ptaki i myszy
W 1898 r. Boznańska przeniosła się na stałe do Paryża, lecz miała też pracownie w innych miastach, m.in. w Krakowie. Zbierała medale na międzynarodowych wystawach, zdarzały się jej jednak lata finansowo trudne, kiedy przyjaciele musieli przychodzić jej z pomocą. Była samotna. Jedyne narzeczeństwo (z malarzem Józefem Czajkowskim) zostało zerwane w roku 1900. Wreszcie zamknęła się całkiem w ścianach pracowni. Przyjmowała - zwłaszcza po zmroku - gości, czasem rozdawała im swe obrazy. Sama nie bywała nigdzie. Żyła wśród psów, ptaków i myszy, które karmiła, a które niszczyły jej płótna. Zachowało się kilka opisów jej atelier - malowniczych, lecz pełnych niesamowitego nieładu. Jeden z krytyków nakłaniał ją, by pozwoliła posprzątać, usunąć rzeczy niepotrzebne. Wskazał na jakąś tkaninę na ścianie, która wydawała mu się brudną szmatą. Artystka stanowczo zaoponowała: według niej ta tkanina była piękna.
Fot. K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 1/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.